poniedziałek, 26 listopada 2012

Pokonani - 14. Opieka nad rannym, czyli wspomnienia w myśloodsiewnicy


14. Opieka nad rannym, czyli wspomnienia w myśloodsiewnicy.


Obudziłem się rano, czując przyjemne mrowienie na plecach.
Otworzyłem przeciągle oczy i ziewnąłem. Podniosłem głowę i z zaskoczeniem odkryłem, że obok łóżka, na moim laboratoryjnym fotelu śpi skulona Claudia. Spojrzałem na swoje nagie ciało i zakrwawioną pościel. Powoli zacząłem sobie wszystko przypominać…
Voldemort… wezwał mnie… Co było potem…? Ból. Tak… Potem był już tylko ból… Ile to trwało? Pamiętam, jak teleportowałem się do Hogwartu. I po tym nie pamiętałem już nic.
Usiadłem na łóżku i dotknąłem swoich pleców.
Rany były w stanie gojenia się. Na pewno nie wyglądały tak, jak powinny wyglądać dnia następnego bez żadnej pomocy.
Spojrzałem na nią.
Oddychała cicho. Nogi miała podkurczone, a głowę opierała na podłokietniku. Usta lekko rozchylone, naprawdę, prawie niezauważalnie. Rude włosy opadały jej na twarz.
Już wyciągnąłem rękę, żeby odsunąć je do tylu, ale zatrzymałem się w połowie drogi, obawiając się, że ją obudzę.
To ona  musiała się mną zająć. Tylko ona wiedziała o istnieniu maści…
Pamiętam… Lucjusza wezwał do siebie zaraz po tym jak wrociłem i… ona przeniosła mnie… przelewitowała… magią ręczną. Jeżeli nie doceniałem jej wcześniej, to już było to nieaktualne.
Westchnęła cicho przez sen.
Wstałem jak najciszej umiałem, żeby jej nie obudzić i pocierając lekko plecy, bo zaczynały pobolewać, skierowałem się do laboratorium, gdzie wypiłem Eliksir Rozjaśniający Umysł. Parę sekund później pamiętałem już wszystko.
Przeszedłem do łazienki i rzuciłem zaklęcie wyciszające. Wziąłem zimny prysznic i zdenerwowany zauważyłem, że zapomniałem wziąć z pokoju koszuli. Na szczęście o spodniach pamiętałem.
Otworzyłem drzwi do sypialni, które skrzypnęły.
Automatycznie otworzyła zaspałe oczy.
Podniosła się szybko, trochę zawstydzona i zarumieniona spuściła wzrok, próbując nie patrzeć na moją nagą klatkę piersiową.
- Dzień dobry, profesorze.- wyszeptała ochrypłym głosem i przeczesała ręką długie włosy, próbując je jakoś wygładzić.
- Dzień dobry, Claudio.- odparłem i podszedłem do komody, z której wyciągnąłem czarną koszulę.
Czułem jej wzrok na swoich plecach.
- Dzisiaj wygląda to o wiele lepiej.- stwierdziła cicho.
Zarzuciłem koszulę na siebie i podszedłem do niej, zapinając ją.
- Jestem pewien, że nie był to przyjemny widok.- powiedziałem.- Nie musiałaś tego robić.- stwierdziłem oczywisty fakt.
Uśmiechnęła się.
- Pan tak bardzo mi pomógł, gdy byłam w podobnej sytuacji, a w zasadzie w dalszym ciągu się w niej znajduję, więc…
- Dziękuję.- przerwałem jej. Podniosła zdziwiony wzrok. To prawda, nie często zdarzało mi się dziękować komukolwiek, a już na pewno uczennicy.
- Nie ma za co…- wydukała zawstydzona i zdziwiona.
- Byłaś tu całą noc?- zapytałem.
- Tak. Pomyślałam, że gdyby pan czegoś potrzebował…- zrobiła krótką przerwę.- Ja nigdy nie widziałam nikogo w takim stanie…- wyszeptała tak cicho, że ledwo co ją usłyszałem. W jej oczach ukazały się łzy troski i szczerości. Ona naprawdę się przejmowała.
Założyła ręce na piersiach i spuściła wzrok.  Był to gest, zapewniający jej poczucie ciepła i bezpieczeństwa. Aż ręce mnie świerzbiły, żeby ją objąć i powiedzieć, że wszystko w porządku. Za miast tego jednak zmieniłem temat.
- Nigdy nie mówiłaś, że posługujesz się magią bezróżdżkową.- spojrzała na mnie zapłakana, zakłopotana i odrobinę przerażona.
- Myślałam, że pan nie będzie pamiętał…- wychlipała.
- Ja jednak wolę pamiętać.- powiedziałem.- To da ci dużą przewagę w Turnieju. Dlaczego wcześniej o tym nie wspomniałaś?
- Nie pytał pan. Jestem nauczona, żeby nie odpowiadać bez pytania.- patrzyła na mnie szklistym wzrokiem.
Rzeczywiście mogła się tego nauczyć przez sześć lat na moich lekcjach. Westchnąłem zrezygnowany.
Spojrzałem na zegar. Śniadanie zaczynało się za dziesięć minut.
- Proszę iść przygotować się do śniadania, panno Madelstone. Spotkamy się w Wielkiej Sali.
Kiwnęła lekko głową i wyszła z moich kwater.
Sięgnąłem za wieszak, aby założyć na siebie świeże szaty i nagle poczułem bolesne ukłucie. W pełnej nieświadomości padłem  na podłogę, zwijając się z bólu.



Gdy weszłam do pokoju wspólnego Slytherinu, wszyscy już gromadzili się, gotowi do wyjścia.
- Claudia!- usłyszałam Davida.
Odwróciłam się do niego.
- A ty gdzie tak wcześnie byłaś, co?- uniósł brew. Zaśmiałam się.- No co?
- Śledzisz mój każdy krok, czy co?- próbowałam powiedzieć to złośliwie, ale on już czuł, że mi nie wyszło.
Przyjrzał mi się uważnie.
- Płakałaś?
- Trochę…- szepnęłam. Przed nim i tak bym nic nie ukryła. Znał odpowiedź na swoje pytanie, zanim odpowiedziałam.
- Co się stało?- zapytał. Zdawał się naprawdę przejmować. Objął mnie ramieniem.
Spojrzałam na niego. Moje myśli były przed nim całkowicie zamknięte.
- Nie pytaj, jeśli nie chcesz bym kłamała, Dave…- odpowiedziałam smutno, wyrwałam się mu i podążyłam do swojego dormitorium.
Wiedziałam, że nie będzie dociekał. On już taki był. Zadziwiające, jak dobrze go poznałam w tak krótkim czasie.
Po prysznicu i spakowaniu torby oraz wciągnięci na siebie bielizny, rajstop i czarnej sukienki, wygodnych, płaskich kozaczków oraz szaty z emblematami Domu Węża udałam się na korytarz, owijając jeszcze szyję zielono srebrnym szalikiem. Dziś chciałam poczuć opiekę Salazara Slytherina jak najbliżej siebie.
W Wielkiej Sali ze zdziwieniem odkryłam, że profesor Snape nie siedział przy stole nauczycielskim, więc zdecydowałam się usiąść razem z moimi znajomymi.
W zasadzie nie rozmawialiśmy o niczym ciekawym. Już pół godziny później stałam pod Salą Eliksirów. Teraz lekcje miał mieć czwarty rok Ravenclaw i Hufflepuff’u.
Drzwi były zamknięte. Czekałam razem z Krukonami i Puchonami, w końcu miałam pomagać w czasie lekcji Snape’owi, jak dzień wcześniej. Minęło pięć minut. Snape się nie pojawił. Kolejne pięć. Dalej nic.
Wyciągnęłam różdżkę i otworzyłam drzwi, zaklęciem zabezpieczającym, które znałam tylko ja i on.
- Zapraszam do klasy.- powiedziałam, zastanawiając się, czy postępuję właściwie.
Uczniowie weszli bez pytań i zajęli swoje stałe miejsca. Ostatni zamknął drzwi. Ja w tym czasie wchodziłam na podwyższenie, gdzie stanęłam przy swoim biurku i wyciągnęłam swoje rzeczy.
Podeszłam do biurka Snape’a, żeby zobaczyć jego planową rozpiskę eliksirów na dziś.
To, co robiłam było zdecydowanie nieodpowiedzialne. W Sali Eliksirów zawsze mogło wydarzyć się wszystko, co najgorsze. Miałam w pamięci Sylvestra. Ale czy ja się tym przejmowałam?
- Podręczniki, strona 238. Proszę przeczytać treść, następnie przystąpić do formułowania wniosku z tekstu.
Usiadłam na swoim krześle i rozmyślałam, gdzie mógł się podziać Mistrz Eliksirów. Nie zdarzyło się, żeby nagle znikał bez powiadamiania dyrektora i dawania zastępstwa. To nie było możliwe…

- Gdzie pan  jest, profesorze…?- zapytałam go w myślach.
Odpowiedziała mi tylko cisza.

Przyglądałam się uważnie uczniom. Obok jego planu lekcji miałam zapisaną liczbę uczniów. Przeliczyłam wszystkich, okazało się, że nikogo nie brakowało.
Westchnęłam. Mój niepokój narastał.

- Profesorze, co się stało?- ponowiłam próbę skontaktowania się z nim.
Bezskutecznie.

Obserwowałam ich, rzucając co raz bardziej nerwowe spojrzenia. Niektórzy z nich przyglądali mi się badawczo. Na pewno zastanawiali się, dlaczego rządzi mną poddenerwowanie i irytacja.
Nie zauważyłam, kiedy moje palce zaczęły stukać rytmicznie o blat biurka. Moja noga także podrygiwała nerwowo.
Minęło dwadzieścia minut lekcji.
Nie wytrzymałam.
Wstałam, zarzuciłam szatą i zeszłam z podestu. Kierowałam się do drzwi, przy których się zatrzymałam.
- Możecie już iść.- powiedziałam, a oni wszyscy zdziwieni przenieśli na mnie wzrok.- To nie jest żart. Formułowanie wniosku macie skończyć jako pracę domową. Na za tydzień referat dotyczący zależności między dodawaniem składników płynnych i składników- ciał stałych. Z polecenia profesora Snape’a.- zaczęli się zbierać, narzekając na kolejny referat.
Co prawda nigdzie nie znalazłam zapisków o planach profesora, co do zadania takiego referatu, ale pamiętałam, że przy przerabianiu tego tematu pisałam taki referat.
Wychodzili z Sali wyjątkowo wolno, ale w końcu wszyscy się rozeszli na swoje następne zajęcia. Mieli jeszcze pół godziny.
Zabezpieczyłam Eliksirownię tym samym zaklęciem, którym ją wcześniej otworzyłam i udałam się prosto pod jego laboratorium.
Zapukałam .
Nic.
Zapukałam ponownie, głośniej.
Dalej nic.
W myślach przeklęłam siebie za to, co zamierzałam zrobić i dotknęłam ściany w miejscu, gdzie powinna znajdować się niewidzialna klamka. Nacisnęłam ją i drzwi się uchyliły. Nie były zamknięte.
Nie powinnam była tego robić.
Weszłam do środka i aż krzyknęłam przestraszona.
Profesor był czarnym kłębkiem, leżącym na środku podłogi w przejściu między laboratorium a sypialnią.
Podeszłam do niego szybko, zatrzaskując głośno drzwi. Był nieprzytomny.
Odwróciłam go na plecy, zdarłam z niego koszulę, potem znów odwróciłam go na brzuch. W tej pozycji, przy użyciu odpowiedniego zaklęcia przeniosłam go na łóżko.
Jego plecy znów krwawiły.
W laboratorium umyłam ręce, wzięłam różdżkę, miskę z wodą, ściereczkę, maść, Eliksir Leczący Rany i Eliksir Przeciwbólowy.
Ręcznie, wilgotną ściereczką oczyściłam rany i plecy z krwi, która cały czas się sączyła. Oddychał ciężko. Nasmarowałam plecy maścią i poczekałam, aż się wchłonie. Przekręciłam go na plecy i otarłam jego twarz zroszoną potem, spowodowany bólem. To samo uczyniłam z jego klatką piersiową.
Był bardzo dobrze zbudowany. Niemal idealnie. Bardzo blady, ale jego mięśnie wyraźnie się odznaczały.
Wycelowałam w niego różdżką słaby impuls elektryczny.
Od razu otworzył oczy, a ja podsunęłam mu do ust fiolkę najpierw z jednym eliksirem, potem z drugim. Przełykał chyba jeszcze nieświadomy, co się z nim dzieje, dlatego przywołałam jeszcze Eliksir Rozjaśniający Umysł i także mu go podałam. Zdawał się odzyskać pełną świadomość w paręnaście sekund.
Spojrzał na mnie i próbował się podnieść, ale mu nie pozwoliłam, kładąc delikatnie ręce na jego ramionach i dociskając do łóżka. Zadziwiająco szybko się poddał i już leżał, przesuwając się, żeby zrobić mi miejsce. Usiadłam obok niego.
- Wolałbym, żebyś następnym razem nie przychodziła. Nie lubię mieć długów.- chyba próbował być zabawny, ale szczerze, Snape i bycie zabawnym?!
- W tej chwili to ja się panu odwdzięczam, profesorze. Nigdy nie będzie odwrotnie.- spuściłam wzrok na jego klatkę piersiową. Oddychał już spokojniej.
Zaśmiał się cicho.
- Cóż, panno Madelstone, zapewniam, że dobrze wykonujesz swoją powinność.- uśmiechnął się. Mieszanka eliksirów musiała podziałać na niego naprawdę rozluźniająco.
Ja też się uśmiechnęłam.
- Zmartwiłam się, gdy nie przyszedł pan na lekcje.- zobaczyłam bardzo lekką panikę w jego oczach. Zabłysły tak charakterystycznie, próbując ukryć wszystko, co odczuwał.- Proszę się nie martwić.- uspokoiłam go.- Kazałam im przeczytać twierdzenia, które miał pan zapisane na harmonogramie dnia i zapisać wnioski jako pracę domową. Pozwoliłam sobie zadać im referat na następny tydzień, mimo iż nie było o nim żadnej informacji. Pamiętałam, że na czwartym roku pisałam wypracowanie w odniesieniu do tematu dzisiejszej lekcji.
- Jaki temat?- zapytał lekko stłumiony moim sprawozdaniem.
- Zależności między dodawaniem składników płynnych i składników- ciał stałych.- odpowiedziałam.
- Rzeczywiście w pamięci miałem polecenie wykonania go.- mrugnął kilka razy.- A kto dał ci upoważnienie do prowadzenia lekcji?- uniósł jedną brew
Zamarłam. Nic nie odpowiedziałam.
- Nie było żadnych eliksirów na lekcji?- upewnił się.
- Nie, profesorze. Nigdy bym na to nie pozwoliła.- zaprzeczyłam szybko.- Czytali tylko podręcznik.
- Dobrze w takim razie.- uśmiechnął się i skinął głową.
Nastała krótka cisza, którą przerwałam.
- Jako Prefekt Naczelna Hogwrtu powinnam zgłosić profesorowi Dumbledor’owi, że jest pan niezdolny do pracy w dniu dzisiejszym. Musi mieć czas na wyznaczenie zastępstw.
- Użyj systemu kominków. Są połączone.- odparł, a ja wstałam i podeszłam do drzwi od salonu.
- Proszę się stąd nie ruszać.- uśmiechnęłam się niewinnie i zniknęłam w głębi pokoju.
Po wzięciu garści proszku Fiuu z małej miseczki, zniknęłam w obłokach dymu, wypowiadając dokładnie nazwę miejsca, do którego zmierzałam.
Gdy wyszłam z obłoków dymu w biurze dyrektora, brodaty starzec wydawał się być zaskoczony moim nagłym pojawieniem się.
- Dzień dobry, profesorze.- zaczęłam.- Przepraszam za moje niespodziewane i nieformalne przybycie, ale sprawa jest poważna.
Spojrzał na mnie uważnie i pokiwał głową na znak, bym kontynuowała.
- Czy wie pan o wczorajszym wezwaniu profesora Snape’a przez Sam- Pan- Wie- Kogo?- zapytałam i stanęłam przed jego biurkiem. Usiadł prosto.
- Owszem. Severus wspominał, że będzie musiał udać się do Niego wczoraj wieczorem. Skąd ty o tym wiesz?
- Również zostałam poinformowana.- powiedziałam szybko. Nie chciałam zdradzać, że opiekunem na moim szlabanie/ praktykach miał być Lucjusz Malfoy. Byłam pewna, że akurat tego dyrektor nie wiedział.- Wczoraj zastałam profesora Snape’a w bardzo złym stanie. Zajęłam się nie należycie i wydawać się mogło, że dziś będzie w pełni sił, jednak nie zjawił się na śniadanie i pierwszą lekcję. Poprowadziłam ją za niego, ale zaniepokojona jego zniknięciem postanowiłam udać się do jego kwater, to znaczy laboratorium.- Dumbledore uważnie słuchał.- Tam zastałam go nieprzytomnego i wymagającego natychmiastowej pomocy, jaką oczywiście udzieliłam. Przybyłam siecią kominków za pozwoleniem profesora Snape’a, aby poinformować o jego niezdolności do pracy w dniu dzisiejszym.- zakończyłam swój wywód.
Dyrektor się uśmiechnął.
- Cóż to za oficjalny język, Claudio?- zaśmiał się.
- Proszę wybaczyć, profesorze, ale niepokoję się stanem profesora Snape’a. Nie mam pewności, co dzieje się z nim w tej chwili.
- Doskonale cię rozumiem.- pokiwała głową.- W takim razie, skoro wiesz jak zajmować się Severusem, nie mam innego wyjścia jak oddelegować cię do niego. Ze względu na tajemnicę, jaką jest objęta wasza działalność konspiracyjna, nie mogę przysłać do niego Poppy Pomfrey. Wyznaczę zastępstwa. Jesteś zwolniona z lekcji. Dziękuję za opiekę nad nim, panno Madelstone. I bezinteresowne zainteresowanie się sprawą.- zaśmiał się.- 10 punktów dla Slytherinu.
- Dziękuję, profesorze.
Przebierałam nerwowo nogami, chciałam już wrócić do Mistrza.
- Do zobaczenia, Claudio. Widzę, że naprawdę jesteś zmartwiona. Powinnaś już iść.- skinął głową w kierunku kominka.
Uśmiechnęłam się wdzięczna i w paręnaście sekund znów znalazłam się w salonie profesora.
Weszłam do sypialni, a on leżał tak, jak go zostawiłam. Oczy miał trochę żywsze, oddychał z łatwością. Twarz nie wyrażała już bólu. Uśmiechnęłam się zadowolona, że czuje się lepiej.
- I jak?- zapytał jakby od niechcenia.
- Zostaną wyznaczone zastępstwa, a ja zostałam pana osobistą pielęgniarką.- zarumieniłam się.
- Nie musisz nade mną siedzieć. Może iść do komnat Slytherinu.- powiedział.
- Nie umiałabym usiedzieć spokojnie. Cały czas odczuwałabym niepokój.- moje policzki pokryły się purpurą.
- O moją osobę, panno Madelstone?- zaśmiał się.
- Owszem, profesorze.- odpowiedziałam cicho, patrząc mu w oczy. Zrozumiał, że nie żartuję.
Zajęłam miejsce na skraju łóżka i przyjrzałam się mu uważnie i z troską.
Zmienił temat.
- Sprawdziłaś wczorajsze ćwiczenia?- zapytał.
- Tak, profesorze.- spuściłam wzrok na  jego ciało, nie umiałam wytrzymać napięcia w jego oczach.
Podświadomie czułam, że nie powinnam widzieć swojego obnażonego do połowy profesora, ale, do cholery jasnej, na plaży widzi się gorsze rzeczy!!!
- Pomóc panu się przykryć?- zapytałam z nadzieję, że odpowie twierdząco.
- Nie jest mi zimno. Eliksiry działają rozgrzewająco.- odrzekł chyba nie rozumiejąc aluzji. Albo lubił patrzeć jak się męczę… Lub jedno i drugie.- Wydajesz się odczuwać dyskomfort. Możesz wyjść w każdym momencie. Nic mi nie jest…
- Nie, profesorze.- przerwałam mu i przykryłam swoją dłonią jego. Przerwałam Snape’owi…?!!!- Nie wyjdę. Może się panu tak nie wydawać, ale naprawdę jest pan w złym stanie.
…A on mnie nie ochrzanił?!!!
Przyjrzał mi się. Jego dłoń lekko ścisnęła moją i natychmiast puściła, jak oparzona.
Zasmuciłam się trochę. Jestem pewna, że zauważył mój niezdefiniowany wyraz twarzy.
Patrzyłam w czarny, kojący ocean jego oczu.
Przygryzłam dolną wargę, myśląc o tym, że nie zachowałam się kulturalnie.
Westchnął.
- Jak podobała ci się współpraca z panem Golthiciem?
Do stu hipogryfów, on usiłował nawiązać rozmowę!!!
- David jest w moim wieku, dobrze nam się rozmawia.- odpowiedziałam szczerze.- Teraz, gdy wszyscy są na Wymianie, trzymam się z nim, Julce i Claudiusem.
- Pan Golthic, panna Sommers i pan Downey? Naprawdę wydają ci się być odpowiednim towarzystwem?- uniósł brew.
- Cóż, profesorze, przez ten czas zauważyłam jedną, najważniejszą rzecz w Domu Węża. Która nie ukrywam, bardzo mnie cieszy i mi się podoba.- dodałam szybko.- Wszystkie pozostałe Domu sprzysięgły się przeciw Slytherinowi. Jest on zarezerwowany dla przebiegłych, sprytnych osób z arystokratycznych rodzin. Choć bywają wyjątki. Są w nim zawsze czarodzieje czysto krwiści lub przynajmniej półkrwi. Nigdy nie skaził go szlam.- Snape lekko się uśmiechnął na moje słowa.- Między Ślizgonami jest zawiązana niepisana umowa o wierności i lojalności wobec siebie. Myśli pan, że dlaczego obroniłam Claudiusa, choć technicznie rzecz biorąc, zawinił? Już nie wspominając o tym, że w zasadzie nie identyfikuję się z moimi wychowankami?- zapytałam, ale nie czekałam na odpowiedź.- Wszyscy jesteśmy związani ze sobą, bo wiemy, że mamy tylko siebie.- zrobiłam krótką przerwę.- Jest pan opiekunem najbardziej zgranego i zgodnego Domu w całym Hogwardzie, o czym nie powinno się mówić głośno przy innych. Profesorze, być może nie powinnam tego panu mówić, ale każdy doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że faworyzuje pan swój Dom jak żaden inny opiekun.
- Mam przestać?- zapytał lekko rozbawiony.
- Ależ nie!- zaśmiałam się.- Próbuję tylko powiedzieć, że jest pan naszym jedynym sprzymierzeńcem w Hogwardzie.
- Wielu profesorów cię lubi.- wyznał szczerze, ale od razu zauważyłam, że przyznał się przed sobą do popełnienie błędu.
Uśmiechnęłam się.
- Owszem, lubili mnie, ale to już tylko forma przeszła. Prawdą jest, że mieszkańcy tej szkoły nie trawią koloru zielonego, profesorze. Jednak to tylko sprawia, że chcę go nosić z większą dumą, dając im tym znać, że nie wiedzą, co tracą.
Pomyślał przez chwilę.
- Jak brzmi twoje prawdziwe nazwisko?- zapytał zamyślony.
- Nazywam się Claudia Luna Dmitriana Madelstone- Ringroyal, profesorze.- odpowiedziałam.- Proszę się nie dziwić, że nie przedstawiam się moim prawdziwym nazwiskiem.
Uśmiechnął się ze zrozumieniem.
- Czyli tak naprawdę wywodzisz się z rodu Ringroyal?
- Owszem.- skinęłam głową.
- Więc dlaczego używasz innego nazwiska?
- To pełne nazwisko matki. Tessa Madelstone- Ringroyal. Moja mama pochodzi z mniej majętnego, przez co mniej ważnego rodu. Nie dziwię się, że pan go nie zna. Mój ojciec to Quentin Ringroyal, w skrócie oczywiście.- uśmiechnęłam się.
- Znam twoich rodziców. Byliśmy na jednym roku. Podobna sytuacja, co twoja. Oboje czysto krwiści i oboje poza Slytherinem. Twój ojciec- Hufflepuff, a matka- Ravenclaw, jak się nie mylę.
- Jest pan bezbłędny.- stwierdziłam.
Pomyślał przez chwilę.
- Byliśmy wtedy z Lucjuszem tak samo wściekli, jak kilka lat temu Draco…- wspominał, ale zaraz dodał po zobaczeniu mojego pytającego wzroku.- Że w innych Domach są arystokraccy czarodzieje, którym musimy wymyśleć osobne wyzwiska. Nie, żeby było to coś osobistego, ale…- zaczął się tłumaczyć, ale ja się tylko głośno zaśmiałam, odrzucając głowę do tyłu.
- Profesorze, ależ ja doskonale rozumiałam wtedy Draco i wcale nie mam panu za złe, że przezywał pan moich rodziców. Przecież robię teraz to samo. W końcu jestem Ślizgonką.
Uśmiechnął się dumnie.
Analizował w głowie coś bardzo intensywnie.
- Przynieś z salonu moją myśloodsiewnicę.- powiedział, a sam sięgnął po różdżkę.- Chcę ci coś pokazać.
Wstałam i szybko przyniosłam wskazany przedmiot, który stał na widoku.
Upuściłam go w powietrze obok łóżka Snape’a, a misa od razu zaczęła się unosić lekko w górę i lekko w dół.
Mistrz Eliksirów użył swojej różdżki do wyciągnięcia z głowy wspomnień, które chwilę później rozpłynęły się w naczyniu.
- Idziemy razem?- zapytałam dla pewności.
- Tak.- potwierdził.
Oboje zanurzyliśmy się we wspomnieniach Postrachu Hogwartu.

Znajdowaliśmy się na stacji kolejowej, do której właśnie dojeżdżał Hogwart Express. Zauważyłam prostą i czarną postać w mroku wieczoru, wyraźnie poirytowaną wrzeszczącymi pierwszoroczniakami, którzy właśnie wychodzili z pociągu.
- To pan!- odezwałam się do półnagiego Snape’a stojącego obok mnie.
- Owszem. Nie była to zbyt błyskotliwa uwaga, panno Ringroyal, jeśli mogę tak do ciebie mówić. Wolałbym zwracać się prawdziwym nazwiskiem.- skarcił mnie uśmiechając jednocześnie, przez co nie wiedziałam, co sobie o tym pomyśleć.
- Oczywiście, profesorze.- odpowiedziałam z konsternacją.
- Po powrocie upewnię się także, że inni również będą się do ciebie zwracać należycie.- powiedział.
Uśmiechnęłam się. W zasadzie zdecydowanie wolałam moje rodowe nazwisko niż panieńskie mojej matki.
- Byłabym wdzięczna.
- Naturalnie dozgonnie…- zaśmiał się.- Patrz teraz.- wskazał na trzecie drzwi, z których wydostawali się uczniowie.
Zobaczyłam głowę pokrytą włosami do ramion o kolorze rdzy. Twarz małej dziewczynki była spokojna i na pewno wyrażała wyrafinowanie. Szła z dumą przed siebie.
- To ja.- zrozumiałam.

- Pierwszoroczniacy, za Hagridem kierują się do przystani, skąd udadzą się do szkoły gondolami!!!- krzyczał profesor Snape.- Reszta za mną, do powozów, jak zawsze!

Uczniowie natychmiast się rozdzielili i ta zdecydowanie mniejsza, około sześćdziesięcioosobowa grupa podążyła za mężczyzną dużej postury, zdecydowanie bardzo rozpoznawalną osobą Hogwartu, gajowym, Hagridem.
Snape zniknął nam z oczu w tłumie reszty uczniów.
Podążyłam za moim profesorem w kierunku przystani. Szliśmy za mniejszym wcieleniem mnie.

- Hej! Ruda!- usłyszeliśmy głośne warknięcia za małą Claudią. Odwróciłam głowę i od razu poznałam, kto to był.
„Mniejsza ja” też odwróciła głowę.
- Czego chcesz, albinosie?- syknęła.
Blondyn uśmiechnął się jadowicie.
- Widzę, trafiłam w drażliwy punkt, co?- zaśmiała się chłodno i odeszła parę kroków, ale on ją dogonił.
- Jestem Malfoy.- przedstawił się.- Draco Malfoy.
- Claudia.- odpowiedziała.- Claudia Madelstone. Ale dla takich dupków jak ty, Claudia Ringroyal.- odparowała.
Draconowi wydawał się co raz bardziej podobać charakter dziewczynki.
- Jesteś z Ringroyal’ów?- zapytał z lekkim zdziwieniem.
- Natomiast ty dokładnie pasujesz na Malfoya.- odpowiedziała i poszła zostawiając go, stojącego bezczynnie, gdy inni go mijali.

Zastanawiałam się, skąd Snape posiada to wspomnienie, skoro go tam nie było, jednak już po chwili stwierdziłam, że tamtejszy, młodszy profesor Eliksirów stoi już tuż obok blondyna.

- Mówiłeś, że to ja będę gwiazdą Hogwartu!- powiedział mały Draco z wyrzutem do swojego ojca chrzestnego.
- Nie spodziewałem się, że młoda Ringroyalówna będzie taka wyszczekana, Draco.- odpowiedział bezuczuciowo.- Chyba możesz się podzielić koroną z kimś inny, co?- zaśmiał się głęboko.
Blondyn spojrzał na niego z wzrokiem mordercy.
- Jest tylko jedno wyjście.- wysyczał Malfoy.- Pozbycie przez zdobycie.- zmrużył oczy.
- Przyznaj, Draco, że spodobała ci się od samego początku.- Snape znów się zaśmiał.- Masz prawie jedenaście lat, nie jesteś małym chłopcem i oboje wiemy, co cię czeka. Ani u Black’ów, ani u Lestrange’ów nie ma dziewczyn w twoim wieku. Radzę ci być dla niej znośnym. To teraz jedna z kandydatek na twoją żonę, jaką z Lucjusem rozważaliśmy. Wysoka pozycja ojca w Ministerstwie, ród równie stary, co Malfoy’ów.- spojrzał na niego.- Mówiąc wprost, partia nie do przebicia i nie taka łatwa do zdobycia. Będziesz musiał trochę pomóc swojemu szczęściu.- Snape poklepał wyraźnie wstrząśniętego informacjami blondyna i odszedł w stronę przystani, gdzie już ostatnie osoby wchodziły na gondole.
Draco dołączył do niego.

Lecieliśmy w dół pomiędzy obrazami, do nowego wspomnienia mojego Mistrza.

Tym razem byliśmy w Wielkiej Sali. Od razu zorientowałam się, że trwa przypasowywanie do Domów. Staliśmy za siedzącymi Dumbledorem i Snape’m.
Na stołku, na środku pomieszczenia siedział blondyn, Draco, rzecz jasna. Młodszy od „aktualnego” siebie o sześć lat.

- Draco Lucjus Malfoy…- Tiara udawała, że się zastanawia, ale tak naprawdę, przecież werdykt był oczywisty.- Slytherine!!!- wrzasnęła, a młody Malfoy, dumny i niczym niezaskoczony zeskoczył ze stołka i udał się do ostatniego stołu, wiedząc, że to była tylko czysta formalność.
- Następna jest Claudia Luna Dmitriana Madelstone- Ringroyal.- przeczytała moje strasznie długie nazwisko profesor McGonagall.
„Młodsza ja” podeszła do taboretu i na nim usiadła. Była bardzo skoncentrowana.
Profesor Transmutacji nałożyła jej Tiarę Przydziału na rdzawo- rude włosy.
Profesor Snape wychylił się nieznacznie i spuścił wzrok na swój kielich z winem.

Jasne się dla mnie stało, że używał zaklęcia wyostrzającego słuch, aby podsłuchać ciche szepty czapki.

- Panna Ringroyal…- szeptała Tiara. Tylko ruda mogła ją usłyszeć. I my, naturalnie, jako, że Snape wszystko podsłuchał.- Gdzie by cię tu dopasować… Mała lisica… Przebiegła, mądra… Odważna… Slytherine…- wysyczała jej do ucha.
Widziałam, jak się uśmiecham. Widziałam, jak Snape się uśmiechał. W sumie nie wiedziałam, kto jest bardziej zadowolony z werdyktu Tiary.
- Gryffindor!!!- wrzasnęła czapka, a sen małej Claudii prysł jak bajka mydlana.
Wstała na chwiejnych nogach i obróciła się w stronę najczarniejszego z pośród profesorów Hogwartu. Potem z takim samym wyrzutem zerknęła na Malfoy’a, który nie za bardzo mógł się pogodzić z myślą, że jedyna osoba, jaką bez zastanowienia przypasowałby do Domu Węża, zmierza w kierunku czerwono- złotego Domu Godryka Gryffindora.

Dziwne, bo sama nie wiedziałam, że wtedy spojrzałam po raz pierwszy w oczy profesora Snape’a, ani na Draco. Byłam przekonana, że powodem była chęć zapomnienia tego momentu mojego życia i w pewnym sensie ogromny szok, spowodowany decyzją Tiary.

- Nigdy ci tego nie wybaczę…- wysyczała lisica w kierunku Tiary.

Szczerze powiedziawasz, tego również nie pamiętałam.

Znowuż lecieliśmy tunelem obrazów, zmierzając do jakiegoś konkretnego.

Znajdowaliśmy się nagle w Sali Eliksirów. Pierwszy dzień szkoły. Pierwsze dwie lekcje. Pierwsze podwójne Eliksiry. Slytherin vs. Gryffindor.

- W takich parach będziecie siedzieć do końca roku.- ogłosił znudzony Snape. Naprawdę nienawidził pierwszorocznych.- Zabini i Sommers. Hilmon i Thomson.- mówił, a pary zajmowały kolejno ławki. Nie było żadnej mieszanej pary, między Domami. Oprócz jednej.- Dur i Cavannios. Przedostatnia para, Random i Olivia Jerkins oraz Malfoy i Madelstone. Cóż za literowe dopasowanie…- westchnął.
Claudia spojrzała na Dracona i razem, wiedząc, że nie mają wyjścia, usiedli razem w jednej ławce.
Lekcja się rozpoczęła.
Malfoy nie wytrzymał.
- Masz w Gryffindorze sam szlam, Wiewióro.- zaśmiał się cicho.
- Prawie.- poprawiła go.- Fretko… Zniżasz się do porównywania do zwierząt, Malfoy? Myślałam, że Malfoyowie mają jeszcze jakiś honor.- wyśmiała go.
- Bo. Mają.- odpowiedział przez zaciśnięte zęby, wściekle.
- Cóż, chyba jak go rozdawali, to musiałeś stać w kolejce po złośliwość i dupkowatość.- zaśmiała się.
- Tak bardzo mnie korci…- syczał blondyn.
- Do nazwania mnie szlamą, Malfoy?- przerwała mu, co poirytowało go jeszcze bardziej.- I vice versa.- szepnęła i spojrzała w jego stalowe, zimne oczy, kipiące ze złości.
Pierwszy raz zobaczył, jak głęboka zieleń widnieje na jej/ moich tęczówkach.

Wcześniej (sześć lat temu) nie zwróciłam na to uwagi, ale teraz wyraźnie widziałam podziw na twarzy Mistrza Eliksirów, który uważnie przysłuchiwał się wymianie zdań rudej i blondyna, udając, że czyta jakąś książkę. Nie mogłam tego wcześniej wiedzieć, bo byłam zbyt pochłonięta drażnieniem się z Draco, który nie dawał za wygraną.

Kolejny raz mijały nas przeróżne obrazy i dźwięki.

- To ostatnie wspomnienie.- powiedział do mnie „prawdziwy” Snape.- Czwarty rok, poniedziałek.- zapowiedział.
Ponownie znajdowaliśmy się w Sali Eliksirów, ale tym razem wszyscy, zarówno z Gryffindoru jak i ze Slytherinu, byli starsi, wyżsi i bardziej pewni siebie.

- Zamknij, się, Madelstone!- krzyknął blondyn, siedzący w ostatniej ławce z, trochę doroślejszą niż poprzednio, wersją mnie.
- Sam się zamknij, Malfoy!- dziewczyna zmrużyła oczy i wycelowała w niego różdżką.- Robię wszystko dobrze, cholerny albinosie!
- Zaraz wszystko spieprzysz, jeśli to dodasz, czysto krwista szlamo!!!- chłopak nie był jej dłużny i też celował do niej swoją różdżką.
Cała sala zamilkła, każdy wpatrywał się w nich i w plecy profesora Snape’a zastanawiając się, co teraz zrobi postrach szkoły, który znalazł się przy dwójce skłóconych w parę sekund.
- Oboje po dwadzieścia punktów!- krzyknął, zabierając im różdżki.- Madelstone! Szlaban u Filcha 20.30. Malfoy! Szlaban u mnie. Również 20.30.
Zasiadł na swoim miejscu.
Oni także usiedli.
- Arystokratyczny dupek!- warknęła ruda.
- Arystokratyczna idiotka!- odwdzięczył się blondyn.
- Panie Malfoy!!!- zagrzmiał głos Snape’a zza nauczycielskiego biurka.- Składnik, który chciała dodać pańska koleżanka był jak najbardziej poprawnym. Proszę zastanowić się nad własnym poziomem inteligencji, a nie osądzać cudzy.- dokończył spokojnie.
Draco poczerwieniał dusząc w sobie złość aż do koniuszków uszu.

Akcja trochę przyspieszyła. Minęliśmy dwukrotnie Wielką Salę, w pewnym momencie prywatne kwatery profesora. Mignęła mi przed oczami prosta i wysoka sylwetka Lucjusza Malfoy’a i przerażająca twarz Voldemorta i… znów byliśmy w Sali Eliksirów.
- Wtorek. Dzień później.- uprzedził mnie mój Mistrz.
Uczniowie wchodzili do klasy wyraźnie przestraszeni jakąś informacją. Ich miny wyglądały, jakby zastanawiali się co to będzie po tym końcu świata.
Już niedługo zrozumiałam.

Do Sali jako ostatni weszli ta sama Gryfonka i ten sam Ślizgon, idąc pod rękę.
Usiedli w swojej ławce na końcu Sali.
Snape, siedzący za biurkiem obleciał przelotnie wzrokiem po uczniach i zatrzymał się na wyżej wymienionej parze.
- Dzisiaj robicie Eliksir Wigennowy.- powiedział, podejrzliwie patrząc się ostatniej dwójce.
Wkrótce prace się rozpoczęły, ale Snape nie spuszczał z oczu Claudii i Draco.
W zasadzie, przysłuchiwała się im cała klasa.
- Mógłbyś mi podać ślaz Gumochłona, Draco.- zapytała szepcząc dziewczyna. Tak, żeby nie przeszkadzać innym.
- Proszę bardzo.- chłopak wykonał jej prośbę.
Claudia miała zaczerwienione oczy, czego nawet puder nie mógł zakryć. Oczy Dracona również wydawały się lekko zaróżowione.
- Draco…- zaczęła.
- Tak?
Był nadwyraz kulturalny.
Już się domyślałam, co to był za dzień.
- Spotkamy się później na błoniach? Chciałabym się przejść po obiedzie w dobrym towarzystwie.- uśmiechnęła się niewinnie.
- Jak sobie życzysz.- odpowiedział, patrząc jej prosto w oczy.
- Dziękuję…

Tym, czego nie zauważyłam dwa lata wcześniej było to, że profesor Snape przetarł oczy ze zdziwienia. Chyba tak samo jak każdy inny, znajdujący się w tamtej chwili w Sali Eliksirów.


Po krótkiej podróży w dół tunelu znów znaleźliśmy się w sypialni profesora Snape’a. niby nic się nie zmieniło, przecież to były mi bardzo dobrze znane wspomnienia, może poza paroma szczegółami… Ale teraz były ukazane w innym świetle. W całkiem innym świetle…

piątek, 23 listopada 2012

Pergamin 4

Pragnę poinformować o moim drugim blogu, na którym znajdziecie miniaturki tzw. one-shoty. Dla tych, którzy nie lubią długich opowiadań ;)

Adres podaję tutaj, ale możecie wejść tam także poprzez link na pasku po prawej.
Opowieści z życia Hogwartu

niedziela, 18 listopada 2012

Pokonani - 13. Bolesny finał dnia


13. Bolesny finał dnia.


Już byłam spóźniona! Oczywiście esej, jak to esej, pochłonął mnie w całości. Nie spojrzałam nawet na zegarek! Po kolacji, od razu zamknęłam się w swoim pokoju, który teraz miałam w całości dla siebie i skrobałam piórem po papierze wszystko, co tylko kojarzyło mi się z tematem mojego eseju.
Profesor Snape nie przyszedł na kolację. Na pewno nie miał najmniejszej ochoty widzieć Lupina wcześniej niż było to konieczne.
Przez pokój wspólny przeleciałam jak wystrzelona z procy, trzymając w ręce siedem stóp pergaminu. Wszyscy patrzyli tylko na mnie zdziwionym wzrokiem, ale mnie już tam nie było. Przemierzałam ostatnie metry korytarzem do laboratorium Snape’a.
Stanęłam zdyszana przed jego drzwiami. Poprawiłam włosy, otrzepałam szatę, esej przycisnęłam do piersi, a różdżkę przełożyłam do drugiej ręki, aby móc zapukać. Strasznie głupio czułam się z myślą, że byłam w jego sypialni, ale nie za bardzo miałam możliwość odwrotu, więc uniosłam dłoń i delikatnie zapukałam w środek ściany, gdzie kryły się ukryte drzwi. Uchyliły się w ciągu sekundy, a ja weszłam do środka.
- Spóźniła się pani, panno Madelstone.- odezwał się. Stał w otwartych drzwiach do swoich kwater.
- Bardzo przepraszam, profesorze.- ułożyłam ramiona w błagalnym geście.- Ale temat eseju bardzo mnie wciągnął.- podałam mu moja pracę.
- Chcesz powiedzieć, że napisałaś to w te parę godzin?- spojrzał na mnie z powątpiewaniem o jakości tego wypracowania. Przeleciał wzrokiem pierwszy akapit i uśmiechnął się do siebie.- Nie po to zwolniłem cię z lekcji, żebyś przeczytała całą bibliotekę i napisała najdłuższy esej, jaki w życiu widziałem.- wydawał się być trochę zły. Wlepiał oczy w obszerność papirusu.- Chodź już. Czekaliśmy na ciebie.- otworzył szerzej drzwi do swojej sypialni i podążył w głąb swoich kwater. Referat rzucił na łóżko i otworzył kolejne drzwi.- Idziesz, czy nie?- spojrzał na mnie zniecierpliwiony.
Ruszyłam się automatycznie, instynktownie zaciskając dłoń na różdżce jeszcze bardziej. Okazało się, że za drzwiami jest mały salon. W kominku palił się ogień, a na jednym z foteli siedział jak zawsze drogo ubrany Lucjusz Malfoy ze swoją wężową laską. Snape usiadł na fotelu obok niego. Mnie pozostała kanapa, stojąca naprzeciw nich.
- Dobry wieczór, panie Malfoy.- uśmiechnęłam się.
- Dobry wieczór, Claudio.- odpowiedział podejrzanie brzmiącym głosem.- Jak się czujesz po nocy. Czy…?- zaczął.
- Doprawdy, nie powinniśmy marnować czasu na rozmowy o niczym.- Snape przerwał Malfoy’owi. Byłam już przekonana, że ojciec Drako wiedział, iż nie spałam ostatniej nocy u siebie.
Malfoy uśmiechnął się złośliwie, z uczuciem wygranej.
- Skoro ci zaufał i zrobiłaś na nim wrażenie podczas rzezi, należy spodziewać się najgorszego, Claudio.- zaczął blondyn.
- Następnym jego krokiem, w niedalekiej przyszłości, będzie próba zawładnięcia tobą całkowicie.- dokończył Mistrz Eliksirów.
- Co miałoby to oznaczać?- zapytałam przestraszona i ciekawa.
- Najpierw będzie to kilka zadań, o których nikomu nie będziesz mogła powiedzieć. Nawet nam, nawet Drako.- wspomniał o swoim synu.- Będziesz musiała je wykonać i nie będzie to istotne, czego sobie zażyczy.
- Jeśli będzie chciał, abyś mu coś przyniosła, ty zrobisz to trzy razy szybciej niż będzie oczekiwał, jeżeli będzie chciał, żebyś torturowała, ty sprawisz, że krzyki tej osoby rozejdą się głośno pa całej Wielkiej Brytanii, odbiją się i wrócą do Voldemorta, jeśli zachce mu się czyjejś śmierci, ty przyniesiesz mu głowę jego wybranka.- Snape wpatrywał się we mnie morderczym spojrzeniem. Malfoy dołączył do przyjaciela.- Zrozumiałaś?
Przerażona, skinęłam głową.
- Jeżeli wypełnisz wszystkie jego zachcianki, prawdopodobne jest, że zapyta cię o twoje zdanie na jego poglądy.- kontynuował najbogatszy czarodziej świata.- Wręcz zakazane jest cały czas przytakiwać. Powinnaś nie zgodzić się w jednej rzeczy całkowicie i ją uzasadnić oraz podać inną alternatywę, a potem zaprzeczyć co do połowy poprawności jeszcze jednego z jego przekonań.
- Pamiętaj, żeby podać dobre argumenty. To od poziomu twojej inteligencji będzie zależało twoje życie na tym poziomie rozgrywki. Nie możesz się zaplątać w swoich słowach. Będziesz analizowana z każdej strony, pod każdym względem. Nie wolno ci popełnić najmniejszego błędu.
- Ani choćby się zawahać.- dodał Malfoy.- Ale nie możesz też mówić jak z pamięci. Zapomnij o uczeniu się przemówienia na pamięć. Musisz mówić płynnie i zrozumiale.
- Najmniejsze potknięcie grozi eliminacją.- Snape spojrzał na mnie wściekły.
- Jeżeli przejdziesz dalej, czeka cię ostatnia próba. Razem z Severusem podejrzewamy, co to może być…- napomniał.
- Możliwe jest… Że będzie to znów nakaz zabójstwa…- Snape mówił przez zaciśnięte zęby.
- Więc, czym będzie się różnił od pozostałych?- zapytałam zniecierpliwiona.
Snape spojrzał na mnie.
- Lucjuszu, wyjdź.- powiedział.
- Słucham?!- Malfoy spojrzał na niego zdziwiony.
- To, co słyszysz. Proszę cię o opuszczenie moich kwater.
Malfoy wściekł się nie na żarty, żachnął się i zniknął w kominku, po rozsypaniu proszku Fiuu i wypowiedzeniu dokładnej nazwy swojej rezydencji.
Profesor patrzył na moją zdziwioną minę. Czułam się trochę niekomfortowo.
Podszedł do mnie i cały czas patrząc mi w oczy, usiadł obok mnie. Siedział niezwykle prosto. Jak zawsze wyglądał mrocznie. W tym przyciemnionym świetle jakby jeszcze bardziej.
- To, co cię czeka na ostatnim etapie tej drogi, to zabicie najbliższej ci osoby, która nie ma poglądów Voldemorta.- powiedział prawie szeptem.
- Skąd…?- zaczęłam.
- Będzie obserwował cię wystarczająco dokładnie, żeby wiedzieć, na kogo wydać wyrok.- odpowiedział na moje niezadane pytanie.- Nie będzie to nikt ze Śmierciożerców, nikt ze Slytherinu. Dość mało prawdopodobne, że będzie to w ogóle osoba czystej krwi, więc nie musisz się bać o swoją rodzinę. On poszuka takiej osoby, której zabicie sprawi ci ból, którego nigdy nie będziesz mogła pokazać. Będziesz musiała zabić.- patrzyłam z przerażeniem w jego oczy.
Nastała krótka cisza, podczas której analizowałam, jak wiele osób w moim otoczeniu nie było czystej krwi, a było dla mnie ważnych.
- Nie będzie ci też kazał zbić osób, których sam chce pokonać. Możesz być spokojna o dyrektora i innych nauczycieli.- zaśmiał się cicho w swojej własnej wściekłości. Ten mroczny, głęboki głos był niesamowity, niezwykle gładki i jedwabisty.- Po wykonaniu zadania, zostaniesz przyjęta w krąg jego popleczników, doradców. Gdy już tam dotrzesz, upewnię się, że będziesz na wysokiej, przez nic niezagrożonej, pozycji. Zaczniemy działać dopiero wtedy, gdy złożysz Przysięgę i otrzymasz Mroczny Znak.- jego ostatnie słowa były ledwo słyszalne.
Miałam ochotę się rozpłakać. Chciałam znów poczuć jego dłoń oplatającą moje plecy, dającą mi poczucie bezpieczeństwa.
Patrzyłam na niego znieruchomiała poprzez informacje. Obserwował moje reakcje.
- Panno Madelstone, proszę coś powiedzieć.- powiedział w końcu, ale ja nie byłam w stanie nic z siebie wydusić.
Poczułam łzy na policzkach i jak moje ciało kiwa się w przód i w tył, panikując. Chciałam się uspokoić, ale nie umiałam.



- Panno Madelstone, proszę wziąć się w garść.- rozkazałem jej.
Patrzyłem na nią będącą w stanie bezbronności i strachu. Nie umiałem się już powstrzymać. Położyłem rękę na jej ramieniu, żeby dać jej znak, że rozumiem, co czuje, ale wtedy ona znów przywarła do mojej zimnej sylwetki swoim gorącym ciałem.
Moja ręka automatycznie powędrowałam na jej plecy i przycisnęła do siebie. Na mojej koszuli zaczęły się pojawiać już wilgotne plamki od jej słonych, gorzkich łez. Łez słabości, na które miałem jej zamiar pozwolić. Dopóki nie widział ich nikt inny oprócz mnie…
Rozumiałem ją, naprawdę tak było, bo przechodziłem już przez to, co ona. Nawet Drakon miał to już za sobą. Kiedy to było, gdy mówiłem jemu o tych samych zasadach, które przed chwilą powtórzyłem Claudii? Dwa lata… Nie, nie dwa… Trzy. Trzy lata odkąd złożył przysięgę i poszedł wściekły na Wieżę Astronomiczną, żeby pożegnać się ze swoją babcią, Druellą Black, którą musiał zabić. Tamtego dnia łączyło ich więcej, niż oboje mogliby przypuszczać.
Potem Drako zmienił się nie do poznania. Okazało się, że ma jednak uczucia. Okazało się, że również Claudia je ma. Pamiętam, jaka była zimna przed tym, jak się do siebie zbliżyli. Prawdziwa Królowa Śniegu. Żadnego uśmiechu, mimika twarzy idealnie kontrolowana, żaden nieprzewidziany przez nią wcześniej ruch nie miał prawa się wydarzyć. A teraz? Emocje wypływały z niej strumieniami. Jedna z nich wtapiała się w moją czarną koszulę, inna, bardziej przeciwstawna do tej pierwszej sprawiała, że przyciskała ją do mojej piersi, jakby miało ją to uchronić przed tym, co miał się stać, a na co nie miała wpływu. Jeżeli chciała przeżyć do powrotu swojego chłopaka, musiała robić to, czego od niej oczekiwał. Żaden sprzeciw nie był akceptowalnym.
Wstydziłem się do tego przed sobą przyznać, ale obserwowałem ją odkąd przybyła do Hogwartu. Zwróciła moją uwagę marchewkowymi włosami, które z wiekiem ściemniały dając szlachetny kolor. Zawsze miała te duże, zielone, inteligentne, żądne wiedzy i przygody oczy. Wiedziałem, że będzie z niej idealna uczennica, gdy tylko zobaczyłem ją po raz pierwszy. Była zamknięta w sobie, trochę wredna i na pewno zimna.
Gdy tamtego dnia, rano, po tym, jak Drako otrzymał Mroczny Znak, weszli razem do Wielkiej Sali na śniadanie myślałem, że znajduję się w innym wymiarze. Uniosłem zdziwiony wzrok, gdy ujrzałem, że Gryfonka i Ślizgon idą obok siebie, nie kłócąc się. Pomyślałem o tym najpierw, bo zobaczyłem tylko kolory szat. Jednak, gdy stwierdziłem, że to Claudia Madelstone, która ma rękę zawieszoną na ręce Drakona Malfoy’a i gdy rzeczywiście oceniłem, że niemożliwe stało się możliwe, miałem problem z przełknięciem kawy. Moje myśli wrzeszczały, że oto Claudia Madelstone i Dracon Lucjusz Malfoy przemierzają razem Wielką Salę, aby następnie się rozdzielić i usiąść przy swoich stołach. Odkąd pamiętałem, sadzałem ich razem- im na złość. Kłócili się niemiłosiernie! Zawsze! A teraz kroczyli jakby nigdy nic. Pamiętałem czasy, gdy ich wymiany zdań na lekcji Eliksirów paraliżowały całą klasę, przerażoną moją ewentualną reakcją i onieśmieloną ich inteligentnymi docinkami. Było to o tyle ciekawe, że mój chrześniak co i rusz musiał wymyślać nowe i nowe przezwiska, niemogąc użyć swojego ulubionego- „szlama”- gdyż Claudia była czystej krwi. Irytował go fakt, że w Gryffindorze mają czysto krwistą, czego oczywiście nie ukrywał, wyrzucał jej to z pełnym impetem. Ona, swoimi mroźnymi ripostami, nie pozostawała mu dłużna. Wątpiłem, żeby wtedy ktoś oprócz mnie i jej wiedział o tym, co zdarzyło się podczas dopasowywania uczniów do Domów. Nikt nie mógł wiedzieć, że tak naprawdę, już dawno oddała duszę Slytherinowi.
Teraz była w moich ramionach. Taka ciepła i wiotka. Jakby uleciało z niej życie. Płakała głośno, niczego się nie krępowała. Była sobą. Wreszcie przestała udawać kogoś, kim nigdy nie była i maskę Królowej Śniegu włożyła do szuflady. Skrycie, miałem nadzieję, że już nigdy jej nie przyodzieje.
Podniosła szklisty wzrok i spojrzała mi w oczy. Ocknęła się i odsunęła się na drugi koniec kanapy. Zdziwiłem się, ale jednocześnie poczułem te samo skrępowanie, co ona.
- Przepraszam, profesorze.- wyłkała, próbując się ostatecznie uspokoić.- Nie powinnam na pana napadać i zmuszać do wysłuchiwania mojego płaczu.- dodała, gdy już jej przeszło.
Nie odpowiedziałem, chociaż czekała na to. Zrobiło się jeszcze bardziej niezręcznie. Paraliżowała mnie myśl, że przytuliłem ją z chęcią.
Odgoniłem od siebie te myśli.
Spojrzałem na nią, bezbronnie kulącą się w rogu sofy. Później zerknąłem na zegar.
- Szlaban jeszcze się nie skończył.- przemówiłem w końcu.- Zapraszam do laboratorium.- mówiłem bezdusznie, bez żadnych uczuć. Tak, jak było najbezpieczniej.
Wstałem i nie czekając na nią przeszedłem do wcześniej wymienionego pomieszczenia. Dołączyła po kilku sekundach. Podszedłem do regału i rzuciłem jej na blat dwie książki: „Następstwa czarnej magii i jej wykorzystanie.” oraz „Kompozycje zakazanych ingrediencji.”.
- Pierwsza jako lektura.- rzuciłem hasło.- Z pomocą drugiej uwarzysz teraz eliksir własnego pomysłu.- patrzyła na mnie ciągle, denerwowało mnie to już.- Nie gap się tak na mnie!- spuściła wzrok.- Ja ci nie pomogę, gdy będziesz musiała kogoś otruć. Musisz sama się tego nauczyć, mimo iż to nietypowa propozycja spędzania czasu wolnego narzucona przez nauczyciela. Liczę na to, że wiesz czego do siebie nie dodawać, żeby nie wysadzić mi laboratorium.- kiwnęła lekko głową.
Podszedłem do regału ze składnikami. Wypowiedziałem magiczne zaklęcie i szafka się odwróciła, ukazując jej przeróżne zakazane ingrediencje świata, które nie miały najmniejszego prawa się tam znajdować.
- Jestem pewien, że nie muszę mówić, iż moje zbiory są objęte ścisłą tajemnicą. Wie o nich tylko profesor Dumbledore.
- Oczywiście.- potwierdziła i znów skinęła głową.
Podeszła do blatu i niemal z namaszczeniem zaczęła przewracać strony drugiej z książek.
Wyszedłem po jej referat, a gdy wróciłem, ona już przygotowywała kociołek i wystawiała przeróżne składniki z nadzieją, że uda jej się coś stworzyć. Była zamyślona i skupiona, co było znakiem na to, że prawdopodobnie wie, co robi.
Przysunąłem sobie krzesło do blatu, aby móc jednocześnie czytać, co i obserwować, jak miesza śmiertelne w nieprawidłowym użyciu składniki.
Wczytałem się w jej pracę, nie powiem. Wnioski, jakie wysuwały świadczyły tylko i wyłącznie o jej wysokim poziomie inteligencji. Jej ruchy przy krojeniu składników, skupienie i równocześnie podzielna uwaga oraz widoczna przyjemność i uspokojenie, które wywierało na nią warzenie eliksirów powodowały, że już wtedy mogłem podpisać jej papier o ukończeniu praktyk. Można było być w tym świetnym, znać każdy przepis na pamięć, ale prawdziwy Mistrz Eliksirów musi być zapasjonowany tym, co robi. Z delikatnością obchodzić się ze składnikami, wiedząc jak niewiele brakuje, żeby uczynić je bezużytecznymi. W niej, jak w nikim innym, kiedykolwiek wcześniej, widziałem tą pasję. A to była gwarancja bycia niepokonanym w tym, co się robi.
Jej eliksir nie miał zapachu. Po paru godzinach przybrał barwę malinową. Był gęstą cieczą, która ospale bulgotała. Mieszała ją nieustannie, dodając powoli ostatni składnik z jej listy. Przyglądałem się temu wszystkiemu zaciekawiony. Zastanawiałem się, co z tego wyjdzie. Moja złośliwa część podpowiadała, że na pewno nic, bo przecież to tylko nastolatka, której położyłem na stole najtrudniejszą księgę eliksirów. Jednak z każdą chwilą, gdy uśmiechała się co raz szerzej, czułem niebezpieczeństwo otrzymania przez nią pożądanego efektu.
Minęła kolejna godzina. Było już jakieś dwadzieścia po drugiej. Wtedy podniosła głowę, wyłączyła palnik i w fiolce podała mi oleistą ciecz, która ostatecznie przybrała kolor szafiru.
Przyjrzałem się jej.
- Cóż by to miało być, gdybyśmy wypróbowali tego na człowieku?- zapytałem, wiedząc, że przecież nie ma możliwości, żebyśmy sprawdzili jego działanie.
- Miałoby to wywołać paraliż całego ciała.- odpowiedziała dumna z siebie, jednak również zdawała sobie sprawę z tego, że nigdy jego działania nie dowiedzie.
- Ile trwał by taki paraliż?- gdybałem.
- Zależy od stężenia. Patrząc po kolorze, ten jest granatowy, więc prawdopodobnie nie mniej niż dwanaście godzin.
- Czyli nie ma właściwości uśmiercających?- upewniłem się.
- Mam nadzieję, że nie.- odpowiedziała szczerze, jednak patrząc na moją twarz pełną frustracji, spowodowaną jej niepewnością, poprawiła się.- Nie, nie ma właściwości uśmiercających, chyba, że poda się go w dawce, która powoduje paraliż na tak długi okres, że osoba, niemogąca dostarczyć organizmowi podstawowych składników, umiera z powodu odwodnienia lub niedożywienia.- powiedziała wyczerpująco.
Myślałem chwilę.
- Jesteś wolna.- odparłem w końcu.
Potarła perswazyjnie swoje plecy, a ja wywróciłem oczami i zniknąłem w sypialni.
- Rozbieraj się.- powiedziałem, gdy wróciłem. Oczywiście, jeszcze zanim zauważyłem, że ona stoi już półnaga, na środku pomieszczenia, czekając na mnie i uroczo się rumieniąc.
Odgarnąłem włosy z jej pleców, zagłębiłem palce w maści i najdelikatniej jak potrafiłem dotknąłem bardzo różowych miejsc, z których jeszcze wczoraj spływała krew. Zataczałem palcami koła, kwadraty, co i rusz znajdowałem nowe, nienasmarowane naumyślnie miejsca, aby przedłużyć tą czynność do granic możliwości.
Westchnęła cicho, gdy dotarłem do jej talii, gdzie odkryłem inne, wcześniej niezauważone rany. Przekrzywiła głowę w prawą stronę przeszedł ją dreszcz wywołany moim zimnym dotykiem.
Odsunąłem się od niej w końcu, stwierdzając z przerażeniem, że za każdym razem smaruję jej plecy co raz dłużej, z co raz większym przekonaniem, że jest to nabożeństwo, w którym nie wielu jest dane uczestniczyć.
Ubrała się powoli, pozwalając maści wchłonąć się całkowicie.
Gdy już była gotowa, wzięła książkę i skierowała się do drzwi. Byłem całkowicie zadowolony, że skończyła z tym bezużytecznym dziękowanie co wieczoru za coś, co sprawiało mi… Yyy… Cholera jasna!!! Przyjemność. Przyjemność…???!!!
- Dobranoc, profesorze.- powiedziała niepewnym głosem i nacisnęła klamkę.
- Dobranoc, panno Madelstone.- odpowiedziałem automatycznie.- Zadziwiająco dobre wypracowanie jak na paro godzinną pracę.- skomentowałem, a ona wyszła uśmiechnięta.

- Zadziwiająco dobre, idioto?! Toż to najlepszy esej jaki w życiu czytałeś, głąbie!- moje myśli mnie karciły.- Marnujesz szanse raz za razem, Severusie…

- Ale szanse na co?!- krzyknąłem na głos i wściekły, że znów gadam do siebie, zablokowałem drzwi do kwater i skierowałem się pod prysznic.
Ostatecznie nie wytrzymałem ze swoją ciekawością. Wiedziałem, że nie powinienem tego robić, ale przegrałem walkę ze zdrowym rozsądkiem.
Po zimnym prysznicu, skierowałem się do gabinetu Minerwy i zabrałem jedną z klatek ze szczurami, zostawiając magicznie zapakowaną w list wiadomość tylko dla niej, że to ja go pożyczyłem. Mogła się spodziewać, że już go nie odzyska. Z resztą, przecież nawet ja nie wiedziałem, co z tego wyniknie.
Gdy byłem z powrotem u siebie, podałem szczurowi kilka kropel tego eliksiru autorstwa panny Madelstone. Po paru sekundach szczur padł, nie ruszając się. Łapki miał wyciągnięte w górę.

- Cholera… Jednak zabija…- mruknąłem w myślach.

Zostawiłem go tam, myśląc, że pozbędę się go rano, przed śniadaniem.
Położyłem się i zasnąłem niemal od razu. Śnił mi się Hogwart. Był całkowicie opustoszały. Stałem na błoniach, a na Wieży Astronomicznej stała dwójka ludzi. Ruda dziewczyna i chłopak z platynową, powiewającą burzą włosów. Obejmowali się i patrzyli w niebo. A na nim widniał Mroczny Znak.
Obudziło mnie dziwne skrobanie i drapanie. Zdenerwowany przeszedłem do pokoju obok, aby sprawdzić, co to za cholerstwo.

- A niech cię szlak, ruda Ślizgonko!!!- zakląłem w myślach.

Szczur wesoło pożerał swoją karmę i co jakiś czas popijał ją wodą z dozownika.



Rano, gdy wychodząc komnat Slytherinu spojrzałam na wejście do pokoju wspólnego Rybaków, poczułam ciągłą wściekłość. Nie widziałam się z nimi poprzedniego dnia, po tym, co odwalił ten Sylvester Sancjo. Jednak byłam za nich odpowiedzialna i miałam się nimi opiekować, więc zdrowy rozsądek pomógł mi podjąć właściwą decyzję.
Nie mieli jeszcze prawa być poza komnatą, ale byłam przekonana, że wszyscy już nie śpią i szykują się do kolejnego dnia nauki w Hogwardzie.
Weszłam jakby nigdy nic do środka i zobaczyłam większość z nich, gromadzącą się w pokoju wspólnym.
- Dzień dobry wszystkim.- zaczęłam.
Rozmowy, dalej prowadzone w grupkach, ucichły. Wszyscy na mnie spojrzeli, oprócz Sylvestra, który spuścił wzrok. Przeniosłam wzrok na niego i uniosłam prawą brew.
- Sylvester, to co się wczoraj wydarzyło nie było spowodowane moją chęcią wrzeszczenia na was przy Snape’ie, tylko moim przerażeniem, że mogłeś sobie wypalić przełyk.- powiedziałam.- Owszem, byłam wściekła. Nie tylko ten jeden incydent zadziałał na mnie wczoraj w taki sposób i moje emocje były, lekko mówiąc, poszarpane.- podparłam się na bokach.- Mam nadzieję, że to już nigdy się nie zdarzy, a jeżeli miałoby miejsce, to możecie być pewni, że dotrzymam swojej groźby.- uśmiechnęłam się i puściłam oczko. Atmosfera się rozluźniła. Sylvester podniósł prawy kącik swoich ust.
- Sorry, Claudia.- wydusił z siebie w końcu.
Skinęłam lekko głową i spojrzałam na zegar.
- Chodźmy na śniadanie.- nakazałam i zaczekałam aż wszyscy się podniosą, po czym wyszliśmy na korytarz podziemi.
Szłam szybkim krokiem. Minęłam ukryte wejście do kwater Snape’a i wtedy coś mocno zacisnęło się na moim ramieniu.
Odwróciłam się gwałtownie, za gwałtownie swoją drogą, a za mną stał Mistrz Eliksirów. Kilku uczniów się zatrzymało, czekając na mnie, ale kazałam im iść, co wykonali bez słowa sprzeciwy i po chwili zostałam z profesorem sama na całym korytarzu.
Wciągnął mnie bez słowa do swojego laboratorium.
- Coś się stało, profesorze?- zapytałam zaskoczona jak nigdy wcześniej i z jeszcze większy zaskoczeniem spojrzałam na klatkę ze szczurem na stoliku. Czyżby Snape miał pupila…?
- Wczoraj podałem mu twój eliksir. Cały zesztywniał, myślałem, że nie żyje, ale rano okazał się być całkiem… żwawy.- znalazł odpowiednie słowo.- Twój eliksir działa.
- Szkoda, że tego nie widziałam…- stwierdziłam, jednak nadal byłam zadowolona, że eliksir mi się udał.- Czyżby ustawa o próbach na zwierzętach została zniesiona?- uśmiechnęłam się przyglądając się zupełnie zwyczajnym ruchom małego gryzonia.
- Nie zniesiono jej. Proszę nie rozpowiadać o swoich poczynaniach i stworzeniu eliksiru powodującego paraliż.
- Mówi pan to tak, jakby cała szkoła wiedziała o moich praktykach.- powiedziałam z dość przyjemną ironią.
Uśmiechnął się nieznacznie.
- Proszę wymyśleć nazwę swojego eliksiru. Być może kiedyś będziesz mogła podzielić się ze światem swoim odkryciem. Tymczasem, udajmy się na śniadanie.- zaproponował.
Skinęłam tylko głową i skierowaliśmy się do Wielkiej Sali. Od samego progu doszedł nas gwar rozmów i śmiechów, jednak do moich uszu przebijało się coś więcej niż tylko mile słowa. I to nie skąd inąd jak od sąsiadujących ze sobą stołów Rybaków i Ślizgonów.
- Sam jesteś szlamą ty… ty, ty…- zagalopował się jeden z moich wychowanków, Patrick Jevanov.
- Ha!- mój znajomy sześcioroczniak złapał go na tym, że nie wiedział, co powiedzieć.- No, kim jestem…?- śmiał się złośliwie.
Snape nie zareagował. Zasiadł bez słowa przy stole nauczycielskim, zostawiając mnie na środku Sali.
Moje serce wygrało na rozumem. Wiedziałam, że wybrałam dobrze. Nie mogło być inaczej. Zasłoniłam Claudiusa Downey’a swoim ciałem.
- Zamknij się, Jevanov!!!- wrzasnęłam. Claudius uśmiechnął się złowieszczo z uczuciem wygranej.
- Co, żmijo?! Potrzebujesz dziewczyny, żeby cię broniła?!- Patrick nadal chciał się kłócić. Nie zauważyłam, w którym momencie salę opanowała cisza.
- TA dziewczyna, Jevanov, jest opiekunem twojego pieprzonego Domu i TA dziewczyna daje ci dwutygodniowy szlaban u Filcha!!!- krzyczałam.
Dopiero po chwili doszło do niego, kim była osoba, która stała przed nim, mianowicie ja.
- Claudia… Sorry…- zaczął się jąkać zmieszany.- Ja… Bronisz Ślizgona?!
No po tym to myślałam, że wyjdę z siebie!!!
- Przecież JA jestem w Slytherinie, idioto!!!- skoro i tak cała sala się na mnie gapiła, to trzeba było doprowadzić do końca z jak największym hukiem. Po za tym, przy tym, co powiedział, wczorajszy incydent z Sylvestrem wydawał się być całkowicie błahy.- Jak rozumiem, Claudius nazwał twoją koleżankę szlamą, czy tak?- spojrzałam zza niego na dziewczynę ze smutnym wzrokiem, wlepionym w talerz.
- No właśnie! To jemu też daj szlaban!- dalej chciał postawić na swoim.
- A czy twoja koleżanka rzeczywiście jest pochodzenia mugolskiego?- uniosłam prawą brew. Mówiłam już spokojnie.
Claudius się zaśmiał, ale sięgnęłam do tyłu i łapiąc jego rękę, mówiąc tym samym, żeby zostawił to mi i już się nie wtrącał.
- Jest, ale…- zaczął.
- Więc czy Claudius powiedział coś nieprawdziwego? Pomijając to, że użył może niewłaściwego słowa.- przerwałam.
- Nie, ale…
- Więc o co tyle zamieszania?- znów weszłam mu w słowo.- Masz szczęście, że to ciebie tak nie nazwał. Miałbyś taką opinię do końca twojego pobytu tutaj.
- Ale ja…
- No co, ty?- denerwowała mnie już ta rozmowa.
- Moi rodzice też są mugolami…- wyszeptał cicho.
- Wracajcie do śniadania.- rozkazałam i odwróciłam się do Claudiusa.- Usiądę dzisiaj z wami.- uśmiechnął się, złapałam go pod rękę, a on zaprowadził mnie z powrotem na swoje miejsce.
Usiadłam pomiędzy nim, a siostrą Patricii- Julce. Były jak dwie krople wody. Naprzeciwko mnie siedział David. Uśmiechał się zawadiacko.
- Masz w tym swoim Piscators’ie sam szlam.- powiedział Dave, a cały stół wybuch śmiechem, łącznie ze mną.
- Jesteście niezastąpieni.- stwierdziłam i wiedząc, że Snape mnie obserwuje odwróciłam głowę w jego stronę.

- Smacznego.- przekazałam mu.

On skinął lekko głową z dumnym uśmiechem. Miało to chyba znaczyć „i tobie też”, ale nie byłam jednoznacznie przekonana.
Ten dzień nie różnił się od pozostałych. Najpierw poprowadziłam własną lekcję Eliksirów z własnym Domem, którego mieszkańcy mieli wyjątkowo niepewne i zmieszane miny, doskonale wiedzieli, że nigdy nie będą dla mnie ważniejsi od Slytherinu, ale to przynajmniej mogło zaoszczędzić takich kłótni, jak ta podczas śniadania. Następnie Snape chciał, żebym uwarzyła mu w kantorku Eliksir Słodkiego Snu, co zajęło mi półtorej godziny, podczas podwójnych Eliksirów trzeciego roku Ravenclaw i Gryffindoru. Później na podeście, obok Snape’a przygotowywałam ingrediencje na zajęcia popołudniowe. Po obiedzie, który zjadłam w towarzystwie profesora Snape’a i miłej z nim rozmowy, oboje udaliśmy się do Eliksirowni. Tam rozpoczęły lekcję piąty rok Hufflepuff’u i Ravenclaw. I w końcu ostatnie dwie lekcje, mianowicie szósty rok Slytherinu i Gryffindoru. Snape zgodził się, żebym wzięła udział w zajęciach jako zwykły uczeń pod warunkiem, że nie będę się odzywać, ani podpowiadać. Szczerze wierzył, że tak będzie, a ja nie zamierzałam go z tego przekonania wyprowadzać.
Wszyscy zajęli miejsca i wtedy zeszłam z podestu i podeszłam do ławki Davida, w której siedział z Ingrid LaVidov. Niską, krótko obciętą brunetką o niebieskich oczach. Uśmiechnęłam się do niej i podniosłam perswazyjnie prawą brew. To była jedna z tych, których nie lubiłam. Wydęłam pewnie siebie usta i patrzyłam na nią przez chwilę.
- Dzisiaj to moje miejsce, LaVidov.- odezwałam się.
- Ale, ja…- była dość nieśmiała i na pewno była pewna podziwu, jak mnie udaje się być taką pewną siebie.
Gryfoni spoglądali na mnie z nienawiścią.
- Panno LaVidov, czyżby panna Madelstone nie wyraziła się jasno?- zapytał zniecierpliwiony Snape.
- To jednorazowe, Ingrid.- powiedziałam jej, a ona lekko się uśmiechnęła. Może i za nią nie przepadałam, ale zależało mi na dobrych stosunkach między mną i resztą Ślizgonów.
Podniosła się i usiadła w ostatniej ławce z Claudiusem.
- Strona 268.- Snape rozpoczął lekcję.- Na za tydzień referat o różnicach wpływu Wywaru Tojadowego na osobę pijącą go pod postacią człowieka i wilkołaka.- można było usłyszeć ciche westchnienia.- Teraz, każdy dostał po zestawie ćwiczeń.- wszyscy zerknęli na leżące przed nimi spięte ze sobą kartki.- Te ćwiczenia wykonuje jedna z osób z pary, druga przyrządza wcześniej wspomniany Wywar Tojadowy. Z ocen z eliksiru i ćwiczeń zostanie wyliczona średnia arytmetyczna i właśnie ta ocena zostanie wpisana jako ocena z dzisiejszych zajęć. Macie dziś podwójne Eliksiry, jednak czas przygotowania tego eliksiru wynosi około dwie i pół godziny, więc zostajecie dłużej.- to była chyba jedna z jego najdłuższych wypowiedzi w dziejach.- Panie Golthic, panna Madelstone nie odwali za pana całej roboty. Dzielicie ją na pół.- spojrzał sugestywnie, a Dave kiwnął głową.- Do roboty, tłumoki!
Zasiadł na krześle, a David spojrzał na mnie rozbawiony. To była jedna z tych nie wielu lekcji, na której można było rozmawiać i było to raczej wskazane przy pracy zespołowej.
- Wybrałaś mnie bo martwisz się o mnie, czy moje oceny?- zapytał.- Wybierasz kociołek, czy pióro?- uniósł brew.
- Obojętnie.- odparłam.
- W takim razie, ja biorę się za ćwiczenia.- wziął spięte kartki i przesunął się, żeby zrobić mi miejsce obok kociołka. Naprawdę było mi to bez różnicy.
 Wzięłam pierwszy składnik i wrzuciłam, pokrojony do wrzącej wody. Dość niedawno robiłam Eliksir Tojadowy…
- Nie odpowiedziałam na pytanie.- zauważył.
- Może w twoich możliwościach nie znalazła się moja odpowiedź?- spojrzałam na niego.
- A mógłbym ją poznać?- uśmiechnął się.
- Co jeśli odmówię?- też uniosłam jeden kącik ust i prawą brew.
Objął mnie w pasie i nachylił się do mojego ucha.
- Zawsze mogę sprawdzić sam.- szepnął.
Zamrugałam parę razy, żeby uzmysłowić sobie, co on mówi.
- Mówisz, że się na tym znasz?- zapytałam równie prowokacyjnym tonem, co on.
- Nie mniej niż ty…
Pomyślałam przez chwilę. Zamknęłam przed swój umysł.
- Okulmencja?- zaśmiał się cicho. Zobaczyłam, że rozwiązał już pierwsze pięć pytań.
- Zazdrościsz?- cały czas na niego patrzyłam.
- Chciałabyś.- uciął i zajął się ćwiczeniami.
Ja też się od niego odwróciłam i kroiłam kolejne składniki. Czułam co jakiś czas na sobie nerwowe spojrzenia. I nie należały one tylko do Davida.
Podniosłam wzrok i napotkałam jego czarne oczy.
Wciągnęłam głęboko powietrze, gdy profesor Snape nie odwrócił wzroku, tylko dalej mi się przyglądał.
Zarumieniłam się i spuściłam wzrok, aby zająć się eliksirem, ale ciekawość wygrała i znów na niego zerknęłam. Wciąż się we mnie wpatrywał zaciskając przy tym zęby i usta w prostą linię.
Nagle Dave szturchnął mnie, wyrywając jednocześnie z zamyślenia.
Spojrzałam na niego odruchowo z pytającym wzrokiem.
- Snape się na ciebie gapi.- wyszeptał nie patrząc na mnie, tylko w kartki. Kończył drugą stronę.
- Wiem.- odpowiedziałam i zajęłam się kociołkiem.
Miałam problem, żeby równo pokroić składniki. Cały czas czułam jak się we mnie wpatruje.

- Profesorze, czy jest coś, co robię nietakt?- zapytałam w myślach.

Obserwowałam go. Wyglądał na wyrwanego z zamyślenia, gdy usłyszał mnie w swojej głowie.

- Nie, panno Madelstone. Wszystko jest w znakomitym porządku.
Poczuł mój uśmiech.
- Przepraszam za to, w jak złym tonie może być wypowiedziana moja uwaga…- zaczęłam.
- Wiem, co chcesz powiedzieć, Claudio. Proszę wybaczyć mi brak konsekwencji w moim postępowaniu i skupianie uwagi na pani. Było to zdecydowanie dekoncentrujące, jak się domyślam.
Uśmiechnęłam się.

Odwrócił wzrok i wyrzucił mnie ze swoich myśli.
Nie przejęłam się tym i wróciłam do poprzedniego zajęcia. W dość dobrym momencie, muszę przyznać, bo był to czas najwyższy, aby dodać kolejne składniki.
Do końca lekcji było spokojnie. Eliksir oczywiście mi się udał, po przejrzeniu odpowiedzi Davida na kartkach z zadaniami znalazłam nieliczne błędy i byliśmy gotowi do oddania Snape’owi swojej pracy. Byliśmy pierwsi.
Podniosłam rękę do góry.
Podszedł do nas bez słowa. Zabrał ćwiczenia i fiolkę i wrócił do biurka.
- Ci, którzy skończą, mogą już iść.- powiedział jakby od niechcenia i spojrzał na nas.
Pozbieraliśmy z Davidem swoje rzeczy i wyszliśmy z Sali.
W ciszy skierowaliśmy się do pokoju wspólnego. Tam usiadłam na kanapie i zaklęciem rozpaliłam w kominku. Wyciągnęłam książki i zaczęłam uczyć się przedostatniego rozdziału transmutacji. Wtedy poczułam jak ktoś siada obok mnie.
Spodziewałam się go.
- Wciąż nie odpowiedziałaś na moje pytanie.- zagaił.
- I nie muszę.- odparłam nie podnosząc wzroku znad książki.
- Jednak wolałbym wiedzieć.
- A co mnie obchodzi twoja wola.- parsknęłam.
Przysunął się.
- Wczoraj myślałem, że się na mnie rzucisz w bibliotece, a teraz jesteś „zimną rybą”.
Zastanowiłam się. Miał trochę racji.
Westchnęłam. Już wiedział, że odpowiem.
- Usiadłam z tobą, bo nie przepadam za nikim innym z szóstego roku.- skłamałam.
- Bzdura! Wiem, że Claudius też wpadł ci w oko.- zaśmiał się.
- Co oznacza „też”?- uniosłam prawą brew i podniosłam głowę.
Uśmiechnął się zawadiacko.
- Wiesz… jak wspomniałem, chciałaś się na mnie rzucić w bibliotece.- wspomniał uwodzicielskim tonem.
- Cóż… z tego, co ja pamiętam, to ty się na mnie rzuciłeś, mówiąc, że spełnienie marzeń jest ważniejsze od śmierci.- przypomniałam mu i spojrzałam na niego, czekając na ripostę.
- A kto by nie chciał cię pocałować?- zaśmiał się.
- Wiem na pewno, że chciałby tego mój chłopak, którego teraz nie ma. I na pewno nie chciałby, żeby robił to ktoś inny. Myślę, że jest na tyle szanowany i podziwiany wśród mieszkańców Slytherinu, że nikt nie odważyłby się zrobić czegoś takiego.
- Bo wśród mieszkańców jest…- urwał i wyszedł z pokoju wspólnego.
Po jego słowach nie mogłam się już skoncentrować.
Nie byłam głodna, więc na kolacji nie zjadłam dużo. Snape’a nie było. Porozmawiałam trochę z Lupinem, a potem szybko znalazłam się na zebraniu Prefektów. Byłam jedynym Prefekt Naczelną, gdyż wszyscy byli na Wymianie. Dostaliśmy od profesora Dumbledora po kilka zadań przed świętami, między innymi przypisano mi zrobienie listy uczniów wyjeżdżających na święta do domów i zostających w szkole oraz ustalenie ramowego, świątecznego planu zajęć dla zostających w Hogwarcie. Było jeszcze parę innych zadań, ale tymi mniejszymi zajęłam się od razu, aby mieć wolne później.
Tak zleciał mi czas do szlabanu.
Drzwi były już uchylone, gdy zbliżyłam się do wejścia.
- Dobry wieczór, Claudio.- odezwał się siedzący na krześle Lucjusz Malfoy.
- Dobry wieczór.- odpowiedziałam zaskoczona jego obecnością.
- Severus, to znaczy profesor Snape, powinien niedługo wrócić. Tymczasem poprosił, żebym dał ci zajęcie na dzisiejszy szlaban.- wytłumaczył i wskazał na stosik znajomo wyglądających kartek- dzisiejsze ćwiczenia z ostatnich dwóch lekcji.- Polecił ci je sprawdzić i podliczyć liczbę punktów. Następnie ocenić prace. Stwierdził, że nie będzie miał czasu tego zrobić.
Skinęłam głową i zajęłam krzesło przy tym samym stoliczku, przy którym siedział pan Malfoy. On w tym czasie zajął się czytaniem jednej z książek ze zbioru Snape’a.
Doprawdy? Profesor Snape mi ufał? Ufał, że nie podwyższę lub nie obniżę ocen niektórym uczniom? Trudno było mi w to uwierzyć, ale tak najwyraźniej było.
Wzięłam drżącą ręką jedyny, czerwony długopis i zaczęłam czytać pierwszą kartkę z zadaniami.
I w ogóle to musiał być przekonany o poziomie mojej wiedzy, skoro stwierdził, że jestem w stanie poprawnie sprawdzić te ćwiczenia. Cóż… co do tego też nie miałam wątpliwości. Znałam siebie najlepiej i wiedziałam, że znam poprawną odpowiedź na każde pytanie.
Każdy taki pliczek kartek zawierał pięćdziesiąt pytań. Zazwyczaj odpowiedzi były niepoprawne. Trzeba było wczytywać się w każde zdanie, żeby znaleźć w nim odpowiedź, której nie było. Z pierwszymi pięcioma pracami nie było problemu, następne cztery sprawiły, że tylko ziewnęłam, jednak po kolejnych dziesięciu byłam już wykończona. No ile razy można czytać te same pytanie i poznawać kolejne udziwnione sposoby podawania odpowiedzi?! Doskonale rozumiałam, dlaczego Snape był taki wkurzony, dlaczego wrzeszczał. Też bym wrzeszczała, gdybym co wieczór była zmuszona do sprawdzenia trzydziestu takich prac.
Lucjusz Malfoy spoglądał co jakiś czas na moją znudzoną i śpiącą minę. Uśmiechał się, kiedy ziewałam.
Po trzech godzinach sprawdziłam przedostatnią pracę, odłożyłam ją na kupkę sprawdzonych i ze zdumieniem zobaczyłam, że ostatnia praca jest już oceniona, a na niej jest żółta karteczka samoprzylepna z informacją.

„Eliksir jak zawsze doskonały, maksymalna ilość punktów. Pan Golthic powinien Ci podziękować. Pierwsza pozytywna ocena w jego życiu.”

Zamrugałam kilka razy. Zastanawiałam się, dlaczego to napisał.
Uśmiechnęłam się.
Wtedy, nagle, całkowicie niespodziewanie Snape aportował się na środek swojego laboratorium.
Oboje z ojcem Draco podnieśliśmy zaskoczeni wzrok.
Profesor Snape był wyczerpany, w poszarpanych szatach, osunął się na ziemię, gdzie leżał nieruchomo. Na jego twarzy był tylko ból.
Z początku okropnie się przestraszyłam, odebrało mi władzę w nogach, we wszystkim.
Malfoy ocknął się pierwszy i szybkimi krokami podszedł do przyjaciela. Położył rękę na jego ramieniu.
Snape’a przeszedł dreszcz, gdy poczuł na sobie jego dłoń, ale wzdrygnął się jeszcze bardziej, gdy zobaczył mnie, siedzącą na jego fotelu.
Zerwałam się natychmiast, gdy nasze oczy się spotkały, podeszłam do szafki z eliksirami. Wyciągnęłam szklankę i wlałam do niego wszystkie eliksiry, które tylko mogły uśmierzyć jego ból. Było ich co najmniej pięć. Nie czekając na ciepłą wodę podgrzałam zawartość szklanki zaklęciem niewerbalnym.
Podeszłam do niego i również niewerbalnym zaklęciem sprawiłam, że jego usta się rozchyliły.
Malfoy uniósł go trochę, a ja powoli wlewałam płyn do ust swojego Mistrza, uważając, żeby wszystko połknął, nawet jeśli zmieszane ze sobą magiczne ciecze smakowały okropnie. Nie mogłam też pozwolić, żeby się zakrztusił. Gdy opróżnił całą szklankę, pan Malfoy ostrożnie ułożył go z powrotem na ziemi.
Blondyn zaklął pod nosem i złapał się za nadgarstek. Jego Mroczny Znak iluminował światłem. Czarny Pan go wzywał. Spojrzał na mnie, potem na Snape’a.
- Dam sobie radę.- wyszeptałam.
On, już z przerażeniem, skinął głową i aportował się.
Spojrzałam na swojego profesora. Z tego wszystkiego nie miałam pojęcia, gdzie zostawiłam różdżkę.
Wstałam z klęczków. Po policzkach poleciały mi łzy.
Wyciągnęłam dłoń w jego stronę.
- Wingardium Leviosa.- szepnęłam bliska płaczu.
Ciało Snape’a uniosło się, na co zrobił pełną bólu, zdziwioną minę.
Cały czas koncentrując się na nim, otworzyłam drzwi do jego kwater i przelewitowałam na łóżko, gdzie położyłam go najdelikatniej, jak umiałam.
Jego czoło lśniło od potu, a włosy opadające mu na twarz były posklejane krwią.
Z laboratorium wzięłam ściereczkę i miskę z wodą, po czym wróciłam do jego sypialni. Nie mógł mówić. Resztkami sił przytrzymywał otwarte powieki.
Czułam się okropnie niezręcznie, ale w końcu zdecydowałam się, dosłownie, zerwać z niego szatę wierzchnią, w końcu także czarną koszulę, przyklejoną do niego, całą mokrą.
Wzięłam ściereczkę, namoczyłam w zimnej wodzie, wycisnęłam i otarłam drżącą od wysiłku twarz. Cały czas mnie obserwował. Mnie i moje łzy, spływające po policzkach z co raz większą częstotliwością.
W końcu jego twarz była czysta. Przeszłam do idealnie umięśnionej, bardzo bladej klatki piersiowej, którą także oczyściłam.
Siłą własnych rąk przewróciłam go na brzuch. Widok jego pleców sprawił, że załkałam. Były całe pocięte. Wiedziałam, że to nie tylko Crucjatus. Sectum Sempra też zrobiła swoje.
Ponownie wyszłam do laboratorium, wycierając rękawami łzy i z szafeczki wyjęłam maść, którą to on zawsze mnie smarował.
Powróciłam do mojego nauczyciela. Wspięłam się na łóżko i uklęknęłam obok niego. Cały czas na mnie patrzył, ciężko oddychał, a leżenie na brzuchu, choć konieczne, na pewno nie ułatwiało mu tej czynności.
Zanurzyłam palce w maści i przyłożyłam je do pociągłych, kilkunastocentymetrowych ran, czerwonych od krwi. Starałam się zrobić to jak najszybciej, wiedząc, jak szybko przychodzi ukojenie. Poczekałam, aż maść się wchłonie i nałożyłam jeszcze jedną warstwę. Gdy i ta się wchłonęła, zdjęłam z jego stóp buty i przykryłam kołdrą.
Przyniosłam sobie krzesło i usiadłam obok niego. Nie miałam najmniejszego zamiaru go zostawiać.
Zgasiłam światło, żeby zasnął, ale jego oczy wpatrywały się w moje.
- Czy jest jeszcze coś, co mogę dla pana zrobić?- zapytałam łkając.
Myślałam, że nie odpowie, ale najwyraźniej po maści poczuł się lepiej.
- Będziesz tu tak siedzieć?- wychrypiał.
Uśmiechnęłam się, że jest zdolny do sklecenia zdania.
Nie czekał na moją odpowiedź i tak ją znał i wiedział, że jej nie zmienię.
- W salonie jest kanapa. Będzie ci wygodniej.
- Nie, profesorze.- wyszeptałam pochylając się nad nim. Delikatnie przejechałam dłonią po jego włosach, głaszcząc jego głowę.- Będę tutaj cały czas.- dodałam.
Po chwili zasnął.
Myślałam o tym, co zdarzyło się przez niecałe piętnaście minut.
Ostatecznie zasnęłam krótko po nim.