niedziela, 22 lipca 2012

Pergamin 2

Smuci mnie trochę, że nikt nie komentuje, chociaż licznik odwiedzin cały czas rośnie ;(

Dodalam przed chwilą rozdział, ale zastanawiam się, czy potrzebnie...

Pokonani - 4. Kolacja u Voldemorta

4. Kolacja u Voldemorta

            Minął pierwszy tydzień szlabanu. Codziennie czyściłam kociołki, ustawiałam składniki w szafie lub po prostu sprzątałam Eliksirownię, jak nazywaliśmy salę Snape’a. codziennie też wracałam po północy do pokoju, codziennie wstawałam o szóstej, codziennie jadłam lunch z Drako przy stole Ravenclav, którzy byli bardzo ciekawi rozwoju tego płomiennego romansu na śmierć i życie. Nie powiem, ja też byłam.
            Tego sobotniego wieczoru ja i Drako mieliśmy odwiedzić posiadłość Bellatrix podczas uroczystej kolacji wydawanej przed Voldemorta. Początkowo miał iść na nią też Snape, jednak ostatecznie nie dostał zaproszenia, a my nie mogliśmy zrezygnować, nie teraz. Z tego co wiedziałam, Mistrz Eliksirów nie znał nawet dnia i godziny i nie miał też zielonego pojęcia, że ja i blondyn właśnie się na nią szykujemy.
            Gdy przyszłam na korytarz w mojej nowej, fioletowej sukience i czarnych szpilkach, Drako już na mnie czekał, ubrany w czarny garnitur, czarną koszulę i fioletowy krawat, pasujący do mojego stroju.

            - Gotowy na imprezę?- próbowałam być zabawna, ale wiedziałam, że żadne z nas nie jest gotowe. Miałam przecież świadomość tego, że za parę godzin mogę być pochowana w tej samej sukience, w której teraz zamierzałam wyjść naprzeciw śmierci.

            Wielu ludzi, wielbicieli Czarnego Pana, oddałoby wszystko, aby być na moim miejscu, ale ja na pewno nie byłam jedną z nich. I chociaż stałam tam teraz z Drako pod rękę myśląc, jak osiągnąć pewny siebie wyraz twarzy, trzęsłam się ze strachu na myśl, kogo zamierzam za parę chwil spotkać. Znowu.
            Teraz pierwszy raz mógł tam być ktoś więcej oprócz Voldemorta. Ktoś, kto mógł mnie rozpoznać. Dalej możliwe było to, ż Snape się pojawi. Zaproszony, czy nie. On był przecież taki bezczelny. Mógł tam być też ktoś, kto znał mnie wcześniej, kto mógł być zdrajcą Zakonu.
            Aby zaoszczędzić czasu i drogi pustym zamkiem i błoniami, od razu teleportowaliśmy się pod bramę, gdzie Dumbledore zdalnie, ze swojej wieży, otworzył nam wejście, magiczną zasłonę, tajnym zaklęciem. Gdy przeszliśmy już na drugą stronę, a dyrektor na powrót ją zamknął, poczuliśmy, że teraz wszystko zależy od nas.
            Gdy przybywaliśmy na spotkania w wakacje, byliśmy w tajemnicy, na zlecenie zakonu. Drako, jako syn Śmierciożerców, Lucjusza Malfoy’a i jego żony Narcyzy, ja jako jego sympatia i gotowa na wszystko, aby spełnić wolę Voldemorta. Teraz o wszystkim wiedział nasz brodaty dyrektor i Snape, który teraz nawet nie znał daty, ani godziny.
            Teleportowaliśmy się jeszcze raz, tym razem przed bramę posiadłości Lestrang’ów i weszliśmy do środka. Dom był duży, ale bez przesady. Bogaty, na pewno, ale nie było tak naprawdę na czym oka zawiesić. Oglądałam go wtedy już chyba po raz dwudziesty, ale wcześniej nie było tam nikogo więcej poza Nim. Teraz ludzi było znacznie, znacznie więcej.
            Wmieszaliśmy się w tłum i podążaliśmy w stronę salonu, aby dać znać o swoim przybyciu. Byliśmy punktualnie, ale okazało się, że czekają tylko na nas.
            Drako odsunął mi krzesło, a ja usiadłam. Ten-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać siedział już na szczycie stołu uważnie obserwował naszą dwójkę.

            -Dzisiaj,- zaczął Płaskonosy- chcę przedstawić wam, moi drodzy, dwie osoby, z których jedną już znacie. Drako Malfoy!- powiedział głośno.- Syn Lucjusza oraz Narcyzy, a razem z nim, jego partnerka, Claudia Madelstone.

            W tamtym momencie wszystkie spojrzenia padły na mnie. Blondyna już znali. Mnie widzieli po raz pierwszy.
            Wytrzymując na sobie oczy wszystkich otaczających mnie osób, mogłam zobaczyć, jak niewiele osób, ze zgromadzonych tamtego dnia, znałam. Nie było między innymi rodziny Malfoy’ów, ani Lestrang’ów, naszego profesora, oczywiście i innych, znanych z towarzyszenia Voldemortowi, osobistości.
            Sama w sobie kolacja przebiegła bez zakłóceń. Posiłek był nawet smaczny i chociaż nie była głodna, z grzeczności nie wypadało odmówić. Drako wyszedł chyba z tego samego założenia, bo również jadł niewiele.
            Do tej pory Voldemort nie mówił, po co chciał, abyśmy przychodzili, ale oboje z Drako czuliśmy, że ten moment zbliża się wielkimi krokami.
            Po godzinie nieodzywania się do siebie, czyli zaistej ciszy wypełnionej tylko brzdąkanie noży i widelców o talerze, Voldemort podziękował większej części z 20 zebranych. Zostało 8 osób, włącznie z nami. Wypowiedział tylko jedno słowo, którego nie byłabym w stanie powtórzyć za nic w świecie i oni też wyszli. Zostaliśmy w trójkę sami. W śmiertelnym niebezpieczeństwie.
            Wcześniej nigdy nie rozmawialiśmy. Po prostu jedliśmy szybki obiad, we trójkę, po czym kazał nam odejść. Tym razem wszystko zostało zjedzone i posprzątane przez skrzaty, a my nadal siedzieliśmy naprzeciw niego, zastanawiając się, jak bliski jest nasz koniec.

            - Czas wreszcie usłyszeć twój głos, Claudio.- zwracał się tylko do mnie.- Od dawna jesteście razem?- ciekawa byłam po co mu ta wiedza.
            - Od czterech miesięcy, Panie.- powiedziałam zgodnie z ustaloną z Drako wersją.
            - Długo się znacie?
            - Siedem lat.
            - Uczysz się w…?- byłam pewna, że zna odpowiedzi na swoje pytania.
            - W Hogwardzie.
            - W jakim jesteś Domu?
            - W Gryffindorze.
            - A więc, dlaczego czuję w tobie Ślizgona?
            - Tiara najpierw przydzieliła mnie do Slytherinu, ale później zmieniła zdanie. Nie wiem, dlaczego.- wytłumaczyłam zgodnie z prawdą.
            - Tiara!- powiedział drwiącym głosem.- Ta durna czapka zawsze się myli!- kontynuował wysokim głosikiem.- Połowa Ravenclav mojego rocznika to teraz Śmierciożercy, a połowa Slytherinu siedzi w Ministerstwie.- zrobił pauzę.- Przejdźmy do rzeczy, Gryfonko.

            Przełknęłam nerwowo ślinę, myśląc, co się zaraz wydarzy.
            Najpierw kazał Drako wyjść. Musiał zrobić, co kazał. I z robił. Zostałam sama, a serce miało zamiar wyskoczyć z mojej klatki piersiowej, prosto przed jego ręce na stole. Nie wątpiłam, że bez zastanowienia zjadłby je jeszcze bijące i oblizał palce umazane w krwi.
            Jednym, prostym zaklęciem lewitacji uniósł mnie nad stół, tak, że leżałam w powietrzu na plecach, odwrócona do niego tyłem. On rozsiadł się wygodnie i zadał cicho pytanie.

            - Czy jesteś szpiegiem?
            - Nie, Panie.- odpowiedź miałam z góry ustaloną.

            Co wtedy czułam, gdy tak wisiałam w powietrzu, nie widząc jego wyrazy twarzy, ruchów, ani gestów mogących zwiastować, co zaraz się stanie? Szczerze, myślałam, że czekam na śmierć. I tak naprawdę za dużo się nie pomyliłam.

            - Crucjo!- szepnął Voldemort i wycelował we mnie różdżką.

            Spadłam mocno uderzając głową. Na początku usłyszałam jego śmiech, ale później zagłuszy go już tylko moje krzyki i wrzaski. Czułam ból przechodzący dokładnie przez każdy kręg mojego kręgosłupa po ramiona, nogi i czaszkę. Tą ostatnią przeszyła tak mocno, jakbym nadziała się na bardzo duży, ostry nóż. Między oczami, a po sam tył głowy. Ból rozdzierał moje ciało od środka, emitował, na jego zewnętrzne partie i sprawiał, że nie miałam pojęcia, gdzie jestem. Byłam oślepiona
            Później, nieprzerywając, zaczął zadawać pytania. Cały czas to samo: „czy jesteś szpiegiem?”. Moja odpowiedź także zawsze była taka sama, ale wypowiadałam ją co raz cichszym głosem. Słabłam w oczach. „Nie”.
            W pewnym momencie, albo przestał pytać, albo ból sprawił, że ogłuchłam.
            Chwilę później zdałam sobie sprawę, że straciłam czucie w dłoniach i stopach. Nie zdawałam sobie nawet sprawy z tego, w jakiej pozycji leżę.
            Myślałam wtedy już tylko o tym, żeby jak najszybciej rzucił Avadę Kedavrę, ale ona nie nadchodziła.
            Nie poczułam, kiedy przestał, ani, kiedy przeteleportowano mnie z rezydencji należącej do Bellatrix Lestrange.
            Dalej nie byłam świadoma.


            Gdy otworzyłam oczy, było ciemno.

sobota, 21 lipca 2012

Pokonani - 3. Namiętności przeszkodom kres

3. Namiętności przeszkodom kres

            - Drako!- krzyknęłam i podbiegłam do niego.
            - Nie tutaj.- szepnął mi do ucha i wciągnął do łazienki za rękę.
            - To damska!- zdążyłam tylko powiedzieć, ale już byliśmy w środku.

            Przycisnął mnie do ściany, gdzie mi się przyjrzał. Myślał chwilę o czymś, po czym założył mi kosmyk włosów za ucho i odezwał się łagodnie.

            - Co od ciebie chciał?
            - Dał mi szlaban na pół roku za niestosowanie się do przepisu.- powiedziałam cicho oficjalną wersję, tą nieoficjalną już znał.

            Drakon uderzył z całej siły pięścią w ścianę, tuż przy mojej głowie. Potem odsunął się i kopnął drzwi jednej z kabin, wydając przy tym okrzyk pełen wściekłości i frustracji. Po krótkiej chwili wyładowania znów przyciskał mnie do ściany dokładnie całym swoim ciałem. Obejmował mnie jedną ręką w pasie, a drugą, trzymając moją rękę wgniatał Mosno w ścianę nad moją głową.

            - Nadchodzi czas Wymiany. Będziesz jedyną osobą z siódmego roku, która zostanie w Hogwardzie, jak na razie.- rzekł dość spokojnym głosem.
            - Wiem.- powiedziałam tylko.
            - Dumbledore czeka na naszą odpowiedź.- znów powiedział bezuczuciowo.
            - Wiem.- powtórzyłam, patrząc mu w oczy.
            - Nie powinienem tu być, nie z tobą.
            - Wiem.- jeszcze raz powiedziałam.

            Zbliżył swoją twarz do mojej.

            - Mamy poważne problemy.- wyszeptał i pomorzył mi palec ma ustach, bo nauczony doświadczeniem, spodziewał się odpowiedzi.- Nic nie mów. Tylko…- nie dokończył.

            Jego twarz zbliżyła się jeszcze bardziej. Czekał na mój sprzeciw. Ten jednak nie chciał przyjść, a Drako dotknął mich ust swoimi, następnie delikatnie pocałował. Pierwszy raz.
            Jego ciało pragnęło uczucia, pragnęło mnie. Całował co raz głębiej. Bilo od niego gorąco, był rozpalony, żeby nie powiedzie, że napalony. Nasze oddechy się mieszały. Pachniał uwodzicielsko, a jego język wykonywał pewne ruchy. Nie myślał w tamtej chwili i ja też nie. Oboje poddaliśmy się emocjom, które towarzyszyły nam odkąd się spotkaliśmy.
            Kto wie, co mogłoby się wydarzyć, gdyby zza kabin nie pojawiła się Jęcząca Marta. Jej gwałtowność sprawiła, że blondyn prawie podskoczył do góry. Przeklął pod nosem, że nie można mieć chwili spokoju i trzymając mnie za rękę wyszedł z łazienki, niezważając na uwagi ducha.
            Korytarz był zatłoczony, a on szedł zdecydowanym krokiem z palcami dalej wplecionymi w moje. Jego wyraz twarzy i postawa ciała przemawiała: „mam plan”. I rzeczywiście miał. Ludzie, których mijaliśmy jeszcze długo patrzyli, oglądając się za nami.
            Nie wiedziałam dokładnie, co on kombinuje, ale byłam szczęśliwa, że mnie w końcu pocałował, a przynajmniej wydawało mi się, że powinnam być. Tak naprawdę, nie wiedziałam nic. Myślałam, że robiłam dobrze, miałam taką nadzieję.

            - Mam już dosyć ukrywania się po kątach.- powiedział do mnie pewny siebie.

            Zaprowadził mnie do Głównego Hallu, gdzie było mnóstwo ludzi, więcej, niż minęliśmy do tej pory. Byli tam przedstawiciele wszystkich domów. Korytarz aż skrzył się od kolorów: czerwonego, zielonego, niebieskiego i żółtego. Byli też wszyscy opiekunowie i jeszcze tuzin innych nauczycieli. Przebywaliśmy w zdecydowanie najgwarniejszym, największym i najpopularniejszym miejscu w całym zamku. To stąd prowadziły drogi do wszystkich zakamarków i sal w szkole i to przez nie przewijali się wszyscy uczniowie, pragnący wyjść na błonia.
            Zielonych i czerwonych było najwięcej. I to właśnie to sprawiło, że serce zaczęło mi bić mocniej i szybciej.
            Wciągnął mnie na podwyższenie. Wszystkie rozmowy ucichły, oczy ponad 200 ludzi spoczęły na mnie i na Drako. Cisza, jak makiem zasiał. W sumie nie miałam pojęcia, co mnie teraz czeka. Szczególnie denerwującymi dwoma osobami, oprócz nas, oczywiście, był NiczegoNieDającyPoSobiePoznać profesor Snape oraz z przejęciem patrząca, niewiedząca, czego się spodziewać profesor MacGonagall.
            Drako oddychał szybko.
            Odwrócił się do mnie, czując na sobie oczy Slytherinu. Objął mnie i znów spojrzał na „widownię”.

            - Kocham Gryfonkę Claudię Madelstone!- obwieścił, a tłum wstrzymał oddech, ja też.- I chcę się tym podzielić z całym światem!- dodał krzycząc.

            Gwałtownie przycisnął mnie do siebie i głęboko pocałował.
            MacGonagall odetchnęła.
            Snape zniknął, gdy tylko język Drakona dotknął mojego.
            Cóż, takiego obrotu sytuacji się nie spodziewałam.
            Pozostali nauczycieli i uczniowie Hufflepuff i Ravenclav zaczęli bić brawa. Powoli zaczęli się dołączać do nich mieszkańcy Gryffindoru, chociaż bardzo niechętnie. Ślizgoni zachowali zimną krew i z niedowierzaniem patrzyli na swojego przywódcę obściskującego się z mieszkanką ich odwiecznego wroga, Gryfonką. I żaden z nich wtedy nie pomyślał, że Połowa potajemnie była zakochana w Gryfonach.
            Nikt tak naprawdę wtedy nie myślał. Ani Gryfoni, ani Ślizgoni. Ani ja, ani Drako. Ani Dumbledore, gdy poszliśmy powiedzieć mu, że zgadzamy się pójść na kolację. Nigdy się nie domyśli, że ja i blondyn byliśmy już na wielu takich posiłkach wcześniej, że już w czasie wakacji działaliśmy na zlecenie. Ani on, ani Snape. Ani nawet Voldemort by się nie domyślił. I nawet głupia Tiara Przydziału, która rozpaliła ogień w moim sercu mrucząc mi do ucha: „Slytherin” i gasząc go brutalnie, krzycząc głośno: „GRYFFINDOR!!!”.

piątek, 20 lipca 2012

Pokonani - 2. Pretekst do złośliwości

2. Pretekst do złośliwości

            Pierwszą, wtorkową lekcją były, jak na złość, eliksiry. Severus Snape spoglądał na mnie i dzisiejszą partnerkę „od kociołka”. Mieliśmy te zajęcia ze Slytherinem, zawsze od 7 lat. To profesor nas przydzielał. Mnie i Drako posadził w dwóch końcach Sali, chociaż odkąd pamiętam siedzieliśmy razem.
            Warzyliśmy Eliksir Słodkiego Snu, bo według Snape’a pani Pomfrey miała problemy z kilkorgiem pierwszoroczniaków, którzy po nauce latania na miotle nie mogli usnąć po upadku z ponad 10 metrów. Jednak doskonale wiedziałam, że już tylko czeka na małe ziewnięcie ze strony któregokolwiek z uczniów, żeby mieć wymówkę do odjęcia punktów, albo najzwyczajniej poniżania, bowiem same opary tego eliksiru powodują senność. A cóż to byłaby za radość, gdyby pierwszy zrobił to któryś z Gryfonów…
            Emma właśnie zaczęła wrzucać pierwsze składniki, a ja mieszałam, kontrolując jej ruchy. To ja rozcinałam i kroiłam ingrediencję, według własnego, oczywiście, sposobu. Przepisy w naszych książkach były błędne, nie tylko jeśli chodzi o sposób rozdrabniania, ale również jeśli chodzi o ich ilość. Nie protestowała, gdy nawet nie otworzyłam książki. Wiedziała, że wiem lepiej.
            Malcolm Dur, Edward Cavannios, Veronica Holmes i Florence Martin, czwórka moich przyjaciół z Gryffindoru, siedzieli razem w parach. Miałam nieomylne wrażenie, że tylko mnie i Drako Snape chciał ukarać rozsadzeniem.
            Z co? Oboje wiedzieliśmy. Nad ranem wróciliśmy do zamku, mijając go bez słowa udaliśmy się do swoich salonów. Potem okłamaliśmy jeszcze Dumbledora, mówiąc, że nie doszliśmy do porozumienia. On na to, że musimy dać mu odpowiedź do końca następnego dnia. Później na pewno rozmawiał ze Snape’m. Ten z kolei zapewne doskonale wiedział, że noc spędziliśmy w Zakazanym Lesie, przecież wyczuwał czarną magię, ale nie mógł dać nam normalnego szlabanu, bo spotkanie, po którym zniknęliśmy było poufne. Byłoby za dużo pytań nie do wyjaśnienia.

            - Panno Madlestone!- wyrwał mnie z zamyślenia głos Snape’a- Czy zechce się pani podzielić z nami swoimi przemyśleniami?

            Nie odpowiedziałam. Spuściłam wzrok ze skruchą.
            Snape poczuł, że wreszcie znów zbliża się moment jego triumfu.

            - Czy jest pani głucha, panno Madelstone?- pytał, podchodząc do naszej ławki.- A może pokażesz nam, co twoje myśli uwarzyły w kotle.- zaproponował i nachylił się nade mną.

            Spojrzałam na zegar. Inni dopiero wrzucali składniki, pewnie myślał, że i my nie zdążymy.

            - Już, już.- odpowiedziałam i się uśmiechnęłam- Jeszcze tylko 4 sekundy.- patrząc na czasomierz, co do sekundy wyłączyłam palnik. Wzięłam fiolkę, nalałam do niej płynu i podałam mu ją.
            - Co pani uwarzyła, panno Madelstone?- zapytał, wąchając eliksir, chociaż doskonale znał odpowiedź.
            - Zgodnie z pana poleceniem, Eliksir Słodkiego Snu, profesorze.- odpowiedziałam zadowolona ze swojej pracy. Był idealny, nigdy nie uwarzyłam doskonalszego.
            - Czy został uważony zgodnie z książką?- zapytał z podejrzliwym uśmieszkiem.
            - Nie, profesorze. Posłużyłam się własnym, właściwym przepisem.- rzekłam, wiedząc, że i tak jestem na przegranej pozycji, że zaraz i tak odwróci kota ogonem tak, że ja nie będę miała racji.
            - Uważa pani, że przepis, który wam dałem, jest błędny? Pięć punktów od Gryffindoru! 

            Już chciałam coś powiedzie, bo wiedziałam, że mam rację, ale wtedy Drako złapał mój wzrok i pokręcił głową, mówiącą: „nie warto, przecież wiesz”. Wiedziałam.

            - Przepraszam. – powiedziałam tylko i spuściłam wzrok.

            Był zdziwiony i wściekły, że nie mógł odjąć naszemu Domowi więcej punktów.

            - Idealny.- mruknął, patrząc na fiolkę, ale byłam jedyną osobą, która usłyszała jego słowa. Nawet siedząca kilkanaście centymetrów dalej Emma nie miała o niczym pojęcia.

            Uśmiechnęłam się do niego, a on wykrzywił usta.

            - Przestań się głupio śmiać, Madelstone!- warknął i odszedł do swojego biurka, za którym bezszelestnie zasiadł.

            Przestałam się uśmiechać, a on po paru minutach zarządził odłożenie wszystkim narzędzi i wyłączenie kociołków oraz napełnienie fiolek.
            Snape przechadzał się po sali oglądając owoce pracy pozostałych uczniów. Większość nie zdążyła przygotować eliksiru, a ci, którym się to udało zostali obdarzeni wyśmiewającym wzrokiem i złośliwym komentarzem: „Jesteś aż tak tępy, że nie umiesz zauważyć błędów w przepisie?”. Istna paranoja. Zaprzeczał sam sobie.
            Po zakończeniu poniżania i narzekaniu, jak to wiele składników zmarnowaliśmy, dał ręką sygnał, że można wychodzić. Chciałam zniknąć jak najszybciej, ale wtedy zabrzmiał głos profesora.

            - Madelstone i Malfoy zostają! Co do raszty- natychmiast wyjść!- krzyknął, a sala opróżniła się w kilka sekund. Nikt nie chciał stanąć mu na drodze, cokolwiek miał w planach odnośnie naszej dwójki.

            Oboje podeszliśmy na wysokość pierwszych ławek i stanęliśmy obok siebie. Czekaliśmy, aż on powie coś pierwszy
            Odrzucił do tyłu swoje czarne szaty i zasiadł w swoim fotelu.

            - Czy któreś z was jest łaskaw powiedzieć mi, gdzie wczoraj zniknęliście?- zapytał, wyjątkowo, patrząc nam w oczy, spoglądają to na mnie, to na Drako. Robił to specjalnie, przecież znał odpowiedź!

            Cisza.

            - Po dwadzieścia punktów za brak odpowiedzi!- krzyknął.

            Spojrzałam ukratkiem na blondyna. Był twardy. Ja też.

            - Trzydzieści za ignorancję!- patrzył na mnie, nie na niego. On przecież był jego wychowankiem.- Drako, masz szlaban na tydzień. Zgłoś się do Filcha.

            Drako stał wytrwale obok mnie.

            - Wyjdź, Malfoy!!!- wrzasnął.

            Po jednym spojrzeniu w moją stronę wyszedł. Snape zatrzasnął zanim różdżką drzwi i w ten sam sposób je wyciszył.

            - Może teraz dowiem się prawdy.- powiedział ironicznie.

            Chciałam już coś wymyśleć i powiedzieć, ale on wszedł mi w słowo, osądzając zbliżające się kłamstwo po moich oczach.

            - Nie kłam, Claudia!- spojrzał na mnie morderczym wzrokiem. Pierwszy raz od niepamiętnych czasów nazwał mnie po imieniu. W sumie, wcale nie przypominałam sobie podobnej sytuacji.

            Uspokoiłam się i westchnęłam.

            - Byliśmy z Zakazanym Lesie, profesorze.- wyjawiłam.
            - Byliśmy…- przedrzeźnił mnie tak samo jak ja, akcentując pierwszą sylabę.- A co tam porabialiście?- znów tak samo zaakcentował.
            - Biwak urządziliśmy.

            Częściowo nie kłamałam. Namiot przecież był rozstawiony. Prawdą jest, oczywiście, że mieliśmy dojść do porozumienia w sprawie obiadu, ale Drako już dawno odpowiedział Voldemortowi na te zaproszenie, pisząc, że idzie ze mną. Granie histerii przed Dumbledorem i Snape’m było niezłym wyzwaniem, ale i niezłą zabawą.

            - Oczywiście nie muszę mówić, że czeka cię szlaban.

            Nie protestowałam, wiedziałam, że kara była zasłużona.

            - Pół roku za niedziałanie zgodnie z przepisem na eliksir i narażenie klasy na niebezpieczeństwo.- powiedział z uśmiechem zwycięzcy i mrugnął porozumiewawczo.

            Wiedziałam, że to nie za WŁAŚCIWY przepis dostaję szlaban, a za nocną schadzkę z Drakonem, a konkretnie wycieczkę do Zakazanego Lasy w środku nocy, ale on nie mógł podać prawdziwego powodu.

            - Codziennie o 20.30, w Sali Eliksirów.- powiedział z przymrożonymi oczami.

            Kiwnęłam głową i już chciałam wychodzić, nawet się odwróciłam, żeby skierować się ku wyjściu, ale znów w tym wielkim pomieszczeniu rozbrzmiał głos czarnowłosego mężczyzny.

            - Madelstone!- gdy usłyszałam swoje nazwisko znów się odwróciłam.

            Zrobiłam to jednak zbyt gwałtownie i prawie na niego wpadłam. Dzieliły nas centymetry. Poczułam jego zapach. Nie perfum, czy wód kolońskich. Jego osobisty zapach. Nie umiem do końca określić, co to było. Może trochę mięty i cytrusów, które tak uwielbiałam… Wiem, że zapach był odurzający i przyciągał jak magnez. Woń ta natychmiast wskoczyła na pierwsze miejsce zapachów przeze mnie pożądanych

            - Przynieś swoją POPRAWIONĄ książkę z eliksirami, chciałbym ją przejrzeć.- spojrzał na mnie z góry i kazał wyjść.

            Nie zwlekała. Opuściłam pospiesznie pomieszczenie, zastanawiając się, co właściwie właśnie się wydarzyło i udałam się do łazienki Jęczącej Marty. Przy wejściu do niej czekał już na mnie przystojny i kochany blondyn.

Pokonani - 1. Propozycja

1. Propozycja

            Ubrana w czarną sukienkę, rajstopy tego samego koloru i wysokie, także czarne, szpilki, z białą kopertówką przemierzałam korytarz Hogwartu. Było cicho. Dopiero pod gabinetem Dumbledora usłyszałam jakiekolwiek dźwięki. Weszłam wpuszczona bez problemu- oczekiwał mnie.
            Odznaczał się szczególnie jeden z głosów. Od razu odgadłam, do kogo należał, a utwierdziłam się w tym jeszcze bardziej, gdy po wspięciu się na wieże, zza pozostałych schodów zobaczyłam krzyczącego chłopaka, stojącego na środku pomieszczenia w wizytowym stroju, w mocno poluźnionym krawacie i odpiętych, pierwszych guzikach białej koszuli. Miał krótkie, platynowe włosy i duży grymas na twarzy. Drako Malfoy.
            Po prawej stronie, pod ścianą, w drewnianym fotelu siedział mężczyzna i w bezruchu obserwował poczynania chłopaka. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji, tylko Bóg mógł wiedzieć, jakie myśli przewijały mu się przez głowę. Był ubrany w długie, czarne szaty. Jego ręce spoczywały na podłokietnikach fotela. Wydawać by się nawet mogło, że czarnowłosy mężczyzna nie oddycha, jednak po dłuższej obserwacji stwierdziłam, że nozdrza jego zgarbionego nosa poruszają się w towarzystwie pomarszczonych policzków. Byłam bardziej pewna tego, że on tam będzie, niż tego, że rano wzejdzie słońce. Gdy coś się działo, on zawsze był w centrum zainteresowania. Nie był to nikt inny, niż profesor Severus Snape.
            Przy swoim biurku, naprzeciwko wejścia siedział gospodarz tego spotkania. Stary dyrektor Dumbledore był jedną z najbardziej rozpoznawalnych osób w całym świecie magii. Byłam pewna, jednak, że rozpoznawali go bardzie po długiej do brzucha, białej brodzie i tego samego koloru włosach, niż po zasługach. Trzymał się za podbródek ręką, podpartą łokciem o biurko. Także był ubrany w swoje wyjściowe szaty- szaro- niebieskie.
            Postanowiłam poczekać i zobaczyć, jak rozwinie się sytuacja, zanim wejdę.

            - Ja i Claudia?! Jak mogłeś nam to zrobić?!- wrzeszczał na starca- Nie wierzę!!- wskazał palcem na obiekt swojego gniewu, po czym oparł się dłońmi o biurko, a kant złapał dłońmi tak mocno, że zrobiły się czerwone- Paranoja!- szepnął i spojrzał na Snape’a. Ten się nie poruszył- Nic nie powiesz, prawda?!!!- krzyknął głośniej, niż kiedykolwiek wcześniej.
           
            Snape siedział dalej w bezruchu.
            Po obserwacji tamtego wybuchu Drako wyszłam zza schodów i postanowiłam: po pierwsze, dowiedzieć się, o co chodzi i, po drugie, ratować sytuację, bo jednoznacznie byłam w to zamieszana.

            - O!- powiedział głośno dyrektor, patrząc na mnie, zmieniając pozycję na mniej znudzoną i przerywając jednocześnie blondynowi, który szykował się do następnego ataku- Panna Madelstone także powinna wypowiedzieć się w tej sprawie.- w tym momencie Drako obrócił się, aby na mnie spojrzeć. Widziałam, że z jego oczu w każdej chwili mogą wyciec łzy. Niespotykany widok…- Claudio, - powiedział patrząc mi w oczy- cieszę się, że dołączyłaś do nas.- skinęłam głową. Snape nawet na mnie nie spojrzał. Wpatrywał się pustym wzrokiem w przeciwległą ścianę- Powiedz, co myślisz o tym, abyś razem z panem Malfoy’em wzięła udział w uroczystej kolacji, w rezydencji Lestrange’ów. Będzie wydany, na razie nie wiemy, kiedy, z polecenia Sama-Wiesz-Kogo. Nalegał, aby Drakonowi towarzyszyła wyjątkowa dziewczyna.

            Spojrzałam ukradkiem na Snape’a. Zaciskał dłonie na oparciu, zrobiły się już prawie całkowicie białe. Rozpoznałam wściekłość, chociaż jego mimika twarzy wciąż mówiła: ”mam to gdzieś, mogę już wreszcie pójść?”. Potem spojrzałam na Albusa. Był ciekawy, co odpowiem, chociaż, w głębi duszy już tak naprawdę wiedział. Zerknęłam też na Drakona. Patrzył w moje oczy z prośbą, usta miał wykrzywione. Naprawdę miał zamiar się rozpłakać.

            - Byłabym zaszczycona.- powiedziałam cicho, nie patrząc na blondyna.

            Drako zaklął głośno i cisnął jedną z figurek słoni, z kolekcji dyrektora, w ścianę. Porcelana rozbryzła się we wszystkich kierunkach, jak krew z głowy ofiary, po uderzeniu tępym narzędziem.

            - Czemu milczysz, do cholery?!!!- wrzasnął w kierunku kredoskórego mężczyzny, opiekuna swojego Domu. Miałam nadzieję, że nie obudził tym odgłosem połowy Hogwartu- Przecież ją zabije! Będzie dla niego zabawką! Będzie chciał się na mnie zemścić, zrobić na złość!!! To, cholera jasna, Gryfonka! Zabije ją za samo to!!!- nie miałam pojęcia, że można drzeć się jeszcze głośnie, on najwyraźniej próbował przenieść tą granicę.

            Łzy poleciały mi po policzku.
            Podeszłam do niego, próbując złapać go, trzęsącego się na wszystkie strony. Wyrywał mi się, ale w końcu udało mi się go przytulić. Gdy zobaczył, że płaczę, przestał się rzucać i docisnął mnie do siebie mocno. Poczułam jego łzy na swojej szyi.
To ja stałam przodem do Snape’a. Przełknął ciężko ślinę i po raz pierwszy się odezwał.

- To byłby istny horror prowadzić ich tam oboje, Albusie.- jego usta poruszały się nieznacznie, a ciało wcale. Oczy nie okazywały wciąż, żadnych emocji, jednak cały czas były wlepione w moje.
- Ależ, Severusie, tu chodzi o dobro całego Hogwartu!- powiedział Dumbledore, przekonany o swojej racji.

Nie mogłam już tego wytrzymać. Postanowiłam, że czas już kończyć tą dyskusję, przynajmniej na razie.

- Obiecuję, że odpowiemy w ciągu kolejnych dni.- powiedziałam znów cicho, kierując swoje słowa do dyrektora.

W jednej chwili dobyłam różdżki i zanim ktokolwiek zdołał się sprzeciwić, teleportowałam siebie i Drako na błonia, skąd udaliśmy się w stronę pierwszych drzew Zakazanego Lasu.
Tam oparłam się o jedno z drzew plecami. On położył ręce dość blisko mojej szyi, na chropowatej korze, zagradzając mi tym samym drogę ewentualnej ucieczki. Dzieliły nas centymetry. Było strasznie ciemno, ledwo co widziałam drzewo oddalone o trzy metry. Było już po północy. Nie było śladów po naszych łzach. Śmialiśmy się rzewnie i głośno. Drako trząsł się cały rozbawiony.
W pewnym momencie pocałował mój policzek i przytulił mnie, a ja jego. Chichraliśmy się w swoich objęciach przez jeszcze długi czas, a potem udaliśmy się w głąb Zakazanego Lasu, gdzie w rozstawionym namiocie spędziliśmy resztę nocy. Ja w jednym końcu, on w drugim, jednak śpiąc ze splecionymi dłońmi.

Pokonani - Prolog

Prolog



Zaczynam opowiadanie o tematyce potterowskiej, ale obiecuję- żadnego Pottera, Weasley’a, czy Granger. To będzie mój własny świat, i Jej własny romans.



            Siedziałam w najmniej oświetlonym kącie, w najciemniejszym i najgorszym barze na ulicy Pokątnej. W miejscu, gdzie przebywały tylko najciemniejsze charaktery, gdzie ludzie, którzy mieli mniejsze lub większe „coś” na sumieniu ukrywali się przed sprawiedliwością. Niejeden z nich rzucił nieraz w życiu Zaklęciem Niewybaczalnym. Ukrywali się przed światłem, światem i Azkabanem.
            Zastanawiałam się, czy właśnie dlatego pasuję do tego miejsca, czy jest dokładnie odwrotnie. Wiedziałam, jednak, że jest to miejsce, do którego osoby, przez które nie chciałabym być znaleziona zajrzałyby jako do ostatniego.
            Mimo wszystko, nie przewidziałam tego, że osoba, która weszła do tego baru zaraz po tym, jak wypiłam swoje piwo kremowe, zna mnie lepiej, niż ja sama siebie. Zmierzał prosto do moje stolika. Usiadł i zamówił Ognistą.
            W swoim morderczym wzroku, który wlepiłam w niego, nie ukrywałam, że jest on pierwszą osobą z listy „Nie Spotkać Nigdy Więcej”.
           
- Najpierw urywasz wszystkie kontakty, a teraz masz czelność zakłócać mi moją samotność?- powiedziałam przez zaciśnięte szczęki.
            - On prosi, żebyś wróciła.- rzekł bezuczuciowo.
            - Niby z jakiego powodu?- zapytałam wściekła.
            - Muszę wyjechać na jakiś czas. Chce, żebyś mnie zastąpiła.- wyjaśnił.
            - Gówno mnie obchodzą twoje problemy!- krzyknęłam- Tak jak ciebie nie obchodziły moje.- ściszyłam głos, bo miałam wrażenie, że goście całej speluny patrzyli tylko na nas.
            - Wiesz, że nie mogłem.- powtórzył się setny raz.
            - A ty wiesz, że zrobiłeś za mnie dziwkę!- znów podniosłam głos, a wszyscy co raz bardziej wlepiali we mnie ślepia.
            - Przykro mi.- wycedził i spuścił wzrok.

            Nastała chwila ciszy. Nie tylko przy naszym stoliku- w całym barze!

            - Sama to z nim załatwię!- krzyknęłam i teleportowałam się jak najdalej od tamtego baru, od niego.

            MUSIAŁAM to SAMA załatwić.

piątek, 6 lipca 2012

Pergamin 1

     Moim pierwszym postem chciałam powitać Was na moim blogu. Myślę, że wiele/wielu z Was słyszało lub czytało opowiadania typu "Severus i Hermione", ja przeczytałam wiele. W pewnym momencie sama zapragnęłam pisać coś takiego. Wcześniej napisałam już trzy książki, tak do poduszki, ale teraz postanowiłam pisać i czekać na krytykę lub pochwałę od tak szczerych do bólu internautów (to miał być komplement ;)). Jeśli chodzi o tytuł tego posta (Pergamin) będzie to informacja ode mnie do Was.                                                                                                                   
                    
     Pierwszy rozdział powinien pojawić się w ciągu dwóch tygodni.



                                               Do usłyszenia!



                                                              Rasby