niedziela, 18 listopada 2012

Pokonani - 13. Bolesny finał dnia


13. Bolesny finał dnia.


Już byłam spóźniona! Oczywiście esej, jak to esej, pochłonął mnie w całości. Nie spojrzałam nawet na zegarek! Po kolacji, od razu zamknęłam się w swoim pokoju, który teraz miałam w całości dla siebie i skrobałam piórem po papierze wszystko, co tylko kojarzyło mi się z tematem mojego eseju.
Profesor Snape nie przyszedł na kolację. Na pewno nie miał najmniejszej ochoty widzieć Lupina wcześniej niż było to konieczne.
Przez pokój wspólny przeleciałam jak wystrzelona z procy, trzymając w ręce siedem stóp pergaminu. Wszyscy patrzyli tylko na mnie zdziwionym wzrokiem, ale mnie już tam nie było. Przemierzałam ostatnie metry korytarzem do laboratorium Snape’a.
Stanęłam zdyszana przed jego drzwiami. Poprawiłam włosy, otrzepałam szatę, esej przycisnęłam do piersi, a różdżkę przełożyłam do drugiej ręki, aby móc zapukać. Strasznie głupio czułam się z myślą, że byłam w jego sypialni, ale nie za bardzo miałam możliwość odwrotu, więc uniosłam dłoń i delikatnie zapukałam w środek ściany, gdzie kryły się ukryte drzwi. Uchyliły się w ciągu sekundy, a ja weszłam do środka.
- Spóźniła się pani, panno Madelstone.- odezwał się. Stał w otwartych drzwiach do swoich kwater.
- Bardzo przepraszam, profesorze.- ułożyłam ramiona w błagalnym geście.- Ale temat eseju bardzo mnie wciągnął.- podałam mu moja pracę.
- Chcesz powiedzieć, że napisałaś to w te parę godzin?- spojrzał na mnie z powątpiewaniem o jakości tego wypracowania. Przeleciał wzrokiem pierwszy akapit i uśmiechnął się do siebie.- Nie po to zwolniłem cię z lekcji, żebyś przeczytała całą bibliotekę i napisała najdłuższy esej, jaki w życiu widziałem.- wydawał się być trochę zły. Wlepiał oczy w obszerność papirusu.- Chodź już. Czekaliśmy na ciebie.- otworzył szerzej drzwi do swojej sypialni i podążył w głąb swoich kwater. Referat rzucił na łóżko i otworzył kolejne drzwi.- Idziesz, czy nie?- spojrzał na mnie zniecierpliwiony.
Ruszyłam się automatycznie, instynktownie zaciskając dłoń na różdżce jeszcze bardziej. Okazało się, że za drzwiami jest mały salon. W kominku palił się ogień, a na jednym z foteli siedział jak zawsze drogo ubrany Lucjusz Malfoy ze swoją wężową laską. Snape usiadł na fotelu obok niego. Mnie pozostała kanapa, stojąca naprzeciw nich.
- Dobry wieczór, panie Malfoy.- uśmiechnęłam się.
- Dobry wieczór, Claudio.- odpowiedział podejrzanie brzmiącym głosem.- Jak się czujesz po nocy. Czy…?- zaczął.
- Doprawdy, nie powinniśmy marnować czasu na rozmowy o niczym.- Snape przerwał Malfoy’owi. Byłam już przekonana, że ojciec Drako wiedział, iż nie spałam ostatniej nocy u siebie.
Malfoy uśmiechnął się złośliwie, z uczuciem wygranej.
- Skoro ci zaufał i zrobiłaś na nim wrażenie podczas rzezi, należy spodziewać się najgorszego, Claudio.- zaczął blondyn.
- Następnym jego krokiem, w niedalekiej przyszłości, będzie próba zawładnięcia tobą całkowicie.- dokończył Mistrz Eliksirów.
- Co miałoby to oznaczać?- zapytałam przestraszona i ciekawa.
- Najpierw będzie to kilka zadań, o których nikomu nie będziesz mogła powiedzieć. Nawet nam, nawet Drako.- wspomniał o swoim synu.- Będziesz musiała je wykonać i nie będzie to istotne, czego sobie zażyczy.
- Jeśli będzie chciał, abyś mu coś przyniosła, ty zrobisz to trzy razy szybciej niż będzie oczekiwał, jeżeli będzie chciał, żebyś torturowała, ty sprawisz, że krzyki tej osoby rozejdą się głośno pa całej Wielkiej Brytanii, odbiją się i wrócą do Voldemorta, jeśli zachce mu się czyjejś śmierci, ty przyniesiesz mu głowę jego wybranka.- Snape wpatrywał się we mnie morderczym spojrzeniem. Malfoy dołączył do przyjaciela.- Zrozumiałaś?
Przerażona, skinęłam głową.
- Jeżeli wypełnisz wszystkie jego zachcianki, prawdopodobne jest, że zapyta cię o twoje zdanie na jego poglądy.- kontynuował najbogatszy czarodziej świata.- Wręcz zakazane jest cały czas przytakiwać. Powinnaś nie zgodzić się w jednej rzeczy całkowicie i ją uzasadnić oraz podać inną alternatywę, a potem zaprzeczyć co do połowy poprawności jeszcze jednego z jego przekonań.
- Pamiętaj, żeby podać dobre argumenty. To od poziomu twojej inteligencji będzie zależało twoje życie na tym poziomie rozgrywki. Nie możesz się zaplątać w swoich słowach. Będziesz analizowana z każdej strony, pod każdym względem. Nie wolno ci popełnić najmniejszego błędu.
- Ani choćby się zawahać.- dodał Malfoy.- Ale nie możesz też mówić jak z pamięci. Zapomnij o uczeniu się przemówienia na pamięć. Musisz mówić płynnie i zrozumiale.
- Najmniejsze potknięcie grozi eliminacją.- Snape spojrzał na mnie wściekły.
- Jeżeli przejdziesz dalej, czeka cię ostatnia próba. Razem z Severusem podejrzewamy, co to może być…- napomniał.
- Możliwe jest… Że będzie to znów nakaz zabójstwa…- Snape mówił przez zaciśnięte zęby.
- Więc, czym będzie się różnił od pozostałych?- zapytałam zniecierpliwiona.
Snape spojrzał na mnie.
- Lucjuszu, wyjdź.- powiedział.
- Słucham?!- Malfoy spojrzał na niego zdziwiony.
- To, co słyszysz. Proszę cię o opuszczenie moich kwater.
Malfoy wściekł się nie na żarty, żachnął się i zniknął w kominku, po rozsypaniu proszku Fiuu i wypowiedzeniu dokładnej nazwy swojej rezydencji.
Profesor patrzył na moją zdziwioną minę. Czułam się trochę niekomfortowo.
Podszedł do mnie i cały czas patrząc mi w oczy, usiadł obok mnie. Siedział niezwykle prosto. Jak zawsze wyglądał mrocznie. W tym przyciemnionym świetle jakby jeszcze bardziej.
- To, co cię czeka na ostatnim etapie tej drogi, to zabicie najbliższej ci osoby, która nie ma poglądów Voldemorta.- powiedział prawie szeptem.
- Skąd…?- zaczęłam.
- Będzie obserwował cię wystarczająco dokładnie, żeby wiedzieć, na kogo wydać wyrok.- odpowiedział na moje niezadane pytanie.- Nie będzie to nikt ze Śmierciożerców, nikt ze Slytherinu. Dość mało prawdopodobne, że będzie to w ogóle osoba czystej krwi, więc nie musisz się bać o swoją rodzinę. On poszuka takiej osoby, której zabicie sprawi ci ból, którego nigdy nie będziesz mogła pokazać. Będziesz musiała zabić.- patrzyłam z przerażeniem w jego oczy.
Nastała krótka cisza, podczas której analizowałam, jak wiele osób w moim otoczeniu nie było czystej krwi, a było dla mnie ważnych.
- Nie będzie ci też kazał zbić osób, których sam chce pokonać. Możesz być spokojna o dyrektora i innych nauczycieli.- zaśmiał się cicho w swojej własnej wściekłości. Ten mroczny, głęboki głos był niesamowity, niezwykle gładki i jedwabisty.- Po wykonaniu zadania, zostaniesz przyjęta w krąg jego popleczników, doradców. Gdy już tam dotrzesz, upewnię się, że będziesz na wysokiej, przez nic niezagrożonej, pozycji. Zaczniemy działać dopiero wtedy, gdy złożysz Przysięgę i otrzymasz Mroczny Znak.- jego ostatnie słowa były ledwo słyszalne.
Miałam ochotę się rozpłakać. Chciałam znów poczuć jego dłoń oplatającą moje plecy, dającą mi poczucie bezpieczeństwa.
Patrzyłam na niego znieruchomiała poprzez informacje. Obserwował moje reakcje.
- Panno Madelstone, proszę coś powiedzieć.- powiedział w końcu, ale ja nie byłam w stanie nic z siebie wydusić.
Poczułam łzy na policzkach i jak moje ciało kiwa się w przód i w tył, panikując. Chciałam się uspokoić, ale nie umiałam.



- Panno Madelstone, proszę wziąć się w garść.- rozkazałem jej.
Patrzyłem na nią będącą w stanie bezbronności i strachu. Nie umiałem się już powstrzymać. Położyłem rękę na jej ramieniu, żeby dać jej znak, że rozumiem, co czuje, ale wtedy ona znów przywarła do mojej zimnej sylwetki swoim gorącym ciałem.
Moja ręka automatycznie powędrowałam na jej plecy i przycisnęła do siebie. Na mojej koszuli zaczęły się pojawiać już wilgotne plamki od jej słonych, gorzkich łez. Łez słabości, na które miałem jej zamiar pozwolić. Dopóki nie widział ich nikt inny oprócz mnie…
Rozumiałem ją, naprawdę tak było, bo przechodziłem już przez to, co ona. Nawet Drakon miał to już za sobą. Kiedy to było, gdy mówiłem jemu o tych samych zasadach, które przed chwilą powtórzyłem Claudii? Dwa lata… Nie, nie dwa… Trzy. Trzy lata odkąd złożył przysięgę i poszedł wściekły na Wieżę Astronomiczną, żeby pożegnać się ze swoją babcią, Druellą Black, którą musiał zabić. Tamtego dnia łączyło ich więcej, niż oboje mogliby przypuszczać.
Potem Drako zmienił się nie do poznania. Okazało się, że ma jednak uczucia. Okazało się, że również Claudia je ma. Pamiętam, jaka była zimna przed tym, jak się do siebie zbliżyli. Prawdziwa Królowa Śniegu. Żadnego uśmiechu, mimika twarzy idealnie kontrolowana, żaden nieprzewidziany przez nią wcześniej ruch nie miał prawa się wydarzyć. A teraz? Emocje wypływały z niej strumieniami. Jedna z nich wtapiała się w moją czarną koszulę, inna, bardziej przeciwstawna do tej pierwszej sprawiała, że przyciskała ją do mojej piersi, jakby miało ją to uchronić przed tym, co miał się stać, a na co nie miała wpływu. Jeżeli chciała przeżyć do powrotu swojego chłopaka, musiała robić to, czego od niej oczekiwał. Żaden sprzeciw nie był akceptowalnym.
Wstydziłem się do tego przed sobą przyznać, ale obserwowałem ją odkąd przybyła do Hogwartu. Zwróciła moją uwagę marchewkowymi włosami, które z wiekiem ściemniały dając szlachetny kolor. Zawsze miała te duże, zielone, inteligentne, żądne wiedzy i przygody oczy. Wiedziałem, że będzie z niej idealna uczennica, gdy tylko zobaczyłem ją po raz pierwszy. Była zamknięta w sobie, trochę wredna i na pewno zimna.
Gdy tamtego dnia, rano, po tym, jak Drako otrzymał Mroczny Znak, weszli razem do Wielkiej Sali na śniadanie myślałem, że znajduję się w innym wymiarze. Uniosłem zdziwiony wzrok, gdy ujrzałem, że Gryfonka i Ślizgon idą obok siebie, nie kłócąc się. Pomyślałem o tym najpierw, bo zobaczyłem tylko kolory szat. Jednak, gdy stwierdziłem, że to Claudia Madelstone, która ma rękę zawieszoną na ręce Drakona Malfoy’a i gdy rzeczywiście oceniłem, że niemożliwe stało się możliwe, miałem problem z przełknięciem kawy. Moje myśli wrzeszczały, że oto Claudia Madelstone i Dracon Lucjusz Malfoy przemierzają razem Wielką Salę, aby następnie się rozdzielić i usiąść przy swoich stołach. Odkąd pamiętałem, sadzałem ich razem- im na złość. Kłócili się niemiłosiernie! Zawsze! A teraz kroczyli jakby nigdy nic. Pamiętałem czasy, gdy ich wymiany zdań na lekcji Eliksirów paraliżowały całą klasę, przerażoną moją ewentualną reakcją i onieśmieloną ich inteligentnymi docinkami. Było to o tyle ciekawe, że mój chrześniak co i rusz musiał wymyślać nowe i nowe przezwiska, niemogąc użyć swojego ulubionego- „szlama”- gdyż Claudia była czystej krwi. Irytował go fakt, że w Gryffindorze mają czysto krwistą, czego oczywiście nie ukrywał, wyrzucał jej to z pełnym impetem. Ona, swoimi mroźnymi ripostami, nie pozostawała mu dłużna. Wątpiłem, żeby wtedy ktoś oprócz mnie i jej wiedział o tym, co zdarzyło się podczas dopasowywania uczniów do Domów. Nikt nie mógł wiedzieć, że tak naprawdę, już dawno oddała duszę Slytherinowi.
Teraz była w moich ramionach. Taka ciepła i wiotka. Jakby uleciało z niej życie. Płakała głośno, niczego się nie krępowała. Była sobą. Wreszcie przestała udawać kogoś, kim nigdy nie była i maskę Królowej Śniegu włożyła do szuflady. Skrycie, miałem nadzieję, że już nigdy jej nie przyodzieje.
Podniosła szklisty wzrok i spojrzała mi w oczy. Ocknęła się i odsunęła się na drugi koniec kanapy. Zdziwiłem się, ale jednocześnie poczułem te samo skrępowanie, co ona.
- Przepraszam, profesorze.- wyłkała, próbując się ostatecznie uspokoić.- Nie powinnam na pana napadać i zmuszać do wysłuchiwania mojego płaczu.- dodała, gdy już jej przeszło.
Nie odpowiedziałem, chociaż czekała na to. Zrobiło się jeszcze bardziej niezręcznie. Paraliżowała mnie myśl, że przytuliłem ją z chęcią.
Odgoniłem od siebie te myśli.
Spojrzałem na nią, bezbronnie kulącą się w rogu sofy. Później zerknąłem na zegar.
- Szlaban jeszcze się nie skończył.- przemówiłem w końcu.- Zapraszam do laboratorium.- mówiłem bezdusznie, bez żadnych uczuć. Tak, jak było najbezpieczniej.
Wstałem i nie czekając na nią przeszedłem do wcześniej wymienionego pomieszczenia. Dołączyła po kilku sekundach. Podszedłem do regału i rzuciłem jej na blat dwie książki: „Następstwa czarnej magii i jej wykorzystanie.” oraz „Kompozycje zakazanych ingrediencji.”.
- Pierwsza jako lektura.- rzuciłem hasło.- Z pomocą drugiej uwarzysz teraz eliksir własnego pomysłu.- patrzyła na mnie ciągle, denerwowało mnie to już.- Nie gap się tak na mnie!- spuściła wzrok.- Ja ci nie pomogę, gdy będziesz musiała kogoś otruć. Musisz sama się tego nauczyć, mimo iż to nietypowa propozycja spędzania czasu wolnego narzucona przez nauczyciela. Liczę na to, że wiesz czego do siebie nie dodawać, żeby nie wysadzić mi laboratorium.- kiwnęła lekko głową.
Podszedłem do regału ze składnikami. Wypowiedziałem magiczne zaklęcie i szafka się odwróciła, ukazując jej przeróżne zakazane ingrediencje świata, które nie miały najmniejszego prawa się tam znajdować.
- Jestem pewien, że nie muszę mówić, iż moje zbiory są objęte ścisłą tajemnicą. Wie o nich tylko profesor Dumbledore.
- Oczywiście.- potwierdziła i znów skinęła głową.
Podeszła do blatu i niemal z namaszczeniem zaczęła przewracać strony drugiej z książek.
Wyszedłem po jej referat, a gdy wróciłem, ona już przygotowywała kociołek i wystawiała przeróżne składniki z nadzieją, że uda jej się coś stworzyć. Była zamyślona i skupiona, co było znakiem na to, że prawdopodobnie wie, co robi.
Przysunąłem sobie krzesło do blatu, aby móc jednocześnie czytać, co i obserwować, jak miesza śmiertelne w nieprawidłowym użyciu składniki.
Wczytałem się w jej pracę, nie powiem. Wnioski, jakie wysuwały świadczyły tylko i wyłącznie o jej wysokim poziomie inteligencji. Jej ruchy przy krojeniu składników, skupienie i równocześnie podzielna uwaga oraz widoczna przyjemność i uspokojenie, które wywierało na nią warzenie eliksirów powodowały, że już wtedy mogłem podpisać jej papier o ukończeniu praktyk. Można było być w tym świetnym, znać każdy przepis na pamięć, ale prawdziwy Mistrz Eliksirów musi być zapasjonowany tym, co robi. Z delikatnością obchodzić się ze składnikami, wiedząc jak niewiele brakuje, żeby uczynić je bezużytecznymi. W niej, jak w nikim innym, kiedykolwiek wcześniej, widziałem tą pasję. A to była gwarancja bycia niepokonanym w tym, co się robi.
Jej eliksir nie miał zapachu. Po paru godzinach przybrał barwę malinową. Był gęstą cieczą, która ospale bulgotała. Mieszała ją nieustannie, dodając powoli ostatni składnik z jej listy. Przyglądałem się temu wszystkiemu zaciekawiony. Zastanawiałem się, co z tego wyjdzie. Moja złośliwa część podpowiadała, że na pewno nic, bo przecież to tylko nastolatka, której położyłem na stole najtrudniejszą księgę eliksirów. Jednak z każdą chwilą, gdy uśmiechała się co raz szerzej, czułem niebezpieczeństwo otrzymania przez nią pożądanego efektu.
Minęła kolejna godzina. Było już jakieś dwadzieścia po drugiej. Wtedy podniosła głowę, wyłączyła palnik i w fiolce podała mi oleistą ciecz, która ostatecznie przybrała kolor szafiru.
Przyjrzałem się jej.
- Cóż by to miało być, gdybyśmy wypróbowali tego na człowieku?- zapytałem, wiedząc, że przecież nie ma możliwości, żebyśmy sprawdzili jego działanie.
- Miałoby to wywołać paraliż całego ciała.- odpowiedziała dumna z siebie, jednak również zdawała sobie sprawę z tego, że nigdy jego działania nie dowiedzie.
- Ile trwał by taki paraliż?- gdybałem.
- Zależy od stężenia. Patrząc po kolorze, ten jest granatowy, więc prawdopodobnie nie mniej niż dwanaście godzin.
- Czyli nie ma właściwości uśmiercających?- upewniłem się.
- Mam nadzieję, że nie.- odpowiedziała szczerze, jednak patrząc na moją twarz pełną frustracji, spowodowaną jej niepewnością, poprawiła się.- Nie, nie ma właściwości uśmiercających, chyba, że poda się go w dawce, która powoduje paraliż na tak długi okres, że osoba, niemogąca dostarczyć organizmowi podstawowych składników, umiera z powodu odwodnienia lub niedożywienia.- powiedziała wyczerpująco.
Myślałem chwilę.
- Jesteś wolna.- odparłem w końcu.
Potarła perswazyjnie swoje plecy, a ja wywróciłem oczami i zniknąłem w sypialni.
- Rozbieraj się.- powiedziałem, gdy wróciłem. Oczywiście, jeszcze zanim zauważyłem, że ona stoi już półnaga, na środku pomieszczenia, czekając na mnie i uroczo się rumieniąc.
Odgarnąłem włosy z jej pleców, zagłębiłem palce w maści i najdelikatniej jak potrafiłem dotknąłem bardzo różowych miejsc, z których jeszcze wczoraj spływała krew. Zataczałem palcami koła, kwadraty, co i rusz znajdowałem nowe, nienasmarowane naumyślnie miejsca, aby przedłużyć tą czynność do granic możliwości.
Westchnęła cicho, gdy dotarłem do jej talii, gdzie odkryłem inne, wcześniej niezauważone rany. Przekrzywiła głowę w prawą stronę przeszedł ją dreszcz wywołany moim zimnym dotykiem.
Odsunąłem się od niej w końcu, stwierdzając z przerażeniem, że za każdym razem smaruję jej plecy co raz dłużej, z co raz większym przekonaniem, że jest to nabożeństwo, w którym nie wielu jest dane uczestniczyć.
Ubrała się powoli, pozwalając maści wchłonąć się całkowicie.
Gdy już była gotowa, wzięła książkę i skierowała się do drzwi. Byłem całkowicie zadowolony, że skończyła z tym bezużytecznym dziękowanie co wieczoru za coś, co sprawiało mi… Yyy… Cholera jasna!!! Przyjemność. Przyjemność…???!!!
- Dobranoc, profesorze.- powiedziała niepewnym głosem i nacisnęła klamkę.
- Dobranoc, panno Madelstone.- odpowiedziałem automatycznie.- Zadziwiająco dobre wypracowanie jak na paro godzinną pracę.- skomentowałem, a ona wyszła uśmiechnięta.

- Zadziwiająco dobre, idioto?! Toż to najlepszy esej jaki w życiu czytałeś, głąbie!- moje myśli mnie karciły.- Marnujesz szanse raz za razem, Severusie…

- Ale szanse na co?!- krzyknąłem na głos i wściekły, że znów gadam do siebie, zablokowałem drzwi do kwater i skierowałem się pod prysznic.
Ostatecznie nie wytrzymałem ze swoją ciekawością. Wiedziałem, że nie powinienem tego robić, ale przegrałem walkę ze zdrowym rozsądkiem.
Po zimnym prysznicu, skierowałem się do gabinetu Minerwy i zabrałem jedną z klatek ze szczurami, zostawiając magicznie zapakowaną w list wiadomość tylko dla niej, że to ja go pożyczyłem. Mogła się spodziewać, że już go nie odzyska. Z resztą, przecież nawet ja nie wiedziałem, co z tego wyniknie.
Gdy byłem z powrotem u siebie, podałem szczurowi kilka kropel tego eliksiru autorstwa panny Madelstone. Po paru sekundach szczur padł, nie ruszając się. Łapki miał wyciągnięte w górę.

- Cholera… Jednak zabija…- mruknąłem w myślach.

Zostawiłem go tam, myśląc, że pozbędę się go rano, przed śniadaniem.
Położyłem się i zasnąłem niemal od razu. Śnił mi się Hogwart. Był całkowicie opustoszały. Stałem na błoniach, a na Wieży Astronomicznej stała dwójka ludzi. Ruda dziewczyna i chłopak z platynową, powiewającą burzą włosów. Obejmowali się i patrzyli w niebo. A na nim widniał Mroczny Znak.
Obudziło mnie dziwne skrobanie i drapanie. Zdenerwowany przeszedłem do pokoju obok, aby sprawdzić, co to za cholerstwo.

- A niech cię szlak, ruda Ślizgonko!!!- zakląłem w myślach.

Szczur wesoło pożerał swoją karmę i co jakiś czas popijał ją wodą z dozownika.



Rano, gdy wychodząc komnat Slytherinu spojrzałam na wejście do pokoju wspólnego Rybaków, poczułam ciągłą wściekłość. Nie widziałam się z nimi poprzedniego dnia, po tym, co odwalił ten Sylvester Sancjo. Jednak byłam za nich odpowiedzialna i miałam się nimi opiekować, więc zdrowy rozsądek pomógł mi podjąć właściwą decyzję.
Nie mieli jeszcze prawa być poza komnatą, ale byłam przekonana, że wszyscy już nie śpią i szykują się do kolejnego dnia nauki w Hogwardzie.
Weszłam jakby nigdy nic do środka i zobaczyłam większość z nich, gromadzącą się w pokoju wspólnym.
- Dzień dobry wszystkim.- zaczęłam.
Rozmowy, dalej prowadzone w grupkach, ucichły. Wszyscy na mnie spojrzeli, oprócz Sylvestra, który spuścił wzrok. Przeniosłam wzrok na niego i uniosłam prawą brew.
- Sylvester, to co się wczoraj wydarzyło nie było spowodowane moją chęcią wrzeszczenia na was przy Snape’ie, tylko moim przerażeniem, że mogłeś sobie wypalić przełyk.- powiedziałam.- Owszem, byłam wściekła. Nie tylko ten jeden incydent zadziałał na mnie wczoraj w taki sposób i moje emocje były, lekko mówiąc, poszarpane.- podparłam się na bokach.- Mam nadzieję, że to już nigdy się nie zdarzy, a jeżeli miałoby miejsce, to możecie być pewni, że dotrzymam swojej groźby.- uśmiechnęłam się i puściłam oczko. Atmosfera się rozluźniła. Sylvester podniósł prawy kącik swoich ust.
- Sorry, Claudia.- wydusił z siebie w końcu.
Skinęłam lekko głową i spojrzałam na zegar.
- Chodźmy na śniadanie.- nakazałam i zaczekałam aż wszyscy się podniosą, po czym wyszliśmy na korytarz podziemi.
Szłam szybkim krokiem. Minęłam ukryte wejście do kwater Snape’a i wtedy coś mocno zacisnęło się na moim ramieniu.
Odwróciłam się gwałtownie, za gwałtownie swoją drogą, a za mną stał Mistrz Eliksirów. Kilku uczniów się zatrzymało, czekając na mnie, ale kazałam im iść, co wykonali bez słowa sprzeciwy i po chwili zostałam z profesorem sama na całym korytarzu.
Wciągnął mnie bez słowa do swojego laboratorium.
- Coś się stało, profesorze?- zapytałam zaskoczona jak nigdy wcześniej i z jeszcze większy zaskoczeniem spojrzałam na klatkę ze szczurem na stoliku. Czyżby Snape miał pupila…?
- Wczoraj podałem mu twój eliksir. Cały zesztywniał, myślałem, że nie żyje, ale rano okazał się być całkiem… żwawy.- znalazł odpowiednie słowo.- Twój eliksir działa.
- Szkoda, że tego nie widziałam…- stwierdziłam, jednak nadal byłam zadowolona, że eliksir mi się udał.- Czyżby ustawa o próbach na zwierzętach została zniesiona?- uśmiechnęłam się przyglądając się zupełnie zwyczajnym ruchom małego gryzonia.
- Nie zniesiono jej. Proszę nie rozpowiadać o swoich poczynaniach i stworzeniu eliksiru powodującego paraliż.
- Mówi pan to tak, jakby cała szkoła wiedziała o moich praktykach.- powiedziałam z dość przyjemną ironią.
Uśmiechnął się nieznacznie.
- Proszę wymyśleć nazwę swojego eliksiru. Być może kiedyś będziesz mogła podzielić się ze światem swoim odkryciem. Tymczasem, udajmy się na śniadanie.- zaproponował.
Skinęłam tylko głową i skierowaliśmy się do Wielkiej Sali. Od samego progu doszedł nas gwar rozmów i śmiechów, jednak do moich uszu przebijało się coś więcej niż tylko mile słowa. I to nie skąd inąd jak od sąsiadujących ze sobą stołów Rybaków i Ślizgonów.
- Sam jesteś szlamą ty… ty, ty…- zagalopował się jeden z moich wychowanków, Patrick Jevanov.
- Ha!- mój znajomy sześcioroczniak złapał go na tym, że nie wiedział, co powiedzieć.- No, kim jestem…?- śmiał się złośliwie.
Snape nie zareagował. Zasiadł bez słowa przy stole nauczycielskim, zostawiając mnie na środku Sali.
Moje serce wygrało na rozumem. Wiedziałam, że wybrałam dobrze. Nie mogło być inaczej. Zasłoniłam Claudiusa Downey’a swoim ciałem.
- Zamknij się, Jevanov!!!- wrzasnęłam. Claudius uśmiechnął się złowieszczo z uczuciem wygranej.
- Co, żmijo?! Potrzebujesz dziewczyny, żeby cię broniła?!- Patrick nadal chciał się kłócić. Nie zauważyłam, w którym momencie salę opanowała cisza.
- TA dziewczyna, Jevanov, jest opiekunem twojego pieprzonego Domu i TA dziewczyna daje ci dwutygodniowy szlaban u Filcha!!!- krzyczałam.
Dopiero po chwili doszło do niego, kim była osoba, która stała przed nim, mianowicie ja.
- Claudia… Sorry…- zaczął się jąkać zmieszany.- Ja… Bronisz Ślizgona?!
No po tym to myślałam, że wyjdę z siebie!!!
- Przecież JA jestem w Slytherinie, idioto!!!- skoro i tak cała sala się na mnie gapiła, to trzeba było doprowadzić do końca z jak największym hukiem. Po za tym, przy tym, co powiedział, wczorajszy incydent z Sylvestrem wydawał się być całkowicie błahy.- Jak rozumiem, Claudius nazwał twoją koleżankę szlamą, czy tak?- spojrzałam zza niego na dziewczynę ze smutnym wzrokiem, wlepionym w talerz.
- No właśnie! To jemu też daj szlaban!- dalej chciał postawić na swoim.
- A czy twoja koleżanka rzeczywiście jest pochodzenia mugolskiego?- uniosłam prawą brew. Mówiłam już spokojnie.
Claudius się zaśmiał, ale sięgnęłam do tyłu i łapiąc jego rękę, mówiąc tym samym, żeby zostawił to mi i już się nie wtrącał.
- Jest, ale…- zaczął.
- Więc czy Claudius powiedział coś nieprawdziwego? Pomijając to, że użył może niewłaściwego słowa.- przerwałam.
- Nie, ale…
- Więc o co tyle zamieszania?- znów weszłam mu w słowo.- Masz szczęście, że to ciebie tak nie nazwał. Miałbyś taką opinię do końca twojego pobytu tutaj.
- Ale ja…
- No co, ty?- denerwowała mnie już ta rozmowa.
- Moi rodzice też są mugolami…- wyszeptał cicho.
- Wracajcie do śniadania.- rozkazałam i odwróciłam się do Claudiusa.- Usiądę dzisiaj z wami.- uśmiechnął się, złapałam go pod rękę, a on zaprowadził mnie z powrotem na swoje miejsce.
Usiadłam pomiędzy nim, a siostrą Patricii- Julce. Były jak dwie krople wody. Naprzeciwko mnie siedział David. Uśmiechał się zawadiacko.
- Masz w tym swoim Piscators’ie sam szlam.- powiedział Dave, a cały stół wybuch śmiechem, łącznie ze mną.
- Jesteście niezastąpieni.- stwierdziłam i wiedząc, że Snape mnie obserwuje odwróciłam głowę w jego stronę.

- Smacznego.- przekazałam mu.

On skinął lekko głową z dumnym uśmiechem. Miało to chyba znaczyć „i tobie też”, ale nie byłam jednoznacznie przekonana.
Ten dzień nie różnił się od pozostałych. Najpierw poprowadziłam własną lekcję Eliksirów z własnym Domem, którego mieszkańcy mieli wyjątkowo niepewne i zmieszane miny, doskonale wiedzieli, że nigdy nie będą dla mnie ważniejsi od Slytherinu, ale to przynajmniej mogło zaoszczędzić takich kłótni, jak ta podczas śniadania. Następnie Snape chciał, żebym uwarzyła mu w kantorku Eliksir Słodkiego Snu, co zajęło mi półtorej godziny, podczas podwójnych Eliksirów trzeciego roku Ravenclaw i Gryffindoru. Później na podeście, obok Snape’a przygotowywałam ingrediencje na zajęcia popołudniowe. Po obiedzie, który zjadłam w towarzystwie profesora Snape’a i miłej z nim rozmowy, oboje udaliśmy się do Eliksirowni. Tam rozpoczęły lekcję piąty rok Hufflepuff’u i Ravenclaw. I w końcu ostatnie dwie lekcje, mianowicie szósty rok Slytherinu i Gryffindoru. Snape zgodził się, żebym wzięła udział w zajęciach jako zwykły uczeń pod warunkiem, że nie będę się odzywać, ani podpowiadać. Szczerze wierzył, że tak będzie, a ja nie zamierzałam go z tego przekonania wyprowadzać.
Wszyscy zajęli miejsca i wtedy zeszłam z podestu i podeszłam do ławki Davida, w której siedział z Ingrid LaVidov. Niską, krótko obciętą brunetką o niebieskich oczach. Uśmiechnęłam się do niej i podniosłam perswazyjnie prawą brew. To była jedna z tych, których nie lubiłam. Wydęłam pewnie siebie usta i patrzyłam na nią przez chwilę.
- Dzisiaj to moje miejsce, LaVidov.- odezwałam się.
- Ale, ja…- była dość nieśmiała i na pewno była pewna podziwu, jak mnie udaje się być taką pewną siebie.
Gryfoni spoglądali na mnie z nienawiścią.
- Panno LaVidov, czyżby panna Madelstone nie wyraziła się jasno?- zapytał zniecierpliwiony Snape.
- To jednorazowe, Ingrid.- powiedziałam jej, a ona lekko się uśmiechnęła. Może i za nią nie przepadałam, ale zależało mi na dobrych stosunkach między mną i resztą Ślizgonów.
Podniosła się i usiadła w ostatniej ławce z Claudiusem.
- Strona 268.- Snape rozpoczął lekcję.- Na za tydzień referat o różnicach wpływu Wywaru Tojadowego na osobę pijącą go pod postacią człowieka i wilkołaka.- można było usłyszeć ciche westchnienia.- Teraz, każdy dostał po zestawie ćwiczeń.- wszyscy zerknęli na leżące przed nimi spięte ze sobą kartki.- Te ćwiczenia wykonuje jedna z osób z pary, druga przyrządza wcześniej wspomniany Wywar Tojadowy. Z ocen z eliksiru i ćwiczeń zostanie wyliczona średnia arytmetyczna i właśnie ta ocena zostanie wpisana jako ocena z dzisiejszych zajęć. Macie dziś podwójne Eliksiry, jednak czas przygotowania tego eliksiru wynosi około dwie i pół godziny, więc zostajecie dłużej.- to była chyba jedna z jego najdłuższych wypowiedzi w dziejach.- Panie Golthic, panna Madelstone nie odwali za pana całej roboty. Dzielicie ją na pół.- spojrzał sugestywnie, a Dave kiwnął głową.- Do roboty, tłumoki!
Zasiadł na krześle, a David spojrzał na mnie rozbawiony. To była jedna z tych nie wielu lekcji, na której można było rozmawiać i było to raczej wskazane przy pracy zespołowej.
- Wybrałaś mnie bo martwisz się o mnie, czy moje oceny?- zapytał.- Wybierasz kociołek, czy pióro?- uniósł brew.
- Obojętnie.- odparłam.
- W takim razie, ja biorę się za ćwiczenia.- wziął spięte kartki i przesunął się, żeby zrobić mi miejsce obok kociołka. Naprawdę było mi to bez różnicy.
 Wzięłam pierwszy składnik i wrzuciłam, pokrojony do wrzącej wody. Dość niedawno robiłam Eliksir Tojadowy…
- Nie odpowiedziałam na pytanie.- zauważył.
- Może w twoich możliwościach nie znalazła się moja odpowiedź?- spojrzałam na niego.
- A mógłbym ją poznać?- uśmiechnął się.
- Co jeśli odmówię?- też uniosłam jeden kącik ust i prawą brew.
Objął mnie w pasie i nachylił się do mojego ucha.
- Zawsze mogę sprawdzić sam.- szepnął.
Zamrugałam parę razy, żeby uzmysłowić sobie, co on mówi.
- Mówisz, że się na tym znasz?- zapytałam równie prowokacyjnym tonem, co on.
- Nie mniej niż ty…
Pomyślałam przez chwilę. Zamknęłam przed swój umysł.
- Okulmencja?- zaśmiał się cicho. Zobaczyłam, że rozwiązał już pierwsze pięć pytań.
- Zazdrościsz?- cały czas na niego patrzyłam.
- Chciałabyś.- uciął i zajął się ćwiczeniami.
Ja też się od niego odwróciłam i kroiłam kolejne składniki. Czułam co jakiś czas na sobie nerwowe spojrzenia. I nie należały one tylko do Davida.
Podniosłam wzrok i napotkałam jego czarne oczy.
Wciągnęłam głęboko powietrze, gdy profesor Snape nie odwrócił wzroku, tylko dalej mi się przyglądał.
Zarumieniłam się i spuściłam wzrok, aby zająć się eliksirem, ale ciekawość wygrała i znów na niego zerknęłam. Wciąż się we mnie wpatrywał zaciskając przy tym zęby i usta w prostą linię.
Nagle Dave szturchnął mnie, wyrywając jednocześnie z zamyślenia.
Spojrzałam na niego odruchowo z pytającym wzrokiem.
- Snape się na ciebie gapi.- wyszeptał nie patrząc na mnie, tylko w kartki. Kończył drugą stronę.
- Wiem.- odpowiedziałam i zajęłam się kociołkiem.
Miałam problem, żeby równo pokroić składniki. Cały czas czułam jak się we mnie wpatruje.

- Profesorze, czy jest coś, co robię nietakt?- zapytałam w myślach.

Obserwowałam go. Wyglądał na wyrwanego z zamyślenia, gdy usłyszał mnie w swojej głowie.

- Nie, panno Madelstone. Wszystko jest w znakomitym porządku.
Poczuł mój uśmiech.
- Przepraszam za to, w jak złym tonie może być wypowiedziana moja uwaga…- zaczęłam.
- Wiem, co chcesz powiedzieć, Claudio. Proszę wybaczyć mi brak konsekwencji w moim postępowaniu i skupianie uwagi na pani. Było to zdecydowanie dekoncentrujące, jak się domyślam.
Uśmiechnęłam się.

Odwrócił wzrok i wyrzucił mnie ze swoich myśli.
Nie przejęłam się tym i wróciłam do poprzedniego zajęcia. W dość dobrym momencie, muszę przyznać, bo był to czas najwyższy, aby dodać kolejne składniki.
Do końca lekcji było spokojnie. Eliksir oczywiście mi się udał, po przejrzeniu odpowiedzi Davida na kartkach z zadaniami znalazłam nieliczne błędy i byliśmy gotowi do oddania Snape’owi swojej pracy. Byliśmy pierwsi.
Podniosłam rękę do góry.
Podszedł do nas bez słowa. Zabrał ćwiczenia i fiolkę i wrócił do biurka.
- Ci, którzy skończą, mogą już iść.- powiedział jakby od niechcenia i spojrzał na nas.
Pozbieraliśmy z Davidem swoje rzeczy i wyszliśmy z Sali.
W ciszy skierowaliśmy się do pokoju wspólnego. Tam usiadłam na kanapie i zaklęciem rozpaliłam w kominku. Wyciągnęłam książki i zaczęłam uczyć się przedostatniego rozdziału transmutacji. Wtedy poczułam jak ktoś siada obok mnie.
Spodziewałam się go.
- Wciąż nie odpowiedziałaś na moje pytanie.- zagaił.
- I nie muszę.- odparłam nie podnosząc wzroku znad książki.
- Jednak wolałbym wiedzieć.
- A co mnie obchodzi twoja wola.- parsknęłam.
Przysunął się.
- Wczoraj myślałem, że się na mnie rzucisz w bibliotece, a teraz jesteś „zimną rybą”.
Zastanowiłam się. Miał trochę racji.
Westchnęłam. Już wiedział, że odpowiem.
- Usiadłam z tobą, bo nie przepadam za nikim innym z szóstego roku.- skłamałam.
- Bzdura! Wiem, że Claudius też wpadł ci w oko.- zaśmiał się.
- Co oznacza „też”?- uniosłam prawą brew i podniosłam głowę.
Uśmiechnął się zawadiacko.
- Wiesz… jak wspomniałem, chciałaś się na mnie rzucić w bibliotece.- wspomniał uwodzicielskim tonem.
- Cóż… z tego, co ja pamiętam, to ty się na mnie rzuciłeś, mówiąc, że spełnienie marzeń jest ważniejsze od śmierci.- przypomniałam mu i spojrzałam na niego, czekając na ripostę.
- A kto by nie chciał cię pocałować?- zaśmiał się.
- Wiem na pewno, że chciałby tego mój chłopak, którego teraz nie ma. I na pewno nie chciałby, żeby robił to ktoś inny. Myślę, że jest na tyle szanowany i podziwiany wśród mieszkańców Slytherinu, że nikt nie odważyłby się zrobić czegoś takiego.
- Bo wśród mieszkańców jest…- urwał i wyszedł z pokoju wspólnego.
Po jego słowach nie mogłam się już skoncentrować.
Nie byłam głodna, więc na kolacji nie zjadłam dużo. Snape’a nie było. Porozmawiałam trochę z Lupinem, a potem szybko znalazłam się na zebraniu Prefektów. Byłam jedynym Prefekt Naczelną, gdyż wszyscy byli na Wymianie. Dostaliśmy od profesora Dumbledora po kilka zadań przed świętami, między innymi przypisano mi zrobienie listy uczniów wyjeżdżających na święta do domów i zostających w szkole oraz ustalenie ramowego, świątecznego planu zajęć dla zostających w Hogwarcie. Było jeszcze parę innych zadań, ale tymi mniejszymi zajęłam się od razu, aby mieć wolne później.
Tak zleciał mi czas do szlabanu.
Drzwi były już uchylone, gdy zbliżyłam się do wejścia.
- Dobry wieczór, Claudio.- odezwał się siedzący na krześle Lucjusz Malfoy.
- Dobry wieczór.- odpowiedziałam zaskoczona jego obecnością.
- Severus, to znaczy profesor Snape, powinien niedługo wrócić. Tymczasem poprosił, żebym dał ci zajęcie na dzisiejszy szlaban.- wytłumaczył i wskazał na stosik znajomo wyglądających kartek- dzisiejsze ćwiczenia z ostatnich dwóch lekcji.- Polecił ci je sprawdzić i podliczyć liczbę punktów. Następnie ocenić prace. Stwierdził, że nie będzie miał czasu tego zrobić.
Skinęłam głową i zajęłam krzesło przy tym samym stoliczku, przy którym siedział pan Malfoy. On w tym czasie zajął się czytaniem jednej z książek ze zbioru Snape’a.
Doprawdy? Profesor Snape mi ufał? Ufał, że nie podwyższę lub nie obniżę ocen niektórym uczniom? Trudno było mi w to uwierzyć, ale tak najwyraźniej było.
Wzięłam drżącą ręką jedyny, czerwony długopis i zaczęłam czytać pierwszą kartkę z zadaniami.
I w ogóle to musiał być przekonany o poziomie mojej wiedzy, skoro stwierdził, że jestem w stanie poprawnie sprawdzić te ćwiczenia. Cóż… co do tego też nie miałam wątpliwości. Znałam siebie najlepiej i wiedziałam, że znam poprawną odpowiedź na każde pytanie.
Każdy taki pliczek kartek zawierał pięćdziesiąt pytań. Zazwyczaj odpowiedzi były niepoprawne. Trzeba było wczytywać się w każde zdanie, żeby znaleźć w nim odpowiedź, której nie było. Z pierwszymi pięcioma pracami nie było problemu, następne cztery sprawiły, że tylko ziewnęłam, jednak po kolejnych dziesięciu byłam już wykończona. No ile razy można czytać te same pytanie i poznawać kolejne udziwnione sposoby podawania odpowiedzi?! Doskonale rozumiałam, dlaczego Snape był taki wkurzony, dlaczego wrzeszczał. Też bym wrzeszczała, gdybym co wieczór była zmuszona do sprawdzenia trzydziestu takich prac.
Lucjusz Malfoy spoglądał co jakiś czas na moją znudzoną i śpiącą minę. Uśmiechał się, kiedy ziewałam.
Po trzech godzinach sprawdziłam przedostatnią pracę, odłożyłam ją na kupkę sprawdzonych i ze zdumieniem zobaczyłam, że ostatnia praca jest już oceniona, a na niej jest żółta karteczka samoprzylepna z informacją.

„Eliksir jak zawsze doskonały, maksymalna ilość punktów. Pan Golthic powinien Ci podziękować. Pierwsza pozytywna ocena w jego życiu.”

Zamrugałam kilka razy. Zastanawiałam się, dlaczego to napisał.
Uśmiechnęłam się.
Wtedy, nagle, całkowicie niespodziewanie Snape aportował się na środek swojego laboratorium.
Oboje z ojcem Draco podnieśliśmy zaskoczeni wzrok.
Profesor Snape był wyczerpany, w poszarpanych szatach, osunął się na ziemię, gdzie leżał nieruchomo. Na jego twarzy był tylko ból.
Z początku okropnie się przestraszyłam, odebrało mi władzę w nogach, we wszystkim.
Malfoy ocknął się pierwszy i szybkimi krokami podszedł do przyjaciela. Położył rękę na jego ramieniu.
Snape’a przeszedł dreszcz, gdy poczuł na sobie jego dłoń, ale wzdrygnął się jeszcze bardziej, gdy zobaczył mnie, siedzącą na jego fotelu.
Zerwałam się natychmiast, gdy nasze oczy się spotkały, podeszłam do szafki z eliksirami. Wyciągnęłam szklankę i wlałam do niego wszystkie eliksiry, które tylko mogły uśmierzyć jego ból. Było ich co najmniej pięć. Nie czekając na ciepłą wodę podgrzałam zawartość szklanki zaklęciem niewerbalnym.
Podeszłam do niego i również niewerbalnym zaklęciem sprawiłam, że jego usta się rozchyliły.
Malfoy uniósł go trochę, a ja powoli wlewałam płyn do ust swojego Mistrza, uważając, żeby wszystko połknął, nawet jeśli zmieszane ze sobą magiczne ciecze smakowały okropnie. Nie mogłam też pozwolić, żeby się zakrztusił. Gdy opróżnił całą szklankę, pan Malfoy ostrożnie ułożył go z powrotem na ziemi.
Blondyn zaklął pod nosem i złapał się za nadgarstek. Jego Mroczny Znak iluminował światłem. Czarny Pan go wzywał. Spojrzał na mnie, potem na Snape’a.
- Dam sobie radę.- wyszeptałam.
On, już z przerażeniem, skinął głową i aportował się.
Spojrzałam na swojego profesora. Z tego wszystkiego nie miałam pojęcia, gdzie zostawiłam różdżkę.
Wstałam z klęczków. Po policzkach poleciały mi łzy.
Wyciągnęłam dłoń w jego stronę.
- Wingardium Leviosa.- szepnęłam bliska płaczu.
Ciało Snape’a uniosło się, na co zrobił pełną bólu, zdziwioną minę.
Cały czas koncentrując się na nim, otworzyłam drzwi do jego kwater i przelewitowałam na łóżko, gdzie położyłam go najdelikatniej, jak umiałam.
Jego czoło lśniło od potu, a włosy opadające mu na twarz były posklejane krwią.
Z laboratorium wzięłam ściereczkę i miskę z wodą, po czym wróciłam do jego sypialni. Nie mógł mówić. Resztkami sił przytrzymywał otwarte powieki.
Czułam się okropnie niezręcznie, ale w końcu zdecydowałam się, dosłownie, zerwać z niego szatę wierzchnią, w końcu także czarną koszulę, przyklejoną do niego, całą mokrą.
Wzięłam ściereczkę, namoczyłam w zimnej wodzie, wycisnęłam i otarłam drżącą od wysiłku twarz. Cały czas mnie obserwował. Mnie i moje łzy, spływające po policzkach z co raz większą częstotliwością.
W końcu jego twarz była czysta. Przeszłam do idealnie umięśnionej, bardzo bladej klatki piersiowej, którą także oczyściłam.
Siłą własnych rąk przewróciłam go na brzuch. Widok jego pleców sprawił, że załkałam. Były całe pocięte. Wiedziałam, że to nie tylko Crucjatus. Sectum Sempra też zrobiła swoje.
Ponownie wyszłam do laboratorium, wycierając rękawami łzy i z szafeczki wyjęłam maść, którą to on zawsze mnie smarował.
Powróciłam do mojego nauczyciela. Wspięłam się na łóżko i uklęknęłam obok niego. Cały czas na mnie patrzył, ciężko oddychał, a leżenie na brzuchu, choć konieczne, na pewno nie ułatwiało mu tej czynności.
Zanurzyłam palce w maści i przyłożyłam je do pociągłych, kilkunastocentymetrowych ran, czerwonych od krwi. Starałam się zrobić to jak najszybciej, wiedząc, jak szybko przychodzi ukojenie. Poczekałam, aż maść się wchłonie i nałożyłam jeszcze jedną warstwę. Gdy i ta się wchłonęła, zdjęłam z jego stóp buty i przykryłam kołdrą.
Przyniosłam sobie krzesło i usiadłam obok niego. Nie miałam najmniejszego zamiaru go zostawiać.
Zgasiłam światło, żeby zasnął, ale jego oczy wpatrywały się w moje.
- Czy jest jeszcze coś, co mogę dla pana zrobić?- zapytałam łkając.
Myślałam, że nie odpowie, ale najwyraźniej po maści poczuł się lepiej.
- Będziesz tu tak siedzieć?- wychrypiał.
Uśmiechnęłam się, że jest zdolny do sklecenia zdania.
Nie czekał na moją odpowiedź i tak ją znał i wiedział, że jej nie zmienię.
- W salonie jest kanapa. Będzie ci wygodniej.
- Nie, profesorze.- wyszeptałam pochylając się nad nim. Delikatnie przejechałam dłonią po jego włosach, głaszcząc jego głowę.- Będę tutaj cały czas.- dodałam.
Po chwili zasnął.
Myślałam o tym, co zdarzyło się przez niecałe piętnaście minut.
Ostatecznie zasnęłam krótko po nim.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz