czwartek, 18 października 2012

Pokonani - 6. Do końca nie tak daleko. I nie tak blisko...


6. Do końca nie tak daleko. I nie tak blisko…


Otworzyłam oczy i zobaczyła biały sufit. Moim pierwszym skojarzeniem było skrzydło szpitalne, w końcu pamiętałam, że zemdlałam, jednak, gdy się rozejrzałam, zauważyłam mnóstwo regałów z substratami do podstawowych i bardziej zaawansowanych eliksirów. Usiadłam na brzegu kozetki, na której leżałam parę chwil wcześniej i zobaczyłam, że drzwi są otwarte. Byłam w kantorku Snape’a!
Severus Snape warzył na podwyższeniu jakiś eliksir. Już chciałam do niego podejść, ale zauważyłam, że w pierwszej ławce ktoś siedzi.
Ze zdumieniem odkryłam, że trwa lekcja.
Zastanowiłam się przez chwilę i z jeszcze większym zdziwieniem odkryłam, że nic mnie nie boli. Czułam się wręcz, jak nowonarodzono, jakby nałożono mi nową skórę. Dotknęłam swoich pleców na wysokości łopatek, zaciekawiona, jak on to zrobił, że nic nie czuję.
Jego powolne ruchy, gdy mieszał eliksir w kociołku i to, jak towarzyszą temu również powolnie napinające i rozkurczające mięśnie było niesamowite. Jego skupienie nad tym, co robi było niespotykane. Całkowicie się temu oddawał! Nawet na jego twarzy dało się zauważyć… Nie, nie…! To nie możliwe…! A jednak! Jeden z kącików ust był lekko uniesiony. UŚMIECH! Niespotykane… Pierwszoroczniacy, którzy aktualnie wypełniali Eliksirownię nie mieli szans tego zauważyć, natomiast ja, ucząca się  u niego eliksirów od siedmiu lat, tak. Wyglądał na starszego niż był w rzeczywistości. Tylko czarne oczy zdradzały prawdziwy wiek. Był ode mnie starszy o jakieś dwadzieścia lat. Jego zniszczona skóra na twarzy i rękach świadczyła o tym, że przeżył w życiu swoje i to chyba nie raz. Jego kruczoczarne włosy podrygiwały delikatnie, co było spowodowane zaklęciem sztucznego wiatru, który oczyszczał salę z okropnych oparów. Mogłam się tylko domyślać, że „produkują” Eliksir Bombaku, który zamienia pijącego w świnię. Typowy kawał dla pierwszorocznych, tchórzliwych uczniów, z których jeden zawsze, odkąd pamiętam decydował się być najodważniejszym i wypić eliksir, bez wcześniejszego wytłumaczenia profesora, do czego domniemany płyn służy.
Uśmiechnęłam się. Sześć lat temu, w naszej grupie Gryffindor- Slytherin zrobił to Edward. Wtedy znienawidził Drakona, który przezywał go od świń przez parę kolejnych lat. Teraz nie robi tego chyba tylko ze względu na mnie.
Dochodził do mnie zapach mięty i cytrusów. 
Zaciągnęłam się nim, próbując na dłużej zatrzymać go w płucach. Teraz nawet oddychanie sprawiało mi wielką przyjemność.
Zerknął nagle w moją stronę i przyłapał mnie na tym, że go obserwowałam.
Spuściłam wzrok, zawstydzona, sama nie wiem czym.
Snape odłożył bagietkę do mieszania w kociołku i podszedł do mnie. Zamknął za sobą drzwi do kantorka.
- Nie chciałam przeszkadzać.- wytłumaczyłam nieśmiało swoje zachowanie i potajemną analizę każdego jego ruchu.
- Właśnie warzę eliksir, który oficjalnie ty dla mnie warzysz będąc tutaj, a nie na lekcjach.
- Bardzo panu dziękuję.- spojrzałam na niego, prosto w jego oczy.
- W końcu błagałaś, żebym TYLKO dotrzymał tajemnicy.- przedrzeźniał mnie.- Nawet kosztem rąbnięcia głową w podłogę po upadku z półtora metra.
- Wiem, że pan mnie złapał. Naprawdę dziękuję.- uśmiechnęłam się zarówno w podziękowaniu jak i w ramach przeprosin.- Nic mnie nie boli.- stwierdziłam.- Co pan zrobił?
- Nie myśl sobie, że jesteś jedyną maskotką Voldemorta.- to chyba był żart w stylu profesora Sanape’a, który nawet, gdyby był śmieszny, miałby zakaz uśmiechania się na jego widok.- W pewnym momencie zaklęcia niwelujące ból przestały pomagać. Byłam zmuszony opracowywać przez kilka lat maść na rany Krucjatusa. To jednak nie może wyjść poza te pomieszczenie. Zabronione jest tworzenie eliksirów i innych wyrobów niwelujących skutki Zaklęć Niewybaczalnych, bo wtedy zaczęto by ich używać częściej.
- Tajemnica za tajemnicę.- kiwnęłam głową, obiecując, że nigdy nikomu o tym nie powiem.
- Nasmarowałem ci nią plecy. Miałaś uszkodzone niektóre kręgi, ale wszystko naprawiłem.- mówił zaskakująco spokojnie.- Ale ostrzegam, że nie mam zamiaru być twoim lekarzem od wszystkiego.- zagroził mi palcem.- Tylko i wyłącznie Krucjatus. Nic więcej!- wytłumaczył.
Doskonale rozumiałam. Byłam mu niezmiernie wdzięczna, że to zrobił, chociaż byłam zbyt uparta, żeby prosić go wprost o pomoc.
- Jeszcze raz bardzo dziękuję za to, co pan zrobił. Jestem panu dozgonnie wdzięczna. Może pan na mnie zawsze liczyć.
- Uważaj, bo jeszcze tego pożałujesz. Nie przyjmuję takiego typu ofert.- mruknął.- Skoro już się obudziłaś, zacznij przyrządzać Felix Felicis.- wskazał gotowy do działania kociołek na biurku.- Składniki znajdziesz sama, tu jest wszystko.- ogarnął wzrokiem wszystkie regały.- Od dzisiaj twój szlaban będzie wyglądał trochę inaczej. Dowiesz się wszystkiego wieczorem.
Kiwnęłam głową na znak, że zrozumiałam.
- A nasza rozmowa?- zapytałam.
- Chodzi ci chyba o twój monolog, który trudno nazwać dialogiem.- zauważył swoim cwaniackim tonem.-Jeżeli Zakon kazał ci milczeć, nie rozumim, dlaczego o tym rozpowiadasz..- patrzył na mnie zdumiony, jak mogę pytać o coś tak głupiego.- Jestem na lekcji, panno Madelstone.- zwrócił mi uwagę i wrócił do swojego biurka, gdzie kontynuował mieszanie. Zasiadł za nim z niezmierną gracją.
„Madelstone, ale z ciebie idiotka…”.
Tylko teraz nie wiedziałam, czy nie wrzeszczał na mnie dlatego, że parę metrów dalej siedziały dzieciaki, które nie miały pojęcia o moim istnieniu, czy dlatego, że coś w międzyczasie od mojego zemdlenie do powrotu do żywych poprawiło mu humor. A może jedno i drugie…?  Miałam jednak nadzieję, że była to ta druga opcja.
Felix Felicis nie jest jakimś okropnie skomplikowanym eliksirem. Jeśli zna się, oczywiście, właściwe proporcje i kolejność działania.
Bądźmy szczerzy, nie raz używało się „płynnego szczęścia”, gdy szukało się informacji na temat innych eliksirów i proporcji w bibliotece. Trzeba mieć trochę sprytu, to wszystko. Sukces naprawdę potrafi być blisko, jeśli się go na serio chce. Życie nie zawsze było proste i trzeba było zmierzyć się z różnymi sytuacjami w różnych okolicznościach. Nie zawsze wychodziło tak, jak chciałam, chociaż najczęściej tak właśnie było. Czasem żeby to osiągnąć potrzebowałam odpowiedniego zaklęcia, czasem eliksiru, a czasem, co znaczy najczęściej, własnego rozumu i zimnej krwi. Na przykład, w poprzednią sobotę.
W myśl soboty przyszła myśl o Drako. Gdzie on, do cholery, był? Opuszczanie eliksirów to właśnie jedna z najmniej rozsądnych rzeczy, jakie można sobie wyobrazić.
- Accio figi abisyńskie.- zaczęłam po cichu przywoływać do siebie składniki.
Gdy wszystko było przygotowane, zaczęłam kroić substraty i dodawać do kociołka, a przemyślenia powróciły.
Zdałam sobie sprawę, że Dumbledore może jeszcze nie wiedzieć, że wróciłam do zamku. Mimowolnie parsknęłam śmiechem na tę myśl. Ja tu przeżywam katusze, mdleje przed Snape’m, a on być może popija herbatkę w swojej wierzy myśląc, gdzie ja się podziewam tak długo. I właściwie jakim cudem zostałam teleportowana prosto na teren Hogwartu? Mogła to zrobić tylko osoba, która zna hasło do bramy i właściwie nie przychodził mi na myśl nikt inny niż dyrektor. Ale skoro mnie teleportował, to dlaczego zostawił samą w Zakazanym Lesie?
Westchnęłam czując już cudny zapach gotujących się składników.
Chyba nigdy nie zrozumiem tego człowieka… Bez końca i naiwnie mogłam starać się odszukać odpowiedzi, ale czy było warto marnować czas?
Był trzeci tydzień października. Mój siódmy rok nauki w Hogwardzie. Ostatni. W odróżnieniu od innych umiałam się zatrzymać w wirze dnia codziennego. Była to cecha, którą wykształciłam jako dziecko, melancholijnie obserwując przemijanie pór roku i z uporem ciągle nadchodzące Święta Bożego Narodzenia. Umiałam wyjść ze swojego ciała i swoją duszą, stanąć obok i obserwować. Widziałam wtedy świat z całkiem innej perspektywy. Z perspektywy przemijania.
Moi przyjaciele ciągle marudzili, że jeszcze tyle trzeba się uczyć, że jeszcze pięć lat, cztery, trzy, dwa… Chyba nawet nie zauważyli, gdy ta liczba zmieniła się w „jeden”. Ja zdawałam sobie z tego sprawę. Umiałam wybiec myślami naprzód wydarzeniom. Wyobrażałam sobie koniec roku, czapki rzucone w górę. I co potem? Potem przed oczami miałam już tylko jedno.

- Zdajecie sobie sprawę z tego, że za dwa miesiące już tu nie wrócimy?
- I że nasze łóżka zajmie ktoś inny?
- Ale to szybko zleciało…
- Naprawdę? Jeszcze tak niedawno narzekałaś, że miną wieki, zanim to się skończy.
- No, to jestem już starą babcią!

Chciałam ten rok, ostatni rok przeżyć jak najlepiej, niczego nie żałować. Przygotować się do owutemów i zrobić coś pożytecznego. Chyba jednak najbardziej chciałam, żeby ten zamek mnie zapamiętał. Nie wiedziałam jeszcze jak to zrobić, ale byłam gotowa na wszystko, bo szczerze kochałam to miejsce. Jasne, że nauki było dużo! Mnie też nie raz zdarzyło się przekląć nauczyciela, czy, o Merlinie!, tą okropnie nudną Historię Magii.
Często chciałam być najlepsza. Cieszyłam się, kiedy mogłam popisać się swoją wiedzą. Wiem, że nie wszyscy to trawili, ale była grupka osób, którym nie przeszkadzało to, że byłam od nich lepsza. Doceniali we mnie inne cechy, które najwyraźniej przyćmiewały moje dążenie do doskonałości. Chyba najlepiej byłoby przywołać słowa, którymi określił mnie kiedyś Edward:„ Jesteś jak Zakazany Las, Claudio, mroczna, z sekretami, ale i życiodajna, zaskakująca i fascynująca. Masz po nim jeszcze to, że ludzie boją się poznać ciebie bliżej, bo jesteś niedostępna, ale, gdy wejdzie się w ciebie głębiej, w twoją osobowość, ona sprawi, że zostaje się tam na zawsze. Wiernie chroniąc jej wrot przed odrzuceniem i skrzywdzeniem. Chcę, żebyś wiedziała, że zawsze możesz na mnie liczyć. Jesteś najbardziej niesamowitą osobą, którą znam. Umiesz zatrzymać jednym spojrzeniem i przewrócić mrugnięciem oka.”. Nie musiałam uczyć się tego na pamięć, Edward umieścił te słowa w liście pożegnalnym, gdy po upadku z miotły, podczas meczu Quidditcha, leżał parę dni w Skrzydle Szpitalnym. Nie wierzył nikomu, kto mówił, że za parę godzin kości się zrosną. On głęboko wierzył w to, że umiera. Jakim cudem umierający człowiek jest w stanie napisać list i to jeszcze z homeryckim porównaniem? Nie mam pojęcie. Pytanie nie do mnie.
Spojrzałam na czas i wyłączyłam ogień pod kociołkiem. Ależ on pięknie pachniał… Felix Felicis to jeden z najbardziej aromatycznych eliksirów. W zasadzie, można było poczuć w nim wszystko, co tylko się chciało.
Zaciągnęłam się i w oczach ukazał mi się jaśmin i bez.
- Głupi ma zawsze szczęście.- mruknęłam myśląc o „płynnym szczęściu”.
Spojrzałam na stół nauczycielski i odkryłam, że profesor Snape także mi się przygląda.
Szybko odwrócił wzrok.
Wzruszyłam ramionami i podeszłam do regału, aby poukładać składniki zgodnie z panującym w szafie Snape’a porządkiem.
Były poukładane najpierw w kolejności liter alfabetu, a później w swoich grupach, od najczęściej używanego do najmniej.
Ależ on był porządny… Nie można było zobaczyć tego po prostu wchodząc i się rozglądając. Zwykłe buteleczki i pudełeczka na regałach, nic specjalnego. Trzeba było się przyjrzeć uważniej, aby zobaczyć, w jakim porządku Snape pracował.
Tak sobie pomyślałam, że jako Mistrz Eliksirów, musiał wypracować w sobie pokłady cierpliwości. Każdy eliksir, wszystko na pamięć, co więcej trzeba było jeszcze znaleźć poprawne przepisy. Może to dlatego tak mnie nienawidził? Bo rozpracowałam coś, nad czym on siedział latami… Z pewnością dziwny gość.
Usiadłam na kozetce i spojrzałam na godzinę. Lekcja powinna była skończyć się za parę minut. Do tego czasu pokornie czekałam.


Ona jest nienormalna! Ma czelność przychodzić i mówić, że bolą ją plecy! Niech idzie do Pomfrey!- krzyczało moje zdenerwowanie.- Severusie, weź się w garść. Sam też przyszedłbyś do siebie z ranami po Krucjatusie. Zaraz oszalejesz! Te jełopy cię wykończą!

Jutro podwójne eliksiry… Jak znowu coś odwalą, to przysięgam, że dojdzie do rękoczynów! Mam tego po dziurki w nosie. Hogwartu wypuści w świat idiotów. W pół roku nie przyswoją sobie materiału z pierwszej klasy. To nie możliwe, żeby nadrobić to wszystko. Taa… Chociaż jedna słuchała o stosunkach masowych. Tylko czemu ta jedna musi być tą najbardziej irytującą…?
Mieszałem Eliksir Wzmacniający w kotle. Powolne ruchy sprawiały, że mogłem się zrelaksować. Nie! Stój! Zrelaksować?! Chyba nie w tym życiu!
Pierwszoroczniacy warzyli Eliksir Bombaku. Śmierdziało niesamowicie! Ciekaw byłem, które z nich odważy się spróbować. Byłem pewien, że płeć męska, ale Ravenclaw czy Hufflepuff?

Powinna jeszcze spać…- pomyślałem.

Spojrzałem w kierunku kantorka.
Stała oparta o futrynę. Okropnie blada… Tylko policzki lekko zaróżowione. Była to chyba jedyna rzecz, która przemawiała za tym, że nie jest duchem. I miała jeszcze rumiane usta.
Zerwałem się z krzesła, zarzucając peleryną i poszedłem w jej stronę. Spuściła wzrok.
Zamknąłem drzwi.
- Nie chciałam przeszkadzać.- bełkotała onieśmielona.
Coś tam jej odpowiedziałem. Byłem nawet dość miły. Sam sobie odjąłbym za to punkty. Ale mnie wkurzyła pytaniem o tą niby rozmowę, czyli jej opowiadani o tym, jak Zakon „zmusił” ją do walki z Czarnym Panem. Chciała urządzać dyskusję, gdy ja dobrowolnie zgodziłem się ją przechować. A ona mi z czymś takim podczas lekcji?!
Dlaczego zaniosłem ją do kantorka, nasmarowałem plecy maścią własnego wyrobu i wymyśliłem wymówkę, żeby Minewra się odczepiła? Dlaczego?!
No, właśnie. Dobre pytanie.
Z powrotem znalazłem się w klasie i zasiadłem za biurkiem.
Miała warzyć Felix Felicis. Dumbledorowi nagle zaczęło brakować właśnie tego eliksiru . Ona robiła mój eliksir, a ja jej. Niezła wymiana.
I co w ogóle miały znaczyć te wczorajsze słowa Albusa?!

- Przyznaj, Severusie, że zaskakuje cię swoją wiedzą i umiejętnościami. Wyraźnie odstaje od grupy, wiesz to.- Albus spojrzał na mnie tymi swoimi mądrymi oczami.
- Nie przesadzaj.- odrzekłem.- Skojarzyła parę faktów i tyle.
- Ale musisz przyznać, że nikt inny oprócz niej tego nie dokonał. Zrobiła na tobie wrażenie, przecież to widzę…
- Do reszty zwariowałeś!- przerwałem mu ostro.
- Żadne z nich nie ma pojęcia, że dzień przed owutemami dasz im poprawne przepisy wszystkich eliksirów, które są wymagane. Ona jako jedyna traktuje sprawę poważnie. Tylko ona dociekliwie szuka wyjaśnień. Jeśli postępuje tak na twoim przedmiocie, jest to znak, że będzie postępować tak zawsze. I ty się mnie jeszcze pytasz, dlaczego to ona towarzyszy panu Malfoyowi podczas spotkań z Sam- Wiesz- Kim…
- Ta dociekliwość może doprowadzić ją do zguby. Powinna wyzbyć się tej cechy, jeśli chce przeżyć u boku Voldemorta- wysyczałem.
Uśmiechnął się.
- Zauważ, że żyjesz, Severusie, a gdybyś sam nie miał tej cech, nie stałbyś teraz tutaj nade mną i nie próbowałbyś wyciągnąć ze mnie, dlaczego akurat panna Madelstone została wybrana na naszego „człowieka po tamtej stronie”.
Puściłem kanty biurka i się wyprostowałem. Pochylanie nad nim z nadzieją, że odpowie dokładnie to, co chciałbym usłyszeć nie dało żadnych skutków.
- Nie chcę mieć przez nią problemów, jasne?!- warknąłem, wskazując na Albusa palcem.
Wyszedłem wściekły.

Potem dostałem wiadomość od Dumbledora, dotyczącą szlabanu panny Madelstone. Co ten starzec jeszcze wykombinował?!!! I jak on w ogóle śmiał decydować o moim sposobie karania?!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz