środa, 31 października 2012

Pokonani - 9. Magia wyznania


9. Magia wyznania

- Jeżeli chodzi o sprawy ważniejsze…- powiedział znudzonym głosem.- Podjąłem decyzję w sprawie Turnieju Trójmagicznego…
Profesor Snape nie był jedyną osobą, która nie lubiła tych spotkań. Wszyscy wyglądali na zniecierpliwionych i podirytowanych. Chcieli jak najszybciej to zakończyć. Jednak, gdy opiekun Slytherinu wspomniał o Turnieju, w oczach większości można było przyuważyć śmiały błysk.
- Zgłaszam się!- można było usłyszeć z końca pokoju wspólnego. Wszyscy popatrzyli po sobie.
- „Podjąłem decyzję”, panie Golthic, oznacza, że WYBRAŁEM osobę reprezentującą nasz Dom. Czy trzeba wam tłumaczyć słowo po słowie, tłumoki?!- krzyknął.
Wszyscy się zamknęli.
Spojrzałam na Drako. Marzył o tym odkąd pamiętam. Poczułam się winna i radość mnie opuściła.
Spuściłam ostrożnie wzrok, żeby nie oglądać jego podekscytowanej miny. Stał obok mnie i obejmował mnie w pasie.
- Decyzja była dość prosta, w zasadzie trwało to ułamek sekundy. Claudia Madelstone.- jednym ruchem ręki od niechcenia wskazał na mnie.
Drako podniósł oczy. Był zawiedziony. Przez chwilę w pokoju panowała cisza, ale po chwili rozległy się oklaski i poczułam ciepłą dłoń na ramieniu.
Odwróciłam się i zobaczyłam uśmiechniętą Lettice. Odpowiedziałam jej tym samym. Drako niespodziewanie przytulił mnie do siebie. Wiedział, o czym myślałam.
- Wolę nie brać udziału w Turnieju i mieć cię w Slytherinie, niż konkurować z tobą, reprezentującą Gryffindor.- szeptał mi do ucha, zasłonięty moimi włosami.
Uśmiechnęłam się i pocałowałam go na przeprosiny w policzek.
- Data rozpoczęcia Turnieju została wyznaczona na drugi tydzień marca. Dla nieumiejących liczyć, dwa tygodnie po waszym powrocie z Wymiany.- parę osób dostało olśnienia po tym jakże skomplikowanym działaniu matematycznym.- Jeśli chodzi o samą Wymianę, wyjeżdżacie w TEN poniedziałek, jakby jeszcze ktoś nie wiedział, godzinę po śniadaniu. Zrozumiał pan wszystko, panie Golthic?- popatrzył na chłopaka. Ten nieśmiało kiwnął głową.- Wspaniale. To wszystko na dziś. Zapraszam, panno Madelstone.- spojrzał na mnie i opuścił pokój wspólny.
Podążyłam za nim tłumacząc szybko Drako, że szlaban zaczyna mi się trochę wcześniej.
Zwolnił, żebym mogła go dogonić.

- Ach te cytrusy…- zaciągnęłam się.

Otworzył drzwi do swojego tajnego, prywatnego laboratorium i weszliśmy do środka. Na stoliku leżały już przygotowane teczki z esejami i wypracowaniami do sprawdzania. Zielona, czerwona, niebieska i żółta.
- Nie licz na to, że wyjdziesz stąd jeszcze dziś.- mruknął.- Liczyłbym raczej na czwartą, może trzecią nad ranem.- zasiadł na swoim fotelu, który zastąpił dotychczasowo stojące przy stoliku krzesło.
Spojrzałam na  niego.
- Nigdzie mi się nie spieszy, profesorze.- odpowiedziałam pogodnie.
Uśmiechnął się lekko.
- Co jest przedmiotem mojej dzisiejszej praktyki?- zapytałam i w gotowości podwinęłam rękawy niesfornej szaty.
W momencie, gdy schylałam się, aby podnieść gumkę do włosów, która wypadła mi z kieszeni, poczułam gwałtowny, silny ból.
Złapałam się za to miejsce na plecach, próbując je rozmasować.
Wciągnęłam gwałtownie powietrze i odeszła mi władza z nóg.
Snape, wybudzony moim syknięciem ze swoich chwilowych rozważań, spotkał mój wzrok szukający jego i rzucił się, żeby mnie złapać.
Zdążył. Jakieś dziesięć centymetrów nad ziemią poczułam jego dłonie na swojej głowie i ramionach.
Ułożył mnie na ziemi i zniknął w swoich kwaterach. Gdy wrócił, miał w dłoni słoiczek ze znajomo wyglądającą maścią. Postawił ją na stoliku, a mnie podniósł do pozycji siedzącej. Spróbowałam wstać. Udało mi się uklęknąć. Piekielny ból powrócił. Powiedziałabym, że ze zdwojoną siłą, gdyby coś jeszcze silniejszego było możliwe od tego, co było wcześniej..
Usiadłam na piętach o zaczęłam bez słowa rozpinać swoją szatę. On w tym czasie podsunął mi pod nos szklankę z eliksirem wzmacniający i przeciwbólowym. Odłożyłam szatę i zaczęłam pić ciepłe, zmieszane płyny.
Snape nie marnując czasu podciągnął moją zieloną bluzkę i ostrożnie, swoimi cudnie chłodnymi i długimi palcami zaczął rozprowadzać maść po ranach. Starannie omijał miejsce zapięcia stanika. Cała czynność trwała dłużej niż poprzednio. Nie przypominam sobie przyjemniejszego dotyku kogokolwiek.
Gdy oderwał ode mnie swoje ręce, westchnęłam niezadowolona, że skończył tak szybko, choć nie powinnam była tego robić.
Maść momentalnie się wchłonęła. Obciągnęłam bluzkę, ale nie założyłam z powrotem szat. Maść rozgrzewała mnie i zaczęło mi się robić gorąco. Jeszcze kilka sekund i znów mogłam cieszyć się brakiem jakiegokolwiek bólu.
Wstałam z kolan.
Obserwował mnie znad zlewu, gdzie mył ręce.
- Dziękuję.- szepnęłam, zdając sobie sprawę z tego, że mówię to już parę nasty raz do tej samej osoby w przeciągu kilku dni.
- Bogowie! Czy ty znasz inne słowa?!- przewrócił oczami.
Roześmiałam się. Snape sprawił, że się roześmiałam!!! Czy to do końca normalne i legalne śmiać się ze słów profesora Snape’a…?
- Jeszcze „przepraszam” i „proszę”.- odpowiedziałam nadal chichotając.- Te podstawowe trzy w zupełności mi wystarczają.- dodałam.
- Nie znam ani jednego z nich i też sobie radzę.- odrzekł poważnie i wrócił na swoje miejsce, gdzie wyciągnął prace z niebieskiej teczki Ravenclaw.- Na dziś specjalne zamówienie od profesora Dumbledora. Eliksir Ridikuskus.- wytłumaczył.- Zarezerwowałem więcej czasu z uwagi na jego śmiertelnie rozweselające opary, które mogę cię rozkojarzyć.- dodał. Ucieszyłam się w duchu, że pamiętał, aby mówić do mnie po imieniu.- Mam jednak nadzieję, że tak się nie stanie.
- Ja także. Osobiście uważam, że jego opary mają silniejsze działanie niż sam eliksir, nie sądzi pan?- zerknęłam na niego w drodze po składniki.
- Rzeczywiście, masz rację.- odpowiedział niby od niechcenia.
Wczytał się w jedno z wypracowań. W czasie, gdy ja nalewałam dopiero odpowiednią ilość wody, on po poskreślaniu prawie wszystkiego na czerwono, zabierał się już do następnego.
- Skoro będzie to tak długo trwało, ma pan zamiar zostać tu przez cały ten czas?- zadałam pytanie.
Podniósł głowę trochę zdziwiony.
- Nie zostawię cię samej w swoim laboratorium, po za tym, muszę nadzorować twoją pracę non stop przez przynajmniej pierwsze 30 godzin. Skoro jednak wiem już, jak pracujesz, bo codziennie mamy lekcje, myślę, że ograniczymy tą liczbę do dwudziestu.- odpowiedział wyczerpująco.
Pomyślałam przez chwilę i wrzuciłam pierwszy składnik.
- Nie zastanawiał się pan nigdy, kto jest wśród uczniów najbardziej szanowanym profesorem?- praca w ciszy męczyła mnie. Chciałam porozmawiać z kimś inteligentnym.
- A po cóż byłyby mi takie rozważania, panno Madelstone?- powiedział nie przerywając czytania.
- Analizując wszystko po kolei, łatwo i szybko można dojść do tego, że jest pan na szczycie tej listy.- kontynuowałam.
- W co ty pogrywasz?- spojrzał w moje oczy swoją bezdenną otchłanią.
- Po prostu ciekawe jest to, że restrykcyjne metody wychowawcze budzą podziw i, choć mniejszą sympatię, to większy szacunek.
- Nie widzę w tym nic interesującego.- wzruszył nieznacznie ramionami.
- Ilu uczniów mówiło panu, że pana szanuje?- mówiłam jak w transie.
- Nie przypominam sobie takiej sytuacji, żeby ktokolwiek rozmawiał ze mną z własnej woli.- olśniło go nagle. Nie dość, że wyznał mi niewygodną prawdę, to zauważył, że właśnie próbują nawiązać z nim dialog.
- Więc, chciałabym, żeby pan wiedział, że ja pana szanuję. Może pan mówić różne rzeczy i wzbudzać nienawiść do swojej osoby, ale mnie nigdy pan do tego nie przekona.
- Co chcesz przez to powiedzieć?- wyraźnie go zainteresowałam.
- Żeby przestał pan kazać pracować mi w ciszy i zgodził się na umiarkowaną w tematach oraz inteligentną rozmowę ze mną, gdyż nie znajduję w swoim otoczeniu osoby równie nadającej się do tego zadania, co pan.
Zamyślił się.
- Wracaj do pracy…- wywrócił oczami i powiedział zrezygnowanym głosem.
- Cóż, może innym razem…- uśmiechnęłam się, wzruszyłam ramionami i kontynuowałam przyrządzanie eliksiru.


Po paru godzina cały Ravenclaw był już sprawdzony i byłem aktualnie w połowie Hufflepuffu.
Kątem oka zauważyłem, że Claudia dostawia do wysepki mały taboret, który wcześniej stał przy zlewie. Następnie podeszła nieśmiało do regału z przeróżnymi książkami. Domyśliłem się, że jest w momencie, w którym musi poczekać 3 godziny, żeby dodać kolejny składnik.
- Mogę?- zapytała, gdy zauważyła, że ją obserwuję, patrząc na moją małą biblioteczkę.
- Skoro musisz…- odrzekłem podirytowany ewidentnym brakiem wiedzy jednego z Puchonów.
Przyjrzała się uważnie każdej z książek. Byłem szczerze ciekawy, którą wybierze.

- A niech ją szlag!!!- wrzasnęły moje myśli, gdy wybrała moją ulubioną książkę. Oczywiście moja twarz nie dała po sobie poznać moich emocji.

„Ars Habentis Maleficia”, co w znaczeniu dosłownym znaczy: „Sztuka Czarnoksięstwa”.
Spojrzała na mnie ukradkiem i usiadła na swoim miejscu.
Jestem pewien, że czuła na sobie moje palące spojrzenie.
- Nigdy nie zaszkodzi wiedzieć trochę więcej przed kolejnym spotkaniem z Czarnym Panem, nie uważa pan, profesorze?- odezwała się wiedząc, że nie powinna czytać takich książek i to już zdecydowanie nie wtedy, gdy znajdowała się pod moją opieką.
Nie odpowiedziałem. W zasadzie nie wiedziałem, co mogę jej powiedzieć. Mogłem, albo przyznać jej rację i dać jej poparcie, co byłoby nierozsądne w tej sytuacji, albo wstać, wyrwać książkę z rąk i ją skrzywdzić.
Cóż, w zasadzie w dalszym ciągu nie rozumiem, dlaczego nie wybrałem tej drugiej opcji, a zamiast tego okazałem słabość.

- Co się ze mną dzieje…?- pytałem sam siebie przyglądając się, jak jej rude włosy falują lekko, a na jej twarz wypływa rumieniec.

Wiedziała, że ją obserwuję.
- Gdy czytałam tą książkę ostatnim razem, nie mogłam przebrnąć już przez szósty rozdział.- zaczęła uroczo uśmiechnięta.
Zachichotała i wtedy do mnie też dotarły pierwsze toksycznie śmiecho- twórcze opary Ridikuskus.
- Weź się w garść, Madelstone!!!- warknąłem do niej zirytowany jej śmiechem.
Oprzytomniała. Zawstydziła się, kolejny rumieniec oblał jej twarz. Przestała się śmiać. W jej oczach pojawiły się łzy. Widziałem dokładnie każdą z nich. Gorzko- słone łzy rudowłosej piękności.
Dopiero wtedy zrozumiałem, że uodporniła się na te opary tak samo jak ja. Płacz nie był spowodowany szczęściem, tylko moją przyganą. Ale jeśli nie śmiała się pod wpływem eliksiru, to pod wpływem czego, w takim razie?

- Idiota…- moje myśli skomentowały całą sytuację.

Nie mam pojęcia jakie magiczne działania podniosły mnie wtedy z fotela, ale chwilę później stałem już obok niej.
Próbowałem odnaleźć jej magnetyczne oczy.
Chciałem ratować sytuację, naprawdę. Nie umiałem wytłumaczyć, dlaczego, ale pewna część mnie mówiła, że jestem winny. I choć nienawidziłem tego uczucia, odezwałem się.
- Widziałaś kiedyś Feniksa?- zapytałem granicząc z szeptem. Spojrzała na mnie zdziwiona. Oczy były wilgotne, źrenice rozszerzone. Bałem przyznać się w sobie w duchu do tego, jaki wniosek wysnułem.- Ma czerwono rude upierzenie, najczęściej. Gdy nadchodzi czas, staje w płomieniach, ale już chwilę później odradza się ze swoich popiołów.- nie spuszczałem z niej wzroku. Siedziała zaledwie dziesięć centymetrów ode mnie. Tak blisko…- Niektórzy twierdzą, że z każdymi narodzeniami jest odważniejszy, wytrwalszy, silniejszy.- zapauzowałem. Rozchyliła lekko usta i otarła mokre miejsca wokół swoich oczu.- Jednak najbardziej niesamowitą rzeczą jest fakt, że jego łzy uzdrawiają. Łzy Feniksa. Są tak pożądaną rzeczą w świecie magicznym. A tak niewielu myśli o tym, że łzy są uosobieniem bólu, a nie cudownej pomocy i uzdrowienia.
Zamrugała parę razy.
- Mam zrozumieć, że porównuje mnie pan do Feniksa?- odezwała się nie do końca wiedząc, co myśleć.
- Każdy w Hogwardzie wie, kim jesteś. Kogokolwiek byś nie zapytała. Wszyscy cię podziwiają, w pokoju nauczycielskim rozmowy o tobie nie ustają.- Dlaczego jej o tym mówiłem, do cholery?!!!- Nie schodzisz z języków, jednak wielu tylko czeka na to, aż się pomylisz, aż podwinie ci się noga, Claudio.- zaskoczyło mnie to, gdy usłyszałem jej imię wychodzące z moich ust.
Uśmiechnęła się. Ją też to zaskoczyło.
- Doskonale zdaję sobie z tego sprawę, że również pan na to czeka, profesorze.- zasugerowała.
- Czekałem.- poprawiłem ją.- Dopóki pewien bardzo uparty i wpływowy czarodziej nie kazał przyjąć mi ciebie na praktyki.- uśmiechnęła się jeszcze bardziej. Osiągałem swój cel poprawienia jej humoru. Tylko od kiedy ja sobie, cholera, takie cele stawiałem?!!!- Skoro muszę dopuszczać do siebie taką opcję, że ukończysz moje praktyki z wynikiem pozytywnym, nie mogę pozwolić, żeby coś ci się nieudało w szkole, na moich lekcjach. Odpowiadam za ciebie.- wytłumaczyłem.
- Ile osób ukończyło u pana praktyki, profesorze?
Na mojej twarzy pojawił się usatysfakcjonowany uśmieszek, w zasadzie taki sam jak na jej.
- Ani jedna.- odsunąłem się od niej, ale wstała i podeszła do mnie.- Rozumiem, że chcesz być pierwsza.- uniosłem prawą brew oczekując odpowiedzi.
- I ostatnia.- uzupełniła trochę zarumieniona, trochę zawstydzona i trochę pewniejsza siebie.
Niespodziewanie dotknęła mojej ręki w miejscu pomiędzy nadgarstkiem, a łokciem. Wzdrygnąłem się, ale nie odsunąłem. Jej dotyk był delikatny. Czułem jej ciepło przez materiał swoich szat. Mój wcześniejszy „wniosek” znów napłynął mi do głowy jako główna myśl.
Uśmiechnęła się lekko i opuściła dłoń, wiedząc, że już się nie cofnę.
- Była pan kiedyś na Wieży Astrologicznej, profesorze?- zapytała.- Wiem, głupie pytanie, na pewno pan był.- odpowiedziała za mnie.- Nigdy nie chciałam uwierzyć w to, że fusy z herbaty mogą przepowiedzieć przyszłość, że ktokolwiek może ją znać, że w ogóle istnieje sposób, aby dowiedzieć się o tym, co nas czeka.- spuściła wzrok i podeszła do regału z książkami. Zdecydowanym ruchem wyciągnęła jedną z nich, za szybko, żebym mógł zobaczyć tytuł.- Trwało to dość długo, aż pewnego dnia, roztrzęsiona listem od rodziców, że moja babcia nie żyje, wspięłam się na tę właśnie Wieżę, szukając odosobnienia. To było na początku czwartego roku. Czułam się zdradzona i skrzywdzona. Nie wiedziałam, dlaczego, ale poczułam, że moi przyjaciele mnie nie zrozumieją. Babcia była najważniejszą osobą w moim życiu. Wyobrażałam sobie życie bez każdego, tylko nie bez niej i nagle została mi zabrana, a ja nie mogłam się z nią nawet pożegnać, powiedzieć ostatniego „kocham cię”.- w jej oczach zbierały się łzy na wspomnienie tamtego wydarzenia. Odpędziła je od siebie jednym ruchem ręki.- To była noc, środek nocy.- poprawiła się, chcąc być jak najbardziej dokładną.- To nie był mój pierwszy raz na Wieży, jednak pierwszy w samotności, przynajmniej tak z początku mi się wydawało. Płakałam, nie będę ukrywać, że tak. Spojrzałam w niebo i zobaczyłam coś niesamowitego. Jedna z gwiazd świeciła mocniej niż pozostałe. Nigdy wcześniej jej nie widziałam. Po wyjęciu takiej oto książki, dostałam olśnienia.- podała mi wcześniej wyjętą książkę.- Proszę otworzyć na 67, profesorze.- poprosiła, a ja wykonałem to automatycznie.
„Jowisz- planeta szczęścia”- widniała nazwa rozdziału w książce do Astrologii Zaawansowanej.
- Doskonale pamiętam, co wtedy pomyślałam.- uśmiechnęła się melancholijnie.- „Osoba, którą teraz spotkasz jako pierwszą, będzie jedyną, która zawsze się zrozumie.”. Proszę się nie śmiać, profesorze, ale tak właśnie pomyślałam.- zwróciła się do mnie, choć daleko było mi do stanu, w którym mógł wymóc na sobie uśmiech.- Wiedziałam, że to znak od babci, że to ona wysłała mi tą myśl.- spojrzała na mnie.- Gdy odwróciłam się od gwiazd, chcąc wrócić do pokoju wspólnego Gryffindoru, zobaczyłam kogoś stojącego pod ścianą, obserwującego mnie. Zastanowiłam się, jak to możliwe, że wcześniej go nie zauważyłam.
Szczerze zaciekawiła mnie opowieścią.
- Tą  osobą był Drako Malfoy.- wyznała ledwo słyszalnym szeptem.- Okazało się, że też dostał list. Tamtego dnia „zmarł” jego ojciec chrzestny.- dokończyła.
Wzdrygnąłem się.
- Obawiam się, że musiał cię oszukać, co do powodu pobytu w tamtym miejscu.
- Słowo „zmarł” nie było użyte przeze mnie dosłownie, profesorze.- zbliżyła się do mnie niebezpiecznie blisko.- To był dzień, w którym ofiarował pan swoją duszę Voldemortowi. To był dzień, w którym Drako stał się Śmierciożercą, gdy zaprzedał się diabłu.- wysyczała ostatnie zdanie. Było przepełnione jadem i nienawiścią do tamtego wydarzenia.
Nie mogłem wydusić z siebie słowa. Jej bliskość paliła mnie. Chciałem ją jednocześnie odepchnąć, jak i przysunąć jeszcze bliżej.
- To ja jestem jego ojcem chrzestnym.- wyszeptały onieśmielony, co w nigdy wcześniej mi się nie zdarzyło.
- Ależ doskonale o tym wiem, profesorze.- odpowiedziała uśmiechnięta.- Ja i Drako zbliżyliśmy się do siebie tamtego dnia. Z konkurujących ze sobą przedstawicieli pałających do siebie nienawiścią Domów, staliśmy się przyjaciółmi.- kontynuowała.- Cóż, można więc powiedzieć, że dosłownie ból nas uzdrowił. Znaleźliśmy w nim ukojenie i wspólny język. W pewnym momencie nasze łzy mieszały się ze sobą. Nie wróciliśmy tamtej nocy do swoich pokoi. Byliśmy tam razem, na Wieży Astrologicznej, mówiąc sobie o wszystkim, co nas boli, czego się boimy. Odkryliśmy siebie na nowo, innych, wrażliwszych i bezsilnych siebie. Takich, jakich nikt nie znał. Poznałam jego sekrety. Byłam jedyną osobą, która wiedziała o jego krzywoprzysięstwie. Nawet jego rodzice nie zdawali sobie z tego, że ich syn oszukał samego diabła.
- Od tamtego dnia byliście nierozłączni, co oburzyło większość Ślizgonów.- dodałem, nie zdając sobie sprawy z tego, że pamiętam ten dzień dokładniej niż bym chciał.
- Ale powiedzmy sobie szczerze, co nas NIE oburza, profesorze?- zaśmiała się lekko w wyraźnie lepszym humorze.- Przecież połowa była gotowa zabić, żeby pójść na Turniej.
- Spotkali się z niemiłą niespodzianką.
- Dla kogo niemiłą…- nie skończyła, tylko uśmiechnęła się słodko, patrząc w moje oczy.

- Zaraz, zaraz…! „Słodko”???!!! Na bogów, Severusie, to ty znasz takie słowa?! Nie wiedziałem…

Minęło parę godzin. Obserwowałem ją, siedząc w fotelu, najpierw czytającą książkę, później dalej przyrządzającą eliksir. Nie byłem w stanie przeczytać już żadnego wypracowania. Skończyła równo dziesięć po trzeciej. Kazałem jej iść, rzucając zaklęcie sprzątające. Eliksir? Idealny, jak zawsze. Nic dodać, nic ująć.
Przy drzwiach odwróciła się do mnie.
- Rozmowy ze mną chyba jednak tak bardzo nie bolą, prawda, profesorze?- rzuciła uśmiechnięta pytanie i nie oczekując na odpowiedź zniknęła w ciemnym korytarzu, zamykając wcześniej cicho drzwi.
Zostawiła mnie z moimi przemyśleniami. I tym irytującym wnioskiem z dzisiejszej lekcji.

- Kiedy ona stała się kobietą, Severusie? Piękną, intrygującą kobietą…- z przerażeniem stwierdziłem, że coraz częściej zadaję sobie pytania bez istniejącej odpowiedzi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz