7. Przynajmniej on to wiedział…
Siedziałam w
pokoju wspólnym Gryffindoru. Nie ustawały pytania o to, w czym pomagałam
Snape’owi i dlaczego zniknęłam na cały weekend. Inni nadal dziwnie patrzyli,
wspominając jeszcze to, co wygłosił przy prawie całej szkole Drako przed
tygodniem. Ale szczerze? Nie za bardzo mnie to obchodziło.
Po tym jak
lekcja się kończyła, Snape lekko zmarszczył nos wąchając mój Felix Felicis i
dał mi w szklance herbatę z Eliksirem Wzmacniającym. Dopilnował, żebym wypiła
do końca i przypomniał swoim irytującym tonem, że szlaban zaczyna się o 20.30.
Jakby nie wiedział, że ta godzina wryła mi się już w pamięć…
Nogi miałam
podkurczone pod siebie. Siedziałam na kanapie. Obok mnie siedziała Florence,
naprzeciwko na fotelach Veronica i Malcolm. Chciało mi się znowu spać, więc
położyłam głowę na ramieniu Edwarda, który siedział po mojej lewej stronie.
Objął mnie wpatrując się we mnie zmartwiony.
- Na pewno
wszystko w porządku, Claudia?- zapytał.
- W jak
najlepszym.- odpowiedziałam z uśmiechem.
- Taa… Jakbym
jedyna dostała piątkę z Eliksirów to też bym się źle nie czuła.- warknęła
Veronica.
- Uspokój
się!- Florence stanęła w mojej obronie.
Zdziwiłam się,
że Veronica ma mi to za złe. Wzięłam głęboki oddech, żeby się uspokoić i
włożyłam maskę na twarz.
- Jedna piątka to nic! Ciebie przynajmniej
nie torturował przez dwa dni Voldemort!!!- miałam ochotę wywrzeszczeć jej to
prosto w twarz, ale uśmiechnęłam się tylko.
- Nie rozumiem
twojej reakcji.- powiedziałam spokojnie.- Przecież nie zdajesz Eliksirów na
owutemach. Podjęłaś już decyzję, nieprawdaż?- uniosłam prawą brew.
Veronica
spojrzała na Edwarda, a potem znów na mnie.
- Jednak nikt
nie lubi, jak się ktoś na ciebie wydziera!- stwierdziła kapryśnie.
- Veronico,-
Malcolm przykrył jej dłoń swoją i uścisnął na pocieszenie.- nie wrzeszczał
tylko na ciebie i nie tylko na nas. Większe powody do obawy mają Ślizgoni. Są
jego wychowankami, a nawet im się dostało…
- Wszystkim,
tylko nie cudownej, zjawiskowej, uroczej Claudii!- żachnęła się, wstała z
fotela i zniknęła na schodach do naszej komnaty.
Spojrzałam na
nich, czekając na jakąś reakcję.
- Pójdę do
niej.- powiedziałam smutnym głosem, wstałam i wyszłam za nią.
Zdawałam sobie
z tego sprawę, że Veronica nie mogła wiedzieć o tym, że przed lekcją mnie też
się dostało i może był na mnie bardziej wściekły niż na nich. Nie mogłam jej o
tym powiedzieć i w zasadzie nie wiedziałam, jak przekonać ją do zgody.
Weszłam cicho
do komnaty. Leżała na swoim łóżku. Co chwila jej ciało drgało. Płakała.
W końcu chyba
zrozumiałam, o co naprawdę jej chodziło. I nie były to Eliksiry, ani owutemy.
Usiadłam obok
niej i położyłam rękę na plecach.
- Wiem, jak to
wygląda.- zaczęłam.- Ale ja naprawdę nie wiedziałam, Veronico. Dopiero przed
chwilą się domyśliłam.- powiedziałam ciepło i szczerze. Wiedziała, że nie
kłamię, znała mnie z nich wszystkich najlepiej.
Podniosła
głowę i spojrzała na mnie przez łzy.
- Obiecuję, że
będę uważać na to, co robię.- ścisnęłam jej dłoń.- Myślałam, że to oczywiste,
skoro jestem z Drako, ale chyba rzeczywiście trochę przesadzam.- zarumieniłam
się.
Założyłam jej
kosmyk czarnych włosów, które opadły jej na twarz, za ucho.
- Na pewno
podobasz się Edwardowi.- pogłaskałam ją po głowie.
- Bo ty jesteś
taka piękna!- wybuchła nagle półgłosem i łkaniem.- Zielone oczy, pełne
iskierek, gotowych na wyzwania, jasna cera, nieskazitelna i jeszcze te rudo
kasztanowe, cudnie długie i niespotykane włosy!
- Mam cię
przefarbować?- zaśmiałam się, ale to minęło.- Nie wiedziałam, że tak o mnie
myślisz. Przecież nic nie poradzę na to jak wyglądam. Myślałam, że raczej
zwyczajnie…- zastanowiłam się i znów zarumieniłam. Komplement to komplement,
nie ważne w jakiej sytuacji.
- Podobasz się
Edwardowi. Szaleje za tobą, przecież to widzę!- usiadła.- Malcolm też nie
spuszcza cię z oczu.- zamrugała kilka razy swoimi błękitnymi oczami.- Drako
jest w tobie zakochany od dawna. Mogę go nie lubić, ale takie rzeczy zauważam.
- Skąd wiesz,
że podobam się Edwardowi? Może właśnie za tobą wodzi wzrokiem i po prostu tego
nie widzisz…
- Skąd to
wiem?!!!- wściekła się.- Bo kiedyś, jak leżał po upadku z miotły w Skrzydle
Szpitalnym, kazał napisać mi do ciebie list! Nie pamiętasz go?!
Zamknęłam
oczy. A oto, jak chłopak pisze list do dziewczyny, która mu się podoba za
pośrednictwem innej dziewczyny, której z kolei on się podoba.
- Nie
wiedziałam, że to ty pisałaś, Veronico…- zrobiło mi się jej żal, spuściłam
wzrok.- Nigdy nie chciałam go poderwać, przecież wiesz, że mówię to szczerze.
Jeżeli nie chcesz się odzywać, to wiedz przynajmniej, że nie czuję się winna.- wstałam
i wyszłam z komnaty.
Szłam w
konkretnym celu. Gdy mijałam moich przyjaciół w pokoju wspólnym, spojrzałam na
nich tylko kręcąc z rezygnacją głową, przekazując tym samym, że nie udało mi
się nic zdziałać. Wyszłam z komnat Gryffindoru i skierowałam się do gabinetu
Dumbledora. Domyślałam się, że mnie oczekuje, Snape na pewno go powiadomił o
moim przybyciu Jeśli dyrektor wcześniej nie zdawał siebie z tego sprawy, teraz
na pewno już wiedział.
Do środka
komnat dostałam się bez problemu.
Wchodziłam po
schodach na górę i w pewnym momencie usłyszałam głosy. Profesor Dumbledore
dyskutował zawzięcie z profesorem Snape’m.
- Jak możesz
to robić?!- krzyknął Snape.
- Cóż,
uznałem, że można ten czas wykorzystać w pożyteczny sposób, a skoro i tak
będzie to trwać pół roku, jak zadecydowałeś, zdążysz wszystko zrealizować.
- Doskonale
wiesz, dlaczego to zrobiłem!
- Wiem. To
posunięcie nie było z jej strony najmądrzejsze, przyznaję, ale ty też musisz
przyznać, że zaczynasz podejmować złe decyzje.
- Jakie na
przykład?!
Dźwięki były
co raz głośniejsze.
- Cóż… Za
jedną i tą samą rzecz, zauważ, że identyczną, dałeś jej szlaban i postawiłeś
pozytywną ocenę.- dyrektor zrobił pauzę.- Severusie, zastanów się. A tym czasem
zapraszam, panno Madelstone.- Dumbledore spojrzał na mnie, gdy pokonywałam
ostatnie stopnie.
Snape odwrócił
się nagle i spojrzał na mnie.
- Dobry
wieczór.- skinęłam głową.
- Nie wie
pani, że to nie ładnie podsłuchiwać, panno Madelstone?- zapytał posępnie
Snape.- Spodziewałem się po pani więcej kultury…- dodał rozczarowanym głosem.
- Na pewno nie
będziesz miała nic przeciwko, Claudio, jeśli profesor Snape zostanie i dołączy
do naszej rozmowy.
- Oczywiście,
że nie.- pokręciłam głową i uśmiechnęłam się lekko do Snape’a. Oschły czy nie,
ale pomógł mi niemiłosiernie. W dalszym ciągu nie czułam bólu.
- Masz zapewne
pytania.- Dumbledore spojrzał na mnie.
-
Rzeczywiście. Po pierwsze zastanawiam się, jak zastałam teleportowana na teren
Hogwartu.- Snape zasiadł na fotelu pod ścianą.- Po za tym nie mam pojęcia,
gdzie jest Drako.
- Muszę
przyznać, że to w jaki sposób zalałaś się na terenie zamku, jest dość
zagadkowe.- dyrektor spojrzał mi w oczy. Chciał mnie przekonać, że tak jest.-
Drako jest bezpieczny. Dzisiaj wieczorem powinien wrócić. Pozostał w rezydencji
swoich rodziców. Cieszę się, Claudio, że nic ci nie jest. Obawiałem się, że
może ci się coś stać.- spojrzał na mnie perswazyjnie.
- Tak… Ja też
cieszę się, że wyszłam z tego cało.- odpowiedziałam takim samym wzrokiem.
- Przejdźże w
końcu do rzeczy…- powiedział zniecierpliwiony Snape. Był wściekły.
- Profesor
Snape ma rację. Czego dowiedziałaś się na spotkaniu?
- Niczego
konkretnego.
- Pozwól, że
my to ocenimy!- syknął Snape.
- Zadał kilka
pytań. Wyraźnie dawał nam do zrozumienia, że to ja mam odpowiadać, nie Drako.
Ile czasu chodzimy ze sobą, ile czasu się znamy, gdzie się uczę i w jakim
jestem domu. Na temat tego ostatniego trochę się rozgadał.- spuściłam wzrok,
gdy przypomniałam sobie bolesny dla mnie temat.
- Chcesz coś
zataić, panno Madelstone?- Och, mógłby się w końcu zamknąć!- W takim razie,
jaka była twoja odpowiedź.
- To
nieistotne, Severusie. Dostałaś jakieś zadanie?- zapytał Dumbledore.
- Nie, przykro
mi, ale nie.- odpowiedziałam szczerze.- Później próbował ze mnie wyciągnąć, czy
jestem szpiegiem.
- Na pewno
tylko pytał?- zapytał się dyrektor podejrzliwie.
- Na pewno.-
kiwnęłam głową, okłamując go.- Myślę, że uwierzył, skoro mnie nie zabił.
- Mam taką
nadzieję. W każdym bądź razie, mam do ciebie jeszcze jedno pytanie.- dyrektor
zerknął na Snape’a.- Spojrzałem na twoją deklarację, co to przedmiotów, które
będziesz zdawać na owutemach.
- Cóż w
związku z tym?- zapytałam. Byłam ciekawa, jaki to plan chodzi po siwej głowie
byłego opiekuna Gryffindoru.
- Myślałaś już
nad tym, co chciałabyś robić w życiu, po szkole?- zadał w końcu pytanie.
Zarumieniłam
się i spojrzałam ukradkiem na ludzkie wcielenie nietoperza, siedzące pod
ścianą, po mojej prawej.
- Ja…
Chciałam…- nie mogłam tego z siebie wydusić.
- Wyduś to w
końcu z siebie!!!- rozkazał mi Snape.
- Chciałabym
zostać Mistrzem Eliksirów, profesorze.- niby mówiłam do to dyrektora, ale tak
naprawdę moje słowa skierowane były do Snape’a.
- Widzisz?
Mówiłem ci, Severusie, że panna Madelstone jest zainteresowana twoim
przedmiotem.
Zainteresowana
to mało powiedziane!
- W ramach
twojego półrocznego szlabanu, profesor Snape może udzielać ci praktyk, których
będziesz potrzebować, jak pewnie wiesz. Jeśli tylko, oczywiście, chcesz.
Zdębiałam, nie
wiedziała, co powiedzieć. Nie słyszałam jeszcze nigdy, żeby ktoś, ktokolwiek,
odbył praktyki u Snape’a. Nigdy nie chciał się zgodzić… Czyżby Dumbledore
postawił go pod ścianą.
- Byłabym
zachwycona!- powiedziałam szczęśliwa z danej mi możliwości.
- To dobrze,
bo zaczyna mi brakować paru eliksirów w szafie.- zaśmiał się dyrektor.
Oczy Mistrza
Eliksirów płonęły wściekłością, mógł to zobaczyć tylko dokładny obserwator, bo
na twarzy miał maskę. Nie wyrażał żadnych emocji.
Spojrzałam na
zegarek.
- Proszę
wybaczyć, ale muszę już iść. Bardzo się spieszę.- zaczęłam schodzić po
schodach.
- A gdzie pani
tak śpieszno, panno Madelstone?- zapytał ze złowieszczym uśmieszkiem Snape.
- Jak to
gdzie?- udałam głupią.- Na pański szlaban, profesorze.- odpowiedziałam z
uśmiechem i zniknęłam na schodach. Usłyszałam tylko cichy śmiech Dumbledora, a
potem kroki tuż za mną. Był co raz bliżej.
Szedł już obok
mnie. Razem kierowaliśmy się w podziemia, ale nie do Sali Eliksirów.
Zaprowadził mnie gdzieś indziej.
- Moje
prywatne laboratorium.- powiedział po otwarciu tajemniczych drzwi, nad których
przeznaczeniem rozmyślałam od lat.- Tu panują całkowicie inne zasady, panno
Madelstone.
- Zdaję sobie
z tego sprawę.- odpowiedziałam.
- Zapewne.-
podszedł do jednych z drzwi.- Zakaz choćby dotykania tej klamki. Moje kwatery
są wyłącznie do MOJEJ dyspozycji.
-
Zrozumiałam.- kiwnęłam lekko głową.
- Zacznij od
Eliksiru Leczącego Rany. Skrzydło Szpitalne zostało dzisiaj, w delikatny
sposób, obrabowane.- spojrzał na mnie. A oto jak mnie wyleczył.
Podeszłam do
regału ze składnikami, po prawej stronie od wejścia. Na przeciwległej ścianie
były przyrządy do krojenia, rozdrabniania, kilka kociołków, zlew i drzwi do
kwater profesora. Naprzeciwko drzwi, po ścianą stał stolik i dwa krzesła. Na
środku pomieszczenia znajdowała się prostokątna wysepka, czyli miejsce, w
którym warzyło się eliksiry.
Poczułam, że
nigdy, nikt nie zaszedł tak daleko. Oto kwatery nauczyciela były na
wyciągnięcie ręki. Nie zamierzałam tam wchodzić, ale sama świadomość tego była
ekscytująca.
Zaczęłam
przygotowywać ingrediencję. Snape siedział przy stoliku i obserwował każdy mój
ruch.
- Gdybym
wiedziała, wzięłabym książkę…- powiedziałam, usiłując sobie przypomnieć ilość
potrzebnego soku z pijawek.
- Podczas
praktyk zabronione jest korzystanie z pomocy naukowych, panno Madelstone.-
odpowiedział spokojnie.
- Zdaję sobie
z tego sprawę, ale jeszcze rano daleko było mi do myślenia o praktykach.-
powróciłam myślami do bolesnych chwil.- Panu, profesorze, chyba też.- odważyłam
się kontynuować temat.
- Nie umiesz
pracować w ciszy!- warknął.
- Umiem. Robię
to codziennie na pana zajęciach, profesorze.- mówiłam spokojnie.-
Zainteresowało pana, co odpowiedziałam Czarnemu Panu, gdy zapytał o to, w jakim
jestem domu.- spojrzałam na niego. Nic nie odpowiedział.- Powiedziałam mu, że
jestem w Gryffindorze.
- Cóż w tym
dziwnego? Przecież to prawda.
- A jednak
zwrócił pan uwagę na to pytanie, profesorze. Na to konkretne, żadne inne. Nawet
nie zastanowił się pan, po co On chciałby wiedzieć od jakiego czasu jesteśmy z
Drakonem parą. Zapytał pan, bo znał pan odpowiedź.- zasugerowałam odważnie.
- Co ty możesz
wiedzieć…?!- chciał ostro zakończyć rozmowę.
- Podczas
kolacji w Wielkiej Sali, gdy pierwszy raz przyjechałam do Hogwartu, wiedziałam,
że Tiara będzie przyporządkowywać nowych uczniów do domów. Wiedziałam to, bo
mama mi o tym opowiadała. Mówiła, czym cechuje się każdy z Domów, a raczej
jakie cechy charakteryzowały na ogół każdego z mieszkańców danego Domu. Moi
rodzice byli w Ravenclaw i Hufflepuffie. Ale ja nie chciałam o tym słuchać. Gdy Tiara
szepnęła mi do ucha „Slytherin” poczułam spełnienie, radość. Już chciałam wstać
i podejść do ostatniego stołu i wtedy usłyszałam głośne „Gryffindor”. Do stołu
Gryfonów podeszłam ze łzami w oczach, niezupełnie pewna, co robię i co się
dzieje.- cały czas patrzyłam na niego, więc nie przygotowywałam w tamtej chwili
eliksiru.- A pan, profesorze, do jakiego Domu pan by mnie przypisał? Czarny Pan
powiedział, że Tiara się pomyliła, że dla Niego jestem Ślizgonem, a dla pana,
profesorze?- naprawdę oczekiwałam odpowiedzi. Czułam, że od niej wiele zależy.
Zamiast tego
podszedł do mnie i spojrzał na pusty kociołek.
Już
na końcu języka miałem pytanie: „Długo jeszcze zamierzasz marnować mój czas?!”,
ale nie powiedziałem tego. Nie miałem odwagi krzyknąć na nią w tamtym momencie.
- Z jakim
składnikiem masz problem?- wyrwało mi się. Ton, jakim zadałem to pytanie był
zdecydowanie różny od tego, którym posługiwałem się na co dzień.
- Z sokiem z
pijawek. Nie pamiętam w jakiej ilości trzeba go użyć.- spojrzała na mnie swoimi
wielkimi zielonymi oczami.
Ich kolor
skojarzył mi się z zieloną łąką na wiosnę. Pełną życia i mogącą przetrwać
największą nawałnicę. Niepozorne, a wytrzymałe. A niby jakim innym cudem, jeśli
nie siłą woli doszła o własnych siłach do Sali Eliksirów i przesiedziała całą
lekcję bez żadnego dźwięku? Czy byłem dla niej zbyt ostry każąc podejść do
siebie, aby obejrzeć wyniki jej pracy, znając je już wcześniej? Zważywszy na
okoliczności i to, że zdawałem sobie sprawę z tego, co to znaczy ból po
Krucjatusie, chyba trochę tak.
- Pięć kropel
na jeden liść glimerowca.- odpowiedziałem. Dlaczego do cholery jej pomogłem?!
Za coś takiego mogłem ją z praktyk wylać!
- Dziękuję,
profesorze.- odwróciła się i wzięła kociołek, aby przy zlewie napełnić go wodą.
Jej ruch
sprawił, że dobiegł mnie jej zapach. Pachniała płatkami róży. Nie umiałem wytłumaczyć,
skąd wziął się ten zapach, ale był absolutnie najcudowniejszym, jaki w życiu
wąchałem.
Było za
wcześnie, żebym mógł spuścić ją z oka, na to potrzebowała co najmniej
dwudziestu godzin. Przeszedłem do swoich kwater, zgarnąłem leżące na stoliczku
przy fotelu duże teczki: niebieską, zieloną, czerwoną i żółtą, czerwony
długopis, ołówek i wróciłem na swoje miejsce w laboratorium.
Co mogło mi
poprawi humor, jak nie sprawdzanie wypracowań Gryfonów i wstawianie im jedynek
od góry do dołu?
Sięgnąłem po
czerwoną teczkę i pierwszymi wypracowaniami, okazały się wypracowania siódmego
roku.
- O, Merlinie, nawet nie przypominaj mi tych
idiotów z porannej lekcji…!- pomyślałem.
Nie mogłem na
to nic poradzić. Zacząłem czytać pierwsze z nich. Co do ich jakości dużo się
nie pomyliłem. Wyjąłem przy okazji listę z nazwiskami i wpisywałem oceny.
- Edward Cavannios… To jeden z tych jej
przyjaciół…- spojrzałem na moją praktykantkę „od dzisiaj”- Ten, co się tak do
nie lepi…- zamyśliłem się.- Trója mu wystarczy.- parę nazwisk dalej pojawiła
się kolejna z jej otoczenia.- Veronica Holmes. To ta, co jako jedyna nie zdaje
Eliksirów na owutemach.- spojrzałem na jej pracę. Zanim znalazłem wniosek jej
rozważań, który do tego był błędny, musiałem przebrnąć przez plątaninę bzdur i
kłamstw.- Tak sobie ze mnie drwi…? Ignoruje eliksiry, bo już zdecydowała, że
ich nie zdaje? W takim razie nic ponad jedynkę nie powinno być jej potrzebne…-
dumny z siebie postawiłem pałkę przy jej nazwisku.
Zaraz za panną Holmes był Malcolm Dur. Może
i nie miał jakiejś specjalnej ręki do eliksirów, ale w jego wypracowaniach na
wierzch zawsze wypływały konkretne, poprawne wnioski. Z obawą stwierdziłem, że
postawiłem mu piątkę.
Czytałem dalej. Florence Martin. Ostatnia z
jej przyjaciół. Tekst był dość poprawny, ale jakoś się nie składał. Nie
przekonała mnie do siebie tym wypracowaniem, ale w końcu nie było żadnych
błędów, więc obok jej nazwiska znalazła się czwóreczka.
Spojrzałem na
to, co robi moja szlabanistka, którą Dumbledore musiał bardzo lubić.
Jej ruda grzywka
podrygiwała delikatnie pod wpływem wrzącego eliksiru, który parował. Co chwilę
zakładało za ucho kosmyk włosów, który niesfornie co i rusz spadał na dół.
Miała niesamowite włosy. Ich kolor był zjawiskowy, unikalny…
W pewnym
momencie spojrzała na mnie. Gdy zobaczyła, że ją obserwuję, uśmiechnęła się
uroczo i zarumieniona odwróciła się, aby kontynuować mieszanie.
Powróciłem do
czytania.
Po paru
godzinach zastało mi tylko jedno wypracowanie. Zacząłem je automatycznie
czytać, nawet nie sprawdzając, co kogo należy.
Gdy skończyłem
piątą stronę z czterdziestu, zerwałem się i ponownie wszedłem do swoich kwater.
Podszedłem do łóżka i wyciągnąłem spod niego pudło z przeróżnymi rzeczami.
Znalazłem to, czego chciałem: moje wypracowanie z czasów szkolnych, na identyczny
temat, ocenione na pięć.
Położyłem je
przed sobą i zacząłem czytać oba jednocześnie.
- Niesamowite…- tylko to krążyło po mojej
głowie. Tylko to, jedno słowo.- Niesamowite…- powtarzałem za każdym razem, gdy
odnajdywałem w wypracowaniu Gryfona te same argumenty, szczegóły, na które
zwrócił uwagę tak samo jak ja kiedyś. Niczego nie brakowało, a całość była tak
zgrabnie ubrana w słowa, że w głowie się nie mieści, że napisał to uczeń…
Spojrzałem na
listę z nazwiskami. Brakowało tylko jednej oceny, przy tylko jednym nazwisku…
- Wszystko w
porządku, profesorze?- usłyszałem nagle.
Spojrzałem na
nią zdziwiony.
- Po prostu,
od pewnego czasu nie mrugnął pan ani razu, cały czas pan czyta. Chciałam
sprawdzić, czy wszystko w porządku.- powiedziała ciepło. Jej głos był dość
przyjemny.
- Sprawdzam
wasze wypracowanie na temat użyteczności eliksirów w życiu codziennym.-
odpowiedziałem, sam nie wiedząc, dlaczego się tłumaczę.- Jedno z nich dość mnie
zainteresowało.
- W takim
razie nie przeszkadzam, profesorze.- odpowiedziała i podeszła do zlewu. Kątem
oka zauważyłem, że myje przyrządy. Składniki zniknęły już z blatu.
- Widzę, że
skończyłaś.- szybko wstawiłem szóstkę w puste miejsce na liście i wstałem, aby
zobaczyć owoc jej pracy.
Wziąłem fiolkę
i zanurzyłem ją w kociołku. Wyjąłem i spojrzałem na roztwór, który ciągle był
gorący.
- Warzyłaś już
wcześniej Eliksir Leczący Rany?- zapytałem.
- Nie…-
przyznała z obawą w głosie.
- Jak na
pierwszy raz, nie jest źle. Trochę zbyt mętny. Za długo gotowałaś.- spojrzałem
na nią.
- Rzeczywiście,-
spuściła wzrok.- Trochę się zagapiłam…- znów się zarumieniła.
Spojrzałem na
zegar. Było wpół do pierwszej.
- Jesteś
wolna.- powiedziałem.- Poczekaj, przyniosę maść i nasmaruję ci plecy, żebyś nie
musiała obudzić się ledwo żywa.
- Co to w ogóle za odzywka?- moje myśli
krzyczały.- „Żebyś rano nie musiała obudzić się ledwo żywa.”?!!! Od kiedy
troszczysz się o uczniów?!!!
Skinęła lekko
głową, a ja wyszedłem z laboratorium i podążyłem do Sali Eliksirów.
- Na serio zostawiłem ją tam samą z otwartymi
drzwiami do osobistych kwater? Ty idioto!
Z kantorka
wyszedłem z maścią jeszcze szybciej niż wszedłem.
Dlaczego
miałaby nie wejść do środka? Chociaż zajrzeć? Uczniowie są ciekawscy jak
cholera.
Już
przygotowałem się na to, że wejdę i z wrzaskiem wywalę ją za drzwi, jednak, gdy
przekroczyłem próg laboratorium ze zdumieniem stwierdziłem, że nawet się nie
poruszyła. Spoglądała w podłogę, bawiąc się końcówką kosmyka włosów. Zdawało
się, że nie oddycha. Gdy wszedłem nagle podniosła wzrok i zadrżała. Moja gwałtowna
reakcją ją przestraszyła.
Odkręciłem
słoiczek i położyłem na blacie.
Zdjęła szaty i
podkoszulek, tak samo jak rano dnia poprzedniego. Odwróciła się tyłem zgarnąłem
jej lśniące i długie do ud włosy na lew stronę i zanurzyłem palce w maści.
Wzdrygnęła się, gdy moja zimna dłoń zetknęła się z jej gorącą skórą. Maść
wchłaniała się od razu. Patrzyłem na jej rany, jeszcze czerwone i różowe. Były
świeże. I wtedy pomyślałem o tym, co pozostanie po tych ranach. Okropne blizny,
szpecące tak nieskazitelną, jasną skórę dziewczyny.
- Jak ktoś mógł ci coś takiego zrobić…-
wyrwało się moim myślom.
Czy była tak odważna, jak Gryfoni powinni
być? Była bez dwóch zdań.
Ale była też ambitna, cholernie ambitna i
zaradna, na pewno. Wiedział, gdzie szukać pomocy. Przebiegła i sprytna? A kto
inny, jak nie ona oszukał Voldemorta i sprawił, że Ten zaufał szpiegowi?
Odsunąłem rękę
od jej miękkiej skóry.
- Ubierz się.-
poleciłem, a sam podszedłem do zlewu, żeby zmyć maść z palców. Odwróciłem się
po zakończeniu czynności wycierania rąk, a ona cały czas na mnie patrzyła tymi
zjawiskowymi, zielonymi oczami.- Możesz już iść.- powiedziałem.
Ruszyła w
kierunku drzwi. Nacisnęła klamkę, odwróciła się i uśmiechnęła.
- Bardzo
dziękuję. Dobranoc, profesorze.
Skinąłem głową
i wyszła.
Nagle ruszyłem
za nią
- Panno
Madelstone!- krzyknąłem na środku korytarza.
Odwróciła się
i podeszła do mnie. Znów poczułem czerwoną różę.
- Czy jest coś
w czym mogłabym jeszcze pomóc?- zapytała mimo wykończenia widocznego na jej
twarzy.
- Jeśli chodzi
o pani wcześniejsze pytanie… A raczej moje…- zaczynałem się gubić. Jak ta
dziewczyna na ciebie działa?!- Zadałem je, bo rzeczywiście znałem odpowiedź.
- Nie musi się
pan tłumaczyć…- powiedziała prawie szeptem. Jej oddech zmieszał się z moim.
- Słyszałem
wtedy, gdy Tiara miała panią przydzielić, słyszałem, co do pani mówiła.
- Naprawdę,
proszę mówić do mnie po imieniu. Nie jestem aż tak stara. Mam dopiero
siedemnaście lat.- zażartowała. Zachowywała się, jakby nie chciała wiedzieć, co
powiem. Nie dałem za wygraną.
- Widziałem,
jak zareagowałaś. Naprawdę chciałaś być w Slytherinie.- dedukowałem.
- Przecież to
panu powiedziałam.- przypomniała mi.
- Chciałem
tylko powiedzieć, że po analizie twoich cech charakteru…- pierwszy raz
powiedziałem do niej na „ty”. Do niej?! Do jakiegokolwiek ucznia!!! Ale było za
późno, gdy się spostrzegłem.
- Profesorze,
jeżeli sprawia panu trudność wymówienie czegoś na głos, niech zostanie to w
pańskiej świadomości. Być może podświadomie chce pan to ukryć…
- Po
prostu!!!- przerwałem jej krzykiem. Miałem nadzieję, że nie obudziłem połowy
szkoły.- Po prostu chcę powiedzieć, że ja też zawiodłem się, gdy Tiara
przydzieliła cię do Gryffindoru, panno Madelstone.
Spoglądał na
mnie, jakby nie wierzyła w moje słowa.
- Szczerze
stwierdzam, że dla mnie zawsze będziesz należeć do Slytherinu.- nasze oczy się
spotkały, uśmiechnęła się smutno.
Odwróciłem
się, zniknąłem w swoich kwaterach, zostawiając ją samą na środku podziemi, w
ciemną noc, z głębokimi przemyśleniami.
Złapałem za
whisky i naraz wypiłem pełną szklankę.
Zamknąłem
drzwi do laboratorium, później do swoich kwater i skończyłem pod zimnym
prysznicem. Ta dziewczyna sprawiała, że nie wiedziałem, co mówię!
- Ależ ja chciałbym mieć ją w Slytherinie…-
myśl znów szybciej wypłynęła mi do głowy niż zdążyłem ją przemyśleć.- Ona jest „Ślizgonem”. Ma
cechy charakteru, chciała nim być…
Dlaczego Tiara zadecydowała inaczej…?
Zanim zasnąłem
wypiłem trzy pełne szklanki.
Szłam powoli w
stronę komnat Gryffindoru. Minęłam wejście do biura i kwater Dumbledora. Nie
mogłam już wytrzymać tego czerwonego koloru, tej żółci… Brzydziłam się Domem,
który reprezentowałam.
Podjęłam już
decyzję i nikt nie był w stanie jej zmienić.
- Przynajmniej on to wiedział.- pomyślałam o
profesorze Snape’ie.– Przynajmniej on wiedział, kim naprawdę jestem.- na
policzkach poczułam gorące łzy.- Przynajmniej on…- powtórzyły moje myśli.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz