środa, 31 października 2012

Pokonani - 9. Magia wyznania


9. Magia wyznania

- Jeżeli chodzi o sprawy ważniejsze…- powiedział znudzonym głosem.- Podjąłem decyzję w sprawie Turnieju Trójmagicznego…
Profesor Snape nie był jedyną osobą, która nie lubiła tych spotkań. Wszyscy wyglądali na zniecierpliwionych i podirytowanych. Chcieli jak najszybciej to zakończyć. Jednak, gdy opiekun Slytherinu wspomniał o Turnieju, w oczach większości można było przyuważyć śmiały błysk.
- Zgłaszam się!- można było usłyszeć z końca pokoju wspólnego. Wszyscy popatrzyli po sobie.
- „Podjąłem decyzję”, panie Golthic, oznacza, że WYBRAŁEM osobę reprezentującą nasz Dom. Czy trzeba wam tłumaczyć słowo po słowie, tłumoki?!- krzyknął.
Wszyscy się zamknęli.
Spojrzałam na Drako. Marzył o tym odkąd pamiętam. Poczułam się winna i radość mnie opuściła.
Spuściłam ostrożnie wzrok, żeby nie oglądać jego podekscytowanej miny. Stał obok mnie i obejmował mnie w pasie.
- Decyzja była dość prosta, w zasadzie trwało to ułamek sekundy. Claudia Madelstone.- jednym ruchem ręki od niechcenia wskazał na mnie.
Drako podniósł oczy. Był zawiedziony. Przez chwilę w pokoju panowała cisza, ale po chwili rozległy się oklaski i poczułam ciepłą dłoń na ramieniu.
Odwróciłam się i zobaczyłam uśmiechniętą Lettice. Odpowiedziałam jej tym samym. Drako niespodziewanie przytulił mnie do siebie. Wiedział, o czym myślałam.
- Wolę nie brać udziału w Turnieju i mieć cię w Slytherinie, niż konkurować z tobą, reprezentującą Gryffindor.- szeptał mi do ucha, zasłonięty moimi włosami.
Uśmiechnęłam się i pocałowałam go na przeprosiny w policzek.
- Data rozpoczęcia Turnieju została wyznaczona na drugi tydzień marca. Dla nieumiejących liczyć, dwa tygodnie po waszym powrocie z Wymiany.- parę osób dostało olśnienia po tym jakże skomplikowanym działaniu matematycznym.- Jeśli chodzi o samą Wymianę, wyjeżdżacie w TEN poniedziałek, jakby jeszcze ktoś nie wiedział, godzinę po śniadaniu. Zrozumiał pan wszystko, panie Golthic?- popatrzył na chłopaka. Ten nieśmiało kiwnął głową.- Wspaniale. To wszystko na dziś. Zapraszam, panno Madelstone.- spojrzał na mnie i opuścił pokój wspólny.
Podążyłam za nim tłumacząc szybko Drako, że szlaban zaczyna mi się trochę wcześniej.
Zwolnił, żebym mogła go dogonić.

- Ach te cytrusy…- zaciągnęłam się.

Otworzył drzwi do swojego tajnego, prywatnego laboratorium i weszliśmy do środka. Na stoliku leżały już przygotowane teczki z esejami i wypracowaniami do sprawdzania. Zielona, czerwona, niebieska i żółta.
- Nie licz na to, że wyjdziesz stąd jeszcze dziś.- mruknął.- Liczyłbym raczej na czwartą, może trzecią nad ranem.- zasiadł na swoim fotelu, który zastąpił dotychczasowo stojące przy stoliku krzesło.
Spojrzałam na  niego.
- Nigdzie mi się nie spieszy, profesorze.- odpowiedziałam pogodnie.
Uśmiechnął się lekko.
- Co jest przedmiotem mojej dzisiejszej praktyki?- zapytałam i w gotowości podwinęłam rękawy niesfornej szaty.
W momencie, gdy schylałam się, aby podnieść gumkę do włosów, która wypadła mi z kieszeni, poczułam gwałtowny, silny ból.
Złapałam się za to miejsce na plecach, próbując je rozmasować.
Wciągnęłam gwałtownie powietrze i odeszła mi władza z nóg.
Snape, wybudzony moim syknięciem ze swoich chwilowych rozważań, spotkał mój wzrok szukający jego i rzucił się, żeby mnie złapać.
Zdążył. Jakieś dziesięć centymetrów nad ziemią poczułam jego dłonie na swojej głowie i ramionach.
Ułożył mnie na ziemi i zniknął w swoich kwaterach. Gdy wrócił, miał w dłoni słoiczek ze znajomo wyglądającą maścią. Postawił ją na stoliku, a mnie podniósł do pozycji siedzącej. Spróbowałam wstać. Udało mi się uklęknąć. Piekielny ból powrócił. Powiedziałabym, że ze zdwojoną siłą, gdyby coś jeszcze silniejszego było możliwe od tego, co było wcześniej..
Usiadłam na piętach o zaczęłam bez słowa rozpinać swoją szatę. On w tym czasie podsunął mi pod nos szklankę z eliksirem wzmacniający i przeciwbólowym. Odłożyłam szatę i zaczęłam pić ciepłe, zmieszane płyny.
Snape nie marnując czasu podciągnął moją zieloną bluzkę i ostrożnie, swoimi cudnie chłodnymi i długimi palcami zaczął rozprowadzać maść po ranach. Starannie omijał miejsce zapięcia stanika. Cała czynność trwała dłużej niż poprzednio. Nie przypominam sobie przyjemniejszego dotyku kogokolwiek.
Gdy oderwał ode mnie swoje ręce, westchnęłam niezadowolona, że skończył tak szybko, choć nie powinnam była tego robić.
Maść momentalnie się wchłonęła. Obciągnęłam bluzkę, ale nie założyłam z powrotem szat. Maść rozgrzewała mnie i zaczęło mi się robić gorąco. Jeszcze kilka sekund i znów mogłam cieszyć się brakiem jakiegokolwiek bólu.
Wstałam z kolan.
Obserwował mnie znad zlewu, gdzie mył ręce.
- Dziękuję.- szepnęłam, zdając sobie sprawę z tego, że mówię to już parę nasty raz do tej samej osoby w przeciągu kilku dni.
- Bogowie! Czy ty znasz inne słowa?!- przewrócił oczami.
Roześmiałam się. Snape sprawił, że się roześmiałam!!! Czy to do końca normalne i legalne śmiać się ze słów profesora Snape’a…?
- Jeszcze „przepraszam” i „proszę”.- odpowiedziałam nadal chichotając.- Te podstawowe trzy w zupełności mi wystarczają.- dodałam.
- Nie znam ani jednego z nich i też sobie radzę.- odrzekł poważnie i wrócił na swoje miejsce, gdzie wyciągnął prace z niebieskiej teczki Ravenclaw.- Na dziś specjalne zamówienie od profesora Dumbledora. Eliksir Ridikuskus.- wytłumaczył.- Zarezerwowałem więcej czasu z uwagi na jego śmiertelnie rozweselające opary, które mogę cię rozkojarzyć.- dodał. Ucieszyłam się w duchu, że pamiętał, aby mówić do mnie po imieniu.- Mam jednak nadzieję, że tak się nie stanie.
- Ja także. Osobiście uważam, że jego opary mają silniejsze działanie niż sam eliksir, nie sądzi pan?- zerknęłam na niego w drodze po składniki.
- Rzeczywiście, masz rację.- odpowiedział niby od niechcenia.
Wczytał się w jedno z wypracowań. W czasie, gdy ja nalewałam dopiero odpowiednią ilość wody, on po poskreślaniu prawie wszystkiego na czerwono, zabierał się już do następnego.
- Skoro będzie to tak długo trwało, ma pan zamiar zostać tu przez cały ten czas?- zadałam pytanie.
Podniósł głowę trochę zdziwiony.
- Nie zostawię cię samej w swoim laboratorium, po za tym, muszę nadzorować twoją pracę non stop przez przynajmniej pierwsze 30 godzin. Skoro jednak wiem już, jak pracujesz, bo codziennie mamy lekcje, myślę, że ograniczymy tą liczbę do dwudziestu.- odpowiedział wyczerpująco.
Pomyślałam przez chwilę i wrzuciłam pierwszy składnik.
- Nie zastanawiał się pan nigdy, kto jest wśród uczniów najbardziej szanowanym profesorem?- praca w ciszy męczyła mnie. Chciałam porozmawiać z kimś inteligentnym.
- A po cóż byłyby mi takie rozważania, panno Madelstone?- powiedział nie przerywając czytania.
- Analizując wszystko po kolei, łatwo i szybko można dojść do tego, że jest pan na szczycie tej listy.- kontynuowałam.
- W co ty pogrywasz?- spojrzał w moje oczy swoją bezdenną otchłanią.
- Po prostu ciekawe jest to, że restrykcyjne metody wychowawcze budzą podziw i, choć mniejszą sympatię, to większy szacunek.
- Nie widzę w tym nic interesującego.- wzruszył nieznacznie ramionami.
- Ilu uczniów mówiło panu, że pana szanuje?- mówiłam jak w transie.
- Nie przypominam sobie takiej sytuacji, żeby ktokolwiek rozmawiał ze mną z własnej woli.- olśniło go nagle. Nie dość, że wyznał mi niewygodną prawdę, to zauważył, że właśnie próbują nawiązać z nim dialog.
- Więc, chciałabym, żeby pan wiedział, że ja pana szanuję. Może pan mówić różne rzeczy i wzbudzać nienawiść do swojej osoby, ale mnie nigdy pan do tego nie przekona.
- Co chcesz przez to powiedzieć?- wyraźnie go zainteresowałam.
- Żeby przestał pan kazać pracować mi w ciszy i zgodził się na umiarkowaną w tematach oraz inteligentną rozmowę ze mną, gdyż nie znajduję w swoim otoczeniu osoby równie nadającej się do tego zadania, co pan.
Zamyślił się.
- Wracaj do pracy…- wywrócił oczami i powiedział zrezygnowanym głosem.
- Cóż, może innym razem…- uśmiechnęłam się, wzruszyłam ramionami i kontynuowałam przyrządzanie eliksiru.


Po paru godzina cały Ravenclaw był już sprawdzony i byłem aktualnie w połowie Hufflepuffu.
Kątem oka zauważyłem, że Claudia dostawia do wysepki mały taboret, który wcześniej stał przy zlewie. Następnie podeszła nieśmiało do regału z przeróżnymi książkami. Domyśliłem się, że jest w momencie, w którym musi poczekać 3 godziny, żeby dodać kolejny składnik.
- Mogę?- zapytała, gdy zauważyła, że ją obserwuję, patrząc na moją małą biblioteczkę.
- Skoro musisz…- odrzekłem podirytowany ewidentnym brakiem wiedzy jednego z Puchonów.
Przyjrzała się uważnie każdej z książek. Byłem szczerze ciekawy, którą wybierze.

- A niech ją szlag!!!- wrzasnęły moje myśli, gdy wybrała moją ulubioną książkę. Oczywiście moja twarz nie dała po sobie poznać moich emocji.

„Ars Habentis Maleficia”, co w znaczeniu dosłownym znaczy: „Sztuka Czarnoksięstwa”.
Spojrzała na mnie ukradkiem i usiadła na swoim miejscu.
Jestem pewien, że czuła na sobie moje palące spojrzenie.
- Nigdy nie zaszkodzi wiedzieć trochę więcej przed kolejnym spotkaniem z Czarnym Panem, nie uważa pan, profesorze?- odezwała się wiedząc, że nie powinna czytać takich książek i to już zdecydowanie nie wtedy, gdy znajdowała się pod moją opieką.
Nie odpowiedziałem. W zasadzie nie wiedziałem, co mogę jej powiedzieć. Mogłem, albo przyznać jej rację i dać jej poparcie, co byłoby nierozsądne w tej sytuacji, albo wstać, wyrwać książkę z rąk i ją skrzywdzić.
Cóż, w zasadzie w dalszym ciągu nie rozumiem, dlaczego nie wybrałem tej drugiej opcji, a zamiast tego okazałem słabość.

- Co się ze mną dzieje…?- pytałem sam siebie przyglądając się, jak jej rude włosy falują lekko, a na jej twarz wypływa rumieniec.

Wiedziała, że ją obserwuję.
- Gdy czytałam tą książkę ostatnim razem, nie mogłam przebrnąć już przez szósty rozdział.- zaczęła uroczo uśmiechnięta.
Zachichotała i wtedy do mnie też dotarły pierwsze toksycznie śmiecho- twórcze opary Ridikuskus.
- Weź się w garść, Madelstone!!!- warknąłem do niej zirytowany jej śmiechem.
Oprzytomniała. Zawstydziła się, kolejny rumieniec oblał jej twarz. Przestała się śmiać. W jej oczach pojawiły się łzy. Widziałem dokładnie każdą z nich. Gorzko- słone łzy rudowłosej piękności.
Dopiero wtedy zrozumiałem, że uodporniła się na te opary tak samo jak ja. Płacz nie był spowodowany szczęściem, tylko moją przyganą. Ale jeśli nie śmiała się pod wpływem eliksiru, to pod wpływem czego, w takim razie?

- Idiota…- moje myśli skomentowały całą sytuację.

Nie mam pojęcia jakie magiczne działania podniosły mnie wtedy z fotela, ale chwilę później stałem już obok niej.
Próbowałem odnaleźć jej magnetyczne oczy.
Chciałem ratować sytuację, naprawdę. Nie umiałem wytłumaczyć, dlaczego, ale pewna część mnie mówiła, że jestem winny. I choć nienawidziłem tego uczucia, odezwałem się.
- Widziałaś kiedyś Feniksa?- zapytałem granicząc z szeptem. Spojrzała na mnie zdziwiona. Oczy były wilgotne, źrenice rozszerzone. Bałem przyznać się w sobie w duchu do tego, jaki wniosek wysnułem.- Ma czerwono rude upierzenie, najczęściej. Gdy nadchodzi czas, staje w płomieniach, ale już chwilę później odradza się ze swoich popiołów.- nie spuszczałem z niej wzroku. Siedziała zaledwie dziesięć centymetrów ode mnie. Tak blisko…- Niektórzy twierdzą, że z każdymi narodzeniami jest odważniejszy, wytrwalszy, silniejszy.- zapauzowałem. Rozchyliła lekko usta i otarła mokre miejsca wokół swoich oczu.- Jednak najbardziej niesamowitą rzeczą jest fakt, że jego łzy uzdrawiają. Łzy Feniksa. Są tak pożądaną rzeczą w świecie magicznym. A tak niewielu myśli o tym, że łzy są uosobieniem bólu, a nie cudownej pomocy i uzdrowienia.
Zamrugała parę razy.
- Mam zrozumieć, że porównuje mnie pan do Feniksa?- odezwała się nie do końca wiedząc, co myśleć.
- Każdy w Hogwardzie wie, kim jesteś. Kogokolwiek byś nie zapytała. Wszyscy cię podziwiają, w pokoju nauczycielskim rozmowy o tobie nie ustają.- Dlaczego jej o tym mówiłem, do cholery?!!!- Nie schodzisz z języków, jednak wielu tylko czeka na to, aż się pomylisz, aż podwinie ci się noga, Claudio.- zaskoczyło mnie to, gdy usłyszałem jej imię wychodzące z moich ust.
Uśmiechnęła się. Ją też to zaskoczyło.
- Doskonale zdaję sobie z tego sprawę, że również pan na to czeka, profesorze.- zasugerowała.
- Czekałem.- poprawiłem ją.- Dopóki pewien bardzo uparty i wpływowy czarodziej nie kazał przyjąć mi ciebie na praktyki.- uśmiechnęła się jeszcze bardziej. Osiągałem swój cel poprawienia jej humoru. Tylko od kiedy ja sobie, cholera, takie cele stawiałem?!!!- Skoro muszę dopuszczać do siebie taką opcję, że ukończysz moje praktyki z wynikiem pozytywnym, nie mogę pozwolić, żeby coś ci się nieudało w szkole, na moich lekcjach. Odpowiadam za ciebie.- wytłumaczyłem.
- Ile osób ukończyło u pana praktyki, profesorze?
Na mojej twarzy pojawił się usatysfakcjonowany uśmieszek, w zasadzie taki sam jak na jej.
- Ani jedna.- odsunąłem się od niej, ale wstała i podeszła do mnie.- Rozumiem, że chcesz być pierwsza.- uniosłem prawą brew oczekując odpowiedzi.
- I ostatnia.- uzupełniła trochę zarumieniona, trochę zawstydzona i trochę pewniejsza siebie.
Niespodziewanie dotknęła mojej ręki w miejscu pomiędzy nadgarstkiem, a łokciem. Wzdrygnąłem się, ale nie odsunąłem. Jej dotyk był delikatny. Czułem jej ciepło przez materiał swoich szat. Mój wcześniejszy „wniosek” znów napłynął mi do głowy jako główna myśl.
Uśmiechnęła się lekko i opuściła dłoń, wiedząc, że już się nie cofnę.
- Była pan kiedyś na Wieży Astrologicznej, profesorze?- zapytała.- Wiem, głupie pytanie, na pewno pan był.- odpowiedziała za mnie.- Nigdy nie chciałam uwierzyć w to, że fusy z herbaty mogą przepowiedzieć przyszłość, że ktokolwiek może ją znać, że w ogóle istnieje sposób, aby dowiedzieć się o tym, co nas czeka.- spuściła wzrok i podeszła do regału z książkami. Zdecydowanym ruchem wyciągnęła jedną z nich, za szybko, żebym mógł zobaczyć tytuł.- Trwało to dość długo, aż pewnego dnia, roztrzęsiona listem od rodziców, że moja babcia nie żyje, wspięłam się na tę właśnie Wieżę, szukając odosobnienia. To było na początku czwartego roku. Czułam się zdradzona i skrzywdzona. Nie wiedziałam, dlaczego, ale poczułam, że moi przyjaciele mnie nie zrozumieją. Babcia była najważniejszą osobą w moim życiu. Wyobrażałam sobie życie bez każdego, tylko nie bez niej i nagle została mi zabrana, a ja nie mogłam się z nią nawet pożegnać, powiedzieć ostatniego „kocham cię”.- w jej oczach zbierały się łzy na wspomnienie tamtego wydarzenia. Odpędziła je od siebie jednym ruchem ręki.- To była noc, środek nocy.- poprawiła się, chcąc być jak najbardziej dokładną.- To nie był mój pierwszy raz na Wieży, jednak pierwszy w samotności, przynajmniej tak z początku mi się wydawało. Płakałam, nie będę ukrywać, że tak. Spojrzałam w niebo i zobaczyłam coś niesamowitego. Jedna z gwiazd świeciła mocniej niż pozostałe. Nigdy wcześniej jej nie widziałam. Po wyjęciu takiej oto książki, dostałam olśnienia.- podała mi wcześniej wyjętą książkę.- Proszę otworzyć na 67, profesorze.- poprosiła, a ja wykonałem to automatycznie.
„Jowisz- planeta szczęścia”- widniała nazwa rozdziału w książce do Astrologii Zaawansowanej.
- Doskonale pamiętam, co wtedy pomyślałam.- uśmiechnęła się melancholijnie.- „Osoba, którą teraz spotkasz jako pierwszą, będzie jedyną, która zawsze się zrozumie.”. Proszę się nie śmiać, profesorze, ale tak właśnie pomyślałam.- zwróciła się do mnie, choć daleko było mi do stanu, w którym mógł wymóc na sobie uśmiech.- Wiedziałam, że to znak od babci, że to ona wysłała mi tą myśl.- spojrzała na mnie.- Gdy odwróciłam się od gwiazd, chcąc wrócić do pokoju wspólnego Gryffindoru, zobaczyłam kogoś stojącego pod ścianą, obserwującego mnie. Zastanowiłam się, jak to możliwe, że wcześniej go nie zauważyłam.
Szczerze zaciekawiła mnie opowieścią.
- Tą  osobą był Drako Malfoy.- wyznała ledwo słyszalnym szeptem.- Okazało się, że też dostał list. Tamtego dnia „zmarł” jego ojciec chrzestny.- dokończyła.
Wzdrygnąłem się.
- Obawiam się, że musiał cię oszukać, co do powodu pobytu w tamtym miejscu.
- Słowo „zmarł” nie było użyte przeze mnie dosłownie, profesorze.- zbliżyła się do mnie niebezpiecznie blisko.- To był dzień, w którym ofiarował pan swoją duszę Voldemortowi. To był dzień, w którym Drako stał się Śmierciożercą, gdy zaprzedał się diabłu.- wysyczała ostatnie zdanie. Było przepełnione jadem i nienawiścią do tamtego wydarzenia.
Nie mogłem wydusić z siebie słowa. Jej bliskość paliła mnie. Chciałem ją jednocześnie odepchnąć, jak i przysunąć jeszcze bliżej.
- To ja jestem jego ojcem chrzestnym.- wyszeptały onieśmielony, co w nigdy wcześniej mi się nie zdarzyło.
- Ależ doskonale o tym wiem, profesorze.- odpowiedziała uśmiechnięta.- Ja i Drako zbliżyliśmy się do siebie tamtego dnia. Z konkurujących ze sobą przedstawicieli pałających do siebie nienawiścią Domów, staliśmy się przyjaciółmi.- kontynuowała.- Cóż, można więc powiedzieć, że dosłownie ból nas uzdrowił. Znaleźliśmy w nim ukojenie i wspólny język. W pewnym momencie nasze łzy mieszały się ze sobą. Nie wróciliśmy tamtej nocy do swoich pokoi. Byliśmy tam razem, na Wieży Astrologicznej, mówiąc sobie o wszystkim, co nas boli, czego się boimy. Odkryliśmy siebie na nowo, innych, wrażliwszych i bezsilnych siebie. Takich, jakich nikt nie znał. Poznałam jego sekrety. Byłam jedyną osobą, która wiedziała o jego krzywoprzysięstwie. Nawet jego rodzice nie zdawali sobie z tego, że ich syn oszukał samego diabła.
- Od tamtego dnia byliście nierozłączni, co oburzyło większość Ślizgonów.- dodałem, nie zdając sobie sprawy z tego, że pamiętam ten dzień dokładniej niż bym chciał.
- Ale powiedzmy sobie szczerze, co nas NIE oburza, profesorze?- zaśmiała się lekko w wyraźnie lepszym humorze.- Przecież połowa była gotowa zabić, żeby pójść na Turniej.
- Spotkali się z niemiłą niespodzianką.
- Dla kogo niemiłą…- nie skończyła, tylko uśmiechnęła się słodko, patrząc w moje oczy.

- Zaraz, zaraz…! „Słodko”???!!! Na bogów, Severusie, to ty znasz takie słowa?! Nie wiedziałem…

Minęło parę godzin. Obserwowałem ją, siedząc w fotelu, najpierw czytającą książkę, później dalej przyrządzającą eliksir. Nie byłem w stanie przeczytać już żadnego wypracowania. Skończyła równo dziesięć po trzeciej. Kazałem jej iść, rzucając zaklęcie sprzątające. Eliksir? Idealny, jak zawsze. Nic dodać, nic ująć.
Przy drzwiach odwróciła się do mnie.
- Rozmowy ze mną chyba jednak tak bardzo nie bolą, prawda, profesorze?- rzuciła uśmiechnięta pytanie i nie oczekując na odpowiedź zniknęła w ciemnym korytarzu, zamykając wcześniej cicho drzwi.
Zostawiła mnie z moimi przemyśleniami. I tym irytującym wnioskiem z dzisiejszej lekcji.

- Kiedy ona stała się kobietą, Severusie? Piękną, intrygującą kobietą…- z przerażeniem stwierdziłem, że coraz częściej zadaję sobie pytania bez istniejącej odpowiedzi.

poniedziałek, 22 października 2012

Pokonani - 8. Mała zmiana. Mnóstwo konsekwencji.


8. Mała zmiana. Mnóstwo konsekwencji


Obudziłam się wcześniej niż inni. Miałam taki zamiar.
Wyszłam niepostrzeżona. Nikt nie widział, gdy wróciłam, nikt nie widział, że wyszłam. Mogłabym nie wrócić i nikt by o tym nie wiedział. W zasadzie prawie nie spałam.
Ostrożnie opuściłam komnaty Gryffindoru. Do śniadania były jeszcze dwie godziny. Miałam wystarczająco dużo czasu, żeby załatwić to, co chciałam. Byłam zdeterminowana i nikt nie mógł mnie zatrzymać. Nikt i nic.
W zamku było przerażająco cicho, choć nie bardziej niż, gdy w środku nocy przemierzałam korytarze, aby dostać się do łóżka. Byłam wykończona, ale nie na tyle, żeby nie wstać po czterech godzinach i nie spełnić swojego marzenia.
Przy bramie do wieży Dumbledora dałam znać, że chcę z nim porozmawiać. Nie zdziwiłam się, gdy brama się uchyliła. Byłam pewna, że już nie spał.
Weszłam szybko po schodach i odkryłam, że już na mnie czekał, siedząc za biurkiem.
- Jest bardzo wcześnie, Claudio.- tylko na osobności mówił do mnie po imieniu.- Sprawa, z jaką do mnie przychodzić musi być bardzo ważna.- powiedział spoglądając na mnie znad różnych papierów na blacie.
- Rzeczywiście.- przyznałam mu rację.- Jest to coś, z czym nie miałam odwagi przyjść nigdy wcześniej.
- Nie bałaś się spotkać z Sama- Wiesz- Kim, a boisz się powiedzieć o czymś mnie?- przybrał zdziwioną minę.
- Już nie.- byłam skoncentrowana.
- Więc o co chodzi?- wstał, wyszedł zza swojego biurka i stanął naprzeciwko mnie.
- Obiecałam sobie, że w tym ostatnim, siódmym roku nie będę niczego żałować, że zrobię wszystko, żeby wspominać ten czas jak najwspanialej.
- Więc cóż mogę dla ciebie zrobić, Claudio?- spojrzał na mnie zmartwiony.
- Chciałabym przenieść się do Slytherinu, profesorze.- wydusiłam z siebie w końcu coś, co ukrywałam od sześciu lat.
Spoglądał na mnie z uśmiechem.
- Zaskoczyłam pana, profesorze?- zapytałam się.
- Nie, moja droga, zastanawiałem się tylko, kiedy zamierzasz do mnie z tym przyjść. Od początku wiedziałem, że nie jesteś zadowolona z wyboru Tiary. Dlaczego nie przyszłaś wcześniej?- spytał, kładąc mi rękę na ramieniu.
- Bo myślałam, że nie można się przenieść.- odpowiedziałam ze spuszczonym wzrokiem.
- To, że nigdy tego nie robiono, nie znaczy, że nie można tego zrobić.
Podszedł do szafy i wyciągnął wieszak.
- Jeśli naprawdę chcesz, to nie widzę problemu. Zielony podkreśli kolor twoich oczu.- uśmiechnął się i padał mi szatę Slytherinu. Wzięłam ją w swoje ręce jak najbardziej upragniony prezent.- Tylko co na to twoi przyjaciele?
- Głęboko wierzę w to, że zrozumieją.- odpowiedziałam szczerze.- Jeśli jednak tak by się nie stało, znaczyłoby to, że nigdy nie byli moimi przyjaciółmi.
- Na pewno masz rację.- skinął głową.
Zdjęłam z siebie szatę Gryffindoru i nałożyłam tą Slytherinu. Gdy zimny materiał dotknął moich ramiom, poczułam, że postąpiłam dobrze.
- Czekała tu na ciebie przez sześć lat.- widziałam, że się wzruszył.- Co cię ostatecznie przekonało?
- Chyba… Można powiedzieć, że profesor Snape.- wyznałam zaskoczona ze swojego wniosku. On tylko kiwnął głową.
- Twoje rzeczy zostaną przeniesione do południa. Ręczę za to.
- Bardzo dziękuję, profesorze. Nawet nie wie pan, ile to dla mnie znaczy.- otarłam łzę z policzka.
- Od teraz jesteś pełnoprawnym „Ślizgonem”, zmienia się twój opiekun. Nie masz wstępu do pokoju wspólnego Gryffindoru.- mówił.- I powiem to tylko raz i tylko tobie. Mimo iż sam byłem w Gryffindorze, cieszę się, że walczysz o swoje i, szczerze, pasujesz do Slytherinu.
- Jeszcze raz dziękuję.- uśmiechnęłam się.- Do zobaczenia na śniadaniu.
Skinął głową, a ja wyszłam z jego biura. Ostatni raz weszłam do swojej komnaty i zabrałam książki. Następnego ranka miałam się już obudzić w innym łóżku, z innymi osobami dookoła.


Gdy po wyjściu z biblioteki stanęłam przed drzwiami do Wielkiej Sali byłam strasznie zdenerwowana. Chyba brakowało już tylko mnie. Prawdą jest, że się zaczytałam…
Otworzyłam drzwi i wzrok większości osiadł na mnie, na „spóźnialskiej”. Z początku nikt nic nie zauważył. Moi przyjaciele siedzieli i patrzyli się, kiedy zamierzałam usiąść obok nich. Wielki szum rozbrzmiał, gdy minęłam stół Gryffindoru i wszyscy wreszcie dojrzeli, że mam na sobie szaty Slytherinu. Skinęłam głową do stołu nauczycielskiego. Profesor Dumbledore i profesor McGonagall odpowiedzieli tym samym, niemal jednocześnie. Uśmiechnęłam się do niej przepraszająco, naprawdę ją lubiłam. W zamian dostałam lekkie potrząśniecie głową, co znaczyło tyle samo, co „nic się nie stało”.
Idąc dalej uśmiechnęłam się do profesora Snape’a. Odpowiedział zimnym wzrokiem, nic nowego. Czułam na sobie oczy całej szkoły.
Przy stole „Ślizgonów” odnalazłam platynową głowę mojego przyjaciela, który zgodnie ze słowami Dumbledora wrócił już do Hogwartu. Ich stół nie zauważył ciszy na Sali. Rozmawiali w najlepsze. Nie zauważyli mnie.
Zaszłam Drako od tyłu i lekko puknęłam w ramię. Odwrócił się chcąc się wydrzeć: „Czego?!”. Gdy jego rozmowa została przerwana, a on spojrzał się na mnie zdziwiony, co ja tam robię, cały stół spojrzał na mnie. Cisza jak makiem zasiał na całej Sali.
- Mogę usiąść obok ciebie?- zapytałam, a on, ciągle w szoku przesunął się bez słowa.
Usiadłam.
- Mam na imię Claudia Madelstone.- powiedziałam do całego stołu, ale przez tą ciszę słyszał mnie nawet Hufflepuff.- Od dzisiaj należę do Slytherinu. Skąd jestem? Z Gryffindoru. Jaka jestem? Piękna, zjawiskowa, interesująca, sprytna i ambitna. Jestem czystej krwi, żeby nie było niedomówień.- kontynuowałam.- Dlaczego zdecydowałam się przenieść?- wtedy wszyscy zauważyli, że mam na sobie ich szaty.- Bo tu pasuję bardziej.- zakończyłam przedstawianie siebie.- Mógłbyś mi podać mleko?- zapytałam chłopaka naprzeciwko.
Drżącymi rękami podał mi dzbanek.
Doskonale wiedziałam, co powiedzieć, żeby mnie zaakceptowali.
Rozejrzałam się zdziwionym wzrokiem po całej sali.
- No co?- udałam głupią.- Smacznego!
Wszyscy powoli zaczęli wracać do swoich rozmów.
Zarzuciłam swoimi włosami do tyłu, żeby jeszcze bardziej ich oczarować.
Spojrzałam na profesora Snape i uśmiechnęłam się triumfalnie i z podziękowaniem. Odpowiedział mi mrocznym spojrzeniem, jednym uniesionym kącikiem ust, co (o na matkę Merlina!!!) oznaczało lekki uśmiech i kręceniem głową, jakby wołał o pomstę do nieba.
Wszyscy przy stole Slytherinu powrócili do wcześniejszych zajęć, tylko Drako patrzył się na mnie onieśmielony. Chyba pierwszy raz komukolwiek udało się wprowadzić w taki stan.
Dałam mu lekkiego kuksańca w bok i uśmiechnęłam się. Obudził się.
- Jesteś niesamowita.- szepnął mi do ucha i pocałował w policzek, a potem lekko w usta.
- Powiedz mi coś, czego nie wiem.- odpowiedziałam równie cicho i śmiejąc się trochę głośniej.
Poznałam chłopaków, siedzących naprzeciwko Drako, czyli jego tak zwanych przyjaciół, jeśli taki termin w ogóle istniał w języku Ślizgonów. Niski, brązowowłosy i chudy nazywał się Nicolas Random, a siedzący po jego lewej wysoki, czarnowłosy i trochę tęższy, Mike Hilmon. Byli nawet mili. Przynajmniej starali się być. Po mojej drugiej, prawej stronie siedziała grupka czterech dziewczyn, z którymi również zdążyłam się zapoznać.
Wszystkie były szczupłe. Bliźnieczki- Octavia i Olivia Jerkins, pierwsza niebieskooka, druga zielonooka, brązowowłosa i również brązowooka Patricia Sommers i czarnowłosa, szarooka Lettice Thomson, która wydał mi się znajoma. Wszystkie cztery były pewne siebie, ale nie było wśród nich kogoś, kto by je poprowadził. Przekonały się do mnie po mojej wypowiedzi na temat siebie. Powiedzmy sobie szczerze, mogłam być nareszcie prawdziwą sobą i nie udawać wciąż skromnej, niewinnej dziewczynki. Wypowiedź, w której określiłam siebie w samych superlatywach gwarantowała mi udany start w nowej grupie. Byłam tego świadoma i pewna.
Po śniadaniu od razu udaliśmy się na eliksiry. Wreszcie siedziałam z Drako. Moi gryfońscy przyjaciele spoglądali na mnie. Czuli się oszukani i zdradzeni. Jedynie Malcolm zdołał się lekko uśmiechnąć.
- Koniec rozmów o dzisiejszej zaskakującej zmianie w naszych szeregach!- wszedł Snape i rzucił książką o biurko. Huk sprawił, że wszyscy się zamknęli.- Dzisiaj robicie Eliksir Postarzający. Nie dość przydatny, jak niektórzy napisali w wypracowaniu,- spojrzał na Veronicę przymrużonymi oczami.- ale wymagany przez podstawę programową, tak więc ruszcie tyłki po składniki!- krzyknął. Każdy z pary wstał, aby podejść so szafy. U nas to był Drako. Zawsze był dżentelmenem.
Wszyscy wrócili na miejsca i przewrócili książki na odpowiednie strony.
- Większość wypracowań to koszmar.- zaczął, a gdy zobaczył, że nikt nic nie robi wściekł się jeszcze bardziej.- Możecie robić i słuchać, Merlina!!!- wrzasnął. Spojrzałam na niego zdziwiona, że nikt oprócz mnie jeszcze nie zaczął.- Dużo jedynek.- kontynuował.- Są też inne oceny. Jedna osoba dostał piątkę.- wszystkie w oczy spoczęła na mnie, mieszającej eliksir, niezdającej sobie sprawy z tego, że patrzą.- Gratulacje dla pana Dura.
Malcolm podniósł głowę, nie mogąc uwierzyć, że dostał tak wysoką ocenę.
- Panno Madelstone.- odezwał się, a ja spojrzałam się na niego.- Proszę o pozostanie po lekcji.- skinęłam głową.- Zostało wam 55 minut i chcę zobaczyć gotowe eliksiry.- usiadł za swoim biurkiem, a wszyscy wzięli się do pracy.
- Ile wlać wody?- zapytał Drako.
- Dokładnie 250 ml. Nie mniej nie więcej. To dość specyficzny eliksir.- wytłumaczyłam.- Mały błąd będzie oznaczać katastrofę.- dopowiedziałam.
- Wierzę ci.- zapewnił mnie i odmierzył wyznaczoną przeze mnie ilość wody.
Nie odzywał się.
- Jak bardzo cię zdziwiłam?- szepnęłam do niego.
- Nawet nie masz pojęcia…- uśmiechnął się.
Odpowiedziałam tym samym i do gotującej się wody dodałam odpowiednią ilość żółci pancernika.
Ostatecznie eliksir był gotowy w pół godziny. Wyłączyłam kociołek, nabrałam płynu do fiolki i razem z Drako usiedliśmy na stołkach, aby odetchnąć.
- Wiedziałaś, jak zrobić na nich wrażenie.- pochwalił mnie i dotknął zielonego koloru na moje szacie.- Pasuje ci.- uśmiechnął się.
- Nareszcie…- odetchnęłam.
- Madelstone, Malfoy!- rozbrzmiał głos Snape’a.- Co jest tematem waszej zażyłej rozmowy?
- Przepraszamy, sir.- powiedziałam skruszonym głosem.- Nasz eliksir jest już gotowy.
- Zdziwiłbym się, gdyby było inaczej.- wstał.- Jednak nie jest to odpowiedź na moje pytanie. Mam odjąć punkty twojemu Domowi?- zapytał sam za bardzo nie wiedząc, co mówi.
Wszyscy spojrzeli na niego zaskoczeni.
- Bardzo przepraszam, to się nie powtórzy.- ratowałam go próbując odciągnąć uwagę od jego słów na siebie, więc również wstałam- Nasze zachowanie rzeczywiście było na miejscu. Rozmawialiśmy o transmutacji, profesorze. Jest to istotnie nie czas na rozmowę na ten temat. Proszę mi wybaczyć.
- Siadaj.- wydusił w końcu z siebie. Doskonale wiedział, co właśnie dla niego zrobiłam. Zajął swoje poprzednie miejsce.
Resztę lekcji siedzieliśmy w ciszy zerkając na siebie z Drako co jakiś czas.
Nareszcie dobiegł koniec i Snape zaczął chodzić po klasie z listą nazwisk. Bez słowa zerkał na fiolkę, czasem ją wąchał, przewracał oczami i nie mówiąc o ocenie, szedł dalej. Bez żadnego komentarza. Gdy skończył „obchód” zajął swoje miejsce na podeście i oparł się o biurko.
- Nie każcie mi komentować tego, co właśnie zobaczyłem. Wyjdźcie.- powiedział spokojnie, chociaż resztkami cierpliwości trzymał się kantów biurka.- Listy z ocenami pojawią się na drzwiach w przeciągu godziny. Wyjdźcie i to jak najszybciej!!!- ostrzegł ich krzykiem.
Wszyscy opuścili salę wybiegając.
- Powodzenia.- poczułam rękę Drako na ramieniu.- Poczekam przed drzwiami. Nie znasz planu lekcji.- szepnął i też wyszedł, zamykając drzwi.
Podeszłam pod podest, a on zszedł do mnie.


- Wnioskując z tego, jakie zamieszanie umie pani wywołać w sześć godzin, chyba będę musiał odprowadzać panią po praktykach prosto do komnaty.- spojrzałem na nią.
Zaśmiała się cicho. Przeszedł mnie przyjemny dreszcz.
- Proszę mówić do mnie po imieniu, profesorze.- ponowiła swoją prośbę. Skinąłem lekko głową.
- A więc jesteś teraz w moim Domu.- patrzyłem w jej oczy.
- Wydawał się pan być zaskoczonym podczas śniadania.- uśmiechnęła się.
- Profesor Dumbledore nie zdążył mnie powiadomić przed śniadaniem.- wytłumaczyłem, znów nie wiedząc, po co.- Nikomu nigdy nie udało się uciszyć całej Wielkiej Sali tylko wchodząc do środka.- rzuciłem.
Chciałem jej pogratulować, powiedzieć, że zrobiła na mnie wrażenie, ale nie wprost.
- Dziękuję, Mistrzu. Wystarczyło mieć na sobie szatę w odpowiednim kolorze.
- Tutaj nie jestem twoim Mistrzem.- zwróciłem jej uwagę, ale zadowalał mnie tytuł, jakim się do mnie zwracała. Pełen szacunku.
- Prawie odebrał pan dzisiaj punkty swojemu Domowi.- zauważyła i wróciła do niechcianego przeze mnie tematu.
- Dziękuję.- wyrwało mi się odruchowo. Chyba nigdy wcześniej nie użyłem tego słowa, a teraz podziękowałem właściwie za nic.
„Za nic…”. Ale tak naprawdę, to byłem jej wdzięczny za to, że przejęła pałeczkę i skupiła uwagę na sobie, zanim ktoś dokładnie przeanalizował moje słowa.
- Bardzo dobre wypracowanie.- zmieniłem temat.- Jest ono właściwym powodem twojej obecności tutaj.- wróciłem na podest i wyszperałem je z czerwonej teczki.- Będę musiał się przyzwyczaić do tego, żeby wkładać cię do zielonej…- powiedziałem niby do siebie, a jednak na głos.- Bardzo mi się podobało.- wróciłem do niej. Nie wspomniałem oczywiście o tym, że przed śniadanie przeczytałem je ze zdumieniem jeszcze raz, ani o tym, że było tak doskonałe, że uczeń nie powinien umieć tak pisać.- Dostałaś szóstkę. Mogłabyś powiedzieć mi skąd czerpałaś wiedzę?
Zaczęła wymieniać książki o tak dobrze znanych mi tytułach. Musiała je wszystkie przeczytać, nie było innego wyjścia, a wymieniła ich blisko 20. Pamiętam, że też z nich korzystałem, o czym, oczywiście, również nie wspomniałem.
- Proszę powiesić listy na drzwiach.- dałem jej listy ocen z wypracowań i dzisiejszego ćwiczenia. Odruchowo zaczęła szukać swojego nazwiska.- Ty i pan Malfoy dostaliście piątki.- powiedziałem zanim siebie znalazła.- Na następnej liście będziesz już we właściwym Domu.- obiecałem, nie wiedząc, dlaczego to robię.
Uśmiechnęła się i spojrzała na mnie. Zarumieniła się, gdy nasze oczy się spotkały.
- Hasło do pokoju wspólnego Slytherinu to: „Róża bez kolców”.- powiedziałem i automatycznie dotarł do mnie jej słodki zapach. Wziąłem głęboki oddech.- Dzisiaj wyjątkowo spotkamy się o wpół do szóstej. Mamy dużo do zrobienia.- nie wiem, dlaczego powiedziałem „my”, ale, że nie było to najbardziej zaskakującą mnie rzeczą w minionych kilku godzinach, nie zwróciłem na to większej uwagi.- Do pokoju wspólnego przychodzę codziennie o piątej, tak więc później udamy się od razu do laboratorium.- kiwnęła głową.- Jesteś wolna.- rzuciłem i wróciłem za biurko.
Stała jeszcze chwilę na dole, po czym zrobiła krok w kierunku drzwi i zawróciła z prędkością światła. Myślała nad czymś intensywnie. Chyba się wahała…
Spojrzałem na nią zaskoczony.
- Gdyby nie pan, nigdy nie odważyłabym się tego zrobić.- powiedziała i weszła na podest. Odnalazła moje oczy i sprawiła, że w nich utonąłem.- Zawdzięczam panu tak wiele.
- Może za wiele…?- zapytałem.
- Może.- kiwnęła głową.- Ale jeszcze raz chcę panu podziękować, profesorze.- zrobiła mały krok do przodu i stała już tylko jakieś dwadzieścia centymetrów przede mną. Czułem jej woń, czułem jej oddech.- Dziękuję, profesorze.- szepnęła. Patrzyła jeszcze przez chwilę w moje oczy, po czym odwróciła się i wyszła z sali bez żadnego innego słowa.

- Co ta dziewczyna z tobą wyprawia, Severusie…?- zapytałem samego siebie, ale nie znalazłem odpowiedzi. Szczerze wątpiłem w istnienie jakiejś racjonalnej.


Wywiesiłam listy na drzwiach. Wzdrygnęłam się, gdy zobaczyłam swoje nazwisko na liście Gryffindoru.
Szybko jeszcze sprawdziłam oceny moich przyjaciół.
Edward trója, Florence czwórka, Malcolm piątka (musiał być cholernie dumny) i Veronica jedynka.

- Znowu się wścieknie.- pomyślałam, ale po chwili przestałam się tym przejmować. Chodziło jej o Edwarda, a teraz nasze kontakty definitywnie miały się ograniczyć.

Z siebie też byłam okropnie dumna. Szósteczka z eliksirów… Czy ktoś tego wcześniej kiedykolwiek dokonał…?
Bynajmniej nie u Snape’a.
Podeszłam do Drako, który stał oparty o ścianę.
- Znów wszyscy zawalili ćwiczenia.- powiedziałam od niechcenia.- Oprócz nas, oczywiście.- dodałam szybko.
- Będziesz musiała mnie długo przygotowywać do tych owutemów…- westchnął.
- Nie martw się.- położyłam rękę na jego ramieniu.
Zauważyłam, że obok nas stoją te dziewczyny ze śniadania.
Podeszły do nas.
- Masz z nim dobre układy?- zapytała wścibsko Olivia.
- Zależy o kogo pytasz.- odpowiedziałam. Po minie Lettice widziałam, że według niej była to jedyna poprawna odpowiedź.
- Ze Snape’m, a z kim innym?- Octavia dołączyła do siostry.
- A chciałybyście, żebym miała?- uniosłam brew i wtedy poczułam silne szarpnięcie załamię.
Odwróciłam się, pociągnięta tą siłą i poczułam piekący ból na policzku. Moja głowa bezwiednie odwróciła się w stronę Drako, który rozmawiał z Mike’iem. Oboje szybko spojrzeli na to, co się dzieje.
Złapałam się za piekące miejsce i podniosłam głowę.
- Ty zdziro!!!- Veronica wykrzyczała mi w twarz.
Lettice stanęła przede mną z założonymi rękami na piersiach. Obok niej wyrósł Mike.
Zmierzyli ją wzrokiem.
- Masz coś do Claudii?!- krzyknęła czarnowłosa i sprawiła, że Veronica mimowolnie zrobiła krok do tyłu.
Mike spojrzał na nią z góry. Odwaga całkowicie wyparowała z mojej przyjaciółki.
Zauważyłam, że po korytarzu biegną już Edward, Malcolm i Florence. Zapewne chcieli zatrzymać ją zanim zrobi coś głupiego. Nie zdążyli.
Florence chciała do mnie podejść, ale drogę zastąpiła jej Patricia ze świdrującym wzrokiem i rękoma pretensjonalnie ułożonymi na biodrach.
Po moim policzku popłynęła parząca łza.
W tym momencie z sali wyszedł Snape. Na pewno usłyszał krzyki.
Najpierw spojrzał na mnie, na mój czerwony od uderzenia policzek i łzę wyciśniętą przez ból. Zerknął na rozwścieczoną Veronicę, na próbującego odciągnąć ją ode mnie Malcolma, na zawiedzionego zachowaniem Veroniki Edwarda i na grupkę Ślizgonów chowających mnie za sobą.
Drako objął mnie w pasie i przytulił.
Analiza Snape’a była krótka i właściwa.
- 50 punktów od Gryffindoru, panno Holmes!- krzyknął.- Ile warty jest ból panny Madelstone, panie Malfoy?- zapytał.
- Nie. Ma. Takiej. Liczby.- powiedział przez zaciśnięte zęby, hamując swoją wściekłość.
- Miesiąc szlabanu z Filchem!- powiedział z przymrużonymi oczami.- Do odpracowania po Wymianie.– dodał.
Veronica patrzyła na mnie z nienawiścią.
Malcolm pociągnął ją za ramię.
- Nienawidzę cię, Claudia!!!- wrzasnęła patrząc w moje oczy, po czym odwróciła się i wybiegła.
Reszta moich byłych przyjaciół spojrzała na mnie przepraszającym wzrokiem i również odeszła.
Snape patrzył na mnie ciągle. Czyżby wyglądał na trochę zmartwionego?!
- Dziękuję.- powiedziałam do wszystkich na około mnie. Skinęłam głową do profesora, a ten odszedł niczym kłąb czerni.
- Resztę lekcji mamy dzisiaj z Ravenclaw.- szepnął mi do ucha Drako.
Bliźniczki uśmiechnęły się.
- Naprawdę musiałaś przypaść mu do gustu.- powiedziały jednocześnie i się zaśmiały.
Lettice wzięła w dłoń mój podbródek i spojrzała na czerwony policzek.
- Zabieram cię do łazienki.- nie chciała słyszeć o sprzeciwie.
Zerknęłam przezornie na Drako. Nie wiedziałam, czy mogę im ufać, czy nie zabiją mnie w tej łazience. On przymknął i otworzył sugestywnie powieki. Jemu ufałam na pewno.
Lettice wzięła mnie pod rękę i zaczęła iść, trzy pozostałe dreptały za nami, a na Hallu Głównym skręciły w inną stronę. Zostałyśmy same.
Weszłyśmy na pierwsze piętro do Łazienki Jęczącej Marty.
Podeszła do kranu, namoczyła wacik zimną wodą i przycisnęła go do piekącego miejsca, kojąc je niemiłosiernie.
- W naszym pokoju jest jedno łóżko wolne. Prawdopodobnie umiejscowią cię u nas.- zaczęła rozmowę.
Nie odpowiedziałam. Wytarła mi mokre miejsce.
- Daj mi swój puder.- powiedziała.- Mamy inne karnacje.- wytłumaczyła.
Sięgnęłam do torby i podałam jej rzecz, o którą „prosiła”.
- Nie bądź słaba!- spojrzała mi w oczy.- Nie myśl o tej idiotce!- doskonale odgadła moje myśli.
Poczułam, jakbym znała ją od lat.
- Czy my się skąś nie znamy?- zapytałam.
Uśmiechnęła się. Chyba jej ulżyło.
- Dwa lata byłyśmy razem w przedszkolu, w Londynie.- przypomniała mi.- Oderwałam głowę twojej lalce.- wspomniała.- Później siedziałyśmy razem w pociągu do Hogwartu. Przyjaźniłyśmy się kiedyś.
- A potem nasze drogi się rozeszły…- westchnęłam.- Mile jest odnaleźć przyjaciółkę z dawnych lat.- wyciągnęłam ręce, żeby ją przytulić, od razu przycisnęła się do mnie. Poczułam bijące od niej ciepło i szczerość. Prawdziwe przeciwieństwo Slytherinu. Czyżby Tiara nas ze sobą pomyliła…?
Rozsmarowała mi puder na policzku i wyrównała z resztą twarzy.
- Teraz mamy Zaklęcia.- szarpnęła mnie w kierunku drzwi i spojrzała na mnie jeszcze raz zanim wyszłyśmy.- Nie mów dziewczynom, że się znamy.- poprosiła.
Byłam trochę rozczarowana, ale skinęłam głową i zgodziłam się tego nie robić.
Później skierowaliśmy się na Zaklęcia, na trzecie piętro, do klasy pana Flitwicka.
Weszłyśmy spóźnione.
Profesor Flitwick spojrzał na mnie zdziwiony.
- Panno Madelstone, myślałem, że Gryffindor ma teraz Wróżbiarstwo z profesor Trealawney…- powiedział i sprawdził w grafiku.
Wszyscy się zaśmieli. Poszukałam w pamięci i stwierdziłam iż rzeczywiście nie było go na śniadaniu.
Uśmiechnęłam się.
- Ma pan w zupełności rację, ale od dziś należę do Slytherinu, profesorze.
Przyjrzał się uważnie mojej szacie.
- Cóż, w rzeczy samej.- kiwnął głową. Ponowny śmiech przeszedł po sali.- Usiądź, proszę.- wskazał mi jedyne wolne miejsce obok Krukona.
Usiadłam szybko w przedostatniej ławce obok miodowowłosej dziewczyny o zielonych oczach.
- Jestem Mariogold Johnson. – szepnęła.
- A ja…- zaczęłam.
- Wiem.- przerwała mi.- Na śniadaniu każdy słyszał.- uśmiechnęła się.
Marigold była kolejną miłą, pracowitą i wspaniałą osobą, której nie poznałabym, gdybym się nie przeniosła. Byłam zadowolona ze swojego wyboru, mimo iż ciągle czułam ból lewego policzka.
Snape się za mną wstawił… Od Drako słyszałam, że nie bronił swoich wychowanków, kazał im samym rozwiązywać swoje problemy, a tu proszę. Odebrał jej punkty i dał szlaban!
- Dzisiaj przeanalizujemy parę nowych zaklęć.- zaczął Flitwick.- 10 punktów dla Domu, którego przedstawiciel wytłumaczy ich znaczenie. Zaklęcie Fideliusa, Mobiliocorpus i Depulso.
Moja ręka automatycznie poszła do góry, gdy tylko usłyszałam te trzy zaklęcia. Na mojej twarzy pojawił się uśmieszek, gdy nikt inny się nie zgłosił. Profesor Flitwick ruchem ręki zachęcił mnie wypowiedzi.
Wstałam, wszyscy skierowali swoje spojrzenia na mnie.
- Zaklęcie Fideliusa służy do zdeponowania tajemnicy u Strażnika Tajemnic.- kiwnął głową przytakująco.- Z pomocą Mobiliocorpus możemy przesunąć osobę lub przedmiot. Sposób samego przeniesienia można porównać do lewitacji. Jeśli chodzi o Depulso… To zaklęcie sprawia, że możemy odsunąć od siebie konkretny przedmiot.
- Doskonale!- Flitwick klasnął w dłonie.- 10 punktów dla Slytherinu, panno Madelstone. Chciałaby pani zaprezentować Mobiliocorpus i Depulso?- zapytał. Poczułam się dumna.
- Oczywiście.- odpowiedziałam i podeszłam do niego, na środek klasy.- Depulso!- szepnęłam i wycelowałam różdżką w dwie pierwsze, puste ławki, które momentalnie się od siebie odsunęły. Uśmiechnęłam się.- Ktoś na ochotnika do drugiego zaklęcia?- zapytałam rozglądając się po klasie.
Drako jak zawsze mnie nie zawiódł i zanim ktokolwiek zdążył chociaż podnieść rękę, on już szedł w moją stronę, uśmiechając się od uch do ucha.
- Ufam ci.- szepnął, gdy stawał obok mnie.
Profesor Flitwick obserwował zaciekawiony.
- Mobiliocorpus!- wskazałam różdżką na Drako, a on natychmiast uniósł się nad ziemię.
Z całej sali pobrzmiewały ochy i achy, gdy przenosiłam Drako dwa metry nad ziemią na sam koniec klasy. Robiłam to powoli, niech się napatrzą, a co! Opuściłam go delikatnie na ziemię i gdy wszyscy zobaczyli, że już bezpiecznie wylądował i wraca na miejsce, rozbrzmiały brawa. Nie mogłam się powstrzymać. Uśmiechnęłam się triumfalnie, napawając się dumą.
- Niesłychane…- Flitwick pokręcił niedowierzając głową.- Z jaką gracją go postawiłaś, jak ostrożnie…- nie mógł uwierzyć w to, co zobaczył.- Dziękuję, panno Madelstone. Proszę usiąść. Piątka za dzisiejsze ćwiczenia. Ależ to miłe uczucie poznać tak uzdolnioną uczennicę… Proszę pozostać po lekcji.- poprosił.
Kiwnęłam głową na znak, że na pewno to uczynię, a on kontynuował lekcje.
Powiedział w trochę szerszym zakresie o Zaklęciu Fideliusa. Dowiedziałam się paru naprawdę ciekawych rzeczy. Później przystąpiliśmy do ćwiczeń pozostałych dwóch zaklęć. Cóż, oberwało mi się trochę, gdy Marigold unosiła mnie nad ziemię. W pewnym momencie dosięgałam już sufitu, gdy nagle zaczęłam spadać. Gdybym nie wrzasnęła na całą salę Aresto Momentum, pewnie skończyło by się to dla mnie wizytą w Skrzydle Szpitalnym. Na szczęście zaklęcie zadziałało i zatrzymało na dosłownie sekundę, dwadzieścia centymetrów nad ziemią. Znów cała klasa podziwiała mnie i moją szybką reakcję. W oczach profesora Flitwicka pojawiła się łza szczęścia, którą niepostrzeżenie zamknął w probówce. Był naprawdę emocjonalnym czarodziejem.
Lekcja dobiegła końca. Marigold w końcu nauczyła się Mobiliocorpus, a Flitwick zapowiedział, że na następnej lekcji będzie z tego zaliczenie. Wszyscy opuścili salę. Zdążyłam się jeszcze tylko zapytać Marigold, jaka jest nasza następna lekcja, bo wiedziałam, że resztę dnia mamy z Ravenclaw. Okazało się, że Opiekę Nad Magicznymi Zwierzętami z Hagridem. Ucieszyłam się na myśl o świeżym powietrzu.
Podeszłam do biurka profesora.
- Jak daleko zaszłaś w książce?- zapytał.
- Skończyłam ją, profesorze.- odpowiedziałam.
Uśmiechnął.
- I umiesz rzucić każde z zaklęć?- spojrzał na mnie.
- Tak mi się wydaje.
- Zdajesz Zaklęcia na owutemach?
- Oczywiście.

- Jak mógł mnie w ogóle o coś takiego pytać?! A po co bym przerabiała całą książkę?!- wrzeszczały moje myśli.

- Z czym wiążesz swoją przyszłość?- szukał czegoś w swoich papierach.
- Z eliksirami, profesorze.- powiedziałam szczerze.
- A to szkoda…- widocznie go zasmuciłam.- Wielka szkoda… Ale nie będę namawiać cię do zmiany planów.- obiecał. Wyjął w końcu jakąś kartkę, właściwie ogłoszenie.- Cóż, skoro jesteś w Slytherinie… Mogłabyś przekazać to profesorowi Snape’owi? Dostałem to dzisiaj rano i nie mam czasu go poszukać. Myślę, że może cię to zainteresować.- spojrzał mi w oczy.- W każdym bądź razie, przekaż to Severusowi.
- Oczywiście, profesorze. Do widzenia.
- Do widzenia.- odpowiedział i usiadł za biurkiem, a ja wyszłam z sali.
Skierowałam się od razu do podziemi. Doskonale wiedziałam, gdzie znaleźć opiekuna mojego domu.
Uchyliłam lekko drzwi do Sali Eliksirów.
Zobaczyłam mnóstwo pochylonych głów nad kociołkami. Piąty rok Hufflepuff i Gryffindoru miał podwójne eliksiry. Snape siedział za biurkiem, pochylony sprawdzał wypracowania. Twarz miał spokojną, lekko naburmuszoną, ale prawie niezauważalnie. Jego oczy zmęczone już czytaniem były przymrużone.
Weszłam po cichu do środka.
- Profesorze?- chciałam, żeby zwrócił na mnie uwagę.
- Tak, panno Madelstone?- byłam zaskoczona, że rozpoznał mnie po głosie.
Uczniowie zerknęli na mnie obojętnie.
- Profesorze,…- zaczęłam.
- Słucham, panno Madelstone. Proszę podejść.- uniósł głowę znad kartek i spojrzał na mnie.
Ruszyłam się i zawędrowałam aż na jego podest. Paru uczniów mnie obserwowało.
- Na co się gapicie?!- krzyknął patrząc na niepracujących piątoroczniaków. Przeniósł wzrok na mnie i wstał.
Nasze spojrzenia się spotkały. Jeden ułamek sekundy wystarczył, żebym pływała w bezdennej otchłani jego czarnych oczy. Takich pięknych, takich unikalnych, takich głębokich… Rozmarzyłam się.
Z zamyślenia wyrwał mnie jego zniecierpliwiony głos.
- O co chodzi?
Mrugnęłam parę razy.
- Proszę.- padałam mu kartkę.- Od profesora Flitwicka.- dodałam.
Z tego wszystkiego zapomniałam spojrzeć, czego dotyczyło ogłoszenie.
Snape rzucił okiem.
- I co mam z tym niby zrobić?- zapytał.
- Nie mam pojęcia. Ja tylko przekazuję.- odpowiedziałam.
Wziął ode mnie kartkę i przeczytał szybko, o co chodzi.
- Przeczytała to pani chociaż?- patrzył na mnie.
- Nie.- odparłam szczerze trochę zawstydzona i przytłoczona jego cudnym zapachem.
- Profesor Flitwick sugeruje mi, że mam panią wystawić w Turnieju Trójmagicznym w tym roku.
Zarumieniłam się. To marzenie każdego ucznia.
Wskazał mi adnotację pisaną pismem Flitwicka.

Severusie, myślę, że panna Madelstone będzie godnie reprezentować twój Dom. Jestem pewien, iż w Eliksirach jest nie gorsza niż w Zaklęciach. Według mnie, byłaby ona twoim najlepszym wyborem.

- Filius

Myślał, patrząc na mnie.
- Przerobiłaś już książkę z Zaklęć, prawda?- zapytał, ale znał odpowiedź.
- Skończyłam w sierpniu.- odpowiedziałam.
Pomyślał chwilę. Mówił ściszonym głosem.
- A jak stoisz z Transmutacją?- patrzył na mnie uważnie.
- W tamtym roku miałam najwyższą ocenę. Zostały mi jeszcze dwa rozdziały do końca.
- A Obrona Przed Czarną Magią?
Uśmiechnęłam się.
- Chyba nie myśli pan, że uczęszczałabym na TE spotkania bez potrzebnej wiedzy w tym zakresie.- powiedziałam szeptem.
- W takim razie szykuj się na Turniej Trójmagiczny.- powiedział i wrócił na swoje miejsce za biurkiem.
Patrzyłam zdębiała. Nie myśląc podeszłam do niego i pochyliłam się nad nim. Jego woń doprowadzał mnie do szaleństwa. Jego twarzy był tylko trzydzieści centymetrów od mojej.
- A co z losowaniem? Zawsze jest losowanie…- odezwała się sprawiedliwa część mojej duszy.
Odwrócił swoją twarz do mojej. Bezwiednie rozchyliłam wargi, gdy jego oczy znów napotkały moje.
- W tym roku losowania nie będzie.- odpowiedział jak najbardziej spokojnie.- Reprezentuje pani Slytherin. Czy nie o tym zawsze pani marzyła?- przechylił głowę w lewą stronę.
Uczniowie nas obserwowali.
- Istotnie tak jest.- rzekłam.
- Więc jest jeszcze coś, z czym ma pani problem, panno Madelstone?
- Nie.- szepnęłam.
Wyprostowałam się i ciągle zaskoczona jego decyzją i szybkim rozwojem wydarzeń wyszłam z jego sali, wciąż odurzona cytrusami i miętą…

sobota, 20 października 2012

Pokonani - 7. Przynajmniej on to wiedział...


7. Przynajmniej on to wiedział…

Siedziałam w pokoju wspólnym Gryffindoru. Nie ustawały pytania o to, w czym pomagałam Snape’owi i dlaczego zniknęłam na cały weekend. Inni nadal dziwnie patrzyli, wspominając jeszcze to, co wygłosił przy prawie całej szkole Drako przed tygodniem. Ale szczerze? Nie za bardzo mnie to obchodziło.
Po tym jak lekcja się kończyła, Snape lekko zmarszczył nos wąchając mój Felix Felicis i dał mi w szklance herbatę z Eliksirem Wzmacniającym. Dopilnował, żebym wypiła do końca i przypomniał swoim irytującym tonem, że szlaban zaczyna się o 20.30. Jakby nie wiedział, że ta godzina wryła mi się już w pamięć…
Nogi miałam podkurczone pod siebie. Siedziałam na kanapie. Obok mnie siedziała Florence, naprzeciwko na fotelach Veronica i Malcolm. Chciało mi się znowu spać, więc położyłam głowę na ramieniu Edwarda, który siedział po mojej lewej stronie. Objął mnie wpatrując się we mnie zmartwiony.
- Na pewno wszystko w porządku, Claudia?- zapytał.
- W jak najlepszym.- odpowiedziałam z uśmiechem.
- Taa… Jakbym jedyna dostała piątkę z Eliksirów to też bym się źle nie czuła.- warknęła Veronica.
- Uspokój się!- Florence stanęła w mojej obronie.
Zdziwiłam się, że Veronica ma mi to za złe. Wzięłam głęboki oddech, żeby się uspokoić i włożyłam maskę na twarz.

- Jedna piątka to nic! Ciebie przynajmniej nie torturował przez dwa dni Voldemort!!!- miałam ochotę wywrzeszczeć jej to prosto w twarz, ale uśmiechnęłam się tylko.

- Nie rozumiem twojej reakcji.- powiedziałam spokojnie.- Przecież nie zdajesz Eliksirów na owutemach. Podjęłaś już decyzję, nieprawdaż?- uniosłam prawą brew.
Veronica spojrzała na Edwarda, a potem znów na mnie.
- Jednak nikt nie lubi, jak się ktoś na ciebie wydziera!- stwierdziła kapryśnie.
- Veronico,- Malcolm przykrył jej dłoń swoją i uścisnął na pocieszenie.- nie wrzeszczał tylko na ciebie i nie tylko na nas. Większe powody do obawy mają Ślizgoni. Są jego wychowankami, a nawet im się dostało…
- Wszystkim, tylko nie cudownej, zjawiskowej, uroczej Claudii!- żachnęła się, wstała z fotela i zniknęła na schodach do naszej komnaty.
Spojrzałam na nich, czekając na jakąś reakcję.
- Pójdę do niej.- powiedziałam smutnym głosem, wstałam i wyszłam za nią.
Zdawałam sobie z tego sprawę, że Veronica nie mogła wiedzieć o tym, że przed lekcją mnie też się dostało i może był na mnie bardziej wściekły niż na nich. Nie mogłam jej o tym powiedzieć i w zasadzie nie wiedziałam, jak przekonać ją do zgody.
Weszłam cicho do komnaty. Leżała na swoim łóżku. Co chwila jej ciało drgało. Płakała.
W końcu chyba zrozumiałam, o co naprawdę jej chodziło. I nie były to Eliksiry, ani owutemy.
Usiadłam obok niej i położyłam rękę na plecach.
- Wiem, jak to wygląda.- zaczęłam.- Ale ja naprawdę nie wiedziałam, Veronico. Dopiero przed chwilą się domyśliłam.- powiedziałam ciepło i szczerze. Wiedziała, że nie kłamię, znała mnie z nich wszystkich najlepiej.
Podniosła głowę i spojrzała na mnie przez łzy.
- Obiecuję, że będę uważać na to, co robię.- ścisnęłam jej dłoń.- Myślałam, że to oczywiste, skoro jestem z Drako, ale chyba rzeczywiście trochę przesadzam.- zarumieniłam się.
Założyłam jej kosmyk czarnych włosów, które opadły jej na twarz, za ucho.
- Na pewno podobasz się Edwardowi.- pogłaskałam ją po głowie.
- Bo ty jesteś taka piękna!- wybuchła nagle półgłosem i łkaniem.- Zielone oczy, pełne iskierek, gotowych na wyzwania, jasna cera, nieskazitelna i jeszcze te rudo kasztanowe, cudnie długie i niespotykane włosy!
- Mam cię przefarbować?- zaśmiałam się, ale to minęło.- Nie wiedziałam, że tak o mnie myślisz. Przecież nic nie poradzę na to jak wyglądam. Myślałam, że raczej zwyczajnie…- zastanowiłam się i znów zarumieniłam. Komplement to komplement, nie ważne w jakiej sytuacji.
- Podobasz się Edwardowi. Szaleje za tobą, przecież to widzę!- usiadła.- Malcolm też nie spuszcza cię z oczu.- zamrugała kilka razy swoimi błękitnymi oczami.- Drako jest w tobie zakochany od dawna. Mogę go nie lubić, ale takie rzeczy zauważam.
- Skąd wiesz, że podobam się Edwardowi? Może właśnie za tobą wodzi wzrokiem i po prostu tego nie widzisz…
- Skąd to wiem?!!!- wściekła się.- Bo kiedyś, jak leżał po upadku z miotły w Skrzydle Szpitalnym, kazał napisać mi do ciebie list! Nie pamiętasz go?!
Zamknęłam oczy. A oto, jak chłopak pisze list do dziewczyny, która mu się podoba za pośrednictwem innej dziewczyny, której z kolei on się podoba.
- Nie wiedziałam, że to ty pisałaś, Veronico…- zrobiło mi się jej żal, spuściłam wzrok.- Nigdy nie chciałam go poderwać, przecież wiesz, że mówię to szczerze. Jeżeli nie chcesz się odzywać, to wiedz przynajmniej, że nie czuję się winna.- wstałam i wyszłam z komnaty.
Szłam w konkretnym celu. Gdy mijałam moich przyjaciół w pokoju wspólnym, spojrzałam na nich tylko kręcąc z rezygnacją głową, przekazując tym samym, że nie udało mi się nic zdziałać. Wyszłam z komnat Gryffindoru i skierowałam się do gabinetu Dumbledora. Domyślałam się, że mnie oczekuje, Snape na pewno go powiadomił o moim przybyciu Jeśli dyrektor wcześniej nie zdawał siebie z tego sprawy, teraz na pewno już wiedział.
Do środka komnat dostałam się bez problemu.
Wchodziłam po schodach na górę i w pewnym momencie usłyszałam głosy. Profesor Dumbledore dyskutował zawzięcie z profesorem Snape’m.
- Jak możesz to robić?!- krzyknął Snape.
- Cóż, uznałem, że można ten czas wykorzystać w pożyteczny sposób, a skoro i tak będzie to trwać pół roku, jak zadecydowałeś, zdążysz wszystko zrealizować.
- Doskonale wiesz, dlaczego to zrobiłem!
- Wiem. To posunięcie nie było z jej strony najmądrzejsze, przyznaję, ale ty też musisz przyznać, że zaczynasz podejmować złe decyzje.
- Jakie na przykład?!
Dźwięki były co raz głośniejsze.
- Cóż… Za jedną i tą samą rzecz, zauważ, że identyczną, dałeś jej szlaban i postawiłeś pozytywną ocenę.- dyrektor zrobił pauzę.- Severusie, zastanów się. A tym czasem zapraszam, panno Madelstone.- Dumbledore spojrzał na mnie, gdy pokonywałam ostatnie stopnie.
Snape odwrócił się nagle i spojrzał na mnie.
- Dobry wieczór.- skinęłam głową.
- Nie wie pani, że to nie ładnie podsłuchiwać, panno Madelstone?- zapytał posępnie Snape.- Spodziewałem się po pani więcej kultury…- dodał rozczarowanym głosem.
- Na pewno nie będziesz miała nic przeciwko, Claudio, jeśli profesor Snape zostanie i dołączy do naszej rozmowy.
- Oczywiście, że nie.- pokręciłam głową i uśmiechnęłam się lekko do Snape’a. Oschły czy nie, ale pomógł mi niemiłosiernie. W dalszym ciągu nie czułam bólu.
- Masz zapewne pytania.- Dumbledore spojrzał na mnie.
- Rzeczywiście. Po pierwsze zastanawiam się, jak zastałam teleportowana na teren Hogwartu.- Snape zasiadł na fotelu pod ścianą.- Po za tym nie mam pojęcia, gdzie jest Drako.
- Muszę przyznać, że to w jaki sposób zalałaś się na terenie zamku, jest dość zagadkowe.- dyrektor spojrzał mi w oczy. Chciał mnie przekonać, że tak jest.- Drako jest bezpieczny. Dzisiaj wieczorem powinien wrócić. Pozostał w rezydencji swoich rodziców. Cieszę się, Claudio, że nic ci nie jest. Obawiałem się, że może ci się coś stać.- spojrzał na mnie perswazyjnie.
- Tak… Ja też cieszę się, że wyszłam z tego cało.- odpowiedziałam takim samym wzrokiem.
- Przejdźże w końcu do rzeczy…- powiedział zniecierpliwiony Snape. Był wściekły.
- Profesor Snape ma rację. Czego dowiedziałaś się na spotkaniu?
- Niczego konkretnego.
- Pozwól, że my to ocenimy!- syknął Snape.
- Zadał kilka pytań. Wyraźnie dawał nam do zrozumienia, że to ja mam odpowiadać, nie Drako. Ile czasu chodzimy ze sobą, ile czasu się znamy, gdzie się uczę i w jakim jestem domu. Na temat tego ostatniego trochę się rozgadał.- spuściłam wzrok, gdy przypomniałam sobie bolesny dla mnie temat.
- Chcesz coś zataić, panno Madelstone?- Och, mógłby się w końcu zamknąć!- W takim razie, jaka była twoja odpowiedź.
- To nieistotne, Severusie. Dostałaś jakieś zadanie?- zapytał Dumbledore.
- Nie, przykro mi, ale nie.- odpowiedziałam szczerze.- Później próbował ze mnie wyciągnąć, czy jestem szpiegiem.
- Na pewno tylko pytał?- zapytał się dyrektor podejrzliwie.
- Na pewno.- kiwnęłam głową, okłamując go.- Myślę, że uwierzył, skoro mnie nie zabił.
- Mam taką nadzieję. W każdym bądź razie, mam do ciebie jeszcze jedno pytanie.- dyrektor zerknął na Snape’a.- Spojrzałem na twoją deklarację, co to przedmiotów, które będziesz zdawać na owutemach.
- Cóż w związku z tym?- zapytałam. Byłam ciekawa, jaki to plan chodzi po siwej głowie byłego opiekuna Gryffindoru.
- Myślałaś już nad tym, co chciałabyś robić w życiu, po szkole?- zadał w końcu pytanie.
Zarumieniłam się i spojrzałam ukradkiem na ludzkie wcielenie nietoperza, siedzące pod ścianą, po mojej prawej.
- Ja… Chciałam…- nie mogłam tego z siebie wydusić.
- Wyduś to w końcu z siebie!!!- rozkazał mi Snape.
- Chciałabym zostać Mistrzem Eliksirów, profesorze.- niby mówiłam do to dyrektora, ale tak naprawdę moje słowa skierowane były do Snape’a.
- Widzisz? Mówiłem ci, Severusie, że panna Madelstone jest zainteresowana twoim przedmiotem.
Zainteresowana to mało powiedziane!
- W ramach twojego półrocznego szlabanu, profesor Snape może udzielać ci praktyk, których będziesz potrzebować, jak pewnie wiesz. Jeśli tylko, oczywiście, chcesz.
Zdębiałam, nie wiedziała, co powiedzieć. Nie słyszałam jeszcze nigdy, żeby ktoś, ktokolwiek, odbył praktyki u Snape’a. Nigdy nie chciał się zgodzić… Czyżby Dumbledore postawił go pod ścianą.
- Byłabym zachwycona!- powiedziałam szczęśliwa z danej mi możliwości.
- To dobrze, bo zaczyna mi brakować paru eliksirów w szafie.- zaśmiał się dyrektor.
Oczy Mistrza Eliksirów płonęły wściekłością, mógł to zobaczyć tylko dokładny obserwator, bo na twarzy miał maskę. Nie wyrażał żadnych emocji.
Spojrzałam na zegarek.
- Proszę wybaczyć, ale muszę już iść. Bardzo się spieszę.- zaczęłam schodzić po schodach.
- A gdzie pani tak śpieszno, panno Madelstone?- zapytał ze złowieszczym uśmieszkiem Snape.
- Jak to gdzie?- udałam głupią.- Na pański szlaban, profesorze.- odpowiedziałam z uśmiechem i zniknęłam na schodach. Usłyszałam tylko cichy śmiech Dumbledora, a potem kroki tuż za mną. Był co raz bliżej.
Szedł już obok mnie. Razem kierowaliśmy się w podziemia, ale nie do Sali Eliksirów. Zaprowadził mnie gdzieś indziej.
- Moje prywatne laboratorium.- powiedział po otwarciu tajemniczych drzwi, nad których przeznaczeniem rozmyślałam od lat.- Tu panują całkowicie inne zasady, panno Madelstone.
- Zdaję sobie z tego sprawę.- odpowiedziałam.
- Zapewne.- podszedł do jednych z drzwi.- Zakaz choćby dotykania tej klamki. Moje kwatery są wyłącznie do MOJEJ dyspozycji.
- Zrozumiałam.- kiwnęłam lekko głową.
- Zacznij od Eliksiru Leczącego Rany. Skrzydło Szpitalne zostało dzisiaj, w delikatny sposób, obrabowane.- spojrzał na mnie. A oto jak mnie wyleczył.
Podeszłam do regału ze składnikami, po prawej stronie od wejścia. Na przeciwległej ścianie były przyrządy do krojenia, rozdrabniania, kilka kociołków, zlew i drzwi do kwater profesora. Naprzeciwko drzwi, po ścianą stał stolik i dwa krzesła. Na środku pomieszczenia znajdowała się prostokątna wysepka, czyli miejsce, w którym warzyło się eliksiry.
Poczułam, że nigdy, nikt nie zaszedł tak daleko. Oto kwatery nauczyciela były na wyciągnięcie ręki. Nie zamierzałam tam wchodzić, ale sama świadomość tego była ekscytująca.
Zaczęłam przygotowywać ingrediencję. Snape siedział przy stoliku i obserwował każdy mój ruch.
- Gdybym wiedziała, wzięłabym książkę…- powiedziałam, usiłując sobie przypomnieć ilość potrzebnego soku z pijawek.
- Podczas praktyk zabronione jest korzystanie z pomocy naukowych, panno Madelstone.- odpowiedział spokojnie.
- Zdaję sobie z tego sprawę, ale jeszcze rano daleko było mi do myślenia o praktykach.- powróciłam myślami do bolesnych chwil.- Panu, profesorze, chyba też.- odważyłam się kontynuować temat.
- Nie umiesz pracować w ciszy!- warknął.
- Umiem. Robię to codziennie na pana zajęciach, profesorze.- mówiłam spokojnie.- Zainteresowało pana, co odpowiedziałam Czarnemu Panu, gdy zapytał o to, w jakim jestem domu.- spojrzałam na niego. Nic nie odpowiedział.- Powiedziałam mu, że jestem w Gryffindorze.
- Cóż w tym dziwnego? Przecież to prawda.
- A jednak zwrócił pan uwagę na to pytanie, profesorze. Na to konkretne, żadne inne. Nawet nie zastanowił się pan, po co On chciałby wiedzieć od jakiego czasu jesteśmy z Drakonem parą. Zapytał pan, bo znał pan odpowiedź.- zasugerowałam odważnie.
- Co ty możesz wiedzieć…?!- chciał ostro zakończyć rozmowę.
- Podczas kolacji w Wielkiej Sali, gdy pierwszy raz przyjechałam do Hogwartu, wiedziałam, że Tiara będzie przyporządkowywać nowych uczniów do domów. Wiedziałam to, bo mama mi o tym opowiadała. Mówiła, czym cechuje się każdy z Domów, a raczej jakie cechy charakteryzowały na ogół każdego z mieszkańców danego Domu. Moi rodzice byli w Ravenclaw i Hufflepuffie. Ale ja nie chciałam o tym słuchać. Gdy Tiara szepnęła mi do ucha „Slytherin” poczułam spełnienie, radość. Już chciałam wstać i podejść do ostatniego stołu i wtedy usłyszałam głośne „Gryffindor”. Do stołu Gryfonów podeszłam ze łzami w oczach, niezupełnie pewna, co robię i co się dzieje.- cały czas patrzyłam na niego, więc nie przygotowywałam w tamtej chwili eliksiru.- A pan, profesorze, do jakiego Domu pan by mnie przypisał? Czarny Pan powiedział, że Tiara się pomyliła, że dla Niego jestem Ślizgonem, a dla pana, profesorze?- naprawdę oczekiwałam odpowiedzi. Czułam, że od niej wiele zależy.
Zamiast tego podszedł do mnie i spojrzał na pusty kociołek.


            Już na końcu języka miałem pytanie: „Długo jeszcze zamierzasz marnować mój czas?!”, ale nie powiedziałem tego. Nie miałem odwagi krzyknąć na nią w tamtym momencie.
- Z jakim składnikiem masz problem?- wyrwało mi się. Ton, jakim zadałem to pytanie był zdecydowanie różny od tego, którym posługiwałem się na co dzień.
- Z sokiem z pijawek. Nie pamiętam w jakiej ilości trzeba go użyć.- spojrzała na mnie swoimi wielkimi zielonymi oczami.
Ich kolor skojarzył mi się z zieloną łąką na wiosnę. Pełną życia i mogącą przetrwać największą nawałnicę. Niepozorne, a wytrzymałe. A niby jakim innym cudem, jeśli nie siłą woli doszła o własnych siłach do Sali Eliksirów i przesiedziała całą lekcję bez żadnego dźwięku? Czy byłem dla niej zbyt ostry każąc podejść do siebie, aby obejrzeć wyniki jej pracy, znając je już wcześniej? Zważywszy na okoliczności i to, że zdawałem sobie sprawę z tego, co to znaczy ból po Krucjatusie, chyba trochę tak.
- Pięć kropel na jeden liść glimerowca.- odpowiedziałem. Dlaczego do cholery jej pomogłem?! Za coś takiego mogłem ją z praktyk wylać!
- Dziękuję, profesorze.- odwróciła się i wzięła kociołek, aby przy zlewie napełnić go wodą.
Jej ruch sprawił, że dobiegł mnie jej zapach. Pachniała płatkami róży. Nie umiałem wytłumaczyć, skąd wziął się ten zapach, ale był absolutnie najcudowniejszym, jaki w życiu wąchałem.
Było za wcześnie, żebym mógł spuścić ją z oka, na to potrzebowała co najmniej dwudziestu godzin. Przeszedłem do swoich kwater, zgarnąłem leżące na stoliczku przy fotelu duże teczki: niebieską, zieloną, czerwoną i żółtą, czerwony długopis, ołówek i wróciłem na swoje miejsce w laboratorium.
Co mogło mi poprawi humor, jak nie sprawdzanie wypracowań Gryfonów i wstawianie im jedynek od góry do dołu?
Sięgnąłem po czerwoną teczkę i pierwszymi wypracowaniami, okazały się wypracowania siódmego roku.

- O, Merlinie, nawet nie przypominaj mi tych idiotów z porannej lekcji…!- pomyślałem.

Nie mogłem na to nic poradzić. Zacząłem czytać pierwsze z nich. Co do ich jakości dużo się nie pomyliłem. Wyjąłem przy okazji listę z nazwiskami i wpisywałem oceny.

- Edward Cavannios… To jeden z tych jej przyjaciół…- spojrzałem na moją praktykantkę „od dzisiaj”- Ten, co się tak do nie lepi…- zamyśliłem się.- Trója mu wystarczy.- parę nazwisk dalej pojawiła się kolejna z jej otoczenia.- Veronica Holmes. To ta, co jako jedyna nie zdaje Eliksirów na owutemach.- spojrzałem na jej pracę. Zanim znalazłem wniosek jej rozważań, który do tego był błędny, musiałem przebrnąć przez plątaninę bzdur i kłamstw.- Tak sobie ze mnie drwi…? Ignoruje eliksiry, bo już zdecydowała, że ich nie zdaje? W takim razie nic ponad jedynkę nie powinno być jej potrzebne…- dumny z siebie postawiłem pałkę przy jej nazwisku.
Zaraz za panną Holmes był Malcolm Dur. Może i nie miał jakiejś specjalnej ręki do eliksirów, ale w jego wypracowaniach na wierzch zawsze wypływały konkretne, poprawne wnioski. Z obawą stwierdziłem, że postawiłem mu piątkę.
Czytałem dalej. Florence Martin. Ostatnia z jej przyjaciół. Tekst był dość poprawny, ale jakoś się nie składał. Nie przekonała mnie do siebie tym wypracowaniem, ale w końcu nie było żadnych błędów, więc obok jej nazwiska znalazła się czwóreczka.

Spojrzałem na to, co robi moja szlabanistka, którą Dumbledore musiał bardzo lubić.
Jej ruda grzywka podrygiwała delikatnie pod wpływem wrzącego eliksiru, który parował. Co chwilę zakładało za ucho kosmyk włosów, który niesfornie co i rusz spadał na dół. Miała niesamowite włosy. Ich kolor był zjawiskowy, unikalny…
W pewnym momencie spojrzała na mnie. Gdy zobaczyła, że ją obserwuję, uśmiechnęła się uroczo i zarumieniona odwróciła się, aby kontynuować mieszanie.
Powróciłem do czytania.
Po paru godzinach zastało mi tylko jedno wypracowanie. Zacząłem je automatycznie czytać, nawet nie sprawdzając, co kogo należy.
Gdy skończyłem piątą stronę z czterdziestu, zerwałem się i ponownie wszedłem do swoich kwater. Podszedłem do łóżka i wyciągnąłem spod niego pudło z przeróżnymi rzeczami. Znalazłem to, czego chciałem: moje wypracowanie z czasów szkolnych, na identyczny temat, ocenione na pięć.
Położyłem je przed sobą i zacząłem czytać oba jednocześnie.

- Niesamowite…- tylko to krążyło po mojej głowie. Tylko to, jedno słowo.- Niesamowite…- powtarzałem za każdym razem, gdy odnajdywałem w wypracowaniu Gryfona te same argumenty, szczegóły, na które zwrócił uwagę tak samo jak ja kiedyś. Niczego nie brakowało, a całość była tak zgrabnie ubrana w słowa, że w głowie się nie mieści, że napisał to uczeń…

Spojrzałem na listę z nazwiskami. Brakowało tylko jednej oceny, przy tylko jednym nazwisku…
- Wszystko w porządku, profesorze?- usłyszałem nagle.
Spojrzałem na nią zdziwiony.
- Po prostu, od pewnego czasu nie mrugnął pan ani razu, cały czas pan czyta. Chciałam sprawdzić, czy wszystko w porządku.- powiedziała ciepło. Jej głos był dość przyjemny.
- Sprawdzam wasze wypracowanie na temat użyteczności eliksirów w życiu codziennym.- odpowiedziałem, sam nie wiedząc, dlaczego się tłumaczę.- Jedno z nich dość mnie zainteresowało.
- W takim razie nie przeszkadzam, profesorze.- odpowiedziała i podeszła do zlewu. Kątem oka zauważyłem, że myje przyrządy. Składniki zniknęły już z blatu.
- Widzę, że skończyłaś.- szybko wstawiłem szóstkę w puste miejsce na liście i wstałem, aby zobaczyć owoc jej pracy.
Wziąłem fiolkę i zanurzyłem ją w kociołku. Wyjąłem i spojrzałem na roztwór, który ciągle był gorący.
- Warzyłaś już wcześniej Eliksir Leczący Rany?- zapytałem.
- Nie…- przyznała z obawą w głosie.
- Jak na pierwszy raz, nie jest źle. Trochę zbyt mętny. Za długo gotowałaś.- spojrzałem na nią.
- Rzeczywiście,- spuściła wzrok.- Trochę się zagapiłam…- znów się zarumieniła.
Spojrzałem na zegar. Było wpół do pierwszej.
- Jesteś wolna.- powiedziałem.- Poczekaj, przyniosę maść i nasmaruję ci plecy, żebyś nie musiała obudzić się ledwo żywa.

- Co to w ogóle za odzywka?- moje myśli krzyczały.- „Żebyś rano nie musiała obudzić się ledwo żywa.”?!!! Od kiedy troszczysz się o uczniów?!!!

Skinęła lekko głową, a ja wyszedłem z laboratorium i podążyłem do Sali Eliksirów.

- Na serio zostawiłem ją tam samą z otwartymi drzwiami do osobistych kwater? Ty idioto!

Z kantorka wyszedłem z maścią jeszcze szybciej niż wszedłem.
Dlaczego miałaby nie wejść do środka? Chociaż zajrzeć? Uczniowie są ciekawscy jak cholera.
Już przygotowałem się na to, że wejdę i z wrzaskiem wywalę ją za drzwi, jednak, gdy przekroczyłem próg laboratorium ze zdumieniem stwierdziłem, że nawet się nie poruszyła. Spoglądała w podłogę, bawiąc się końcówką kosmyka włosów. Zdawało się, że nie oddycha. Gdy wszedłem nagle podniosła wzrok i zadrżała. Moja gwałtowna reakcją ją przestraszyła.
Odkręciłem słoiczek i położyłem na blacie.
Zdjęła szaty i podkoszulek, tak samo jak rano dnia poprzedniego. Odwróciła się tyłem zgarnąłem jej lśniące i długie do ud włosy na lew stronę i zanurzyłem palce w maści. Wzdrygnęła się, gdy moja zimna dłoń zetknęła się z jej gorącą skórą. Maść wchłaniała się od razu. Patrzyłem na jej rany, jeszcze czerwone i różowe. Były świeże. I wtedy pomyślałem o tym, co pozostanie po tych ranach. Okropne blizny, szpecące tak nieskazitelną, jasną skórę dziewczyny.

- Jak ktoś mógł ci coś takiego zrobić…- wyrwało się moim myślom.

Czy była tak odważna, jak Gryfoni powinni być? Była bez dwóch zdań.
Ale była też ambitna, cholernie ambitna i zaradna, na pewno. Wiedział, gdzie szukać pomocy. Przebiegła i sprytna? A kto inny, jak nie ona oszukał Voldemorta i sprawił, że Ten zaufał szpiegowi?


Odsunąłem rękę od jej miękkiej skóry.
- Ubierz się.- poleciłem, a sam podszedłem do zlewu, żeby zmyć maść z palców. Odwróciłem się po zakończeniu czynności wycierania rąk, a ona cały czas na mnie patrzyła tymi zjawiskowymi, zielonymi oczami.- Możesz już iść.- powiedziałem.
Ruszyła w kierunku drzwi. Nacisnęła klamkę, odwróciła się i uśmiechnęła.
- Bardzo dziękuję. Dobranoc, profesorze.
Skinąłem głową i wyszła.
Nagle ruszyłem za nią
- Panno Madelstone!- krzyknąłem na środku korytarza.
Odwróciła się i podeszła do mnie. Znów poczułem czerwoną różę.
- Czy jest coś w czym mogłabym jeszcze pomóc?- zapytała mimo wykończenia widocznego na jej twarzy.
- Jeśli chodzi o pani wcześniejsze pytanie… A raczej moje…- zaczynałem się gubić. Jak ta dziewczyna na ciebie działa?!- Zadałem je, bo rzeczywiście znałem odpowiedź.
- Nie musi się pan tłumaczyć…- powiedziała prawie szeptem. Jej oddech zmieszał się z moim.
- Słyszałem wtedy, gdy Tiara miała panią przydzielić, słyszałem, co do pani mówiła.
- Naprawdę, proszę mówić do mnie po imieniu. Nie jestem aż tak stara. Mam dopiero siedemnaście lat.- zażartowała. Zachowywała się, jakby nie chciała wiedzieć, co powiem. Nie dałem za wygraną.
- Widziałem, jak zareagowałaś. Naprawdę chciałaś być w Slytherinie.- dedukowałem.
- Przecież to panu powiedziałam.- przypomniała mi.
- Chciałem tylko powiedzieć, że po analizie twoich cech charakteru…- pierwszy raz powiedziałem do niej na „ty”. Do niej?! Do jakiegokolwiek ucznia!!! Ale było za późno, gdy się spostrzegłem.
- Profesorze, jeżeli sprawia panu trudność wymówienie czegoś na głos, niech zostanie to w pańskiej świadomości. Być może podświadomie chce pan to ukryć…
- Po prostu!!!- przerwałem jej krzykiem. Miałem nadzieję, że nie obudziłem połowy szkoły.- Po prostu chcę powiedzieć, że ja też zawiodłem się, gdy Tiara przydzieliła cię do Gryffindoru, panno Madelstone.
Spoglądał na mnie, jakby nie wierzyła w moje słowa.
- Szczerze stwierdzam, że dla mnie zawsze będziesz należeć do Slytherinu.- nasze oczy się spotkały, uśmiechnęła się smutno.
Odwróciłem się, zniknąłem w swoich kwaterach, zostawiając ją samą na środku podziemi, w ciemną noc, z głębokimi przemyśleniami.
Złapałem za whisky i naraz wypiłem pełną szklankę.
Zamknąłem drzwi do laboratorium, później do swoich kwater i skończyłem pod zimnym prysznicem. Ta dziewczyna sprawiała, że nie wiedziałem, co mówię!

- Ależ ja chciałbym mieć ją w Slytherinie…- myśl znów szybciej wypłynęła mi do głowy niż zdążyłem  ją przemyśleć.- Ona jest „Ślizgonem”. Ma cechy charakteru, chciała  nim być… Dlaczego Tiara zadecydowała inaczej…?

Zanim zasnąłem wypiłem trzy pełne szklanki.


Szłam powoli w stronę komnat Gryffindoru. Minęłam wejście do biura i kwater Dumbledora. Nie mogłam już wytrzymać tego czerwonego koloru, tej żółci… Brzydziłam się Domem, który reprezentowałam.
Podjęłam już decyzję i nikt nie był w stanie jej zmienić.

- Przynajmniej on to wiedział.- pomyślałam o profesorze Snape’ie.– Przynajmniej on wiedział, kim naprawdę jestem.- na policzkach poczułam gorące łzy.- Przynajmniej on…- powtórzyły moje myśli.