15. Morderstwo w Hogsmeade
Najdroższa
Claudio,
Myślę o
Tobie całymi dniami. Z upragnieniem czekałem na list od Ciebie, który
dostarczono mi wczorajszego wieczoru. Tu panuje zasada, że można odpisywać na
listy, ale nie pisać ich pierwszemu. Oto i powód, dla którego nie mogę napisać
do ojca. Przekaż mu to, gdyby chciał wiedzieć.
List
pisałaś dwa tygodnie temu. Mówiłaś w nim, że Czarny Pan kazał ci zabijać.
Przekaż podziękowania Snape’owi, który obronił cię przed tym mężczyzną, który
cię dusił. Zabiłbym go, gdyby on jeszcze żył…
Dostaniesz
moje wiadomości prawdopodobnie również za dwa tygodnie, więc pragnę. Ci życzyć
Wesołych Świąt i wszystkiego najlepszego. Prezenty pragnę wręczyć Ci osobiście. Nie wiem, czy zostajesz
w Hogwardzie, czy nie. Nie wspomniałaś o tym.
Snape
zaczął cię nazywać panną Ringroyal?! Na świętą różdżkę Slazara! Co mu się
przyśniło po sześciu i pół roku!? A tak… mówiłaś, że „grzecznie przekonał”
innych do nazywania Cię tak i „nienatarczywie poprawiał” każdego, kto zrobił
inaczej. Mało się nie roześmieję… W sumie, może to i dobrze, że w końcu
będziesz prawowicie nazywana…
Narobiłaś
w Hogwardzie tyle zamieszania przez ostatni miesiąc! Nie wiem, czy Stary Ci to
wybaczy… (Uśmiecham się… I natychmiast przestaję, bo Blaise dziwnie się na mnie
patrzy…).
Mówiłaś,
że następne spotkanie jest po Świętach, po Nowym Roku… Nie wiem, czy uda mi się
przybyć, ale zrobię wszystko, co w mojej mocy.
Jeszcze
raz Wesołych Świąt, moja urocza Ślizgonko. Kocham Cię.
Draco
Malfoy
PS.
Wydaje mi się, że polubiłaś ten szlaban ze Snape’m, co? (Znów ten wzrok Blaisa,
lepiej skończę.).
List dostałam na śniadaniu podczas żywej rozmowy z
profesorem Snape’m. Rzeczywiście wysyłałam do Draco sowę w ostatnim tygodniu
listopada, a odpowiedź przyszła w drugim tygodniu grudnia. Tak… była już połowa
ostatniego miesiąca roku. Nie wiedziałam, kiedy to zleciało…
Snape również czytał ten list. Nieoficjalnie,
oczywiście, ale gdy unosiłam pergamin na wysokość swoich oczu czułam na nim
również wzrok profesora.
- Zrobiłaś już listę wyjeżdżających i
zostających?- zapytał całkiem naturalnie.
- Tak. Oddałam ją dyrektorowi w tamtym tygodniu.-
odpowiedziałam spokojnie i przygryzłam tost.
Od czasu, gdy Snape pokazał mi swoje wspomnienia
rozmawialiśmy znacznie częściej i Snape mówił mi o wszystkim bez ograniczeń, w
końcu już i tak psychicznie czułam się Śmierciożerczynią. Otrzymanie Mrocznego
Znaku i zajęcie się właściwą inwigilacją było tylko kwestią czasu.
Obrazy, które Mistrz Eliksirów pokazał mi tamtego
dnia mówiły ni mniej ni więcej niż, że podziwiał mnie od samego początku, że od
pierwszego spotkania, choć nieosobistego, wiedział, że zdobędę sobą Hogwart.
Widomość, że już w wieku dwunastu lat byłam najlepszą kandydatką na żonę Draco
z jednej strony trochę mnie przerażała, ale z drugiej sprawiała, że czułam się
dumna.
- Claudio, chciałbym, żebyś zaczęła dzisiaj
przygotowywać Veritaserum.- powiedział między łykami kawy.
Zmartwiłam się trochę.
- A nie mogłabym…- zaczęłam, ale nie skończyłam.
- Czego by pani nie mogła, panno Ringroyal?- zapytał
stanowczo unosząc brew. Uśmiechnął się.
- Chodzi o to, profesorze, że ten eliksir warzy
się miesiąc, a zbliżają Święta i…- nie dokończyłam. Przerwał mi.
- Chciałabyś wrócić do domu na Święta?-
kontynuował opanowany.
- Myślałam, że to oczywiste…- wyszeptałam trochę
zasmucona.
Zasmucona, bo dotarło do mnie, że zostaję w
Hogwardzie. Trochę, bo wiedziałam, że profesor Snape też zostaje.
- Musisz zmienić swoje plany.- odparł
bezuczuciowo.- Ale nie wydajesz się załamana.- przyjrzał mi się uważał i
uśmiechnął przyjaźnie.
- Przynajmniej nie będę sama.- odpowiedziałam
zarumieniona, po czym wstałam od stołu.- Do zobaczenia na zajęciach po
obiedzie.- powiedziałam i skierowałam się ku wyjściu z Wielkiej Sali.
Szłam do swojego dormitorium po książki.
Od tygodnia uczestniczyłam w lekcjach jako uczeń.
Razem z czarodziejami z Wymiany. Nasze stosunki znacznie się polepszyły. Ja
postarałam się spędzać z nimi więcej czasu, a oni nie popadać w konflikty ze
Ślizgonami. Wiedzieli, że i tak byliby na straconej pozycji.
Poszłam pod gabinet profesor McGonagall.
Zaczynaliśmy podwójną Transmutacją. Potem ja i paru innych uczniów mieliśmy podwójną
Numerologię, a reszta szła na ONMZ[*], po
której mieli godzinną przerwę. Następnie udaliśmy się na obiad do Wielkiej
Sali, gdzie usiadłam przy stole Slytherinu.
- Jak tam, Claudia?- zagaił Dave.- Wytrzymujesz za
szlamami całe dnie?
Zaśmiałam się.
- Nie wszyscy z nich to szlamy.- odpowiedziałam
spokojnie. Claudius i David wymienili spojrzenia.
- Od kiedy to stoisz po ich stronie, co?- zapytała
się Julce.
Parsknęłam śmiechem.
- Nie no, teraz przesadziliście, darmozjady!-
zaśmiałam się.- Po prostu stwierdziłam fakt. A po za tym, moim zadaniem jest
się nimi „opiekować”. Gdybym przeszła na ich stronę, nie siedziałabym teraz z
wami.
David się uśmiechnął i objął mnie pocieszająco.
- Mam nadzieję, że żaden cię nie zarazi…- szepnął
cicho.
- Odwal się!- udałam wściekłą i naburmuszoną.
Wszyscy jednocześnie się zaśmialiśmy.
Wyszłam z obiadu trochę wcześniej. Na posiłku nie
było profesora Snape’a, więc domyślałam się, że jest w Eliksirowni, gdzie od
razu się skierowałam.
Weszłam do środka. W Sali byli jeszcze uczniowie
trzeciego roku. Kończyli robić jakiś eliksir. Profesor nie siedział za
biurkiem, prawdopodobnie był w kantorku.
Weszłam na podwyższenie i skierowałam się do lekko
uchylonych drzwi.
Gdy je otworzyłam szerzej, przekonałam się, że
Snape nie był tam sam.
Długowłosy blondyn wciągnął mnie za rękę do środka
i ponownie zamknął drzwi.
- Silencio!- wyszeptał zaklęcie wyciszające.
- Dzień dobry, panie Malfoy.- skinęłam głową.-
Profesorze, jestem gotowa do lekcji. Proszę powiedzieć, co mam robić i nie będę
już przeszkadzać.- powiedziałam.
Malfoy uśmiechnął się w odpowiedzi na moje
przywitanie.
- Panno Ringroyal, ma pani doskonałe wyczucie
czasu. Severus właśnie miał cię wołać.- powiedział ojciec Draco.
Snape wyglądał niewyraźnie. Opierał się rękoma o
krzesło, jakby miał zamiar się przewrócić.
- Profesorze, wszystko z panem w porządku?-
zapytałam cicho i dotknęłam lekko jego przedramienia. Przeszedł go dreszcz.
Zaśmiał się gorzko.
- Ze mną jak na razie tak…- odpowiedział Snape.-
Voldemort wyznaczył ci zadanie, Claudio.- trudno było stwierdzić, czy był to
syk, czy szept. Ale na pewno był przerażony.
- Co to takiego, profesorze?- spytałam, czując jak
tracę grunt pod nogami, słysząc Jego imię.
Położył mi rękę na ramieniu. Zdziwił mnie ten
gest. Chciał mnie podtrzymać na duchu.
- Zostawię was, moi drodzy. Jestem w środku
spotkania.- powiedział Malfoy.- Ministerstwo popełnia co raz więcej głupstw, za
które to my będziemy płacić.- pokręcił z irytacją głową.- Muszę dopilnować tej hołoty…-
uaktywnił Świstoklika i aportował się Merlin jeden wie, gdzie.
Mój niepokój rósł.
- Profesorze… proszę powiedzieć, co to jest…-
szeptałam.
- Ależ ja nie mam pojęcia, Claudio…- powiedział
szczerze.- Ta informacja znajduje się w tym liście, tak przepełnionym czarną
magią, że nie mógł być przechowywany w listowni. Musiałem sprawdzić, co jest
powodem zaburzenia harmonii w sowiarni i okazała się nim być ta niepozorna,
czarna koperta…- spojrzał na stolik.
Wzięłam ją do ręki, ale od razu upuściłam go na
podłogę, gdyż poraziła mnie prądem.
Spojrzałam pytająco na profesora.
- Jesteś jedyną osobą, która może ją otworzyć,
Claudio.
Wyszedł z kantorka, by zakończyć lekcje.
- Aperacjum!- wycelowałam różdżką w kopertę.
Od razu pojawił się napis.
Nakarm
mnie świeżo- umarłą krwią…
Odskoczyłam odruchowo, gdy zrozumiałam, co mam
zrobić.
„Najpierw
będzie to kilka zadań, o których nikomu nie będziesz mogła powiedzieć. Nawet
nam, nawet Draco. Będziesz musiała je wykonać i nie będzie to istotne, czego
sobie zażyczy.”.
Momentalnie przypomniały mi się słowa Lucjusza
Malfoya.
Tak… gra się właśnie rozpoczęła…
Różdżką zapisałam na ścianie kantorka widomość dla
Snape’a, że muszę coś załatwić i nie będzie mnie na Eliksirach. Byłam pewna, że
zrozumie aluzję.
Podeszłam do szafy z gotowymi eliksirami. Wodziłam
chwilę palcem, szukając odpowiedniego. Nie wiedziałam, czy mi się przyda, ale
wolałam go wziąć, niż później rozmyślać, jak bardzo by mi się przydał. Eliksir
Wielosokowy. Włożyłam fiolkę do kieszeni. Zaraz obok niej wylądowała następna,
fioletowa z antidotum.
Aportowałam się, trzymając list w powietrzu,
dzięki magii ręcznej. Gdy byłam z dala od budynku szkoły, zagłębiłam się w
Zakazany Las w poszukiwaniu żywej istoty do zabicia.
Cholerny list!!! Naprawdę sądziłem, że dostanie go
trochę później.
Gdy wszedłem do klasy z kantorka wszystkie oczy
uczniów były skierowane na mnie.
- Na co się gapicie?!!!- wrzasnąłem i usiadłem za
biurkiem.
Wpatrywałem się w każdego z osobna morderczym
wzrokiem.
Jakaś dziewczyna spojrzała na mnie dziwnie.
Przychuda szatynka z Ravenclaw. Jak się nazywała…? A po co, do cholery, miałbym
się teraz nią przejmować, skoro moja praktykantka dostała wezwanie do stawienia
czoła śmierci?!!! Zapewne…
- Dziesięć punktów od Ravenclaw za niezajmowanie
się swoją pracą, panno Golthic.- usłyszałem swój głos.
Tak… to była siostra Davida Golthica z mojego
Domu. Już wiedziałem, skąd znałem te oczy.
Odczekałem pięć minut, z których każda ciągnęła
się w nieskończoność. Wreszcie nie wytrzymałem, poderwałem się z krzesła i
skierowałem do kantorka. Parę długich kroków i byłem na miejscu.
W pomieszczeniu nie zastałem Claudii. Nie
zauważyłem listu. Na ścianie zostawiła mi wiadomość.
Profesorze,
proszę mnie nie szukać. Dostałam ZADANIE.
Wbiło mnie w ziemię. Myślałem przez chwilę.
Niech to szlak!
Złapałem oparcie krzesła tak mocno, że zbielały mi
kłykcie. Moje oczy zapłonęły wściekłością. Nie umiałem dopuścić do siebie
myśli, że ta niewinna dziewczyna musi teraz zrobić dla Niego wszystko. Nie
mogłem też pogodzić się z tym, że już nigdy miałbym nie usłyszeć jej głosu,
poczuć jej zapachu. Że nie porozmawiałaby już ze mną na żaden inteligentny
temat. Że z nikim by nie porozmawiała… na jakikolwiek temat…
Cholera jasna!!!
Rzuciłem krzesłem mocno o podłogę. Dwie nogi,
oderwane pod wpływem uderzenia, poleciały w różne strony. Cieszyłem się, że
pomieszczenie te zostało wcześniej wyciszone.
Nigdy wcześniej nie dałem upustu swojej złości.
Taki spokojny… chłodny… niedostępny…
Niedostępny. A, gdy już kogoś do siebie
dopuściłem, zrozumiałem, że zaraz mogę go stracić.
- Jeżeli
ona nie wróci, Severusie.- mówiły do mnie myśli.- Przyrzeknij, że nikt nie
stanie się dla ciebie tak ważny jak ona.
- Przyrzekam.- odpowiedziałem cicho na głos,
wiedząc już, że mówienie do siebie to już część mojego życia po trzydziestce.-
Zaraz, zaraz…- zastanowiłem się.- Ważny…?- wyszeptałem tak cicho, że sam siebie
ledwo co słyszałem.- Ona nie może być…-
zakryłem usta swoją dłonią, a potem w już całkowicie typowej jak dla mnie pozie
wróciłem do klasy i opadłem na krzesło za biurkiem.
…ważna…
Znalazłam się w punkcie aportacyjnym, gdzieś w
środku Zakazanego Lasu.
Wsłuchiwałam się w jego ciszę. Nie było słychać
żadnych odgłosów. Dosłownie nic. Żadnych łamanych gałęzi, czy szumu drzew. Nie
przewidziałam, że będę musiała wychodzić na dwór, gdy zmierzałam do Sali
Eliksirów i teraz żałowałam, że miałam na sobie tylko bluzkę, sweter i szaty.
Było cholernie zimno. Śnieg leżał wszędzie, a co najgorsze, przeczuwałam, że
zbliża się burza śnieżna.
Zablokowałam swoje myśli. Nikt nie mógł w nie
wniknąć. Kontrolowałam sytuację.
Za pomocą różdżki unosiłam list w powietrzu, nie
mając najmniejszej ochoty na kolejne porażenie prądem.
Musiałam znaleźć jakieś zwierze i je zabić. W
lesie to nie takie trudne, jeżeli tylko nie jest grudzień. A ten, owszem, trwał
i była jego połowa.
Przytrzymałam list w powietrzu używając drugiej
ręki, aby mieć wolną różdżkę. Magia ręczna wychodziła mi co raz lepiej.
- Protego Horriblis.- szeptałam zaklęcie ochronne,
zataczając okręg wokół siebie, który przesuwał się razem ze mną. Dzięki niemu
byłam bezpieczna. Przynajmniej teoretycznie.
Następnie użyłam zaklęcia wyostrzającego słuch i
niemal natychmiast doszedł mnie dźwięk chrobotania i drapania. Niecałe
dwadzieścia metrów ode mnie na drzewo wspinała się brązowa wiewiórka. Zmrużyłam
oczy niezadowolona, że moją ofiarą będzie zwierzę, od którego niegdyś przezywał
mnie Draco.
Zostawiłam kopertę, która unosiła się w powietrzu
zupełnie jak myśloodsiewnica.
Różdżkę skierowałam do góry, na małe, bezbronne
zwierzątko.
- Crucjo.- powiedziałam, a wiewiórka bezwładnie
spadła na śnieg, popiskując.- Sectumsempra.- rzuciłam następne, aby zdobyć
krew. Podeszłam bliżej i wierzchem dłoni starłam łzę, która popłynęła na skutek
słuchania dźwięków cierpienia niewinnej istoty.- Avada Kedavra.- szepnęłam i
jakiekolwiek odgłosy przestały być wydawane.
Ukucnęłam, wzięłam na dwa palce świeżą, gorącą
krew i podeszłam do koperty, brzydząc się sama siebie i tego, do czego jestem
zmuszona.
Otarłam palce o kopertę, zostawiając na niej
ślady. Maź od razu się wchłonęła. Oczyściłam palce zaklęciem.
Na „liście” pojawiła się następna wiadomość.
Czyżbym
zapomniał dodać „ludzką”, panno Ringroyal…?
Niemal usłyszałam jego jadowity śmiech. Poczułam
dreszcze na własnej skórze.
Tej nocy musiał ktoś zginąć.
Cofnęłam się do punktu aportacyjnego. Koperta już
nie raziła prądem, więc włożyłam ją do kieszeni.
- Szlak
by to trafił!!!- zaklęłam w duchu.- Dwa Niewybaczalne i wszystko na marne!!-
krzyczałam w wyłączonych myślach, do których nikt nie miał dostępu.
Zaczęło się ściemniać. Po godzinie mojej wędrówki
w kierunku Hogsmeade było już całkowicie ciemno i tak naprawdę to już nie
wiedziałam, gdzie idę. Miałam tylko nadzieję, że nie w głąb Zakazanego Lasu.
- Lumos.- oświeciłam sobie drogę, a drzewa zaczęły
wyglądać mniej strasznie.- Wskaż mi: Hogsmeade.- rzuciłam kolejne zaklęcie, a
różdżka obróciła się o paręnaście stopni na lewo.
Szłam co raz szybciej, tym razem we wskazanym mi
kierunku. Chłód był potężniejszy z każdą sekundą.
W sumie, nie zadawałam sobie sprawy z tego, która
godzina. Jednak ciągnęło się to w nieskończoność.
Sięgnęłam po jakąś wystającą spod śniegu gałąź.
- Icendio!- podpaliłam ją na samym czubku tak, że
ogień się nie rozprzestrzeniał.
Opuściłam różdżkę. Ogień zarówno oświecał drogę,
jak i ogrzewał, przynajmniej trochę.
Czułam, jak ktoś dobija się do moich myśli i
wiedziałam, że to profesor Snape. Zignorowałam go. Nie mogłam się odezwać. Nie
mógł wiedzieć, gdzie jestem i co zamierzam. Jeszcze nie.
Po następnych kilkudziesięciu minutach ignorowania
Mistrza Eliksirów i wędrówce, mrożącej moje stopy i palce, zobaczyłam światła
wioski. Byłam na jej skraju. W dzielnicach mieszkalnych. Znajdował się tam
tylko jeden sklep- u Derwisza i Bangesa, gdzie można było kupić różne
ingrediencje.
Każdy mógł mnie zobaczyć, a uczniowie Hogwartu
rzadko zapuszczają się w te strony Hogsmeade. Już nie mówiąc o tym, że byłam
sama, był środek tygodnia i, jak już zdążyłam się zorientować, dochodziła dziewiąta
wieczorem.
Do głowy szybko przyszedł mi pewien pomysł.
Zgasiłam gałąź, dzięki której nawet nieźle się
ogrzałam i wyszłam na główną drogę, kierując się w stronę mieszkalną.
W domkach paliły się światła. Na ulicach było już
naprawdę niewiele ludzi. Niektórzy z nich żywo komentowali nadchodzące święta.
Parę osób zauważyło mnie i moją ślizgońską szatę. Słyszałam ich myśli: „ To
oni mogą tu przychodzić tak późno? / Jej jeszcze nie znam? / Czego tu ta
Ślizgonka? / To nie jest ta młoda Ringroyal’ów? / Całkiem niezły wężyk…” i
tak dalej. Posiadając umiejętność legilimencji można było usłyszeć bardzo,
bardzo dużo.
Uśmiechnęłam się złowieszczo.
Nie czekając ani chwili podeszłam do jakiejś
kobiety. Była w średnim wieku, ale jej twarz nie była jeszcze zniszczona.
Musiała być przynajmniej półkrwi, bo wyglądała zdecydowanie na młodszą niż w
rzeczywistości była.
- Dobry wieczór.- powitałam ją.
- Dobry wieczór, dziecko. Co uczennica Hogwartu
robi tu o takiej porze?- zapytała całkiem miłym głosem. Z jej wspomnień
wyczytałam, że również uczyła się w Hogwardzie. Należała kiedyś do
Hufflepuff’u.
- Nic, o co powinna pani pytać.- odpowiedziałam
chłodno.- Proszę użyczyć mi swojego włosa.
Kobieta zrobiła wielkie oczy. Wokół nas nikogo nie
było. Stałyśmy obok ciemnego zaułka w świetle jednej latarni.
- Nox Maxima.- szepnęłam, kierując różdżkę w
stronę jedynego źródła światła. W tym czasie ona, wyczuwając niebezpieczeństwo,
wyciągnęła swoją.- Expelliarmus!- wykrzyknęłam, a jej różdżka wypadła z jej rąk
i odleciała daleko do tyłu.
- Czego ty ode mnie chcesz!?- krzyknęła słabym
głosem i w jej oczach zobaczyłam przerażenie. Cofnęła się do tyłu i wyciągnęła
ręce w geście obronnym.
- Expulso!- odrzuciłam ją do tyłu. Leżała teraz na
śniegu w ciemnej, ślepej uliczce.
Podeszłam do niej i wyrwałam włos. Wyjęłam Eliksir
Wielosokowy i dodałam do niego blond- włos kobiety. Wypiłam zawartość fiolki,
gdy przereagowała z nowododanym składnikiem. Stałam się osobą identyczną, co
tamta była Puchonka.
Weszłam w jej myśli. Szukałam jakichś wrogów.
Znalazłam szybko.
- Obliviate!- rzuciłam na nią zaklęcie zapomnienia
i zniknęłam za rogiem zanim zdążyła się wybudzić z transu.
Zmierzałam do domu jej byłego męża, którego
nakryła w łóżku pół roku temu z o połowę młodszą blondynką. Rozwiedli się, gdy
okazało się, że kochanka jest z nim w ciąży.
Była to jedna z ostatnich chałupek w wiosce.
Dookoła było już całkowicie ciemno. Mieszkańcy kończyli swoje życie tamtego
dnia, aby przygotować się na następny.
Zapukałam trzy razy. W drzwiach od razu pojawił
się mężczyzna, o którego mi chodziło. Wyglądał na zaskoczonego przybyciem byłej
żony.
- Co ty tu robisz, Anresto?- zapytał.
- Jesteś sam?- odpowiedziałam szybko.
- Proszę, wejdź.- niepewnie zaprosił mnie do
środka.
Z myśli tamtej kobiety wyczytałam, że mężczyzna
był szlamą. Czarnemu Panu to by się spodobało.
Był sam.
Zaprowadził mnie do salonu. Usiadł w fotelu i
gestem poprosił o uczynienie tego samego.
- Co cię zmusiło do przyjścia tutaj, Arnesto?
- Muszę cię zabić.- wyszeptałam.
Faceta wbiło w fotel. W jego twarzy nie widziałam
zaskoczenia. Sięgnął ręką do stolika i pochwycił różdżkę, jednak ja byłam
szybsza.
- Expelliarmus!- przechwyciłam jego różdżkę. Mimo
iż był starszy, jako szlama był ode mnie słabszy.
- Oszalałaś, kobieto!!!- wrzasnął.
- Sectumsempra!- potraktowałam go zaklęciem,
dzięki któremu bez problemu mogłam później zdobyć krew.- Osobiście nic do
ciebie nie mam, Fredericku.- przekręciłam głowę.- To będzie tylko ułamek
sekundy.
Rzeczywiście spojrzał na mnie z niemym błaganiem o
śmierć. Głębokie cięcia, jakie mu zadałam były głębsze o tych, jakie
zaplanowałam.
- Avada Kedavra!- zabiłam go, wystrzeliwując z
różdżki zielone światełko.
Wzięłam z niego świeżo umarłą krew i naniosłam ją
na kopertę.
Wracaj do
Hogwartu. Następne zadanie dostaniesz za parę dni. Severus powinien się o tym
dowiedzieć.
- Lord
Voldemord
Taka była treść listu, który wyjęłam z koperty,
która otworzyła się, gdy tylko przeciągnęłam czerwonym palcem po jej kancie.
Wyszłam z domu, uważając, żeby nikt mnie nie
zauważył. Wypiłam antidotum i od razu stałam się sobą. List miałam głęboko
schowany w kieszeni. Rzuciłam po drodze parę innych zaklęć, żeby te śmiertelne
nie było ostatnim. Kierowałam się do sklepu z ingrediencjami. Byłam w nim już
po pięciu minutach. Na piętnaście minut przed zamknięciem.
- Dobry wieczór.- powiedziałam, próbując
przywdziać inny wyraz twarzy niż „właśnie zabiłam bezbronną szlamę”, nie dając
po sobie poznać, co naprawdę czułam.
- Dobry wieczór, panienko.- uśmiechnął się
sprzedawca.- Nie wiedziałem, że uczniowie mogą tak późno przebywać poza
Hogwartem.
- Jestem tu na polecenie Mistrza Eliksirów,
profesora Severusa Snape’a.- skłamałam spokojnym głosem.
- W takim razie, co podać?- wydawał się być
przekonany.
Podałam mu listę co najmniej trzydziestu różnych
składników do eliksirów, co dawało mi dwadzieścia minut czekania. I czas na
wymyślenie, co dalej…
-
Profesorze?- zawołałam go w myślach.
Nie
minęła dłuższa chwila, a już mi odpowiedział.
-
Claudia, cholera jasne, gdzie ty
jesteś?!!!- był okropnie wściekły.
-
Potrzebuję pańskiej pomocy, profesorze.- wyszeptałam cicho, szczerze wątpiąc,
że się zgodzi.
Pewnie
dlatego tak bardzo zaskoczyło mnie kolejne pytanie.
- Gdzie
jesteś?
- W
Hogsmeade. U Derwisza i Bangesa. Robię duuuuże zakupy.- wytłumaczyłam,
podkreślając epitet.
- Za
minutę jestem.
Ucieszyłam się, że wreszcie go zobaczę. I jeszcze
bardziej, że Czarny Pan pozwolił mi opowiedzieć mu wszystko, co się stało.
Sprzedawca wychylił się do mnie zza drzwi
składzika.
- Panienka wpisała na listę piołun dwa razy. Ma
być podwójnie?
- Och to moje roztargnienie…- udałam szczery
śmiech.- Jeden raz wystarczy.
Mężczyzna znów zniknął w kantorku. Słyszałam
przesuwane buteleczki.
Zadzwonił dzwonek i poczułam chłód na nogach.
Odwróciłam się zaciekawiona, a w drzwiach nie stał nikt inny niż profesor
Severus Snape.
Oczy rozbłysły mi radością.
- Profesorze…- wyszeptałam ledwo słyszalnie i
dosłownie rzuciłam się mu na szyję.
Przez chwilę stał sparaliżowany, jednak po chwili
poczułam jego dłoń na swoich plecach w geście lekkiej troski.
- Jesteś zimna jak lód, panno Ringroyal.-
powiedział całkiem poważnie i odsunął mnie od siebie, słysząc kroki pana
Derwisza.
Poczułam się… cóż, nie ma innego słowa, żeby
nazwać to jak się czułam niż… hmmm… odrzucona…?
- Panie Snape, dobry wieczór.- odezwał się
Derwisz.- Przyznam, że widok uczennicy samotnie spacerującej po Hogsmeade wydał
mi się podejrzany, ale teraz widzę, że jest ze swoim profesorem…
- Opiekunem.- poprawił go mój Mistrz.- Panna
Ringroyal jest uczennicą Slytherinu.- spojrzał na sprzedawcę mrożącym
wzrokiem.- I istotnie, nie pozwoliłbym mojej podopiecznej na samotne spacery w
środku nocy.- mówił przekonująco swoim hipnotyzującym i spokojnym głosem.
Snape spojrzał na mnie sugestywnie.
Zarumieniłam się ze wstydu.
- Cóż, zapewne…- mówił mężczyzna.- Rachunek
wypisać na szkołę?- zapytał, kończąc pakować składniki do siatki i papierowych
torebeczkach.
- Owszem.- potwierdził mój nauczyciel i spojrzał
na kominek.- Oczywiście, sieć Fiuu jest otwarta…
- Tak, tak.- odrzekł szybko Derwisz.- Zawsze
otwarta dla klientów… Proszę.- podał nam zakupy i rachunek do opłacenia w ciągu
tygodnia.
Snape mruknął coś niezrozumiałego, wziął pakunki i
podszedł do kominka. Byłam tuż za nim. Złapał mnie lekko za nadgarstek, wziął
trochę proszku Fiuu z miseczki, rozsypał go.
- Hogwart, komnaty Mistrza Eliksirów. Hasło: zawsze, choć nie zawsze, bo bardzo często.-
wypowiedział cel naszej podróży i oboje zniknęliśmy w zielonych płomieniach.
Wyszliśmy z kominka w salonie profesora Snape’a. Mój
nauczyciel rzucił niedbale zakupy na jeden z foteli i powrócił, by zamknąć
swoją sieć Fiuu. Po wszystkich tych czynnościach spojrzał na mnie wściekle.
Spuściłam wzrok.
- Nawet nie mogę na ciebie nawrzeszczeć, bo sam
kazałem ci nikomu nie mówić o swoich Zadaniach.- warknął, złapał moje ramiona
mocno i mną potrząsnął.- Claudia, spójrz na mnie!
Uniosłam nieśmiało wzrok. Czułam, że wreszcie
jestem na swoim miejscu. Gdzieś, gdzie czułam się bezpiecznie. Niebezpiecznie,
za bardzo bezpiecznie.
Sięgnęłam do kieszeni, z której wyciągnęłam
kopertę i podałam mu ją bez słowa.
Otworzył ją zanim zdążyłam mrugnąć i zadziwiająco
szybko odrzucił ją do kominka, w którym jednym szybkim Incendio rozpalił ogień.
Wyraz jego twarzy złagodniał, gdy dowiedział się,
że wszystko jest mu wolno wiedzieć.
Złapał mnie za podbródek i zmusił do spojrzenia
sobie w oczy. W czarny ocean.
Otworzyłam przed nim całkowicie swój umysł.
Wędrował po wszystkich poziomach. Zobaczył wszystko, co dzisiaj się wydarzyło.
Wszystko, czego nie powinien był zobaczyć, a co tak bardzo chciałam mu pokazać.
Nie miałam siły siedzieć w tym sama. I za nic innego nie byłam Czarnemu Panu
wdzięczna jak za to, że udzielił mi przyzwolenia. To krótkie zdanie przyzwolenia
sprawiło, że w pewnej części to, co wcześniej mi zrobił, przestało mieć
znaczenie. Teraz liczyła się tylko ta relacja między mną i profesorem. On,
wpatrujący się z napięciem w moje zielone oczy, z których wypływały krokodyle
łzy.
Nie wiedziałam, kiedy puścił moją brodę i
przyciskał mnie do siebie z całej siły, nie zaprzestając penetracji mojego
umysłu.
Zobaczył te wspomnienia przynajmniej cztery razy,
zanim odsunął się ode mnie.
- Już widzę stronę tytułową jutrzejszego Proroka
Codziennego.- powiedział cicho, dokładając drewna do ognia.- „Morderstwo w
Hogsmeade- zemsta żony na mężu”.- zaśmiał się cicho do siebie.- Wirgardium
Leviosa.- przelewitował pod kominek drugi z foteli.- Usiądź.- polecił mi.-
Jesteś okropnie zimna.- w jego głosie dało się usłyszeć nutki szczerej obawy i
troski, które sprawiły, że nawet nie śmiałam rozważać jego propozycji- od razu
zajęłam przygotowane przez niego miejsce.
Myślał przez chwilę, przyglądając się, jak
przechodzą mnie dreszcze, gdy moja lodowata skóra zderza się z falą gorąca z
kominka.
Podszedł do sofy, z której wziął polarowy,
ciemnozielony koc i okrył mnie nim.
Wyszedł z salonu.
Rozmyślałam, czy zamierza mnie zostawić samą, czy
może, przeciwnie, zostanie ze mną.
Jednak moje wahania nie trwały długo, bo już po
chwili pojawił się ze szklanką, wypełnioną jakimiś płynami. Przytknął mi
różdżkę do czoła wypowiedział zaklęcie sondujące stan zdrowia. Przyjemne ciepło
rozeszło się po całym moim ciele.
- Temperatura twojego ciała do 34, 1 stopni.-
powiedział i przełknął ślinę, próbując grać spokojnego.- Wypij to.- podał mi
szklankę z przeróżnymi specyfikami.
Zrobiłam, co mi kazał i już chwilę później w
drzwiach stał skrzat z tacą z parującym jedzeniem. Snape odebrał ją od skrzata
i położył mi na kolanach. Był to dość spory kawałek lasagne i herbata.
- Zdążyłem wyczytać z twoich wspomnień, że
ostatnim, co jadłaś był obiad dziewięć godzin temu.- wytłumaczył.
Jakby w odpowiedzi na cudny zapach mój żołądek się
skurczył i dał o sobie znać. Wcześniej nawet na myśl mi nie przyszło, że
powinnam coś zjeść.
- Bardzo panu dziękuję, profesorze.- wyszeptałam zaskoczona i przytłoczona jego
dobrodusznością. Wzięłam widelec, nóż i ukroiłam sobie kawałek dania. Nie
zwróciłam uwagi na to, że Mistrz zdążył już sobie przysunąć drugi fotel do
kominka i siedział teraz obok mnie. Podniosłam kęs do ust, ale opuściłam szybko
rękę.- Wie pan…- spojrzałam na niego tak nieśmiało, jak jeszcze nigdy.- Ja nie
wiem, czym by się to skończyło, gdybym nie mogła panu pokazać tego
wszystkiego.- szeptałam.
- Co masz na myśli?- spojrzał na mnie
podejrzliwie.
Zarumieniłam się. Nigdy nie myślałam, że przyjdzie
mi mówić Snape’owi o takich rzeczach. Bądź, co bądź, to zawsze było jakieś
wyjście.
- Basen w Łazience Prefektów jest dość głęboki, a
Zakazany Las wystarczająco duży…- szeptałam.- Wystarczy, że nie wezmę różdżki
i…
- Czy ty próbujesz powiedzieć, że rozważasz
samobójstwo?!- przerwał mi. Wiedziałam, że podniosło się mu ciśnienie.- Nie bez
powodu wybrano właśnie ciebie!- krzyknął.- Uważano, że twój charakter jest
wystarczająco mocny, żeby pokonać to wszystko.
Spojrzałam mu w oczy.
- Nie byłabym w stanie tego sobie zrobić.-
powiedziałam.- Nie, dopóki jest osoba, której mogę powiedzieć o wszystkim.
- Masz na myśli mnie…- zamyślił się.- Czyli te
insynuacje o domniemanych planach samobójstwa są czysto teoretycznym
podliczeniem ilości sposobów na dokonanie wyżej wymienionego czynu?- uniósł
brew.
- Tak, dopóki…- znów nie dane mi było skończyć.
- Dopóki będziesz mi mówić o wszystkim.- skończył
za mnie. Zamrugał parę razu oczami. Nie przyuważyłam, kiedy znalazł się na
samym skrawku fotela, poddając się emocjom.- Jedz, bo wystygnie.- zmienił temat
i ponownie usiadł wygodnie.
Zajęłam się w końcu lasagne. Była wyśmienita. Na
moje kubki smakowe na pewno działało to, że byłam przeraźliwie głodna i również
to, że miałam towarzystwo. I to jakie… Sam Mistrz Eliksirów, profesor Severus
Snape siedział obok mnie i obserwował każdy mój ruch ręką, palcem, czy ustami.
Nasze umysły na powrót były odcięte, więc nie znałam jego myśli. I chociaż
część mnie zastanawiała się, nad czym on tak intensywnie myśli, ta druga część,
większa i posiadająca zdrowy rozsądek nie miała najmniejszej chęci przekonywania
się o temacie jego rozważań.
Zerwał się nagle z fotela, wyszedł do sypialni i już
kilka sekund później wracał z niej, trzymając w ręce małą kopertę i paczuszkę.
Podał mi ją i zabrał jednocześnie talerz i
opróżniony kubek. Oddał go wezwanemu uprzednio skrzatowi.
Znów zasiadł w fotelu, a ja przyglądałam się
paczce ze zdumieniem. O co chodziło…?
- Profesor Dumbledore wyjechał dziś po kolacji i
nie będzie obecny do końca tygodnia. Kazał mi to tobie przekazać z wyrazami
podziękowania i powinszowania.- wytłumaczył.- Proszę otworzyć.- przypatrywał mi
się.
Otworzyłam kopertę i wyjęłam list.
Droga
Claudio,
Pragnąłem
dać ci to osobiście, jednak zostałem zmuszony do wyjazdu. Dość nagłego, nie
urywam. Mam nadziej, że Severus przekaże ci również upominek, który dołączam do
moich życzeń urodzinowych. Gratuluję, jesteś już pełnoletnią uczennicą Domu
Węża i spełniasz swoje marzenia. Czegóż mogę ci życzyć, zatem…? Bezpieczeństwa.
Zdecydowanie życzę ci bezpieczeństwa. Myślę, że mój podarek jasno wyrazi moje
drugie życzenie. Jesteś najwybitniejszą czarownicą, jaką dane mi było spotkać w
mojej niekrótkiej karierze profesorskiej.
Dalszych sukcesów w nauce życzyć nie będę, bo oznaczałoby to, że
musiałbym zatrudnić cię na miejsce wszystkich pozostałych profesorów.
Osiągniesz to, co chcesz, bo taka jesteś.
Krócej,
na zakończenie, wszystkiego najlepszego, panno Ringroyal.
Z
wyrazami szacunku,
Dyrektor
Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwardzie
Profesor
Albus Dumbledore
Zaskoczona uświadomiłam sobie, że mam dzisiaj
osiemnaste urodziny.
Spojrzałam na profesora Snape’a, który zdawał się
zauważyć, że zapomniałam o swoich najważniejszych urodzinach w życiu i z
rozbawieniem wyczekiwał, aż otworzę podarunek. Ciekawski to on jednak był.
Rozerwałam ciemnozielony papier, przewiązany
srebrną wstążką i moim oczom ukazało się pudełeczko. Otworzyłam je.
W środku był naszyjnik z białego złota, w
kształcie serca i mała notka.
Jeżeli
znajdziesz się blisko osoby, którą darzysz uczuciem, naszyjnik rozgrzeje się, a
na nim zostanie wypisane imię ukochanej osoby.
Wzięłam serce w dłoń, ale było ono gorące, przez
co wypuściłam je z rąk.
Spadło na ziemię.
Profesor schylił się i jednym szybkim ruchem podał
mi je.
Trzymałam je za sam łańcuszek, a ono obracało się
w świetle ognia.
Nagle zauważyłam, że coś na nim błysnęło.
Zatrzymałam je, aby się nie ruszało i przybliżyłam je do oczy, aby zobaczyć
napis. Snape razem ze mną próbował odczytać napis z serca. Chyba z czystej
ciekawości, bo wiadomo było, że imię będzie należało do osoby, którą kocham.
Tak naprawdę chciałam być w tej chwili chciałam być sama. Wiedziałam, co się
ukaże, ale nie mogłam się nigdzie ukryć.
Napis zabłysł jeszcze bardziej.
Zarumieniłam się najbardziej w całym swoim życiu.
Właściwie, byłam cała pokryta purpurą.
Oboje zobaczyliśmy mały napis na sercu.
Severus
Snape znieruchomiał, a ja miałam ochotę zapaść się
pod ziemię.
Spojrzałam na niego nieśmiało, oczekując jakiejś
reakcji.
Patrzył na mnie uważnie. Tym samym, twardym
wyrazem twarzy, jednak w jego oczach coś się zmieniło.
- Chciał pan znać prawdę?- wyszeptałam bliska
płaczu.- Za ciekawstwo trzeba płacić.
Podniosłam się z fotela i ruszyłam w stronę drzwi,
aby jak najszybciej znaleźć się w samotności, z dala od mojego Severusa.
Nie zdążyłam jednak przekroczyć progu sypialni-
laboratorium, bo zatrzasnął zaklęciem drzwi. Byłam uwięziona.
Spojrzałam przez łzy w jego oczy.
Przerwać w takim momencie, okrutnaś! Już nie mogę się doczekać, co będzie dalej :D Świetny rozdział, biedny Draco, hihi :D
OdpowiedzUsuńNie pociesze Cie pewnie rozdzialem 16, ktory juz przygotowalam. Ale bedzie to mila pdskocznia, ktora wyjasni pare szczegolow ;)
Usuń