poniedziałek, 26 listopada 2012

Pokonani - 14. Opieka nad rannym, czyli wspomnienia w myśloodsiewnicy


14. Opieka nad rannym, czyli wspomnienia w myśloodsiewnicy.


Obudziłem się rano, czując przyjemne mrowienie na plecach.
Otworzyłem przeciągle oczy i ziewnąłem. Podniosłem głowę i z zaskoczeniem odkryłem, że obok łóżka, na moim laboratoryjnym fotelu śpi skulona Claudia. Spojrzałem na swoje nagie ciało i zakrwawioną pościel. Powoli zacząłem sobie wszystko przypominać…
Voldemort… wezwał mnie… Co było potem…? Ból. Tak… Potem był już tylko ból… Ile to trwało? Pamiętam, jak teleportowałem się do Hogwartu. I po tym nie pamiętałem już nic.
Usiadłem na łóżku i dotknąłem swoich pleców.
Rany były w stanie gojenia się. Na pewno nie wyglądały tak, jak powinny wyglądać dnia następnego bez żadnej pomocy.
Spojrzałem na nią.
Oddychała cicho. Nogi miała podkurczone, a głowę opierała na podłokietniku. Usta lekko rozchylone, naprawdę, prawie niezauważalnie. Rude włosy opadały jej na twarz.
Już wyciągnąłem rękę, żeby odsunąć je do tylu, ale zatrzymałem się w połowie drogi, obawiając się, że ją obudzę.
To ona  musiała się mną zająć. Tylko ona wiedziała o istnieniu maści…
Pamiętam… Lucjusza wezwał do siebie zaraz po tym jak wrociłem i… ona przeniosła mnie… przelewitowała… magią ręczną. Jeżeli nie doceniałem jej wcześniej, to już było to nieaktualne.
Westchnęła cicho przez sen.
Wstałem jak najciszej umiałem, żeby jej nie obudzić i pocierając lekko plecy, bo zaczynały pobolewać, skierowałem się do laboratorium, gdzie wypiłem Eliksir Rozjaśniający Umysł. Parę sekund później pamiętałem już wszystko.
Przeszedłem do łazienki i rzuciłem zaklęcie wyciszające. Wziąłem zimny prysznic i zdenerwowany zauważyłem, że zapomniałem wziąć z pokoju koszuli. Na szczęście o spodniach pamiętałem.
Otworzyłem drzwi do sypialni, które skrzypnęły.
Automatycznie otworzyła zaspałe oczy.
Podniosła się szybko, trochę zawstydzona i zarumieniona spuściła wzrok, próbując nie patrzeć na moją nagą klatkę piersiową.
- Dzień dobry, profesorze.- wyszeptała ochrypłym głosem i przeczesała ręką długie włosy, próbując je jakoś wygładzić.
- Dzień dobry, Claudio.- odparłem i podszedłem do komody, z której wyciągnąłem czarną koszulę.
Czułem jej wzrok na swoich plecach.
- Dzisiaj wygląda to o wiele lepiej.- stwierdziła cicho.
Zarzuciłem koszulę na siebie i podszedłem do niej, zapinając ją.
- Jestem pewien, że nie był to przyjemny widok.- powiedziałem.- Nie musiałaś tego robić.- stwierdziłem oczywisty fakt.
Uśmiechnęła się.
- Pan tak bardzo mi pomógł, gdy byłam w podobnej sytuacji, a w zasadzie w dalszym ciągu się w niej znajduję, więc…
- Dziękuję.- przerwałem jej. Podniosła zdziwiony wzrok. To prawda, nie często zdarzało mi się dziękować komukolwiek, a już na pewno uczennicy.
- Nie ma za co…- wydukała zawstydzona i zdziwiona.
- Byłaś tu całą noc?- zapytałem.
- Tak. Pomyślałam, że gdyby pan czegoś potrzebował…- zrobiła krótką przerwę.- Ja nigdy nie widziałam nikogo w takim stanie…- wyszeptała tak cicho, że ledwo co ją usłyszałem. W jej oczach ukazały się łzy troski i szczerości. Ona naprawdę się przejmowała.
Założyła ręce na piersiach i spuściła wzrok.  Był to gest, zapewniający jej poczucie ciepła i bezpieczeństwa. Aż ręce mnie świerzbiły, żeby ją objąć i powiedzieć, że wszystko w porządku. Za miast tego jednak zmieniłem temat.
- Nigdy nie mówiłaś, że posługujesz się magią bezróżdżkową.- spojrzała na mnie zapłakana, zakłopotana i odrobinę przerażona.
- Myślałam, że pan nie będzie pamiętał…- wychlipała.
- Ja jednak wolę pamiętać.- powiedziałem.- To da ci dużą przewagę w Turnieju. Dlaczego wcześniej o tym nie wspomniałaś?
- Nie pytał pan. Jestem nauczona, żeby nie odpowiadać bez pytania.- patrzyła na mnie szklistym wzrokiem.
Rzeczywiście mogła się tego nauczyć przez sześć lat na moich lekcjach. Westchnąłem zrezygnowany.
Spojrzałem na zegar. Śniadanie zaczynało się za dziesięć minut.
- Proszę iść przygotować się do śniadania, panno Madelstone. Spotkamy się w Wielkiej Sali.
Kiwnęła lekko głową i wyszła z moich kwater.
Sięgnąłem za wieszak, aby założyć na siebie świeże szaty i nagle poczułem bolesne ukłucie. W pełnej nieświadomości padłem  na podłogę, zwijając się z bólu.



Gdy weszłam do pokoju wspólnego Slytherinu, wszyscy już gromadzili się, gotowi do wyjścia.
- Claudia!- usłyszałam Davida.
Odwróciłam się do niego.
- A ty gdzie tak wcześnie byłaś, co?- uniósł brew. Zaśmiałam się.- No co?
- Śledzisz mój każdy krok, czy co?- próbowałam powiedzieć to złośliwie, ale on już czuł, że mi nie wyszło.
Przyjrzał mi się uważnie.
- Płakałaś?
- Trochę…- szepnęłam. Przed nim i tak bym nic nie ukryła. Znał odpowiedź na swoje pytanie, zanim odpowiedziałam.
- Co się stało?- zapytał. Zdawał się naprawdę przejmować. Objął mnie ramieniem.
Spojrzałam na niego. Moje myśli były przed nim całkowicie zamknięte.
- Nie pytaj, jeśli nie chcesz bym kłamała, Dave…- odpowiedziałam smutno, wyrwałam się mu i podążyłam do swojego dormitorium.
Wiedziałam, że nie będzie dociekał. On już taki był. Zadziwiające, jak dobrze go poznałam w tak krótkim czasie.
Po prysznicu i spakowaniu torby oraz wciągnięci na siebie bielizny, rajstop i czarnej sukienki, wygodnych, płaskich kozaczków oraz szaty z emblematami Domu Węża udałam się na korytarz, owijając jeszcze szyję zielono srebrnym szalikiem. Dziś chciałam poczuć opiekę Salazara Slytherina jak najbliżej siebie.
W Wielkiej Sali ze zdziwieniem odkryłam, że profesor Snape nie siedział przy stole nauczycielskim, więc zdecydowałam się usiąść razem z moimi znajomymi.
W zasadzie nie rozmawialiśmy o niczym ciekawym. Już pół godziny później stałam pod Salą Eliksirów. Teraz lekcje miał mieć czwarty rok Ravenclaw i Hufflepuff’u.
Drzwi były zamknięte. Czekałam razem z Krukonami i Puchonami, w końcu miałam pomagać w czasie lekcji Snape’owi, jak dzień wcześniej. Minęło pięć minut. Snape się nie pojawił. Kolejne pięć. Dalej nic.
Wyciągnęłam różdżkę i otworzyłam drzwi, zaklęciem zabezpieczającym, które znałam tylko ja i on.
- Zapraszam do klasy.- powiedziałam, zastanawiając się, czy postępuję właściwie.
Uczniowie weszli bez pytań i zajęli swoje stałe miejsca. Ostatni zamknął drzwi. Ja w tym czasie wchodziłam na podwyższenie, gdzie stanęłam przy swoim biurku i wyciągnęłam swoje rzeczy.
Podeszłam do biurka Snape’a, żeby zobaczyć jego planową rozpiskę eliksirów na dziś.
To, co robiłam było zdecydowanie nieodpowiedzialne. W Sali Eliksirów zawsze mogło wydarzyć się wszystko, co najgorsze. Miałam w pamięci Sylvestra. Ale czy ja się tym przejmowałam?
- Podręczniki, strona 238. Proszę przeczytać treść, następnie przystąpić do formułowania wniosku z tekstu.
Usiadłam na swoim krześle i rozmyślałam, gdzie mógł się podziać Mistrz Eliksirów. Nie zdarzyło się, żeby nagle znikał bez powiadamiania dyrektora i dawania zastępstwa. To nie było możliwe…

- Gdzie pan  jest, profesorze…?- zapytałam go w myślach.
Odpowiedziała mi tylko cisza.

Przyglądałam się uważnie uczniom. Obok jego planu lekcji miałam zapisaną liczbę uczniów. Przeliczyłam wszystkich, okazało się, że nikogo nie brakowało.
Westchnęłam. Mój niepokój narastał.

- Profesorze, co się stało?- ponowiłam próbę skontaktowania się z nim.
Bezskutecznie.

Obserwowałam ich, rzucając co raz bardziej nerwowe spojrzenia. Niektórzy z nich przyglądali mi się badawczo. Na pewno zastanawiali się, dlaczego rządzi mną poddenerwowanie i irytacja.
Nie zauważyłam, kiedy moje palce zaczęły stukać rytmicznie o blat biurka. Moja noga także podrygiwała nerwowo.
Minęło dwadzieścia minut lekcji.
Nie wytrzymałam.
Wstałam, zarzuciłam szatą i zeszłam z podestu. Kierowałam się do drzwi, przy których się zatrzymałam.
- Możecie już iść.- powiedziałam, a oni wszyscy zdziwieni przenieśli na mnie wzrok.- To nie jest żart. Formułowanie wniosku macie skończyć jako pracę domową. Na za tydzień referat dotyczący zależności między dodawaniem składników płynnych i składników- ciał stałych. Z polecenia profesora Snape’a.- zaczęli się zbierać, narzekając na kolejny referat.
Co prawda nigdzie nie znalazłam zapisków o planach profesora, co do zadania takiego referatu, ale pamiętałam, że przy przerabianiu tego tematu pisałam taki referat.
Wychodzili z Sali wyjątkowo wolno, ale w końcu wszyscy się rozeszli na swoje następne zajęcia. Mieli jeszcze pół godziny.
Zabezpieczyłam Eliksirownię tym samym zaklęciem, którym ją wcześniej otworzyłam i udałam się prosto pod jego laboratorium.
Zapukałam .
Nic.
Zapukałam ponownie, głośniej.
Dalej nic.
W myślach przeklęłam siebie za to, co zamierzałam zrobić i dotknęłam ściany w miejscu, gdzie powinna znajdować się niewidzialna klamka. Nacisnęłam ją i drzwi się uchyliły. Nie były zamknięte.
Nie powinnam była tego robić.
Weszłam do środka i aż krzyknęłam przestraszona.
Profesor był czarnym kłębkiem, leżącym na środku podłogi w przejściu między laboratorium a sypialnią.
Podeszłam do niego szybko, zatrzaskując głośno drzwi. Był nieprzytomny.
Odwróciłam go na plecy, zdarłam z niego koszulę, potem znów odwróciłam go na brzuch. W tej pozycji, przy użyciu odpowiedniego zaklęcia przeniosłam go na łóżko.
Jego plecy znów krwawiły.
W laboratorium umyłam ręce, wzięłam różdżkę, miskę z wodą, ściereczkę, maść, Eliksir Leczący Rany i Eliksir Przeciwbólowy.
Ręcznie, wilgotną ściereczką oczyściłam rany i plecy z krwi, która cały czas się sączyła. Oddychał ciężko. Nasmarowałam plecy maścią i poczekałam, aż się wchłonie. Przekręciłam go na plecy i otarłam jego twarz zroszoną potem, spowodowany bólem. To samo uczyniłam z jego klatką piersiową.
Był bardzo dobrze zbudowany. Niemal idealnie. Bardzo blady, ale jego mięśnie wyraźnie się odznaczały.
Wycelowałam w niego różdżką słaby impuls elektryczny.
Od razu otworzył oczy, a ja podsunęłam mu do ust fiolkę najpierw z jednym eliksirem, potem z drugim. Przełykał chyba jeszcze nieświadomy, co się z nim dzieje, dlatego przywołałam jeszcze Eliksir Rozjaśniający Umysł i także mu go podałam. Zdawał się odzyskać pełną świadomość w paręnaście sekund.
Spojrzał na mnie i próbował się podnieść, ale mu nie pozwoliłam, kładąc delikatnie ręce na jego ramionach i dociskając do łóżka. Zadziwiająco szybko się poddał i już leżał, przesuwając się, żeby zrobić mi miejsce. Usiadłam obok niego.
- Wolałbym, żebyś następnym razem nie przychodziła. Nie lubię mieć długów.- chyba próbował być zabawny, ale szczerze, Snape i bycie zabawnym?!
- W tej chwili to ja się panu odwdzięczam, profesorze. Nigdy nie będzie odwrotnie.- spuściłam wzrok na jego klatkę piersiową. Oddychał już spokojniej.
Zaśmiał się cicho.
- Cóż, panno Madelstone, zapewniam, że dobrze wykonujesz swoją powinność.- uśmiechnął się. Mieszanka eliksirów musiała podziałać na niego naprawdę rozluźniająco.
Ja też się uśmiechnęłam.
- Zmartwiłam się, gdy nie przyszedł pan na lekcje.- zobaczyłam bardzo lekką panikę w jego oczach. Zabłysły tak charakterystycznie, próbując ukryć wszystko, co odczuwał.- Proszę się nie martwić.- uspokoiłam go.- Kazałam im przeczytać twierdzenia, które miał pan zapisane na harmonogramie dnia i zapisać wnioski jako pracę domową. Pozwoliłam sobie zadać im referat na następny tydzień, mimo iż nie było o nim żadnej informacji. Pamiętałam, że na czwartym roku pisałam wypracowanie w odniesieniu do tematu dzisiejszej lekcji.
- Jaki temat?- zapytał lekko stłumiony moim sprawozdaniem.
- Zależności między dodawaniem składników płynnych i składników- ciał stałych.- odpowiedziałam.
- Rzeczywiście w pamięci miałem polecenie wykonania go.- mrugnął kilka razy.- A kto dał ci upoważnienie do prowadzenia lekcji?- uniósł jedną brew
Zamarłam. Nic nie odpowiedziałam.
- Nie było żadnych eliksirów na lekcji?- upewnił się.
- Nie, profesorze. Nigdy bym na to nie pozwoliła.- zaprzeczyłam szybko.- Czytali tylko podręcznik.
- Dobrze w takim razie.- uśmiechnął się i skinął głową.
Nastała krótka cisza, którą przerwałam.
- Jako Prefekt Naczelna Hogwrtu powinnam zgłosić profesorowi Dumbledor’owi, że jest pan niezdolny do pracy w dniu dzisiejszym. Musi mieć czas na wyznaczenie zastępstw.
- Użyj systemu kominków. Są połączone.- odparł, a ja wstałam i podeszłam do drzwi od salonu.
- Proszę się stąd nie ruszać.- uśmiechnęłam się niewinnie i zniknęłam w głębi pokoju.
Po wzięciu garści proszku Fiuu z małej miseczki, zniknęłam w obłokach dymu, wypowiadając dokładnie nazwę miejsca, do którego zmierzałam.
Gdy wyszłam z obłoków dymu w biurze dyrektora, brodaty starzec wydawał się być zaskoczony moim nagłym pojawieniem się.
- Dzień dobry, profesorze.- zaczęłam.- Przepraszam za moje niespodziewane i nieformalne przybycie, ale sprawa jest poważna.
Spojrzał na mnie uważnie i pokiwał głową na znak, bym kontynuowała.
- Czy wie pan o wczorajszym wezwaniu profesora Snape’a przez Sam- Pan- Wie- Kogo?- zapytałam i stanęłam przed jego biurkiem. Usiadł prosto.
- Owszem. Severus wspominał, że będzie musiał udać się do Niego wczoraj wieczorem. Skąd ty o tym wiesz?
- Również zostałam poinformowana.- powiedziałam szybko. Nie chciałam zdradzać, że opiekunem na moim szlabanie/ praktykach miał być Lucjusz Malfoy. Byłam pewna, że akurat tego dyrektor nie wiedział.- Wczoraj zastałam profesora Snape’a w bardzo złym stanie. Zajęłam się nie należycie i wydawać się mogło, że dziś będzie w pełni sił, jednak nie zjawił się na śniadanie i pierwszą lekcję. Poprowadziłam ją za niego, ale zaniepokojona jego zniknięciem postanowiłam udać się do jego kwater, to znaczy laboratorium.- Dumbledore uważnie słuchał.- Tam zastałam go nieprzytomnego i wymagającego natychmiastowej pomocy, jaką oczywiście udzieliłam. Przybyłam siecią kominków za pozwoleniem profesora Snape’a, aby poinformować o jego niezdolności do pracy w dniu dzisiejszym.- zakończyłam swój wywód.
Dyrektor się uśmiechnął.
- Cóż to za oficjalny język, Claudio?- zaśmiał się.
- Proszę wybaczyć, profesorze, ale niepokoję się stanem profesora Snape’a. Nie mam pewności, co dzieje się z nim w tej chwili.
- Doskonale cię rozumiem.- pokiwała głową.- W takim razie, skoro wiesz jak zajmować się Severusem, nie mam innego wyjścia jak oddelegować cię do niego. Ze względu na tajemnicę, jaką jest objęta wasza działalność konspiracyjna, nie mogę przysłać do niego Poppy Pomfrey. Wyznaczę zastępstwa. Jesteś zwolniona z lekcji. Dziękuję za opiekę nad nim, panno Madelstone. I bezinteresowne zainteresowanie się sprawą.- zaśmiał się.- 10 punktów dla Slytherinu.
- Dziękuję, profesorze.
Przebierałam nerwowo nogami, chciałam już wrócić do Mistrza.
- Do zobaczenia, Claudio. Widzę, że naprawdę jesteś zmartwiona. Powinnaś już iść.- skinął głową w kierunku kominka.
Uśmiechnęłam się wdzięczna i w paręnaście sekund znów znalazłam się w salonie profesora.
Weszłam do sypialni, a on leżał tak, jak go zostawiłam. Oczy miał trochę żywsze, oddychał z łatwością. Twarz nie wyrażała już bólu. Uśmiechnęłam się zadowolona, że czuje się lepiej.
- I jak?- zapytał jakby od niechcenia.
- Zostaną wyznaczone zastępstwa, a ja zostałam pana osobistą pielęgniarką.- zarumieniłam się.
- Nie musisz nade mną siedzieć. Może iść do komnat Slytherinu.- powiedział.
- Nie umiałabym usiedzieć spokojnie. Cały czas odczuwałabym niepokój.- moje policzki pokryły się purpurą.
- O moją osobę, panno Madelstone?- zaśmiał się.
- Owszem, profesorze.- odpowiedziałam cicho, patrząc mu w oczy. Zrozumiał, że nie żartuję.
Zajęłam miejsce na skraju łóżka i przyjrzałam się mu uważnie i z troską.
Zmienił temat.
- Sprawdziłaś wczorajsze ćwiczenia?- zapytał.
- Tak, profesorze.- spuściłam wzrok na  jego ciało, nie umiałam wytrzymać napięcia w jego oczach.
Podświadomie czułam, że nie powinnam widzieć swojego obnażonego do połowy profesora, ale, do cholery jasnej, na plaży widzi się gorsze rzeczy!!!
- Pomóc panu się przykryć?- zapytałam z nadzieję, że odpowie twierdząco.
- Nie jest mi zimno. Eliksiry działają rozgrzewająco.- odrzekł chyba nie rozumiejąc aluzji. Albo lubił patrzeć jak się męczę… Lub jedno i drugie.- Wydajesz się odczuwać dyskomfort. Możesz wyjść w każdym momencie. Nic mi nie jest…
- Nie, profesorze.- przerwałam mu i przykryłam swoją dłonią jego. Przerwałam Snape’owi…?!!!- Nie wyjdę. Może się panu tak nie wydawać, ale naprawdę jest pan w złym stanie.
…A on mnie nie ochrzanił?!!!
Przyjrzał mi się. Jego dłoń lekko ścisnęła moją i natychmiast puściła, jak oparzona.
Zasmuciłam się trochę. Jestem pewna, że zauważył mój niezdefiniowany wyraz twarzy.
Patrzyłam w czarny, kojący ocean jego oczu.
Przygryzłam dolną wargę, myśląc o tym, że nie zachowałam się kulturalnie.
Westchnął.
- Jak podobała ci się współpraca z panem Golthiciem?
Do stu hipogryfów, on usiłował nawiązać rozmowę!!!
- David jest w moim wieku, dobrze nam się rozmawia.- odpowiedziałam szczerze.- Teraz, gdy wszyscy są na Wymianie, trzymam się z nim, Julce i Claudiusem.
- Pan Golthic, panna Sommers i pan Downey? Naprawdę wydają ci się być odpowiednim towarzystwem?- uniósł brew.
- Cóż, profesorze, przez ten czas zauważyłam jedną, najważniejszą rzecz w Domu Węża. Która nie ukrywam, bardzo mnie cieszy i mi się podoba.- dodałam szybko.- Wszystkie pozostałe Domu sprzysięgły się przeciw Slytherinowi. Jest on zarezerwowany dla przebiegłych, sprytnych osób z arystokratycznych rodzin. Choć bywają wyjątki. Są w nim zawsze czarodzieje czysto krwiści lub przynajmniej półkrwi. Nigdy nie skaził go szlam.- Snape lekko się uśmiechnął na moje słowa.- Między Ślizgonami jest zawiązana niepisana umowa o wierności i lojalności wobec siebie. Myśli pan, że dlaczego obroniłam Claudiusa, choć technicznie rzecz biorąc, zawinił? Już nie wspominając o tym, że w zasadzie nie identyfikuję się z moimi wychowankami?- zapytałam, ale nie czekałam na odpowiedź.- Wszyscy jesteśmy związani ze sobą, bo wiemy, że mamy tylko siebie.- zrobiłam krótką przerwę.- Jest pan opiekunem najbardziej zgranego i zgodnego Domu w całym Hogwardzie, o czym nie powinno się mówić głośno przy innych. Profesorze, być może nie powinnam tego panu mówić, ale każdy doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że faworyzuje pan swój Dom jak żaden inny opiekun.
- Mam przestać?- zapytał lekko rozbawiony.
- Ależ nie!- zaśmiałam się.- Próbuję tylko powiedzieć, że jest pan naszym jedynym sprzymierzeńcem w Hogwardzie.
- Wielu profesorów cię lubi.- wyznał szczerze, ale od razu zauważyłam, że przyznał się przed sobą do popełnienie błędu.
Uśmiechnęłam się.
- Owszem, lubili mnie, ale to już tylko forma przeszła. Prawdą jest, że mieszkańcy tej szkoły nie trawią koloru zielonego, profesorze. Jednak to tylko sprawia, że chcę go nosić z większą dumą, dając im tym znać, że nie wiedzą, co tracą.
Pomyślał przez chwilę.
- Jak brzmi twoje prawdziwe nazwisko?- zapytał zamyślony.
- Nazywam się Claudia Luna Dmitriana Madelstone- Ringroyal, profesorze.- odpowiedziałam.- Proszę się nie dziwić, że nie przedstawiam się moim prawdziwym nazwiskiem.
Uśmiechnął się ze zrozumieniem.
- Czyli tak naprawdę wywodzisz się z rodu Ringroyal?
- Owszem.- skinęłam głową.
- Więc dlaczego używasz innego nazwiska?
- To pełne nazwisko matki. Tessa Madelstone- Ringroyal. Moja mama pochodzi z mniej majętnego, przez co mniej ważnego rodu. Nie dziwię się, że pan go nie zna. Mój ojciec to Quentin Ringroyal, w skrócie oczywiście.- uśmiechnęłam się.
- Znam twoich rodziców. Byliśmy na jednym roku. Podobna sytuacja, co twoja. Oboje czysto krwiści i oboje poza Slytherinem. Twój ojciec- Hufflepuff, a matka- Ravenclaw, jak się nie mylę.
- Jest pan bezbłędny.- stwierdziłam.
Pomyślał przez chwilę.
- Byliśmy wtedy z Lucjuszem tak samo wściekli, jak kilka lat temu Draco…- wspominał, ale zaraz dodał po zobaczeniu mojego pytającego wzroku.- Że w innych Domach są arystokraccy czarodzieje, którym musimy wymyśleć osobne wyzwiska. Nie, żeby było to coś osobistego, ale…- zaczął się tłumaczyć, ale ja się tylko głośno zaśmiałam, odrzucając głowę do tyłu.
- Profesorze, ależ ja doskonale rozumiałam wtedy Draco i wcale nie mam panu za złe, że przezywał pan moich rodziców. Przecież robię teraz to samo. W końcu jestem Ślizgonką.
Uśmiechnął się dumnie.
Analizował w głowie coś bardzo intensywnie.
- Przynieś z salonu moją myśloodsiewnicę.- powiedział, a sam sięgnął po różdżkę.- Chcę ci coś pokazać.
Wstałam i szybko przyniosłam wskazany przedmiot, który stał na widoku.
Upuściłam go w powietrze obok łóżka Snape’a, a misa od razu zaczęła się unosić lekko w górę i lekko w dół.
Mistrz Eliksirów użył swojej różdżki do wyciągnięcia z głowy wspomnień, które chwilę później rozpłynęły się w naczyniu.
- Idziemy razem?- zapytałam dla pewności.
- Tak.- potwierdził.
Oboje zanurzyliśmy się we wspomnieniach Postrachu Hogwartu.

Znajdowaliśmy się na stacji kolejowej, do której właśnie dojeżdżał Hogwart Express. Zauważyłam prostą i czarną postać w mroku wieczoru, wyraźnie poirytowaną wrzeszczącymi pierwszoroczniakami, którzy właśnie wychodzili z pociągu.
- To pan!- odezwałam się do półnagiego Snape’a stojącego obok mnie.
- Owszem. Nie była to zbyt błyskotliwa uwaga, panno Ringroyal, jeśli mogę tak do ciebie mówić. Wolałbym zwracać się prawdziwym nazwiskiem.- skarcił mnie uśmiechając jednocześnie, przez co nie wiedziałam, co sobie o tym pomyśleć.
- Oczywiście, profesorze.- odpowiedziałam z konsternacją.
- Po powrocie upewnię się także, że inni również będą się do ciebie zwracać należycie.- powiedział.
Uśmiechnęłam się. W zasadzie zdecydowanie wolałam moje rodowe nazwisko niż panieńskie mojej matki.
- Byłabym wdzięczna.
- Naturalnie dozgonnie…- zaśmiał się.- Patrz teraz.- wskazał na trzecie drzwi, z których wydostawali się uczniowie.
Zobaczyłam głowę pokrytą włosami do ramion o kolorze rdzy. Twarz małej dziewczynki była spokojna i na pewno wyrażała wyrafinowanie. Szła z dumą przed siebie.
- To ja.- zrozumiałam.

- Pierwszoroczniacy, za Hagridem kierują się do przystani, skąd udadzą się do szkoły gondolami!!!- krzyczał profesor Snape.- Reszta za mną, do powozów, jak zawsze!

Uczniowie natychmiast się rozdzielili i ta zdecydowanie mniejsza, około sześćdziesięcioosobowa grupa podążyła za mężczyzną dużej postury, zdecydowanie bardzo rozpoznawalną osobą Hogwartu, gajowym, Hagridem.
Snape zniknął nam z oczu w tłumie reszty uczniów.
Podążyłam za moim profesorem w kierunku przystani. Szliśmy za mniejszym wcieleniem mnie.

- Hej! Ruda!- usłyszeliśmy głośne warknięcia za małą Claudią. Odwróciłam głowę i od razu poznałam, kto to był.
„Mniejsza ja” też odwróciła głowę.
- Czego chcesz, albinosie?- syknęła.
Blondyn uśmiechnął się jadowicie.
- Widzę, trafiłam w drażliwy punkt, co?- zaśmiała się chłodno i odeszła parę kroków, ale on ją dogonił.
- Jestem Malfoy.- przedstawił się.- Draco Malfoy.
- Claudia.- odpowiedziała.- Claudia Madelstone. Ale dla takich dupków jak ty, Claudia Ringroyal.- odparowała.
Draconowi wydawał się co raz bardziej podobać charakter dziewczynki.
- Jesteś z Ringroyal’ów?- zapytał z lekkim zdziwieniem.
- Natomiast ty dokładnie pasujesz na Malfoya.- odpowiedziała i poszła zostawiając go, stojącego bezczynnie, gdy inni go mijali.

Zastanawiałam się, skąd Snape posiada to wspomnienie, skoro go tam nie było, jednak już po chwili stwierdziłam, że tamtejszy, młodszy profesor Eliksirów stoi już tuż obok blondyna.

- Mówiłeś, że to ja będę gwiazdą Hogwartu!- powiedział mały Draco z wyrzutem do swojego ojca chrzestnego.
- Nie spodziewałem się, że młoda Ringroyalówna będzie taka wyszczekana, Draco.- odpowiedział bezuczuciowo.- Chyba możesz się podzielić koroną z kimś inny, co?- zaśmiał się głęboko.
Blondyn spojrzał na niego z wzrokiem mordercy.
- Jest tylko jedno wyjście.- wysyczał Malfoy.- Pozbycie przez zdobycie.- zmrużył oczy.
- Przyznaj, Draco, że spodobała ci się od samego początku.- Snape znów się zaśmiał.- Masz prawie jedenaście lat, nie jesteś małym chłopcem i oboje wiemy, co cię czeka. Ani u Black’ów, ani u Lestrange’ów nie ma dziewczyn w twoim wieku. Radzę ci być dla niej znośnym. To teraz jedna z kandydatek na twoją żonę, jaką z Lucjusem rozważaliśmy. Wysoka pozycja ojca w Ministerstwie, ród równie stary, co Malfoy’ów.- spojrzał na niego.- Mówiąc wprost, partia nie do przebicia i nie taka łatwa do zdobycia. Będziesz musiał trochę pomóc swojemu szczęściu.- Snape poklepał wyraźnie wstrząśniętego informacjami blondyna i odszedł w stronę przystani, gdzie już ostatnie osoby wchodziły na gondole.
Draco dołączył do niego.

Lecieliśmy w dół pomiędzy obrazami, do nowego wspomnienia mojego Mistrza.

Tym razem byliśmy w Wielkiej Sali. Od razu zorientowałam się, że trwa przypasowywanie do Domów. Staliśmy za siedzącymi Dumbledorem i Snape’m.
Na stołku, na środku pomieszczenia siedział blondyn, Draco, rzecz jasna. Młodszy od „aktualnego” siebie o sześć lat.

- Draco Lucjus Malfoy…- Tiara udawała, że się zastanawia, ale tak naprawdę, przecież werdykt był oczywisty.- Slytherine!!!- wrzasnęła, a młody Malfoy, dumny i niczym niezaskoczony zeskoczył ze stołka i udał się do ostatniego stołu, wiedząc, że to była tylko czysta formalność.
- Następna jest Claudia Luna Dmitriana Madelstone- Ringroyal.- przeczytała moje strasznie długie nazwisko profesor McGonagall.
„Młodsza ja” podeszła do taboretu i na nim usiadła. Była bardzo skoncentrowana.
Profesor Transmutacji nałożyła jej Tiarę Przydziału na rdzawo- rude włosy.
Profesor Snape wychylił się nieznacznie i spuścił wzrok na swój kielich z winem.

Jasne się dla mnie stało, że używał zaklęcia wyostrzającego słuch, aby podsłuchać ciche szepty czapki.

- Panna Ringroyal…- szeptała Tiara. Tylko ruda mogła ją usłyszeć. I my, naturalnie, jako, że Snape wszystko podsłuchał.- Gdzie by cię tu dopasować… Mała lisica… Przebiegła, mądra… Odważna… Slytherine…- wysyczała jej do ucha.
Widziałam, jak się uśmiecham. Widziałam, jak Snape się uśmiechał. W sumie nie wiedziałam, kto jest bardziej zadowolony z werdyktu Tiary.
- Gryffindor!!!- wrzasnęła czapka, a sen małej Claudii prysł jak bajka mydlana.
Wstała na chwiejnych nogach i obróciła się w stronę najczarniejszego z pośród profesorów Hogwartu. Potem z takim samym wyrzutem zerknęła na Malfoy’a, który nie za bardzo mógł się pogodzić z myślą, że jedyna osoba, jaką bez zastanowienia przypasowałby do Domu Węża, zmierza w kierunku czerwono- złotego Domu Godryka Gryffindora.

Dziwne, bo sama nie wiedziałam, że wtedy spojrzałam po raz pierwszy w oczy profesora Snape’a, ani na Draco. Byłam przekonana, że powodem była chęć zapomnienia tego momentu mojego życia i w pewnym sensie ogromny szok, spowodowany decyzją Tiary.

- Nigdy ci tego nie wybaczę…- wysyczała lisica w kierunku Tiary.

Szczerze powiedziawasz, tego również nie pamiętałam.

Znowuż lecieliśmy tunelem obrazów, zmierzając do jakiegoś konkretnego.

Znajdowaliśmy się nagle w Sali Eliksirów. Pierwszy dzień szkoły. Pierwsze dwie lekcje. Pierwsze podwójne Eliksiry. Slytherin vs. Gryffindor.

- W takich parach będziecie siedzieć do końca roku.- ogłosił znudzony Snape. Naprawdę nienawidził pierwszorocznych.- Zabini i Sommers. Hilmon i Thomson.- mówił, a pary zajmowały kolejno ławki. Nie było żadnej mieszanej pary, między Domami. Oprócz jednej.- Dur i Cavannios. Przedostatnia para, Random i Olivia Jerkins oraz Malfoy i Madelstone. Cóż za literowe dopasowanie…- westchnął.
Claudia spojrzała na Dracona i razem, wiedząc, że nie mają wyjścia, usiedli razem w jednej ławce.
Lekcja się rozpoczęła.
Malfoy nie wytrzymał.
- Masz w Gryffindorze sam szlam, Wiewióro.- zaśmiał się cicho.
- Prawie.- poprawiła go.- Fretko… Zniżasz się do porównywania do zwierząt, Malfoy? Myślałam, że Malfoyowie mają jeszcze jakiś honor.- wyśmiała go.
- Bo. Mają.- odpowiedział przez zaciśnięte zęby, wściekle.
- Cóż, chyba jak go rozdawali, to musiałeś stać w kolejce po złośliwość i dupkowatość.- zaśmiała się.
- Tak bardzo mnie korci…- syczał blondyn.
- Do nazwania mnie szlamą, Malfoy?- przerwała mu, co poirytowało go jeszcze bardziej.- I vice versa.- szepnęła i spojrzała w jego stalowe, zimne oczy, kipiące ze złości.
Pierwszy raz zobaczył, jak głęboka zieleń widnieje na jej/ moich tęczówkach.

Wcześniej (sześć lat temu) nie zwróciłam na to uwagi, ale teraz wyraźnie widziałam podziw na twarzy Mistrza Eliksirów, który uważnie przysłuchiwał się wymianie zdań rudej i blondyna, udając, że czyta jakąś książkę. Nie mogłam tego wcześniej wiedzieć, bo byłam zbyt pochłonięta drażnieniem się z Draco, który nie dawał za wygraną.

Kolejny raz mijały nas przeróżne obrazy i dźwięki.

- To ostatnie wspomnienie.- powiedział do mnie „prawdziwy” Snape.- Czwarty rok, poniedziałek.- zapowiedział.
Ponownie znajdowaliśmy się w Sali Eliksirów, ale tym razem wszyscy, zarówno z Gryffindoru jak i ze Slytherinu, byli starsi, wyżsi i bardziej pewni siebie.

- Zamknij, się, Madelstone!- krzyknął blondyn, siedzący w ostatniej ławce z, trochę doroślejszą niż poprzednio, wersją mnie.
- Sam się zamknij, Malfoy!- dziewczyna zmrużyła oczy i wycelowała w niego różdżką.- Robię wszystko dobrze, cholerny albinosie!
- Zaraz wszystko spieprzysz, jeśli to dodasz, czysto krwista szlamo!!!- chłopak nie był jej dłużny i też celował do niej swoją różdżką.
Cała sala zamilkła, każdy wpatrywał się w nich i w plecy profesora Snape’a zastanawiając się, co teraz zrobi postrach szkoły, który znalazł się przy dwójce skłóconych w parę sekund.
- Oboje po dwadzieścia punktów!- krzyknął, zabierając im różdżki.- Madelstone! Szlaban u Filcha 20.30. Malfoy! Szlaban u mnie. Również 20.30.
Zasiadł na swoim miejscu.
Oni także usiedli.
- Arystokratyczny dupek!- warknęła ruda.
- Arystokratyczna idiotka!- odwdzięczył się blondyn.
- Panie Malfoy!!!- zagrzmiał głos Snape’a zza nauczycielskiego biurka.- Składnik, który chciała dodać pańska koleżanka był jak najbardziej poprawnym. Proszę zastanowić się nad własnym poziomem inteligencji, a nie osądzać cudzy.- dokończył spokojnie.
Draco poczerwieniał dusząc w sobie złość aż do koniuszków uszu.

Akcja trochę przyspieszyła. Minęliśmy dwukrotnie Wielką Salę, w pewnym momencie prywatne kwatery profesora. Mignęła mi przed oczami prosta i wysoka sylwetka Lucjusza Malfoy’a i przerażająca twarz Voldemorta i… znów byliśmy w Sali Eliksirów.
- Wtorek. Dzień później.- uprzedził mnie mój Mistrz.
Uczniowie wchodzili do klasy wyraźnie przestraszeni jakąś informacją. Ich miny wyglądały, jakby zastanawiali się co to będzie po tym końcu świata.
Już niedługo zrozumiałam.

Do Sali jako ostatni weszli ta sama Gryfonka i ten sam Ślizgon, idąc pod rękę.
Usiedli w swojej ławce na końcu Sali.
Snape, siedzący za biurkiem obleciał przelotnie wzrokiem po uczniach i zatrzymał się na wyżej wymienionej parze.
- Dzisiaj robicie Eliksir Wigennowy.- powiedział, podejrzliwie patrząc się ostatniej dwójce.
Wkrótce prace się rozpoczęły, ale Snape nie spuszczał z oczu Claudii i Draco.
W zasadzie, przysłuchiwała się im cała klasa.
- Mógłbyś mi podać ślaz Gumochłona, Draco.- zapytała szepcząc dziewczyna. Tak, żeby nie przeszkadzać innym.
- Proszę bardzo.- chłopak wykonał jej prośbę.
Claudia miała zaczerwienione oczy, czego nawet puder nie mógł zakryć. Oczy Dracona również wydawały się lekko zaróżowione.
- Draco…- zaczęła.
- Tak?
Był nadwyraz kulturalny.
Już się domyślałam, co to był za dzień.
- Spotkamy się później na błoniach? Chciałabym się przejść po obiedzie w dobrym towarzystwie.- uśmiechnęła się niewinnie.
- Jak sobie życzysz.- odpowiedział, patrząc jej prosto w oczy.
- Dziękuję…

Tym, czego nie zauważyłam dwa lata wcześniej było to, że profesor Snape przetarł oczy ze zdziwienia. Chyba tak samo jak każdy inny, znajdujący się w tamtej chwili w Sali Eliksirów.


Po krótkiej podróży w dół tunelu znów znaleźliśmy się w sypialni profesora Snape’a. niby nic się nie zmieniło, przecież to były mi bardzo dobrze znane wspomnienia, może poza paroma szczegółami… Ale teraz były ukazane w innym świetle. W całkiem innym świetle…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz