6. Do końca nie tak
daleko. I nie tak blisko…
Otworzyłam
oczy i zobaczyła biały sufit. Moim pierwszym skojarzeniem było skrzydło
szpitalne, w końcu pamiętałam, że zemdlałam, jednak, gdy się rozejrzałam,
zauważyłam mnóstwo regałów z substratami do podstawowych i bardziej
zaawansowanych eliksirów. Usiadłam na brzegu kozetki, na której leżałam parę
chwil wcześniej i zobaczyłam, że drzwi są otwarte. Byłam w kantorku Snape’a!
Severus Snape
warzył na podwyższeniu jakiś eliksir. Już chciałam do niego podejść, ale
zauważyłam, że w pierwszej ławce ktoś siedzi.
Ze zdumieniem
odkryłam, że trwa lekcja.
Zastanowiłam
się przez chwilę i z jeszcze większym zdziwieniem odkryłam, że nic mnie nie
boli. Czułam się wręcz, jak nowonarodzono, jakby nałożono mi nową skórę.
Dotknęłam swoich pleców na wysokości łopatek, zaciekawiona, jak on to zrobił,
że nic nie czuję.
Jego powolne
ruchy, gdy mieszał eliksir w kociołku i to, jak towarzyszą temu również
powolnie napinające i rozkurczające mięśnie było niesamowite. Jego skupienie
nad tym, co robi było niespotykane. Całkowicie się temu oddawał! Nawet na jego
twarzy dało się zauważyć… Nie, nie…! To nie możliwe…! A jednak! Jeden z kącików
ust był lekko uniesiony. UŚMIECH! Niespotykane… Pierwszoroczniacy, którzy
aktualnie wypełniali Eliksirownię nie mieli szans tego zauważyć, natomiast ja,
ucząca się u niego eliksirów od siedmiu
lat, tak. Wyglądał na starszego niż był w rzeczywistości. Tylko czarne oczy
zdradzały prawdziwy wiek. Był ode mnie starszy o jakieś dwadzieścia lat. Jego
zniszczona skóra na twarzy i rękach świadczyła o tym, że przeżył w życiu swoje
i to chyba nie raz. Jego kruczoczarne włosy podrygiwały delikatnie, co było
spowodowane zaklęciem sztucznego wiatru, który oczyszczał salę z okropnych
oparów. Mogłam się tylko domyślać, że „produkują” Eliksir Bombaku, który
zamienia pijącego w świnię. Typowy kawał dla pierwszorocznych, tchórzliwych
uczniów, z których jeden zawsze, odkąd pamiętam decydował się być
najodważniejszym i wypić eliksir, bez wcześniejszego wytłumaczenia profesora,
do czego domniemany płyn służy.
Uśmiechnęłam
się. Sześć lat temu, w naszej grupie Gryffindor- Slytherin zrobił to Edward. Wtedy
znienawidził Drakona, który przezywał go od świń przez parę kolejnych lat. Teraz
nie robi tego chyba tylko ze względu na mnie.
Dochodził do
mnie zapach mięty i cytrusów.
Zaciągnęłam
się nim, próbując na dłużej zatrzymać go w płucach. Teraz nawet oddychanie
sprawiało mi wielką przyjemność.
Zerknął nagle
w moją stronę i przyłapał mnie na tym, że go obserwowałam.
Spuściłam
wzrok, zawstydzona, sama nie wiem czym.
Snape odłożył
bagietkę do mieszania w kociołku i podszedł do mnie. Zamknął za sobą drzwi do
kantorka.
- Nie chciałam
przeszkadzać.- wytłumaczyłam nieśmiało swoje zachowanie i potajemną analizę
każdego jego ruchu.
- Właśnie
warzę eliksir, który oficjalnie ty dla mnie warzysz będąc tutaj, a nie na
lekcjach.
- Bardzo panu
dziękuję.- spojrzałam na niego, prosto w jego oczy.
- W końcu
błagałaś, żebym TYLKO dotrzymał tajemnicy.- przedrzeźniał mnie.- Nawet kosztem
rąbnięcia głową w podłogę po upadku z półtora metra.
- Wiem, że pan
mnie złapał. Naprawdę dziękuję.- uśmiechnęłam się zarówno w podziękowaniu jak i
w ramach przeprosin.- Nic mnie nie boli.- stwierdziłam.- Co pan zrobił?
- Nie myśl
sobie, że jesteś jedyną maskotką Voldemorta.- to chyba był żart w stylu
profesora Sanape’a, który nawet, gdyby był śmieszny, miałby zakaz uśmiechania
się na jego widok.- W pewnym momencie zaklęcia niwelujące ból przestały
pomagać. Byłam zmuszony opracowywać przez kilka lat maść na rany Krucjatusa. To
jednak nie może wyjść poza te pomieszczenie. Zabronione jest tworzenie
eliksirów i innych wyrobów niwelujących skutki Zaklęć Niewybaczalnych, bo wtedy
zaczęto by ich używać częściej.
- Tajemnica za
tajemnicę.- kiwnęłam głową, obiecując, że nigdy nikomu o tym nie powiem.
- Nasmarowałem
ci nią plecy. Miałaś uszkodzone niektóre kręgi, ale wszystko naprawiłem.- mówił
zaskakująco spokojnie.- Ale ostrzegam, że nie mam zamiaru być twoim lekarzem od
wszystkiego.- zagroził mi palcem.- Tylko i wyłącznie Krucjatus. Nic więcej!-
wytłumaczył.
Doskonale
rozumiałam. Byłam mu niezmiernie wdzięczna, że to zrobił, chociaż byłam zbyt
uparta, żeby prosić go wprost o pomoc.
- Jeszcze raz
bardzo dziękuję za to, co pan zrobił. Jestem panu dozgonnie wdzięczna. Może pan
na mnie zawsze liczyć.
- Uważaj, bo
jeszcze tego pożałujesz. Nie przyjmuję takiego typu ofert.- mruknął.- Skoro już
się obudziłaś, zacznij przyrządzać Felix Felicis.- wskazał gotowy do działania
kociołek na biurku.- Składniki znajdziesz sama, tu jest wszystko.- ogarnął
wzrokiem wszystkie regały.- Od dzisiaj twój szlaban będzie wyglądał trochę
inaczej. Dowiesz się wszystkiego wieczorem.
Kiwnęłam głową
na znak, że zrozumiałam.
- A nasza
rozmowa?- zapytałam.
- Chodzi ci
chyba o twój monolog, który trudno nazwać dialogiem.- zauważył swoim cwaniackim
tonem.-Jeżeli Zakon kazał ci milczeć, nie rozumim, dlaczego o tym rozpowiadasz..-
patrzył na mnie zdumiony, jak mogę pytać o coś tak głupiego.- Jestem na lekcji,
panno Madelstone.- zwrócił mi uwagę i wrócił do swojego biurka, gdzie
kontynuował mieszanie. Zasiadł za nim z niezmierną gracją.
„Madelstone, ale z ciebie idiotka…”.
Tylko teraz
nie wiedziałam, czy nie wrzeszczał na mnie dlatego, że parę metrów dalej
siedziały dzieciaki, które nie miały pojęcia o moim istnieniu, czy dlatego, że
coś w międzyczasie od mojego zemdlenie do powrotu do żywych poprawiło mu humor.
A może jedno i drugie…? Miałam jednak
nadzieję, że była to ta druga opcja.
Felix Felicis
nie jest jakimś okropnie skomplikowanym eliksirem. Jeśli zna się, oczywiście,
właściwe proporcje i kolejność działania.
Bądźmy
szczerzy, nie raz używało się „płynnego szczęścia”, gdy szukało się informacji
na temat innych eliksirów i proporcji w bibliotece. Trzeba mieć trochę sprytu,
to wszystko. Sukces naprawdę potrafi być blisko, jeśli się go na serio chce.
Życie nie zawsze było proste i trzeba było zmierzyć się z różnymi sytuacjami w
różnych okolicznościach. Nie zawsze wychodziło tak, jak chciałam, chociaż
najczęściej tak właśnie było. Czasem żeby to osiągnąć potrzebowałam
odpowiedniego zaklęcia, czasem eliksiru, a czasem, co znaczy najczęściej,
własnego rozumu i zimnej krwi. Na przykład, w poprzednią sobotę.
W myśl soboty
przyszła myśl o Drako. Gdzie on, do cholery, był? Opuszczanie eliksirów to
właśnie jedna z najmniej rozsądnych rzeczy, jakie można sobie wyobrazić.
- Accio figi
abisyńskie.- zaczęłam po cichu przywoływać do siebie składniki.
Gdy wszystko
było przygotowane, zaczęłam kroić substraty i dodawać do kociołka, a
przemyślenia powróciły.
Zdałam sobie
sprawę, że Dumbledore może jeszcze nie wiedzieć, że wróciłam do zamku.
Mimowolnie parsknęłam śmiechem na tę myśl. Ja tu przeżywam katusze, mdleje
przed Snape’m, a on być może popija herbatkę w swojej wierzy myśląc, gdzie ja
się podziewam tak długo. I właściwie jakim cudem zostałam teleportowana prosto
na teren Hogwartu? Mogła to zrobić tylko osoba, która zna hasło do bramy i
właściwie nie przychodził mi na myśl nikt inny niż dyrektor. Ale skoro mnie
teleportował, to dlaczego zostawił samą w Zakazanym Lesie?
Westchnęłam
czując już cudny zapach gotujących się składników.
Chyba nigdy
nie zrozumiem tego człowieka… Bez końca i naiwnie mogłam starać się odszukać
odpowiedzi, ale czy było warto marnować czas?
Był trzeci
tydzień października. Mój siódmy rok nauki w Hogwardzie. Ostatni. W odróżnieniu
od innych umiałam się zatrzymać w wirze dnia codziennego. Była to cecha, którą
wykształciłam jako dziecko, melancholijnie obserwując przemijanie pór roku i z
uporem ciągle nadchodzące Święta Bożego Narodzenia. Umiałam wyjść ze swojego
ciała i swoją duszą, stanąć obok i obserwować. Widziałam wtedy świat z całkiem
innej perspektywy. Z perspektywy przemijania.
Moi
przyjaciele ciągle marudzili, że jeszcze tyle trzeba się uczyć, że jeszcze pięć
lat, cztery, trzy, dwa… Chyba nawet nie zauważyli, gdy ta liczba zmieniła się w
„jeden”. Ja zdawałam sobie z tego sprawę. Umiałam wybiec myślami naprzód
wydarzeniom. Wyobrażałam sobie koniec roku, czapki rzucone w górę. I co potem?
Potem przed oczami miałam już tylko jedno.
- Zdajecie sobie sprawę z tego, że za dwa
miesiące już tu nie wrócimy?
- I że nasze łóżka zajmie ktoś inny?
- Ale to szybko zleciało…
- Naprawdę? Jeszcze tak niedawno narzekałaś,
że miną wieki, zanim to się skończy.
- No, to jestem już starą babcią!
Chciałam ten
rok, ostatni rok przeżyć jak najlepiej, niczego nie żałować. Przygotować się do
owutemów i zrobić coś pożytecznego. Chyba jednak najbardziej chciałam, żeby ten
zamek mnie zapamiętał. Nie wiedziałam jeszcze jak to zrobić, ale byłam gotowa
na wszystko, bo szczerze kochałam to miejsce. Jasne, że nauki było dużo! Mnie
też nie raz zdarzyło się przekląć nauczyciela, czy, o Merlinie!, tą okropnie
nudną Historię Magii.
Często
chciałam być najlepsza. Cieszyłam się, kiedy mogłam popisać się swoją wiedzą.
Wiem, że nie wszyscy to trawili, ale była grupka osób, którym nie przeszkadzało
to, że byłam od nich lepsza. Doceniali we mnie inne cechy, które najwyraźniej
przyćmiewały moje dążenie do doskonałości. Chyba najlepiej byłoby przywołać
słowa, którymi określił mnie kiedyś Edward:„ Jesteś jak Zakazany Las, Claudio,
mroczna, z sekretami, ale i życiodajna, zaskakująca i fascynująca. Masz po nim
jeszcze to, że ludzie boją się poznać ciebie bliżej, bo jesteś niedostępna,
ale, gdy wejdzie się w ciebie głębiej, w twoją osobowość, ona sprawi, że
zostaje się tam na zawsze. Wiernie chroniąc jej wrot przed odrzuceniem i
skrzywdzeniem. Chcę, żebyś wiedziała, że zawsze możesz na mnie liczyć. Jesteś
najbardziej niesamowitą osobą, którą znam. Umiesz zatrzymać jednym spojrzeniem
i przewrócić mrugnięciem oka.”. Nie musiałam uczyć się tego na pamięć, Edward
umieścił te słowa w liście pożegnalnym, gdy po upadku z miotły, podczas meczu Quidditcha,
leżał parę dni w Skrzydle Szpitalnym. Nie wierzył nikomu, kto mówił, że za parę
godzin kości się zrosną. On głęboko wierzył w to, że umiera. Jakim cudem
umierający człowiek jest w stanie napisać list i to jeszcze z homeryckim
porównaniem? Nie mam pojęcie. Pytanie nie do mnie.
Spojrzałam na
czas i wyłączyłam ogień pod kociołkiem. Ależ on pięknie pachniał… Felix Felicis
to jeden z najbardziej aromatycznych eliksirów. W zasadzie, można było poczuć w
nim wszystko, co tylko się chciało.
Zaciągnęłam
się i w oczach ukazał mi się jaśmin i bez.
- Głupi ma
zawsze szczęście.- mruknęłam myśląc o „płynnym szczęściu”.
Spojrzałam na
stół nauczycielski i odkryłam, że profesor Snape także mi się przygląda.
Szybko
odwrócił wzrok.
Wzruszyłam ramionami
i podeszłam do regału, aby poukładać składniki zgodnie z panującym w szafie
Snape’a porządkiem.
Były
poukładane najpierw w kolejności liter alfabetu, a później w swoich grupach, od
najczęściej używanego do najmniej.
Ależ on był
porządny… Nie można było zobaczyć tego po prostu wchodząc i się rozglądając.
Zwykłe buteleczki i pudełeczka na regałach, nic specjalnego. Trzeba było się
przyjrzeć uważniej, aby zobaczyć, w jakim porządku Snape pracował.
Tak sobie
pomyślałam, że jako Mistrz Eliksirów, musiał wypracować w sobie pokłady
cierpliwości. Każdy eliksir, wszystko na pamięć, co więcej trzeba było jeszcze
znaleźć poprawne przepisy. Może to dlatego tak mnie nienawidził? Bo
rozpracowałam coś, nad czym on siedział latami… Z pewnością dziwny gość.
Usiadłam na
kozetce i spojrzałam na godzinę. Lekcja powinna była skończyć się za parę
minut. Do tego czasu pokornie czekałam.
Ona jest nienormalna! Ma czelność
przychodzić i mówić, że bolą ją plecy! Niech idzie do Pomfrey!- krzyczało moje
zdenerwowanie.- Severusie, weź się w garść. Sam też przyszedłbyś do siebie z
ranami po Krucjatusie. Zaraz oszalejesz! Te jełopy cię wykończą!
Jutro podwójne
eliksiry… Jak znowu coś odwalą, to przysięgam, że dojdzie do rękoczynów! Mam
tego po dziurki w nosie. Hogwartu wypuści w świat idiotów. W pół roku nie
przyswoją sobie materiału z pierwszej klasy. To nie możliwe, żeby nadrobić to
wszystko. Taa… Chociaż jedna słuchała o stosunkach masowych. Tylko czemu ta
jedna musi być tą najbardziej irytującą…?
Mieszałem
Eliksir Wzmacniający w kotle. Powolne ruchy sprawiały, że mogłem się
zrelaksować. Nie! Stój! Zrelaksować?! Chyba nie w tym życiu!
Pierwszoroczniacy
warzyli Eliksir Bombaku. Śmierdziało niesamowicie! Ciekaw byłem, które z nich
odważy się spróbować. Byłem pewien, że płeć męska, ale Ravenclaw czy Hufflepuff?
Powinna jeszcze spać…- pomyślałem.
Spojrzałem w
kierunku kantorka.
Stała oparta o
futrynę. Okropnie blada… Tylko policzki lekko zaróżowione. Była to chyba jedyna
rzecz, która przemawiała za tym, że nie jest duchem. I miała jeszcze rumiane
usta.
Zerwałem się z
krzesła, zarzucając peleryną i poszedłem w jej stronę. Spuściła wzrok.
Zamknąłem
drzwi.
- Nie chciałam
przeszkadzać.- bełkotała onieśmielona.
Coś tam jej
odpowiedziałem. Byłem nawet dość miły. Sam sobie odjąłbym za to punkty. Ale
mnie wkurzyła pytaniem o tą niby rozmowę, czyli jej opowiadani o tym, jak Zakon
„zmusił” ją do walki z Czarnym Panem. Chciała urządzać dyskusję, gdy ja
dobrowolnie zgodziłem się ją przechować. A ona mi z czymś takim podczas lekcji?!
Dlaczego zaniosłem
ją do kantorka, nasmarowałem plecy maścią własnego wyrobu i wymyśliłem wymówkę,
żeby Minewra się odczepiła? Dlaczego?!
No, właśnie.
Dobre pytanie.
Z powrotem
znalazłem się w klasie i zasiadłem za biurkiem.
Miała warzyć
Felix Felicis. Dumbledorowi nagle zaczęło brakować właśnie tego eliksiru . Ona
robiła mój eliksir, a ja jej. Niezła wymiana.
I co w ogóle
miały znaczyć te wczorajsze słowa Albusa?!
- Przyznaj, Severusie, że zaskakuje cię
swoją wiedzą i umiejętnościami. Wyraźnie odstaje od grupy, wiesz to.- Albus
spojrzał na mnie tymi swoimi mądrymi oczami.
- Nie przesadzaj.- odrzekłem.- Skojarzyła
parę faktów i tyle.
- Ale musisz przyznać, że nikt inny oprócz
niej tego nie dokonał. Zrobiła na tobie wrażenie, przecież to widzę…
- Do reszty zwariowałeś!- przerwałem mu
ostro.
- Żadne z nich nie ma pojęcia, że dzień
przed owutemami dasz im poprawne przepisy wszystkich eliksirów, które są
wymagane. Ona jako jedyna traktuje sprawę poważnie. Tylko ona dociekliwie szuka
wyjaśnień. Jeśli postępuje tak na twoim przedmiocie, jest to znak, że będzie
postępować tak zawsze. I ty się mnie jeszcze pytasz, dlaczego to ona towarzyszy
panu Malfoyowi podczas spotkań z Sam- Wiesz- Kim…
- Ta dociekliwość może doprowadzić ją do
zguby. Powinna wyzbyć się tej cechy, jeśli chce przeżyć u boku Voldemorta-
wysyczałem.
Uśmiechnął się.
- Zauważ, że żyjesz, Severusie, a gdybyś sam
nie miał tej cech, nie stałbyś teraz tutaj nade mną i nie próbowałbyś wyciągnąć
ze mnie, dlaczego akurat panna Madelstone została wybrana na naszego „człowieka
po tamtej stronie”.
Puściłem kanty biurka i się wyprostowałem.
Pochylanie nad nim z nadzieją, że odpowie dokładnie to, co chciałbym usłyszeć
nie dało żadnych skutków.
- Nie chcę mieć przez nią problemów,
jasne?!- warknąłem, wskazując na Albusa palcem.
Wyszedłem wściekły.
Potem dostałem
wiadomość od Dumbledora, dotyczącą szlabanu panny Madelstone. Co ten starzec
jeszcze wykombinował?!!! I jak on w ogóle śmiał decydować o moim sposobie
karania?!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz