sobota, 20 października 2012

Pokonani - 7. Przynajmniej on to wiedział...


7. Przynajmniej on to wiedział…

Siedziałam w pokoju wspólnym Gryffindoru. Nie ustawały pytania o to, w czym pomagałam Snape’owi i dlaczego zniknęłam na cały weekend. Inni nadal dziwnie patrzyli, wspominając jeszcze to, co wygłosił przy prawie całej szkole Drako przed tygodniem. Ale szczerze? Nie za bardzo mnie to obchodziło.
Po tym jak lekcja się kończyła, Snape lekko zmarszczył nos wąchając mój Felix Felicis i dał mi w szklance herbatę z Eliksirem Wzmacniającym. Dopilnował, żebym wypiła do końca i przypomniał swoim irytującym tonem, że szlaban zaczyna się o 20.30. Jakby nie wiedział, że ta godzina wryła mi się już w pamięć…
Nogi miałam podkurczone pod siebie. Siedziałam na kanapie. Obok mnie siedziała Florence, naprzeciwko na fotelach Veronica i Malcolm. Chciało mi się znowu spać, więc położyłam głowę na ramieniu Edwarda, który siedział po mojej lewej stronie. Objął mnie wpatrując się we mnie zmartwiony.
- Na pewno wszystko w porządku, Claudia?- zapytał.
- W jak najlepszym.- odpowiedziałam z uśmiechem.
- Taa… Jakbym jedyna dostała piątkę z Eliksirów to też bym się źle nie czuła.- warknęła Veronica.
- Uspokój się!- Florence stanęła w mojej obronie.
Zdziwiłam się, że Veronica ma mi to za złe. Wzięłam głęboki oddech, żeby się uspokoić i włożyłam maskę na twarz.

- Jedna piątka to nic! Ciebie przynajmniej nie torturował przez dwa dni Voldemort!!!- miałam ochotę wywrzeszczeć jej to prosto w twarz, ale uśmiechnęłam się tylko.

- Nie rozumiem twojej reakcji.- powiedziałam spokojnie.- Przecież nie zdajesz Eliksirów na owutemach. Podjęłaś już decyzję, nieprawdaż?- uniosłam prawą brew.
Veronica spojrzała na Edwarda, a potem znów na mnie.
- Jednak nikt nie lubi, jak się ktoś na ciebie wydziera!- stwierdziła kapryśnie.
- Veronico,- Malcolm przykrył jej dłoń swoją i uścisnął na pocieszenie.- nie wrzeszczał tylko na ciebie i nie tylko na nas. Większe powody do obawy mają Ślizgoni. Są jego wychowankami, a nawet im się dostało…
- Wszystkim, tylko nie cudownej, zjawiskowej, uroczej Claudii!- żachnęła się, wstała z fotela i zniknęła na schodach do naszej komnaty.
Spojrzałam na nich, czekając na jakąś reakcję.
- Pójdę do niej.- powiedziałam smutnym głosem, wstałam i wyszłam za nią.
Zdawałam sobie z tego sprawę, że Veronica nie mogła wiedzieć o tym, że przed lekcją mnie też się dostało i może był na mnie bardziej wściekły niż na nich. Nie mogłam jej o tym powiedzieć i w zasadzie nie wiedziałam, jak przekonać ją do zgody.
Weszłam cicho do komnaty. Leżała na swoim łóżku. Co chwila jej ciało drgało. Płakała.
W końcu chyba zrozumiałam, o co naprawdę jej chodziło. I nie były to Eliksiry, ani owutemy.
Usiadłam obok niej i położyłam rękę na plecach.
- Wiem, jak to wygląda.- zaczęłam.- Ale ja naprawdę nie wiedziałam, Veronico. Dopiero przed chwilą się domyśliłam.- powiedziałam ciepło i szczerze. Wiedziała, że nie kłamię, znała mnie z nich wszystkich najlepiej.
Podniosła głowę i spojrzała na mnie przez łzy.
- Obiecuję, że będę uważać na to, co robię.- ścisnęłam jej dłoń.- Myślałam, że to oczywiste, skoro jestem z Drako, ale chyba rzeczywiście trochę przesadzam.- zarumieniłam się.
Założyłam jej kosmyk czarnych włosów, które opadły jej na twarz, za ucho.
- Na pewno podobasz się Edwardowi.- pogłaskałam ją po głowie.
- Bo ty jesteś taka piękna!- wybuchła nagle półgłosem i łkaniem.- Zielone oczy, pełne iskierek, gotowych na wyzwania, jasna cera, nieskazitelna i jeszcze te rudo kasztanowe, cudnie długie i niespotykane włosy!
- Mam cię przefarbować?- zaśmiałam się, ale to minęło.- Nie wiedziałam, że tak o mnie myślisz. Przecież nic nie poradzę na to jak wyglądam. Myślałam, że raczej zwyczajnie…- zastanowiłam się i znów zarumieniłam. Komplement to komplement, nie ważne w jakiej sytuacji.
- Podobasz się Edwardowi. Szaleje za tobą, przecież to widzę!- usiadła.- Malcolm też nie spuszcza cię z oczu.- zamrugała kilka razy swoimi błękitnymi oczami.- Drako jest w tobie zakochany od dawna. Mogę go nie lubić, ale takie rzeczy zauważam.
- Skąd wiesz, że podobam się Edwardowi? Może właśnie za tobą wodzi wzrokiem i po prostu tego nie widzisz…
- Skąd to wiem?!!!- wściekła się.- Bo kiedyś, jak leżał po upadku z miotły w Skrzydle Szpitalnym, kazał napisać mi do ciebie list! Nie pamiętasz go?!
Zamknęłam oczy. A oto, jak chłopak pisze list do dziewczyny, która mu się podoba za pośrednictwem innej dziewczyny, której z kolei on się podoba.
- Nie wiedziałam, że to ty pisałaś, Veronico…- zrobiło mi się jej żal, spuściłam wzrok.- Nigdy nie chciałam go poderwać, przecież wiesz, że mówię to szczerze. Jeżeli nie chcesz się odzywać, to wiedz przynajmniej, że nie czuję się winna.- wstałam i wyszłam z komnaty.
Szłam w konkretnym celu. Gdy mijałam moich przyjaciół w pokoju wspólnym, spojrzałam na nich tylko kręcąc z rezygnacją głową, przekazując tym samym, że nie udało mi się nic zdziałać. Wyszłam z komnat Gryffindoru i skierowałam się do gabinetu Dumbledora. Domyślałam się, że mnie oczekuje, Snape na pewno go powiadomił o moim przybyciu Jeśli dyrektor wcześniej nie zdawał siebie z tego sprawy, teraz na pewno już wiedział.
Do środka komnat dostałam się bez problemu.
Wchodziłam po schodach na górę i w pewnym momencie usłyszałam głosy. Profesor Dumbledore dyskutował zawzięcie z profesorem Snape’m.
- Jak możesz to robić?!- krzyknął Snape.
- Cóż, uznałem, że można ten czas wykorzystać w pożyteczny sposób, a skoro i tak będzie to trwać pół roku, jak zadecydowałeś, zdążysz wszystko zrealizować.
- Doskonale wiesz, dlaczego to zrobiłem!
- Wiem. To posunięcie nie było z jej strony najmądrzejsze, przyznaję, ale ty też musisz przyznać, że zaczynasz podejmować złe decyzje.
- Jakie na przykład?!
Dźwięki były co raz głośniejsze.
- Cóż… Za jedną i tą samą rzecz, zauważ, że identyczną, dałeś jej szlaban i postawiłeś pozytywną ocenę.- dyrektor zrobił pauzę.- Severusie, zastanów się. A tym czasem zapraszam, panno Madelstone.- Dumbledore spojrzał na mnie, gdy pokonywałam ostatnie stopnie.
Snape odwrócił się nagle i spojrzał na mnie.
- Dobry wieczór.- skinęłam głową.
- Nie wie pani, że to nie ładnie podsłuchiwać, panno Madelstone?- zapytał posępnie Snape.- Spodziewałem się po pani więcej kultury…- dodał rozczarowanym głosem.
- Na pewno nie będziesz miała nic przeciwko, Claudio, jeśli profesor Snape zostanie i dołączy do naszej rozmowy.
- Oczywiście, że nie.- pokręciłam głową i uśmiechnęłam się lekko do Snape’a. Oschły czy nie, ale pomógł mi niemiłosiernie. W dalszym ciągu nie czułam bólu.
- Masz zapewne pytania.- Dumbledore spojrzał na mnie.
- Rzeczywiście. Po pierwsze zastanawiam się, jak zastałam teleportowana na teren Hogwartu.- Snape zasiadł na fotelu pod ścianą.- Po za tym nie mam pojęcia, gdzie jest Drako.
- Muszę przyznać, że to w jaki sposób zalałaś się na terenie zamku, jest dość zagadkowe.- dyrektor spojrzał mi w oczy. Chciał mnie przekonać, że tak jest.- Drako jest bezpieczny. Dzisiaj wieczorem powinien wrócić. Pozostał w rezydencji swoich rodziców. Cieszę się, Claudio, że nic ci nie jest. Obawiałem się, że może ci się coś stać.- spojrzał na mnie perswazyjnie.
- Tak… Ja też cieszę się, że wyszłam z tego cało.- odpowiedziałam takim samym wzrokiem.
- Przejdźże w końcu do rzeczy…- powiedział zniecierpliwiony Snape. Był wściekły.
- Profesor Snape ma rację. Czego dowiedziałaś się na spotkaniu?
- Niczego konkretnego.
- Pozwól, że my to ocenimy!- syknął Snape.
- Zadał kilka pytań. Wyraźnie dawał nam do zrozumienia, że to ja mam odpowiadać, nie Drako. Ile czasu chodzimy ze sobą, ile czasu się znamy, gdzie się uczę i w jakim jestem domu. Na temat tego ostatniego trochę się rozgadał.- spuściłam wzrok, gdy przypomniałam sobie bolesny dla mnie temat.
- Chcesz coś zataić, panno Madelstone?- Och, mógłby się w końcu zamknąć!- W takim razie, jaka była twoja odpowiedź.
- To nieistotne, Severusie. Dostałaś jakieś zadanie?- zapytał Dumbledore.
- Nie, przykro mi, ale nie.- odpowiedziałam szczerze.- Później próbował ze mnie wyciągnąć, czy jestem szpiegiem.
- Na pewno tylko pytał?- zapytał się dyrektor podejrzliwie.
- Na pewno.- kiwnęłam głową, okłamując go.- Myślę, że uwierzył, skoro mnie nie zabił.
- Mam taką nadzieję. W każdym bądź razie, mam do ciebie jeszcze jedno pytanie.- dyrektor zerknął na Snape’a.- Spojrzałem na twoją deklarację, co to przedmiotów, które będziesz zdawać na owutemach.
- Cóż w związku z tym?- zapytałam. Byłam ciekawa, jaki to plan chodzi po siwej głowie byłego opiekuna Gryffindoru.
- Myślałaś już nad tym, co chciałabyś robić w życiu, po szkole?- zadał w końcu pytanie.
Zarumieniłam się i spojrzałam ukradkiem na ludzkie wcielenie nietoperza, siedzące pod ścianą, po mojej prawej.
- Ja… Chciałam…- nie mogłam tego z siebie wydusić.
- Wyduś to w końcu z siebie!!!- rozkazał mi Snape.
- Chciałabym zostać Mistrzem Eliksirów, profesorze.- niby mówiłam do to dyrektora, ale tak naprawdę moje słowa skierowane były do Snape’a.
- Widzisz? Mówiłem ci, Severusie, że panna Madelstone jest zainteresowana twoim przedmiotem.
Zainteresowana to mało powiedziane!
- W ramach twojego półrocznego szlabanu, profesor Snape może udzielać ci praktyk, których będziesz potrzebować, jak pewnie wiesz. Jeśli tylko, oczywiście, chcesz.
Zdębiałam, nie wiedziała, co powiedzieć. Nie słyszałam jeszcze nigdy, żeby ktoś, ktokolwiek, odbył praktyki u Snape’a. Nigdy nie chciał się zgodzić… Czyżby Dumbledore postawił go pod ścianą.
- Byłabym zachwycona!- powiedziałam szczęśliwa z danej mi możliwości.
- To dobrze, bo zaczyna mi brakować paru eliksirów w szafie.- zaśmiał się dyrektor.
Oczy Mistrza Eliksirów płonęły wściekłością, mógł to zobaczyć tylko dokładny obserwator, bo na twarzy miał maskę. Nie wyrażał żadnych emocji.
Spojrzałam na zegarek.
- Proszę wybaczyć, ale muszę już iść. Bardzo się spieszę.- zaczęłam schodzić po schodach.
- A gdzie pani tak śpieszno, panno Madelstone?- zapytał ze złowieszczym uśmieszkiem Snape.
- Jak to gdzie?- udałam głupią.- Na pański szlaban, profesorze.- odpowiedziałam z uśmiechem i zniknęłam na schodach. Usłyszałam tylko cichy śmiech Dumbledora, a potem kroki tuż za mną. Był co raz bliżej.
Szedł już obok mnie. Razem kierowaliśmy się w podziemia, ale nie do Sali Eliksirów. Zaprowadził mnie gdzieś indziej.
- Moje prywatne laboratorium.- powiedział po otwarciu tajemniczych drzwi, nad których przeznaczeniem rozmyślałam od lat.- Tu panują całkowicie inne zasady, panno Madelstone.
- Zdaję sobie z tego sprawę.- odpowiedziałam.
- Zapewne.- podszedł do jednych z drzwi.- Zakaz choćby dotykania tej klamki. Moje kwatery są wyłącznie do MOJEJ dyspozycji.
- Zrozumiałam.- kiwnęłam lekko głową.
- Zacznij od Eliksiru Leczącego Rany. Skrzydło Szpitalne zostało dzisiaj, w delikatny sposób, obrabowane.- spojrzał na mnie. A oto jak mnie wyleczył.
Podeszłam do regału ze składnikami, po prawej stronie od wejścia. Na przeciwległej ścianie były przyrządy do krojenia, rozdrabniania, kilka kociołków, zlew i drzwi do kwater profesora. Naprzeciwko drzwi, po ścianą stał stolik i dwa krzesła. Na środku pomieszczenia znajdowała się prostokątna wysepka, czyli miejsce, w którym warzyło się eliksiry.
Poczułam, że nigdy, nikt nie zaszedł tak daleko. Oto kwatery nauczyciela były na wyciągnięcie ręki. Nie zamierzałam tam wchodzić, ale sama świadomość tego była ekscytująca.
Zaczęłam przygotowywać ingrediencję. Snape siedział przy stoliku i obserwował każdy mój ruch.
- Gdybym wiedziała, wzięłabym książkę…- powiedziałam, usiłując sobie przypomnieć ilość potrzebnego soku z pijawek.
- Podczas praktyk zabronione jest korzystanie z pomocy naukowych, panno Madelstone.- odpowiedział spokojnie.
- Zdaję sobie z tego sprawę, ale jeszcze rano daleko było mi do myślenia o praktykach.- powróciłam myślami do bolesnych chwil.- Panu, profesorze, chyba też.- odważyłam się kontynuować temat.
- Nie umiesz pracować w ciszy!- warknął.
- Umiem. Robię to codziennie na pana zajęciach, profesorze.- mówiłam spokojnie.- Zainteresowało pana, co odpowiedziałam Czarnemu Panu, gdy zapytał o to, w jakim jestem domu.- spojrzałam na niego. Nic nie odpowiedział.- Powiedziałam mu, że jestem w Gryffindorze.
- Cóż w tym dziwnego? Przecież to prawda.
- A jednak zwrócił pan uwagę na to pytanie, profesorze. Na to konkretne, żadne inne. Nawet nie zastanowił się pan, po co On chciałby wiedzieć od jakiego czasu jesteśmy z Drakonem parą. Zapytał pan, bo znał pan odpowiedź.- zasugerowałam odważnie.
- Co ty możesz wiedzieć…?!- chciał ostro zakończyć rozmowę.
- Podczas kolacji w Wielkiej Sali, gdy pierwszy raz przyjechałam do Hogwartu, wiedziałam, że Tiara będzie przyporządkowywać nowych uczniów do domów. Wiedziałam to, bo mama mi o tym opowiadała. Mówiła, czym cechuje się każdy z Domów, a raczej jakie cechy charakteryzowały na ogół każdego z mieszkańców danego Domu. Moi rodzice byli w Ravenclaw i Hufflepuffie. Ale ja nie chciałam o tym słuchać. Gdy Tiara szepnęła mi do ucha „Slytherin” poczułam spełnienie, radość. Już chciałam wstać i podejść do ostatniego stołu i wtedy usłyszałam głośne „Gryffindor”. Do stołu Gryfonów podeszłam ze łzami w oczach, niezupełnie pewna, co robię i co się dzieje.- cały czas patrzyłam na niego, więc nie przygotowywałam w tamtej chwili eliksiru.- A pan, profesorze, do jakiego Domu pan by mnie przypisał? Czarny Pan powiedział, że Tiara się pomyliła, że dla Niego jestem Ślizgonem, a dla pana, profesorze?- naprawdę oczekiwałam odpowiedzi. Czułam, że od niej wiele zależy.
Zamiast tego podszedł do mnie i spojrzał na pusty kociołek.


            Już na końcu języka miałem pytanie: „Długo jeszcze zamierzasz marnować mój czas?!”, ale nie powiedziałem tego. Nie miałem odwagi krzyknąć na nią w tamtym momencie.
- Z jakim składnikiem masz problem?- wyrwało mi się. Ton, jakim zadałem to pytanie był zdecydowanie różny od tego, którym posługiwałem się na co dzień.
- Z sokiem z pijawek. Nie pamiętam w jakiej ilości trzeba go użyć.- spojrzała na mnie swoimi wielkimi zielonymi oczami.
Ich kolor skojarzył mi się z zieloną łąką na wiosnę. Pełną życia i mogącą przetrwać największą nawałnicę. Niepozorne, a wytrzymałe. A niby jakim innym cudem, jeśli nie siłą woli doszła o własnych siłach do Sali Eliksirów i przesiedziała całą lekcję bez żadnego dźwięku? Czy byłem dla niej zbyt ostry każąc podejść do siebie, aby obejrzeć wyniki jej pracy, znając je już wcześniej? Zważywszy na okoliczności i to, że zdawałem sobie sprawę z tego, co to znaczy ból po Krucjatusie, chyba trochę tak.
- Pięć kropel na jeden liść glimerowca.- odpowiedziałem. Dlaczego do cholery jej pomogłem?! Za coś takiego mogłem ją z praktyk wylać!
- Dziękuję, profesorze.- odwróciła się i wzięła kociołek, aby przy zlewie napełnić go wodą.
Jej ruch sprawił, że dobiegł mnie jej zapach. Pachniała płatkami róży. Nie umiałem wytłumaczyć, skąd wziął się ten zapach, ale był absolutnie najcudowniejszym, jaki w życiu wąchałem.
Było za wcześnie, żebym mógł spuścić ją z oka, na to potrzebowała co najmniej dwudziestu godzin. Przeszedłem do swoich kwater, zgarnąłem leżące na stoliczku przy fotelu duże teczki: niebieską, zieloną, czerwoną i żółtą, czerwony długopis, ołówek i wróciłem na swoje miejsce w laboratorium.
Co mogło mi poprawi humor, jak nie sprawdzanie wypracowań Gryfonów i wstawianie im jedynek od góry do dołu?
Sięgnąłem po czerwoną teczkę i pierwszymi wypracowaniami, okazały się wypracowania siódmego roku.

- O, Merlinie, nawet nie przypominaj mi tych idiotów z porannej lekcji…!- pomyślałem.

Nie mogłem na to nic poradzić. Zacząłem czytać pierwsze z nich. Co do ich jakości dużo się nie pomyliłem. Wyjąłem przy okazji listę z nazwiskami i wpisywałem oceny.

- Edward Cavannios… To jeden z tych jej przyjaciół…- spojrzałem na moją praktykantkę „od dzisiaj”- Ten, co się tak do nie lepi…- zamyśliłem się.- Trója mu wystarczy.- parę nazwisk dalej pojawiła się kolejna z jej otoczenia.- Veronica Holmes. To ta, co jako jedyna nie zdaje Eliksirów na owutemach.- spojrzałem na jej pracę. Zanim znalazłem wniosek jej rozważań, który do tego był błędny, musiałem przebrnąć przez plątaninę bzdur i kłamstw.- Tak sobie ze mnie drwi…? Ignoruje eliksiry, bo już zdecydowała, że ich nie zdaje? W takim razie nic ponad jedynkę nie powinno być jej potrzebne…- dumny z siebie postawiłem pałkę przy jej nazwisku.
Zaraz za panną Holmes był Malcolm Dur. Może i nie miał jakiejś specjalnej ręki do eliksirów, ale w jego wypracowaniach na wierzch zawsze wypływały konkretne, poprawne wnioski. Z obawą stwierdziłem, że postawiłem mu piątkę.
Czytałem dalej. Florence Martin. Ostatnia z jej przyjaciół. Tekst był dość poprawny, ale jakoś się nie składał. Nie przekonała mnie do siebie tym wypracowaniem, ale w końcu nie było żadnych błędów, więc obok jej nazwiska znalazła się czwóreczka.

Spojrzałem na to, co robi moja szlabanistka, którą Dumbledore musiał bardzo lubić.
Jej ruda grzywka podrygiwała delikatnie pod wpływem wrzącego eliksiru, który parował. Co chwilę zakładało za ucho kosmyk włosów, który niesfornie co i rusz spadał na dół. Miała niesamowite włosy. Ich kolor był zjawiskowy, unikalny…
W pewnym momencie spojrzała na mnie. Gdy zobaczyła, że ją obserwuję, uśmiechnęła się uroczo i zarumieniona odwróciła się, aby kontynuować mieszanie.
Powróciłem do czytania.
Po paru godzinach zastało mi tylko jedno wypracowanie. Zacząłem je automatycznie czytać, nawet nie sprawdzając, co kogo należy.
Gdy skończyłem piątą stronę z czterdziestu, zerwałem się i ponownie wszedłem do swoich kwater. Podszedłem do łóżka i wyciągnąłem spod niego pudło z przeróżnymi rzeczami. Znalazłem to, czego chciałem: moje wypracowanie z czasów szkolnych, na identyczny temat, ocenione na pięć.
Położyłem je przed sobą i zacząłem czytać oba jednocześnie.

- Niesamowite…- tylko to krążyło po mojej głowie. Tylko to, jedno słowo.- Niesamowite…- powtarzałem za każdym razem, gdy odnajdywałem w wypracowaniu Gryfona te same argumenty, szczegóły, na które zwrócił uwagę tak samo jak ja kiedyś. Niczego nie brakowało, a całość była tak zgrabnie ubrana w słowa, że w głowie się nie mieści, że napisał to uczeń…

Spojrzałem na listę z nazwiskami. Brakowało tylko jednej oceny, przy tylko jednym nazwisku…
- Wszystko w porządku, profesorze?- usłyszałem nagle.
Spojrzałem na nią zdziwiony.
- Po prostu, od pewnego czasu nie mrugnął pan ani razu, cały czas pan czyta. Chciałam sprawdzić, czy wszystko w porządku.- powiedziała ciepło. Jej głos był dość przyjemny.
- Sprawdzam wasze wypracowanie na temat użyteczności eliksirów w życiu codziennym.- odpowiedziałem, sam nie wiedząc, dlaczego się tłumaczę.- Jedno z nich dość mnie zainteresowało.
- W takim razie nie przeszkadzam, profesorze.- odpowiedziała i podeszła do zlewu. Kątem oka zauważyłem, że myje przyrządy. Składniki zniknęły już z blatu.
- Widzę, że skończyłaś.- szybko wstawiłem szóstkę w puste miejsce na liście i wstałem, aby zobaczyć owoc jej pracy.
Wziąłem fiolkę i zanurzyłem ją w kociołku. Wyjąłem i spojrzałem na roztwór, który ciągle był gorący.
- Warzyłaś już wcześniej Eliksir Leczący Rany?- zapytałem.
- Nie…- przyznała z obawą w głosie.
- Jak na pierwszy raz, nie jest źle. Trochę zbyt mętny. Za długo gotowałaś.- spojrzałem na nią.
- Rzeczywiście,- spuściła wzrok.- Trochę się zagapiłam…- znów się zarumieniła.
Spojrzałem na zegar. Było wpół do pierwszej.
- Jesteś wolna.- powiedziałem.- Poczekaj, przyniosę maść i nasmaruję ci plecy, żebyś nie musiała obudzić się ledwo żywa.

- Co to w ogóle za odzywka?- moje myśli krzyczały.- „Żebyś rano nie musiała obudzić się ledwo żywa.”?!!! Od kiedy troszczysz się o uczniów?!!!

Skinęła lekko głową, a ja wyszedłem z laboratorium i podążyłem do Sali Eliksirów.

- Na serio zostawiłem ją tam samą z otwartymi drzwiami do osobistych kwater? Ty idioto!

Z kantorka wyszedłem z maścią jeszcze szybciej niż wszedłem.
Dlaczego miałaby nie wejść do środka? Chociaż zajrzeć? Uczniowie są ciekawscy jak cholera.
Już przygotowałem się na to, że wejdę i z wrzaskiem wywalę ją za drzwi, jednak, gdy przekroczyłem próg laboratorium ze zdumieniem stwierdziłem, że nawet się nie poruszyła. Spoglądała w podłogę, bawiąc się końcówką kosmyka włosów. Zdawało się, że nie oddycha. Gdy wszedłem nagle podniosła wzrok i zadrżała. Moja gwałtowna reakcją ją przestraszyła.
Odkręciłem słoiczek i położyłem na blacie.
Zdjęła szaty i podkoszulek, tak samo jak rano dnia poprzedniego. Odwróciła się tyłem zgarnąłem jej lśniące i długie do ud włosy na lew stronę i zanurzyłem palce w maści. Wzdrygnęła się, gdy moja zimna dłoń zetknęła się z jej gorącą skórą. Maść wchłaniała się od razu. Patrzyłem na jej rany, jeszcze czerwone i różowe. Były świeże. I wtedy pomyślałem o tym, co pozostanie po tych ranach. Okropne blizny, szpecące tak nieskazitelną, jasną skórę dziewczyny.

- Jak ktoś mógł ci coś takiego zrobić…- wyrwało się moim myślom.

Czy była tak odważna, jak Gryfoni powinni być? Była bez dwóch zdań.
Ale była też ambitna, cholernie ambitna i zaradna, na pewno. Wiedział, gdzie szukać pomocy. Przebiegła i sprytna? A kto inny, jak nie ona oszukał Voldemorta i sprawił, że Ten zaufał szpiegowi?


Odsunąłem rękę od jej miękkiej skóry.
- Ubierz się.- poleciłem, a sam podszedłem do zlewu, żeby zmyć maść z palców. Odwróciłem się po zakończeniu czynności wycierania rąk, a ona cały czas na mnie patrzyła tymi zjawiskowymi, zielonymi oczami.- Możesz już iść.- powiedziałem.
Ruszyła w kierunku drzwi. Nacisnęła klamkę, odwróciła się i uśmiechnęła.
- Bardzo dziękuję. Dobranoc, profesorze.
Skinąłem głową i wyszła.
Nagle ruszyłem za nią
- Panno Madelstone!- krzyknąłem na środku korytarza.
Odwróciła się i podeszła do mnie. Znów poczułem czerwoną różę.
- Czy jest coś w czym mogłabym jeszcze pomóc?- zapytała mimo wykończenia widocznego na jej twarzy.
- Jeśli chodzi o pani wcześniejsze pytanie… A raczej moje…- zaczynałem się gubić. Jak ta dziewczyna na ciebie działa?!- Zadałem je, bo rzeczywiście znałem odpowiedź.
- Nie musi się pan tłumaczyć…- powiedziała prawie szeptem. Jej oddech zmieszał się z moim.
- Słyszałem wtedy, gdy Tiara miała panią przydzielić, słyszałem, co do pani mówiła.
- Naprawdę, proszę mówić do mnie po imieniu. Nie jestem aż tak stara. Mam dopiero siedemnaście lat.- zażartowała. Zachowywała się, jakby nie chciała wiedzieć, co powiem. Nie dałem za wygraną.
- Widziałem, jak zareagowałaś. Naprawdę chciałaś być w Slytherinie.- dedukowałem.
- Przecież to panu powiedziałam.- przypomniała mi.
- Chciałem tylko powiedzieć, że po analizie twoich cech charakteru…- pierwszy raz powiedziałem do niej na „ty”. Do niej?! Do jakiegokolwiek ucznia!!! Ale było za późno, gdy się spostrzegłem.
- Profesorze, jeżeli sprawia panu trudność wymówienie czegoś na głos, niech zostanie to w pańskiej świadomości. Być może podświadomie chce pan to ukryć…
- Po prostu!!!- przerwałem jej krzykiem. Miałem nadzieję, że nie obudziłem połowy szkoły.- Po prostu chcę powiedzieć, że ja też zawiodłem się, gdy Tiara przydzieliła cię do Gryffindoru, panno Madelstone.
Spoglądał na mnie, jakby nie wierzyła w moje słowa.
- Szczerze stwierdzam, że dla mnie zawsze będziesz należeć do Slytherinu.- nasze oczy się spotkały, uśmiechnęła się smutno.
Odwróciłem się, zniknąłem w swoich kwaterach, zostawiając ją samą na środku podziemi, w ciemną noc, z głębokimi przemyśleniami.
Złapałem za whisky i naraz wypiłem pełną szklankę.
Zamknąłem drzwi do laboratorium, później do swoich kwater i skończyłem pod zimnym prysznicem. Ta dziewczyna sprawiała, że nie wiedziałem, co mówię!

- Ależ ja chciałbym mieć ją w Slytherinie…- myśl znów szybciej wypłynęła mi do głowy niż zdążyłem  ją przemyśleć.- Ona jest „Ślizgonem”. Ma cechy charakteru, chciała  nim być… Dlaczego Tiara zadecydowała inaczej…?

Zanim zasnąłem wypiłem trzy pełne szklanki.


Szłam powoli w stronę komnat Gryffindoru. Minęłam wejście do biura i kwater Dumbledora. Nie mogłam już wytrzymać tego czerwonego koloru, tej żółci… Brzydziłam się Domem, który reprezentowałam.
Podjęłam już decyzję i nikt nie był w stanie jej zmienić.

- Przynajmniej on to wiedział.- pomyślałam o profesorze Snape’ie.– Przynajmniej on wiedział, kim naprawdę jestem.- na policzkach poczułam gorące łzy.- Przynajmniej on…- powtórzyły moje myśli.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz