13. Bolesny finał dnia.
Już byłam spóźniona! Oczywiście esej, jak to esej,
pochłonął mnie w całości. Nie spojrzałam nawet na zegarek! Po kolacji, od razu
zamknęłam się w swoim pokoju, który teraz miałam w całości dla siebie i
skrobałam piórem po papierze wszystko, co tylko kojarzyło mi się z tematem
mojego eseju.
Profesor Snape nie przyszedł na kolację. Na pewno
nie miał najmniejszej ochoty widzieć Lupina wcześniej niż było to konieczne.
Przez pokój wspólny przeleciałam jak wystrzelona z
procy, trzymając w ręce siedem stóp pergaminu. Wszyscy patrzyli tylko na mnie
zdziwionym wzrokiem, ale mnie już tam nie było. Przemierzałam ostatnie metry
korytarzem do laboratorium Snape’a.
Stanęłam zdyszana przed jego drzwiami. Poprawiłam
włosy, otrzepałam szatę, esej przycisnęłam do piersi, a różdżkę przełożyłam do
drugiej ręki, aby móc zapukać. Strasznie głupio czułam się z myślą, że byłam w
jego sypialni, ale nie za bardzo miałam możliwość odwrotu, więc uniosłam dłoń i
delikatnie zapukałam w środek ściany, gdzie kryły się ukryte drzwi. Uchyliły
się w ciągu sekundy, a ja weszłam do środka.
- Spóźniła się pani, panno Madelstone.- odezwał
się. Stał w otwartych drzwiach do swoich kwater.
- Bardzo przepraszam, profesorze.- ułożyłam
ramiona w błagalnym geście.- Ale temat eseju bardzo mnie wciągnął.- podałam mu
moja pracę.
- Chcesz powiedzieć, że napisałaś to w te parę
godzin?- spojrzał na mnie z powątpiewaniem o jakości tego wypracowania.
Przeleciał wzrokiem pierwszy akapit i uśmiechnął się do siebie.- Nie po to
zwolniłem cię z lekcji, żebyś przeczytała całą bibliotekę i napisała najdłuższy
esej, jaki w życiu widziałem.- wydawał się być trochę zły. Wlepiał oczy w
obszerność papirusu.- Chodź już. Czekaliśmy na ciebie.- otworzył szerzej drzwi
do swojej sypialni i podążył w głąb swoich kwater. Referat rzucił na łóżko i
otworzył kolejne drzwi.- Idziesz, czy nie?- spojrzał na mnie zniecierpliwiony.
Ruszyłam się automatycznie, instynktownie
zaciskając dłoń na różdżce jeszcze bardziej. Okazało się, że za drzwiami jest
mały salon. W kominku palił się ogień, a na jednym z foteli siedział jak zawsze
drogo ubrany Lucjusz Malfoy ze swoją wężową laską. Snape usiadł na fotelu obok
niego. Mnie pozostała kanapa, stojąca naprzeciw nich.
- Dobry wieczór, panie Malfoy.- uśmiechnęłam się.
- Dobry wieczór, Claudio.- odpowiedział
podejrzanie brzmiącym głosem.- Jak się czujesz po nocy. Czy…?- zaczął.
- Doprawdy, nie powinniśmy marnować czasu na
rozmowy o niczym.- Snape przerwał Malfoy’owi. Byłam już przekonana, że ojciec
Drako wiedział, iż nie spałam ostatniej nocy u siebie.
Malfoy uśmiechnął się złośliwie, z uczuciem
wygranej.
- Skoro ci zaufał i zrobiłaś na nim wrażenie
podczas rzezi, należy spodziewać się najgorszego, Claudio.- zaczął blondyn.
- Następnym jego krokiem, w niedalekiej
przyszłości, będzie próba zawładnięcia tobą całkowicie.- dokończył Mistrz
Eliksirów.
- Co miałoby to oznaczać?- zapytałam przestraszona
i ciekawa.
- Najpierw będzie to kilka zadań, o których nikomu
nie będziesz mogła powiedzieć. Nawet nam, nawet Drako.- wspomniał o swoim synu.-
Będziesz musiała je wykonać i nie będzie to istotne, czego sobie zażyczy.
- Jeśli będzie chciał, abyś mu coś przyniosła, ty
zrobisz to trzy razy szybciej niż będzie oczekiwał, jeżeli będzie chciał, żebyś
torturowała, ty sprawisz, że krzyki tej osoby rozejdą się głośno pa całej
Wielkiej Brytanii, odbiją się i wrócą do Voldemorta, jeśli zachce mu się
czyjejś śmierci, ty przyniesiesz mu głowę jego wybranka.- Snape wpatrywał się
we mnie morderczym spojrzeniem. Malfoy dołączył do przyjaciela.- Zrozumiałaś?
Przerażona, skinęłam głową.
- Jeżeli wypełnisz wszystkie jego zachcianki,
prawdopodobne jest, że zapyta cię o twoje zdanie na jego poglądy.- kontynuował
najbogatszy czarodziej świata.- Wręcz zakazane jest cały czas przytakiwać.
Powinnaś nie zgodzić się w jednej rzeczy całkowicie i ją uzasadnić oraz podać
inną alternatywę, a potem zaprzeczyć co do połowy poprawności jeszcze jednego z
jego przekonań.
- Pamiętaj, żeby podać dobre argumenty. To od
poziomu twojej inteligencji będzie zależało twoje życie na tym poziomie
rozgrywki. Nie możesz się zaplątać w swoich słowach. Będziesz analizowana z
każdej strony, pod każdym względem. Nie wolno ci popełnić najmniejszego błędu.
- Ani choćby się zawahać.- dodał Malfoy.- Ale nie
możesz też mówić jak z pamięci. Zapomnij o uczeniu się przemówienia na pamięć.
Musisz mówić płynnie i zrozumiale.
- Najmniejsze potknięcie grozi eliminacją.- Snape
spojrzał na mnie wściekły.
- Jeżeli przejdziesz dalej, czeka cię ostatnia
próba. Razem z Severusem podejrzewamy, co to może być…- napomniał.
- Możliwe jest… Że będzie to znów nakaz
zabójstwa…- Snape mówił przez zaciśnięte zęby.
- Więc, czym będzie się różnił od pozostałych?-
zapytałam zniecierpliwiona.
Snape spojrzał na mnie.
- Lucjuszu, wyjdź.- powiedział.
- Słucham?!- Malfoy spojrzał na niego zdziwiony.
- To, co słyszysz. Proszę cię o opuszczenie moich
kwater.
Malfoy wściekł się nie na żarty, żachnął się i
zniknął w kominku, po rozsypaniu proszku Fiuu i wypowiedzeniu dokładnej nazwy
swojej rezydencji.
Profesor patrzył na moją zdziwioną minę. Czułam
się trochę niekomfortowo.
Podszedł do mnie i cały czas patrząc mi w oczy,
usiadł obok mnie. Siedział niezwykle prosto. Jak zawsze wyglądał mrocznie. W
tym przyciemnionym świetle jakby jeszcze bardziej.
- To, co cię czeka na ostatnim etapie tej drogi,
to zabicie najbliższej ci osoby, która nie ma poglądów Voldemorta.- powiedział
prawie szeptem.
- Skąd…?- zaczęłam.
- Będzie obserwował cię wystarczająco dokładnie,
żeby wiedzieć, na kogo wydać wyrok.- odpowiedział na moje niezadane pytanie.-
Nie będzie to nikt ze Śmierciożerców, nikt ze Slytherinu. Dość mało
prawdopodobne, że będzie to w ogóle osoba czystej krwi, więc nie musisz się bać
o swoją rodzinę. On poszuka takiej osoby, której zabicie sprawi ci ból, którego
nigdy nie będziesz mogła pokazać. Będziesz musiała zabić.- patrzyłam z
przerażeniem w jego oczy.
Nastała krótka cisza, podczas której analizowałam,
jak wiele osób w moim otoczeniu nie było czystej krwi, a było dla mnie ważnych.
- Nie będzie ci też kazał zbić osób, których sam
chce pokonać. Możesz być spokojna o dyrektora i innych nauczycieli.- zaśmiał
się cicho w swojej własnej wściekłości. Ten mroczny, głęboki głos był
niesamowity, niezwykle gładki i jedwabisty.- Po wykonaniu zadania, zostaniesz
przyjęta w krąg jego popleczników, doradców. Gdy już tam dotrzesz, upewnię się,
że będziesz na wysokiej, przez nic niezagrożonej, pozycji. Zaczniemy działać
dopiero wtedy, gdy złożysz Przysięgę i otrzymasz Mroczny Znak.- jego ostatnie
słowa były ledwo słyszalne.
Miałam ochotę się rozpłakać. Chciałam znów poczuć
jego dłoń oplatającą moje plecy, dającą mi poczucie bezpieczeństwa.
Patrzyłam na niego znieruchomiała poprzez
informacje. Obserwował moje reakcje.
- Panno Madelstone, proszę coś powiedzieć.-
powiedział w końcu, ale ja nie byłam w stanie nic z siebie wydusić.
Poczułam łzy na policzkach i jak moje ciało kiwa
się w przód i w tył, panikując. Chciałam się uspokoić, ale nie umiałam.
- Panno Madelstone, proszę wziąć się w garść.-
rozkazałem jej.
Patrzyłem na nią będącą w stanie bezbronności i
strachu. Nie umiałem się już powstrzymać. Położyłem rękę na jej ramieniu, żeby
dać jej znak, że rozumiem, co czuje, ale wtedy ona znów przywarła do mojej
zimnej sylwetki swoim gorącym ciałem.
Moja ręka automatycznie powędrowałam na jej plecy
i przycisnęła do siebie. Na mojej koszuli zaczęły się pojawiać już wilgotne
plamki od jej słonych, gorzkich łez. Łez słabości, na które miałem jej zamiar
pozwolić. Dopóki nie widział ich nikt inny oprócz mnie…
Rozumiałem ją, naprawdę tak było, bo przechodziłem
już przez to, co ona. Nawet Drakon miał to już za sobą. Kiedy to było, gdy
mówiłem jemu o tych samych zasadach, które przed chwilą powtórzyłem Claudii?
Dwa lata… Nie, nie dwa… Trzy. Trzy lata odkąd złożył przysięgę i poszedł
wściekły na Wieżę Astronomiczną, żeby pożegnać się ze swoją babcią, Druellą
Black, którą musiał zabić. Tamtego dnia łączyło ich więcej, niż oboje mogliby
przypuszczać.
Potem Drako zmienił się nie do poznania. Okazało
się, że ma jednak uczucia. Okazało się, że również Claudia je ma. Pamiętam,
jaka była zimna przed tym, jak się do siebie zbliżyli. Prawdziwa Królowa
Śniegu. Żadnego uśmiechu, mimika twarzy idealnie kontrolowana, żaden
nieprzewidziany przez nią wcześniej ruch nie miał prawa się wydarzyć. A teraz?
Emocje wypływały z niej strumieniami. Jedna z nich wtapiała się w moją czarną
koszulę, inna, bardziej przeciwstawna do tej pierwszej sprawiała, że
przyciskała ją do mojej piersi, jakby miało ją to uchronić przed tym, co miał
się stać, a na co nie miała wpływu. Jeżeli chciała przeżyć do powrotu swojego
chłopaka, musiała robić to, czego od niej oczekiwał. Żaden sprzeciw nie był
akceptowalnym.
Wstydziłem się do tego przed sobą przyznać, ale
obserwowałem ją odkąd przybyła do Hogwartu. Zwróciła moją uwagę marchewkowymi
włosami, które z wiekiem ściemniały dając szlachetny kolor. Zawsze miała te
duże, zielone, inteligentne, żądne wiedzy i przygody oczy. Wiedziałem, że
będzie z niej idealna uczennica, gdy tylko zobaczyłem ją po raz pierwszy. Była
zamknięta w sobie, trochę wredna i na pewno zimna.
Gdy tamtego dnia, rano, po tym, jak Drako otrzymał
Mroczny Znak, weszli razem do Wielkiej Sali na śniadanie myślałem, że znajduję
się w innym wymiarze. Uniosłem zdziwiony wzrok, gdy ujrzałem, że Gryfonka i
Ślizgon idą obok siebie, nie kłócąc się. Pomyślałem o tym najpierw, bo
zobaczyłem tylko kolory szat. Jednak, gdy stwierdziłem, że to Claudia
Madelstone, która ma rękę zawieszoną na ręce Drakona Malfoy’a i gdy
rzeczywiście oceniłem, że niemożliwe stało się możliwe, miałem problem z
przełknięciem kawy. Moje myśli wrzeszczały, że oto Claudia Madelstone i Dracon
Lucjusz Malfoy przemierzają razem Wielką Salę, aby następnie się rozdzielić i
usiąść przy swoich stołach. Odkąd pamiętałem, sadzałem ich razem- im na złość.
Kłócili się niemiłosiernie! Zawsze! A teraz kroczyli jakby nigdy nic.
Pamiętałem czasy, gdy ich wymiany zdań na lekcji Eliksirów paraliżowały całą
klasę, przerażoną moją ewentualną reakcją i onieśmieloną ich inteligentnymi
docinkami. Było to o tyle ciekawe, że mój chrześniak co i rusz musiał wymyślać
nowe i nowe przezwiska, niemogąc użyć swojego ulubionego- „szlama”- gdyż
Claudia była czystej krwi. Irytował go fakt, że w Gryffindorze mają czysto
krwistą, czego oczywiście nie ukrywał, wyrzucał jej to z pełnym impetem. Ona,
swoimi mroźnymi ripostami, nie pozostawała mu dłużna. Wątpiłem, żeby wtedy ktoś
oprócz mnie i jej wiedział o tym, co zdarzyło się podczas dopasowywania uczniów
do Domów. Nikt nie mógł wiedzieć, że tak naprawdę, już dawno oddała duszę
Slytherinowi.
Teraz była w moich ramionach. Taka ciepła i wiotka.
Jakby uleciało z niej życie. Płakała głośno, niczego się nie krępowała. Była
sobą. Wreszcie przestała udawać kogoś, kim nigdy nie była i maskę Królowej
Śniegu włożyła do szuflady. Skrycie, miałem nadzieję, że już nigdy jej nie
przyodzieje.
Podniosła szklisty wzrok i spojrzała mi w oczy.
Ocknęła się i odsunęła się na drugi koniec kanapy. Zdziwiłem się, ale
jednocześnie poczułem te samo skrępowanie, co ona.
- Przepraszam, profesorze.- wyłkała, próbując się
ostatecznie uspokoić.- Nie powinnam na pana napadać i zmuszać do wysłuchiwania
mojego płaczu.- dodała, gdy już jej przeszło.
Nie odpowiedziałem, chociaż czekała na to. Zrobiło
się jeszcze bardziej niezręcznie. Paraliżowała mnie myśl, że przytuliłem ją z
chęcią.
Odgoniłem od siebie te myśli.
Spojrzałem na nią, bezbronnie kulącą się w rogu
sofy. Później zerknąłem na zegar.
- Szlaban jeszcze się nie skończył.- przemówiłem w
końcu.- Zapraszam do laboratorium.- mówiłem bezdusznie, bez żadnych uczuć. Tak,
jak było najbezpieczniej.
Wstałem i nie czekając na nią przeszedłem do
wcześniej wymienionego pomieszczenia. Dołączyła po kilku sekundach. Podszedłem
do regału i rzuciłem jej na blat dwie książki: „Następstwa czarnej magii i jej
wykorzystanie.” oraz „Kompozycje zakazanych ingrediencji.”.
- Pierwsza jako lektura.- rzuciłem hasło.- Z
pomocą drugiej uwarzysz teraz eliksir własnego pomysłu.- patrzyła na mnie
ciągle, denerwowało mnie to już.- Nie gap się tak na mnie!- spuściła wzrok.- Ja
ci nie pomogę, gdy będziesz musiała kogoś otruć. Musisz sama się tego nauczyć,
mimo iż to nietypowa propozycja spędzania czasu wolnego narzucona przez
nauczyciela. Liczę na to, że wiesz czego do siebie nie dodawać, żeby nie
wysadzić mi laboratorium.- kiwnęła lekko głową.
Podszedłem do regału ze składnikami.
Wypowiedziałem magiczne zaklęcie i szafka się odwróciła, ukazując jej przeróżne
zakazane ingrediencje świata, które nie miały najmniejszego prawa się tam
znajdować.
- Jestem pewien, że nie muszę mówić, iż moje
zbiory są objęte ścisłą tajemnicą. Wie o nich tylko profesor Dumbledore.
- Oczywiście.- potwierdziła i znów skinęła głową.
Podeszła do blatu i niemal z namaszczeniem zaczęła
przewracać strony drugiej z książek.
Wyszedłem po jej referat, a gdy wróciłem, ona już
przygotowywała kociołek i wystawiała przeróżne składniki z nadzieją, że uda jej
się coś stworzyć. Była zamyślona i skupiona, co było znakiem na to, że
prawdopodobnie wie, co robi.
Przysunąłem sobie krzesło do blatu, aby móc
jednocześnie czytać, co i obserwować, jak miesza śmiertelne w nieprawidłowym
użyciu składniki.
Wczytałem się w jej pracę, nie powiem. Wnioski,
jakie wysuwały świadczyły tylko i wyłącznie o jej wysokim poziomie
inteligencji. Jej ruchy przy krojeniu składników, skupienie i równocześnie
podzielna uwaga oraz widoczna przyjemność i uspokojenie, które wywierało na nią
warzenie eliksirów powodowały, że już wtedy mogłem podpisać jej papier o
ukończeniu praktyk. Można było być w tym świetnym, znać każdy przepis na
pamięć, ale prawdziwy Mistrz Eliksirów musi być zapasjonowany tym, co robi. Z
delikatnością obchodzić się ze składnikami, wiedząc jak niewiele brakuje, żeby
uczynić je bezużytecznymi. W niej, jak w nikim innym, kiedykolwiek wcześniej,
widziałem tą pasję. A to była gwarancja bycia niepokonanym w tym, co się robi.
Jej eliksir nie miał zapachu. Po paru godzinach
przybrał barwę malinową. Był gęstą cieczą, która ospale bulgotała. Mieszała ją
nieustannie, dodając powoli ostatni składnik z jej listy. Przyglądałem się temu
wszystkiemu zaciekawiony. Zastanawiałem się, co z tego wyjdzie. Moja złośliwa
część podpowiadała, że na pewno nic, bo przecież to tylko nastolatka, której
położyłem na stole najtrudniejszą księgę eliksirów. Jednak z każdą chwilą, gdy
uśmiechała się co raz szerzej, czułem niebezpieczeństwo otrzymania przez nią
pożądanego efektu.
Minęła kolejna godzina. Było już jakieś
dwadzieścia po drugiej. Wtedy podniosła głowę, wyłączyła palnik i w fiolce
podała mi oleistą ciecz, która ostatecznie przybrała kolor szafiru.
Przyjrzałem się jej.
- Cóż by to miało być, gdybyśmy wypróbowali tego
na człowieku?- zapytałem, wiedząc, że przecież nie ma możliwości, żebyśmy
sprawdzili jego działanie.
- Miałoby to wywołać paraliż całego ciała.-
odpowiedziała dumna z siebie, jednak również zdawała sobie sprawę z tego, że nigdy jego działania nie dowiedzie.
- Ile trwał by taki paraliż?- gdybałem.
- Zależy od stężenia. Patrząc po kolorze, ten jest
granatowy, więc prawdopodobnie nie mniej niż dwanaście godzin.
- Czyli nie ma właściwości uśmiercających?-
upewniłem się.
- Mam nadzieję, że nie.- odpowiedziała szczerze,
jednak patrząc na moją twarz pełną frustracji, spowodowaną jej niepewnością,
poprawiła się.- Nie, nie ma właściwości uśmiercających, chyba, że poda się go w
dawce, która powoduje paraliż na tak długi okres, że osoba, niemogąca
dostarczyć organizmowi podstawowych składników, umiera z powodu odwodnienia lub
niedożywienia.- powiedziała wyczerpująco.
Myślałem chwilę.
- Jesteś wolna.- odparłem w końcu.
Potarła perswazyjnie swoje plecy, a ja wywróciłem
oczami i zniknąłem w sypialni.
- Rozbieraj się.- powiedziałem, gdy wróciłem. Oczywiście,
jeszcze zanim zauważyłem, że ona stoi już półnaga, na środku pomieszczenia,
czekając na mnie i uroczo się rumieniąc.
Odgarnąłem włosy z jej pleców, zagłębiłem palce w
maści i najdelikatniej jak potrafiłem dotknąłem bardzo różowych miejsc, z
których jeszcze wczoraj spływała krew. Zataczałem palcami koła, kwadraty, co i
rusz znajdowałem nowe, nienasmarowane naumyślnie miejsca, aby przedłużyć tą
czynność do granic możliwości.
Westchnęła cicho, gdy dotarłem do jej talii, gdzie
odkryłem inne, wcześniej niezauważone rany. Przekrzywiła głowę w prawą stronę
przeszedł ją dreszcz wywołany moim zimnym dotykiem.
Odsunąłem się od niej w końcu, stwierdzając z
przerażeniem, że za każdym razem smaruję jej plecy co raz dłużej, z co raz
większym przekonaniem, że jest to nabożeństwo, w którym nie wielu jest dane
uczestniczyć.
Ubrała się powoli, pozwalając maści wchłonąć się
całkowicie.
Gdy już była gotowa, wzięła książkę i skierowała
się do drzwi. Byłem całkowicie zadowolony, że skończyła z tym bezużytecznym
dziękowanie co wieczoru za coś, co sprawiało mi… Yyy… Cholera jasna!!! Przyjemność. Przyjemność…???!!!
- Dobranoc, profesorze.- powiedziała niepewnym
głosem i nacisnęła klamkę.
- Dobranoc, panno Madelstone.- odpowiedziałem
automatycznie.- Zadziwiająco dobre wypracowanie jak na paro godzinną pracę.-
skomentowałem, a ona wyszła uśmiechnięta.
-
Zadziwiająco dobre, idioto?! Toż to najlepszy esej jaki w życiu czytałeś,
głąbie!- moje myśli mnie karciły.- Marnujesz szanse raz za razem, Severusie…
- Ale szanse na co?!- krzyknąłem na głos i
wściekły, że znów gadam do siebie, zablokowałem drzwi do kwater i skierowałem
się pod prysznic.
Ostatecznie nie wytrzymałem ze swoją ciekawością.
Wiedziałem, że nie powinienem tego robić, ale przegrałem walkę ze zdrowym rozsądkiem.
Po zimnym prysznicu, skierowałem się do gabinetu
Minerwy i zabrałem jedną z klatek ze szczurami, zostawiając magicznie
zapakowaną w list wiadomość tylko dla niej, że to ja go pożyczyłem. Mogła się
spodziewać, że już go nie odzyska. Z resztą, przecież nawet ja nie wiedziałem,
co z tego wyniknie.
Gdy byłem z powrotem u siebie, podałem szczurowi
kilka kropel tego eliksiru autorstwa panny Madelstone. Po paru sekundach szczur
padł, nie ruszając się. Łapki miał wyciągnięte w górę.
-
Cholera… Jednak zabija…- mruknąłem w myślach.
Zostawiłem go tam, myśląc, że pozbędę się go rano,
przed śniadaniem.
Położyłem się i zasnąłem niemal od razu. Śnił mi
się Hogwart. Był całkowicie opustoszały. Stałem na błoniach, a na Wieży
Astronomicznej stała dwójka ludzi. Ruda dziewczyna i chłopak z platynową,
powiewającą burzą włosów. Obejmowali się i patrzyli w niebo. A na nim widniał
Mroczny Znak.
Obudziło mnie dziwne skrobanie i drapanie.
Zdenerwowany przeszedłem do pokoju obok, aby sprawdzić, co to za cholerstwo.
- A niech
cię szlak, ruda Ślizgonko!!!- zakląłem w myślach.
Szczur wesoło pożerał swoją karmę i co jakiś czas
popijał ją wodą z dozownika.
Rano, gdy wychodząc komnat Slytherinu spojrzałam
na wejście do pokoju wspólnego Rybaków, poczułam ciągłą wściekłość. Nie widziałam
się z nimi poprzedniego dnia, po tym, co odwalił ten Sylvester Sancjo. Jednak
byłam za nich odpowiedzialna i miałam się nimi opiekować, więc zdrowy rozsądek
pomógł mi podjąć właściwą decyzję.
Nie mieli jeszcze prawa być poza komnatą, ale
byłam przekonana, że wszyscy już nie śpią i szykują się do kolejnego dnia nauki
w Hogwardzie.
Weszłam jakby nigdy nic do środka i zobaczyłam
większość z nich, gromadzącą się w pokoju wspólnym.
- Dzień dobry wszystkim.- zaczęłam.
Rozmowy, dalej prowadzone w grupkach, ucichły.
Wszyscy na mnie spojrzeli, oprócz Sylvestra, który spuścił wzrok. Przeniosłam
wzrok na niego i uniosłam prawą brew.
- Sylvester, to co się wczoraj wydarzyło nie było
spowodowane moją chęcią wrzeszczenia na was przy Snape’ie, tylko moim
przerażeniem, że mogłeś sobie wypalić przełyk.- powiedziałam.- Owszem, byłam
wściekła. Nie tylko ten jeden incydent zadziałał na mnie wczoraj w taki sposób
i moje emocje były, lekko mówiąc, poszarpane.- podparłam się na bokach.- Mam
nadzieję, że to już nigdy się nie zdarzy, a jeżeli miałoby miejsce, to możecie
być pewni, że dotrzymam swojej groźby.- uśmiechnęłam się i puściłam oczko.
Atmosfera się rozluźniła. Sylvester podniósł prawy kącik swoich ust.
- Sorry, Claudia.- wydusił z siebie w końcu.
Skinęłam lekko głową i spojrzałam na zegar.
- Chodźmy na śniadanie.- nakazałam i zaczekałam aż
wszyscy się podniosą, po czym wyszliśmy na korytarz podziemi.
Szłam szybkim krokiem. Minęłam ukryte wejście do
kwater Snape’a i wtedy coś mocno zacisnęło się na moim ramieniu.
Odwróciłam się gwałtownie, za gwałtownie swoją
drogą, a za mną stał Mistrz Eliksirów. Kilku uczniów się zatrzymało, czekając
na mnie, ale kazałam im iść, co wykonali bez słowa sprzeciwy i po chwili
zostałam z profesorem sama na całym korytarzu.
Wciągnął mnie bez słowa do swojego laboratorium.
- Coś się stało, profesorze?- zapytałam zaskoczona
jak nigdy wcześniej i z jeszcze większy zaskoczeniem spojrzałam na klatkę ze
szczurem na stoliku. Czyżby Snape miał pupila…?
- Wczoraj podałem mu twój eliksir. Cały
zesztywniał, myślałem, że nie żyje, ale rano okazał się być całkiem… żwawy.-
znalazł odpowiednie słowo.- Twój eliksir działa.
- Szkoda, że tego nie widziałam…- stwierdziłam,
jednak nadal byłam zadowolona, że eliksir mi się udał.- Czyżby ustawa o próbach
na zwierzętach została zniesiona?- uśmiechnęłam się przyglądając się zupełnie
zwyczajnym ruchom małego gryzonia.
- Nie zniesiono jej. Proszę nie rozpowiadać o
swoich poczynaniach i stworzeniu eliksiru powodującego paraliż.
- Mówi pan to tak, jakby cała szkoła wiedziała o
moich praktykach.- powiedziałam z dość przyjemną ironią.
Uśmiechnął się nieznacznie.
- Proszę wymyśleć nazwę swojego eliksiru. Być może
kiedyś będziesz mogła podzielić się ze światem swoim odkryciem. Tymczasem,
udajmy się na śniadanie.- zaproponował.
Skinęłam tylko głową i skierowaliśmy się do
Wielkiej Sali. Od samego progu doszedł nas gwar rozmów i śmiechów, jednak do
moich uszu przebijało się coś więcej niż tylko mile słowa. I to nie skąd inąd
jak od sąsiadujących ze sobą stołów Rybaków i Ślizgonów.
- Sam jesteś szlamą ty… ty, ty…- zagalopował się
jeden z moich wychowanków, Patrick Jevanov.
- Ha!- mój znajomy sześcioroczniak złapał go na
tym, że nie wiedział, co powiedzieć.- No, kim jestem…?- śmiał się złośliwie.
Snape nie zareagował. Zasiadł bez słowa przy stole
nauczycielskim, zostawiając mnie na środku Sali.
Moje serce wygrało na rozumem. Wiedziałam, że
wybrałam dobrze. Nie mogło być inaczej. Zasłoniłam Claudiusa Downey’a swoim
ciałem.
- Zamknij się, Jevanov!!!- wrzasnęłam. Claudius
uśmiechnął się złowieszczo z uczuciem wygranej.
- Co, żmijo?! Potrzebujesz dziewczyny, żeby cię
broniła?!- Patrick nadal chciał się kłócić. Nie zauważyłam, w którym momencie
salę opanowała cisza.
- TA dziewczyna, Jevanov, jest opiekunem twojego
pieprzonego Domu i TA dziewczyna daje ci dwutygodniowy szlaban u Filcha!!!-
krzyczałam.
Dopiero po chwili doszło do niego, kim była osoba,
która stała przed nim, mianowicie ja.
- Claudia… Sorry…- zaczął się jąkać zmieszany.-
Ja… Bronisz Ślizgona?!
No po tym to myślałam, że wyjdę z siebie!!!
- Przecież JA jestem w Slytherinie, idioto!!!-
skoro i tak cała sala się na mnie gapiła, to trzeba było doprowadzić do końca z
jak największym hukiem. Po za tym, przy tym, co powiedział, wczorajszy incydent
z Sylvestrem wydawał się być całkowicie błahy.- Jak rozumiem, Claudius nazwał
twoją koleżankę szlamą, czy tak?- spojrzałam zza niego na dziewczynę ze smutnym
wzrokiem, wlepionym w talerz.
- No właśnie! To jemu też daj szlaban!- dalej
chciał postawić na swoim.
- A czy twoja koleżanka rzeczywiście jest
pochodzenia mugolskiego?- uniosłam prawą brew. Mówiłam już spokojnie.
Claudius się zaśmiał, ale sięgnęłam do tyłu i
łapiąc jego rękę, mówiąc tym samym, żeby zostawił to mi i już się nie wtrącał.
- Jest, ale…- zaczął.
- Więc czy Claudius powiedział coś nieprawdziwego?
Pomijając to, że użył może niewłaściwego słowa.- przerwałam.
- Nie, ale…
- Więc o co tyle zamieszania?- znów weszłam mu w
słowo.- Masz szczęście, że to ciebie tak nie nazwał. Miałbyś taką opinię do
końca twojego pobytu tutaj.
- Ale ja…
- No co, ty?- denerwowała mnie już ta rozmowa.
- Moi rodzice też są mugolami…- wyszeptał cicho.
- Wracajcie do śniadania.- rozkazałam i odwróciłam
się do Claudiusa.- Usiądę dzisiaj z wami.- uśmiechnął się, złapałam go pod rękę,
a on zaprowadził mnie z powrotem na swoje miejsce.
Usiadłam pomiędzy nim, a siostrą Patricii- Julce.
Były jak dwie krople wody. Naprzeciwko mnie siedział David. Uśmiechał się
zawadiacko.
- Masz w tym swoim Piscators’ie sam szlam.-
powiedział Dave, a cały stół wybuch śmiechem, łącznie ze mną.
- Jesteście niezastąpieni.- stwierdziłam i
wiedząc, że Snape mnie obserwuje odwróciłam głowę w jego stronę.
-
Smacznego.- przekazałam mu.
On skinął lekko głową z dumnym uśmiechem. Miało to
chyba znaczyć „i tobie też”, ale nie byłam jednoznacznie przekonana.
Ten dzień nie różnił się od pozostałych. Najpierw
poprowadziłam własną lekcję Eliksirów z własnym Domem, którego mieszkańcy mieli
wyjątkowo niepewne i zmieszane miny, doskonale wiedzieli, że nigdy nie będą dla
mnie ważniejsi od Slytherinu, ale to przynajmniej mogło zaoszczędzić takich
kłótni, jak ta podczas śniadania. Następnie Snape chciał, żebym uwarzyła mu w
kantorku Eliksir Słodkiego Snu, co zajęło mi półtorej godziny, podczas
podwójnych Eliksirów trzeciego roku Ravenclaw i Gryffindoru. Później na
podeście, obok Snape’a przygotowywałam ingrediencje na zajęcia popołudniowe. Po
obiedzie, który zjadłam w towarzystwie profesora Snape’a i miłej z nim rozmowy,
oboje udaliśmy się do Eliksirowni. Tam rozpoczęły lekcję piąty rok Hufflepuff’u
i Ravenclaw. I w końcu ostatnie dwie lekcje, mianowicie szósty rok Slytherinu i
Gryffindoru. Snape zgodził się, żebym wzięła udział w zajęciach jako zwykły
uczeń pod warunkiem, że nie będę się odzywać, ani podpowiadać. Szczerze
wierzył, że tak będzie, a ja nie zamierzałam go z tego przekonania wyprowadzać.
Wszyscy zajęli miejsca i wtedy zeszłam z podestu i
podeszłam do ławki Davida, w której siedział z Ingrid LaVidov. Niską, krótko
obciętą brunetką o niebieskich oczach. Uśmiechnęłam się do niej i podniosłam
perswazyjnie prawą brew. To była jedna z tych, których nie lubiłam. Wydęłam
pewnie siebie usta i patrzyłam na nią przez chwilę.
- Dzisiaj to moje miejsce, LaVidov.- odezwałam
się.
- Ale, ja…- była dość nieśmiała i na pewno była
pewna podziwu, jak mnie udaje się być taką pewną siebie.
Gryfoni spoglądali na mnie z nienawiścią.
- Panno LaVidov, czyżby panna Madelstone nie
wyraziła się jasno?- zapytał zniecierpliwiony Snape.
- To jednorazowe, Ingrid.- powiedziałam jej, a ona
lekko się uśmiechnęła. Może i za nią nie przepadałam, ale zależało mi na
dobrych stosunkach między mną i resztą Ślizgonów.
Podniosła się i usiadła w ostatniej ławce z
Claudiusem.
- Strona 268.- Snape rozpoczął lekcję.- Na za tydzień
referat o różnicach wpływu Wywaru Tojadowego na osobę pijącą go pod postacią
człowieka i wilkołaka.- można było usłyszeć ciche westchnienia.- Teraz, każdy
dostał po zestawie ćwiczeń.- wszyscy zerknęli na leżące przed nimi spięte ze
sobą kartki.- Te ćwiczenia wykonuje jedna z osób z pary, druga przyrządza
wcześniej wspomniany Wywar Tojadowy. Z ocen z eliksiru i ćwiczeń zostanie
wyliczona średnia arytmetyczna i właśnie ta ocena zostanie wpisana jako ocena z
dzisiejszych zajęć. Macie dziś podwójne Eliksiry, jednak czas przygotowania
tego eliksiru wynosi około dwie i pół godziny, więc zostajecie dłużej.- to była
chyba jedna z jego najdłuższych wypowiedzi w dziejach.- Panie Golthic, panna
Madelstone nie odwali za pana całej roboty. Dzielicie ją na pół.- spojrzał
sugestywnie, a Dave kiwnął głową.- Do roboty, tłumoki!
Zasiadł na krześle, a David spojrzał na mnie
rozbawiony. To była jedna z tych nie wielu lekcji, na której można było
rozmawiać i było to raczej wskazane przy pracy zespołowej.
- Wybrałaś mnie bo martwisz się o mnie, czy moje
oceny?- zapytał.- Wybierasz kociołek, czy pióro?- uniósł brew.
- Obojętnie.- odparłam.
- W takim razie, ja biorę się za ćwiczenia.- wziął
spięte kartki i przesunął się, żeby zrobić mi miejsce obok kociołka. Naprawdę
było mi to bez różnicy.
Wzięłam
pierwszy składnik i wrzuciłam, pokrojony do wrzącej wody. Dość niedawno robiłam
Eliksir Tojadowy…
- Nie odpowiedziałam na pytanie.- zauważył.
- Może w twoich możliwościach nie znalazła się
moja odpowiedź?- spojrzałam na niego.
- A mógłbym ją poznać?- uśmiechnął się.
- Co jeśli odmówię?- też uniosłam jeden kącik ust
i prawą brew.
Objął mnie w pasie i nachylił się do mojego ucha.
- Zawsze mogę sprawdzić sam.- szepnął.
Zamrugałam parę razy, żeby uzmysłowić sobie, co on
mówi.
- Mówisz, że się na tym znasz?- zapytałam równie
prowokacyjnym tonem, co on.
- Nie mniej niż ty…
Pomyślałam przez chwilę. Zamknęłam przed swój
umysł.
- Okulmencja?- zaśmiał się cicho. Zobaczyłam, że
rozwiązał już pierwsze pięć pytań.
- Zazdrościsz?- cały czas na niego patrzyłam.
- Chciałabyś.- uciął i zajął się ćwiczeniami.
Ja też się od niego odwróciłam i kroiłam kolejne
składniki. Czułam co jakiś czas na sobie nerwowe spojrzenia. I nie należały one
tylko do Davida.
Podniosłam wzrok i napotkałam jego czarne oczy.
Wciągnęłam głęboko powietrze, gdy profesor Snape
nie odwrócił wzroku, tylko dalej mi się przyglądał.
Zarumieniłam się i spuściłam wzrok, aby zająć się
eliksirem, ale ciekawość wygrała i znów na niego zerknęłam. Wciąż się we mnie
wpatrywał zaciskając przy tym zęby i usta w prostą linię.
Nagle Dave szturchnął mnie, wyrywając jednocześnie
z zamyślenia.
Spojrzałam na niego odruchowo z pytającym
wzrokiem.
- Snape się na ciebie gapi.- wyszeptał nie patrząc
na mnie, tylko w kartki. Kończył drugą stronę.
- Wiem.- odpowiedziałam i zajęłam się kociołkiem.
Miałam problem, żeby równo pokroić składniki. Cały
czas czułam jak się we mnie wpatruje.
-
Profesorze, czy jest coś, co robię nietakt?- zapytałam w myślach.
Obserwowałam go. Wyglądał na wyrwanego z
zamyślenia, gdy usłyszał mnie w swojej głowie.
- Nie,
panno Madelstone. Wszystko jest w znakomitym porządku.
Poczuł
mój uśmiech.
-
Przepraszam za to, w jak złym tonie może być wypowiedziana moja uwaga…-
zaczęłam.
- Wiem,
co chcesz powiedzieć, Claudio. Proszę wybaczyć mi brak konsekwencji w moim
postępowaniu i skupianie uwagi na pani. Było to zdecydowanie dekoncentrujące,
jak się domyślam.
Uśmiechnęłam
się.
Odwrócił wzrok i wyrzucił mnie ze swoich myśli.
Nie przejęłam się tym i wróciłam do poprzedniego
zajęcia. W dość dobrym momencie, muszę przyznać, bo był to czas najwyższy, aby
dodać kolejne składniki.
Do końca lekcji było spokojnie. Eliksir oczywiście
mi się udał, po przejrzeniu odpowiedzi Davida na kartkach z zadaniami znalazłam
nieliczne błędy i byliśmy gotowi do oddania Snape’owi swojej pracy. Byliśmy
pierwsi.
Podniosłam rękę do góry.
Podszedł do nas bez słowa. Zabrał ćwiczenia i
fiolkę i wrócił do biurka.
- Ci, którzy skończą, mogą już iść.- powiedział
jakby od niechcenia i spojrzał na nas.
Pozbieraliśmy z Davidem swoje rzeczy i wyszliśmy z
Sali.
W ciszy skierowaliśmy się do pokoju wspólnego. Tam
usiadłam na kanapie i zaklęciem rozpaliłam w kominku. Wyciągnęłam książki i
zaczęłam uczyć się przedostatniego rozdziału transmutacji. Wtedy poczułam jak
ktoś siada obok mnie.
Spodziewałam się go.
- Wciąż nie odpowiedziałaś na moje pytanie.-
zagaił.
- I nie muszę.- odparłam nie podnosząc wzroku znad
książki.
- Jednak wolałbym wiedzieć.
- A co mnie obchodzi twoja wola.- parsknęłam.
Przysunął się.
- Wczoraj myślałem, że się na mnie rzucisz w
bibliotece, a teraz jesteś „zimną rybą”.
Zastanowiłam się. Miał trochę racji.
Westchnęłam. Już wiedział, że odpowiem.
- Usiadłam z tobą, bo nie przepadam za nikim innym
z szóstego roku.- skłamałam.
- Bzdura! Wiem, że Claudius też wpadł ci w oko.-
zaśmiał się.
- Co oznacza „też”?- uniosłam prawą brew i
podniosłam głowę.
Uśmiechnął się zawadiacko.
- Wiesz… jak wspomniałem, chciałaś się na mnie
rzucić w bibliotece.- wspomniał uwodzicielskim tonem.
- Cóż… z tego, co ja pamiętam, to ty się na mnie
rzuciłeś, mówiąc, że spełnienie marzeń jest ważniejsze od śmierci.-
przypomniałam mu i spojrzałam na niego, czekając na ripostę.
- A kto by nie chciał cię pocałować?- zaśmiał się.
- Wiem na pewno, że chciałby tego mój chłopak,
którego teraz nie ma. I na pewno nie chciałby, żeby robił to ktoś inny. Myślę,
że jest na tyle szanowany i podziwiany wśród mieszkańców Slytherinu, że nikt
nie odważyłby się zrobić czegoś takiego.
- Bo wśród mieszkańców jest…- urwał i wyszedł z
pokoju wspólnego.
Po jego słowach nie mogłam się już skoncentrować.
Nie byłam głodna, więc na kolacji nie zjadłam
dużo. Snape’a nie było. Porozmawiałam trochę z Lupinem, a potem szybko
znalazłam się na zebraniu Prefektów. Byłam jedynym Prefekt Naczelną, gdyż wszyscy
byli na Wymianie. Dostaliśmy od profesora Dumbledora po kilka zadań przed
świętami, między innymi przypisano mi zrobienie listy uczniów wyjeżdżających na
święta do domów i zostających w szkole oraz ustalenie ramowego, świątecznego
planu zajęć dla zostających w Hogwarcie. Było jeszcze parę innych zadań, ale
tymi mniejszymi zajęłam się od razu, aby mieć wolne później.
Tak zleciał mi czas do szlabanu.
Drzwi były już uchylone, gdy zbliżyłam się do
wejścia.
- Dobry wieczór, Claudio.- odezwał się siedzący na
krześle Lucjusz Malfoy.
- Dobry wieczór.- odpowiedziałam zaskoczona jego
obecnością.
- Severus, to znaczy profesor Snape, powinien niedługo
wrócić. Tymczasem poprosił, żebym dał ci zajęcie na dzisiejszy szlaban.-
wytłumaczył i wskazał na stosik znajomo wyglądających kartek- dzisiejsze
ćwiczenia z ostatnich dwóch lekcji.- Polecił ci je sprawdzić i podliczyć liczbę
punktów. Następnie ocenić prace. Stwierdził, że nie będzie miał czasu tego
zrobić.
Skinęłam głową i zajęłam krzesło przy tym samym
stoliczku, przy którym siedział pan Malfoy. On w tym czasie zajął się czytaniem
jednej z książek ze zbioru Snape’a.
Doprawdy? Profesor Snape mi ufał? Ufał, że nie
podwyższę lub nie obniżę ocen niektórym uczniom? Trudno było mi w to uwierzyć,
ale tak najwyraźniej było.
Wzięłam drżącą ręką jedyny, czerwony długopis i
zaczęłam czytać pierwszą kartkę z zadaniami.
I w ogóle to musiał być przekonany o poziomie
mojej wiedzy, skoro stwierdził, że jestem w stanie poprawnie sprawdzić te
ćwiczenia. Cóż… co do tego też nie miałam wątpliwości. Znałam siebie najlepiej
i wiedziałam, że znam poprawną odpowiedź na każde pytanie.
Każdy taki pliczek kartek zawierał pięćdziesiąt
pytań. Zazwyczaj odpowiedzi były niepoprawne. Trzeba było wczytywać się w każde
zdanie, żeby znaleźć w nim odpowiedź, której nie było. Z pierwszymi pięcioma
pracami nie było problemu, następne cztery sprawiły, że tylko ziewnęłam, jednak
po kolejnych dziesięciu byłam już wykończona. No ile razy można czytać te same
pytanie i poznawać kolejne udziwnione sposoby podawania odpowiedzi?! Doskonale
rozumiałam, dlaczego Snape był taki wkurzony, dlaczego wrzeszczał. Też bym
wrzeszczała, gdybym co wieczór była zmuszona do sprawdzenia trzydziestu takich
prac.
Lucjusz Malfoy spoglądał co jakiś czas na moją
znudzoną i śpiącą minę. Uśmiechał się, kiedy ziewałam.
Po trzech godzinach sprawdziłam przedostatnią
pracę, odłożyłam ją na kupkę sprawdzonych i ze zdumieniem zobaczyłam, że
ostatnia praca jest już oceniona, a na niej jest żółta karteczka samoprzylepna
z informacją.
„Eliksir jak zawsze doskonały, maksymalna ilość
punktów. Pan Golthic powinien Ci podziękować. Pierwsza pozytywna ocena w jego
życiu.”
Zamrugałam kilka razy. Zastanawiałam się, dlaczego
to napisał.
Uśmiechnęłam się.
Wtedy, nagle, całkowicie niespodziewanie Snape aportował
się na środek swojego laboratorium.
Oboje z ojcem Draco podnieśliśmy zaskoczeni wzrok.
Profesor Snape był wyczerpany, w poszarpanych
szatach, osunął się na ziemię, gdzie leżał nieruchomo. Na jego twarzy był tylko
ból.
Z początku okropnie się przestraszyłam, odebrało
mi władzę w nogach, we wszystkim.
Malfoy ocknął się pierwszy i szybkimi krokami
podszedł do przyjaciela. Położył rękę na jego ramieniu.
Snape’a przeszedł dreszcz, gdy poczuł na sobie
jego dłoń, ale wzdrygnął się jeszcze bardziej, gdy zobaczył mnie, siedzącą na
jego fotelu.
Zerwałam się natychmiast, gdy nasze oczy się
spotkały, podeszłam do szafki z eliksirami. Wyciągnęłam szklankę i wlałam do
niego wszystkie eliksiry, które tylko mogły uśmierzyć jego ból. Było ich co
najmniej pięć. Nie czekając na ciepłą wodę podgrzałam zawartość szklanki
zaklęciem niewerbalnym.
Podeszłam do niego i również niewerbalnym
zaklęciem sprawiłam, że jego usta się rozchyliły.
Malfoy uniósł go trochę, a ja powoli wlewałam płyn
do ust swojego Mistrza, uważając, żeby wszystko połknął, nawet jeśli zmieszane
ze sobą magiczne ciecze smakowały okropnie. Nie mogłam też pozwolić, żeby się
zakrztusił. Gdy opróżnił całą szklankę, pan Malfoy ostrożnie ułożył go z
powrotem na ziemi.
Blondyn zaklął pod nosem i złapał się za nadgarstek.
Jego Mroczny Znak iluminował światłem. Czarny Pan go wzywał. Spojrzał na mnie,
potem na Snape’a.
- Dam sobie radę.- wyszeptałam.
On, już z przerażeniem, skinął głową i aportował
się.
Spojrzałam na swojego profesora. Z tego
wszystkiego nie miałam pojęcia, gdzie zostawiłam różdżkę.
Wstałam z klęczków. Po policzkach poleciały mi
łzy.
Wyciągnęłam dłoń w jego stronę.
- Wingardium Leviosa.- szepnęłam bliska płaczu.
Ciało Snape’a uniosło się, na co zrobił pełną
bólu, zdziwioną minę.
Cały czas koncentrując się na nim, otworzyłam
drzwi do jego kwater i przelewitowałam na łóżko, gdzie położyłam go
najdelikatniej, jak umiałam.
Jego czoło lśniło od potu, a włosy opadające mu na
twarz były posklejane krwią.
Z laboratorium wzięłam ściereczkę i miskę z wodą,
po czym wróciłam do jego sypialni. Nie mógł mówić. Resztkami sił przytrzymywał
otwarte powieki.
Czułam się okropnie niezręcznie, ale w końcu
zdecydowałam się, dosłownie, zerwać z niego szatę wierzchnią, w końcu także
czarną koszulę, przyklejoną do niego, całą mokrą.
Wzięłam ściereczkę, namoczyłam w zimnej wodzie,
wycisnęłam i otarłam drżącą od wysiłku twarz. Cały czas mnie obserwował. Mnie i
moje łzy, spływające po policzkach z co raz większą częstotliwością.
W końcu jego twarz była czysta. Przeszłam do idealnie
umięśnionej, bardzo bladej klatki piersiowej, którą także oczyściłam.
Siłą własnych rąk przewróciłam go na brzuch. Widok
jego pleców sprawił, że załkałam. Były całe pocięte. Wiedziałam, że to nie
tylko Crucjatus. Sectum Sempra też zrobiła swoje.
Ponownie wyszłam do laboratorium, wycierając
rękawami łzy i z szafeczki wyjęłam maść, którą to on zawsze mnie smarował.
Powróciłam do mojego nauczyciela. Wspięłam się na
łóżko i uklęknęłam obok niego. Cały czas na mnie patrzył, ciężko oddychał, a
leżenie na brzuchu, choć konieczne, na pewno nie ułatwiało mu tej czynności.
Zanurzyłam palce w maści i przyłożyłam je do
pociągłych, kilkunastocentymetrowych ran, czerwonych od krwi. Starałam się
zrobić to jak najszybciej, wiedząc, jak szybko przychodzi ukojenie. Poczekałam,
aż maść się wchłonie i nałożyłam jeszcze jedną warstwę. Gdy i ta się wchłonęła,
zdjęłam z jego stóp buty i przykryłam kołdrą.
Przyniosłam sobie krzesło i usiadłam obok niego.
Nie miałam najmniejszego zamiaru go zostawiać.
Zgasiłam światło, żeby zasnął, ale jego oczy
wpatrywały się w moje.
- Czy jest jeszcze coś, co mogę dla pana zrobić?-
zapytałam łkając.
Myślałam, że nie odpowie, ale najwyraźniej po
maści poczuł się lepiej.
- Będziesz tu tak siedzieć?- wychrypiał.
Uśmiechnęłam się, że jest zdolny do sklecenia
zdania.
Nie czekał na moją odpowiedź i tak ją znał i
wiedział, że jej nie zmienię.
- W salonie jest kanapa. Będzie ci wygodniej.
- Nie, profesorze.- wyszeptałam pochylając się nad
nim. Delikatnie przejechałam dłonią po jego włosach, głaszcząc jego głowę.-
Będę tutaj cały czas.- dodałam.
Po chwili zasnął.
Myślałam o tym, co zdarzyło się przez niecałe
piętnaście minut.
Ostatecznie zasnęłam krótko po nim.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz