piątek, 9 listopada 2012

Pokonani - 12. Kalejdoskop emocji


12.Kalejdoskop emocji


Obudził mnie dziwny świst dochodzący z kominka.
Otworzyłem szybko oczy i ujrzałem przed sobą prostą i jak zawsze nienagannie ubraną sylwetkę Lucjusza.
- Co ty tu robisz!- mruknąłem, niezadowolony z nieplanowanej pobudki.
- Za pół godziny masz śniadanie! Myślałem, że już nie śpisz!- bronił się i usiadł na jednym z foteli.
Przez chwilę analizowałem jego słowa.
- Pół godziny?!!!- doznałem olśnienia i zerwałem się na równe nogi.
- Spokojnie, zdążysz.- odparł wyraźniej zaskoczony moją reakcją.
Wleciałem do łazienki, gdzie opłukałem wodą twarz i założyłem czarną koszulę i spodnie tego samego koloru.
- Czemu nie spałeś w sypialni?- zapytał zdziwiony.
- Bo jest zajęta.- odparłem zdenerwowany. Co ja miałem zrobić? Wejść? Nie wejść? Skutki wcześniejszego niemyślenia.
- Przez kogo?!- nie krył zdziwienia.
- Możesz otworzyć drzwi?- zwróciłem się do niego z pełną desperacją.
Uniósł się powolnie z fotela, z tą cholerną,  nie na miejscu, gracją i podszedł do drzwi.
- Dziwny dzisiaj jesteś.- skwitował, nacisnął klamkę i wszedł do pokoju.- Nikogo nie ma!- poinformował mnie, a ja podążyłem za nim.
- Rzeczywiście.- stwierdziłem jeszcze nie do końca trzeźwo, ale z ulgą.
- A kogo się spodziewałeś?- wyśmiał mnie.
- Panna Madelstone czekała na mnie wczoraj pod drzwiami. Nie miałem innego wyjścia, jak zabrać ją do środka. Była cała we krwi, nigdy nie słyszałem takiego płaczu…- wspominałem tamten obraz z nocy.
- Może ci się zdawało…- Lucjusz wydawał się w to wszystko nie wierzyć.
- NIE. ZDAWAŁO.- warknąłem przez zaciśnięte zęby, po czym przeszedłem parę kroków w stronę łóżka, idealnie pościelonego, złapałem poduszkę i przytknąłem do nosa.- Czym ci to pachnie?- rzuciłem poduszkę do przyjaciela.
Lucjusz wywrócił oczami i też powąchał poduszkę.
- Różami…- powiedział zdziwiony.
- I to jest dowód na to, że tu była. Nie próbuj mi wmówić, że nie poczułeś wczoraj jej zapachu.- odetchnąłem z ulgą.
Chociaż nie wiedziałem, co się z nią stało, to przynajmniej byłem pewien, że nie zwariowałem.
- Masz rację, pachniała różami. Bardzo charakterystyczny zapach.- stwierdził.
- No dobrze, skoro już wiem, że nie oszalałem, to może wyjaśnisz mi powód twojej wizyty…- zaproponowałem.
- Przyszła mi do głowy taka myśl, żeby wtajemniczyć ją już we wszystko.- zrobił pauzę i spojrzał na mnie.- Claudię.- dodał, jakbym miał w ogóle wątpliwości, o kogo chodzi.
- Cóż, muszę przyznać, że z tego samego powodu chciałem wysłać ci dzisiaj sowę. Pomyślałem, że we dwóch niczego nie pominiemy.
- No, to jesteśmy umówieni. Nie będzie problemu, żeby przyszła?
- Ma półroczny szlaban.- mruknąłem znów myśląc, czy nie przesadziłem.
- A tak… Drako coś wspominał, że nie chciałeś jej puścić na Wymianę.- spojrzał na mnie jakby chciał zrobić mi wyrzuty sumienia.
- Ten szlaban to trochę więcej niż szlaban, Lucjuszu.
Uniósł brew w oczekiwaniu na dopełnienie odpowiedzi.
- Drako nie powinien o tym wiedzieć.- uprzedziłem.- Panna Madelstone ma u mnie praktyki. Szlaban to już teraz tylko przykrywka.
- Praktyki?! U ciebie?!- nie mógł wyjść z podziwu.- I ty, tak z własnej woli…?
- Nie!- przerwałem.- Dumbledore mnie zmusił. Ja nigdy nie daję praktyk.- spojrzałem na zegarek.- To ma nie wyjść z tego pokoju. Drako nie może się dowiedzieć, nikt nie może. Trzymaj swoje myśli na wodzy.
Kiwnął głową.
- To o której?- zapytał.
- W pół do dziewiątej.- odpowiedziałem.
- To do zobaczenia.- powiedział i zniknął w kominku.
Przeszedłem do laboratorium, skąd wziąłem dwie fiolki z eliksirem wzmacniającym.
Poczułem niespodziewane ukłucie w plecach. Złapałem się za to miejsce, ale za chwilę już przestało boleć. Byłem już przyzwyczajony do Crucjatusa.
Założyłem szatę wierzchnią i wyszedłem ze swoich kwater, uprzednio zabierając jeszcze różdżkę ze stołu.
Na korytarzach było już pełno uczni, kierujących się do Wielkiej Sali na śniadanie. Nie szedłem wśród tłumu. Gdy mnie widzieli, rozstępowali się na boki. W myślach uśmiechałem się złowieszczo.

- Proszę na mnie poczekać, profesorze!- usłyszałem krzyk w myślach.
- A gdzie się pani znajduje, panno Madelstone?- zapytałem.
- Na oko 30 metrów za panem.- biegła. Czułem jak szybko oddycha. Musiała mnie gonić od dłuższego czasu.

Zwolniłem kroku. Po chwili dobiegł mnie tak upragniony tamtego dnia przeze mnie zapach czerwonych róż. Kroczyła już obok mnie.
- Musimy porozmawiać.- powiedziałem.
- Również zauważyłam taką potrzebę.- przyznała mi rację z trudnym do zinterpretowania uśmiechem.
Gdy doszliśmy do drzwi, otworzyłem je i sam się sobie dziwiąc, przytrzymałem je, aż wejdzie do środka.
- Bardzo dziękuję, profesorze.- powiedziała zdziwiona moim działanie, pewnie nie mniej niż ja, a jej oczy rozbłysły milionem iskierek. Nie umiałem ukryć przed sobą, że bardzo mi się to spodobało.
Przeszliśmy do stołu nauczycielskiego. Brakowało tylko nas. W pewnym sensie, dalej nie rozumiałem, dlaczego siedziała razem profesorstwem, ale powoli przestało mi to przeszkadzać. W zasadzie zacząłem się cieszyć na myśl o wspólnych posiłkach, chociaż i tak ganiłem siebie za to, że z dwudziesto cztero godzinnej doby spędzam z nią przynajmniej 17 godzin! Zastanawiałem się, kiedy zacznę mieć jej dość.
- Dzień dobry, profesorze Lupin.- odezwała się pogodnie.
Zmierzyłem Remusa wzrokiem.
- Dzień dobry, panno Madelstone.- odpowiedział jej równie radosnym głosem.- Wyspała się pani?- zapytał.
Zarumieniła się uroczo i spuściła głowę. Wiedziałem, o co chodzi.
- Noc nie od początku była dla mnie przyjemna, ale ostatecznie sen sprawił, że odpoczęłam.- odrzekła grzecznie, nie spoglądając na mnie.
- Mam nadzieję, że dzisiaj już od początku nie będzie się  musiała pani kłopotać z zaśnięciem.
- Ja także.- spojrzała na mnie i po chwili już smarowała grzankę serkiem topionym
Gdy wydawało mi się, że nikt nie patrzy, wlałem zawartości fiolek najpierw do jej szklanki z herbatą, później do swojej.
Spojrzała na mnie zdziwiona.

- Eliksir Wzmacniający.- przesłałem jej.
Czułem jak przymyka oczy i kosztuje słodzonej mieszanki, którą przed chwilą stworzyłem.
Wiedziałem, że nie czuje się komfortowo. Przecież czułem wszystko to, co ona, gdy tylko chciałem.
- O której wyszłaś?- zapytałem.

Podniosła nagle wzrok i spojrzała na mnie, znów zarumieniona. Trwało to tylko chwilę, zanim znów wlepiła wzrok w swój talerz.

- Obudziłam się około siódmej.- powiedziała.- Bardzo przepraszam za moje wczorajsze zachowanie.- czuła się zażenowana.- I dziękuję za pomoc. Nie miałam prawa wymuszać na panu takiej rzeczy…
- Podałem ci Eliksir Słodkiego Snu. Nie miałaś szans dojść choćby do pokoju wspólnego  swojego Domu.- wytłumaczyłem.
- Jednak… Gdy dziś się obudziłam, nie miałam pojęcia, gdzie jestem. Dobrze, że drzwi do laboratorium były uchylone, bo w zasadzie nigdy bym się nie domyśliła… Wyczyścił mi pan sukienkę…- wspomniała.
- Smarowałem cię maścią.- odparłem szczerze, a ona o tym wiedziała, bo to czuła. Wiedziała, że nic więcej się nie wydarzyło.
- Ufam panu, profesorze.- wyznała, patrząc prosto w moje oczy.

Jej tęczówki miały dzisiaj trochę inny odcień zieleni. Może to przez światło, ale wydawały się być ciemniejsze niż wcześniej.

- Lucjusz Malfoy odwiedził mnie rano.- powiedziałem.
Poczułem na sobie jej pytające spojrzenie, chociaż nie odkręciłem głowy.
- Dzisiaj, na szlabanie planujemy wtajemniczyć cię już we wszystko to, co może się wydarzyć, co jest stałym elementem tej gry.- dokończyłem.
- Na dwudziestą trzydzieści?
- Uhm.- potwierdziłem mruknięciem.
Przez parę sekund się nie odzywała, ale po chwili zmieniła temat.
- Mam chodzić na zajęcia razem z Rybakami?- zadała pytanie.
- A są ci one potrzebne?- odpowiedziałem.
- Tak naprawdę, nie. Są daleko w tyle z materiałem. Na eliksirach, w swoich szkołach dopiero zaczynają eliksiry lecznicze, trzeci rozdział. Podobnie z zaklęciami i transmutacją.
- To dobrze, że nie są ci potrzebne, bo ty jesteś potrzebna mnie.- odparłem długo niemyśląc.

Spojrzała na mnie zdziwiona i zaciekawiona.

- Zobaczysz…- szepnąłem tajemniczo, pozostawiając w nieświadomości.

Od dawna czułem na sobie pewien wzrok, oczy przyglądające się mnie i Claudii.
- Lupin!- warknąłem tak samo jak poprzedniego dnia i spojrzałem na niego ponad  moją uczennicą.
Remus spuścił wzrok, zmieszany.
- Jeśli myślisz, że możesz się bezkarnie przyglądać mnie i pannie Madelstone bez powodu, to się grubo mylisz!- wysyczałem.

Claudia zaśmiała się cicho w myślach.

- Wybacz, Severusie. Wilcza ciekawość jest trudna do opanowania.- tłumaczył się.- Wczoraj tak zażyle, jak na ciebie, rozmawialiście, a dzisiaj taka cisza…
Zamknąłem oczy i wziąłem głęboki oddech, żeby nie wrzasnąć. Gorzej by tylko wyszła na tym siedząca pomiędzy nami Ślizgonka.
- Jeszcze raz przyłapię cię na wpatrywaniu się we mnie, czy pannę Madelstone, to poczekam do pełni i powyrywam ci wszystkie łapy!- krzyknąłem cicho, żeby nikt inny mnie nie słyszał, tylko adresat mojej groźby.

Tym razem zaśmiała się głośniej. Uśmiechnąłem się do siebie na myśl o tym, że ją rozbawiłem.

- Wszystko w porządku. Przepraszam, Severusie. Jednego tylko nie rozumiem, dlaczego masz czekać do pełni…- pytał całkiem poważnie.
Spojrzałem na niego takim wzrokiem, jakim wczoraj na tego mężczyzną, duszącego Claudię.
- ZAMKNIJ SIĘ, LUPIN!!!- wrzasnąłem na całe gardło.
Wszyscy spojrzeli się na mnie zaskoczonym wzrokiem. Cisza na całej Wielkiej Sali.
Wstałem i wyszedłem, nie mając zamiaru tego tolerować.
- Kontynuujcie śniadanie.- usłyszałem tylko głos Claudii, Prefekt Naczelnej.
Długimi krokami kierowałem się do Sali Eliksirów.
Usłyszałem, jak drzwi Wielkiej Sali otwierają się jeszcze raz.

- Profesorze!- krzyknęła w myślach.

Nie zatrzymałem się

- Profesorze!!!- ponowiła trochę głośniej.

Wpadłem do Sali i zamknąłem drzwi.
Usiadłem za biurkiem.
- Alohomora!- usłyszałem cichy głos zza drzwi.
Weszła bez problemu i rzuciła trudniejszy urok blokujący drzwi niż ten, rzucony przeze mnie, który w zasadzie urokiem nie był.
Podeszła  do mojego biurka i spojrzała na mnie współczującym wzrokiem.
Nigdy nie chciałem, żeby ktoś mi współczuł, ale nie miałem siły walczyć także z nią. Ani wtedy, ani kiedy indziej.
- Profesorze…- szepnęła. Na pewno wyczułem w niej lekki strach.
- Nie możesz chociaż raz zostawić mnie w spokoju!!!- krzyknąłem, a ona cofnęła się parę kroków do tyłu, nie kontrolując tego.

- Cholera!!! Przestraszyłś ją! A przecież chciała jak najlepiej…

- Przepraszam…- odrzekła jedynym słowem, które jej przychodziło jej do głowy.
- Z co ty, do cholery, znowu mnie przepraszasz?!- warknąłem wyprowadzony z równowagi.- To nie twoje wina. Tylko tego… Tego psa!- znalazłem właściwe słowo i zauważyłem, że właśnie poniżałem nauczyciela w obecności uczennicy. I tak nie mogłem już nic zrobić…
Cofnęła się jeszcze bardziej.
Zeszła z podwyższenia i kierowała się już do drzwi.

Czuła się skrzywdzona.

Widziałem małe kropelki spływające po jej policzkach.
Wyszła z Sali, a ja nie zrobiłem nic, by ją zatrzymać…

- Nigdy sobie tego nie wybaczysz, durniu!- czułem jak moje serce się ode mnie odwraca czując się odrzucone i zignorowane.

Wiedziałem, że tak będzie.




Wybiegłam z Sali Eliksirów i skierowałam się do swojego pokoju w kwaterach Slytherinu. Rękawem ocierałam łzy lecące po policzkach, piekące, jak nigdy wcześniej.
Padłam na łóżko i wybuchłam płaczem głośniej niż kiedykolwiek.
Nie mogłam znieść tych jego zmian nastroju.

- Snape zawsze pozostanie Snape’m, Claudio.- podpowiadał mi umysł.- Choćbyś nie wiem jak się starała. Wiem, że chciałaś podnieść go na duchu, uspokoić, ale on musi sam nauczyć się to robić. Jak widzisz, lepiej trzymać się od niego z daleka.

- Chyba nie mam innego wyjścia…- stwierdziłam, mówiąc do siebie.
Mijały kolejne minuty.
Poleżałam jeszcze chwilę, po czym zaklęciem wyczyściłam swoją twarz i rękawy bluzki, wzięłam torbę z książkami i wyszłam z pokoju wspólnego, kierując się do Sali, z której wyszłam piętnaści minut wcześniej.
Lekcje już się zaczęły. Korytarze były puste.
Weszłam do Eliksirowni bez śladu po jakimkolwiek płaczu. Ławki zajmowali uczniowie Wymiany. Snape siedział za biurkiem, niezwracając na nich uwagi.

- Co za dupek!!!- krzyknęły moje myśli. Byłam wściekła.

Oczywiście nie przemyślałam tego, że im więcej emocji w sobie kryję, tym trudniej zachować moje myśli tylko dla siebie.
Spojrzał się na mnie w momencie, gdy pomyślałam o nim w ten jakże obraźliwy sposób. Jego oczy nic nie wyrażały, a i ja miałam to gdzieś, czy przedłuży mi teraz szlaban, wyzwie na środku klasy, czy wyda Voldemortowi, co skutkowałoby moją śmiercią.

- Nie wydam cię Voldemortowi.- powiedział cicho, wyraźnie rozbawiony moimi przemyśleniami. Miałam teraz pewność, że przez moje emocje z nim związane, usłyszał wszystko.
- Nie uważałabym tego za śmieszne, profesorze.- odpowiedziałam ostro, a mój wzrok, wpatrzony w jego był identyczny. Ostry i surowy.

- Oto przybyła wasza nauczycielka. Chyba nie muszę przedstawiać.- mruknął zza biurka, a ja rozłożyłam swoje rzeczy na swoim.
Spojrzałam na kartkę z programem nauczania, pamiętając, gdzie są w swoich szkołach.
Objęłam klasę wzrokiem.
- No, chyba sobie żartujecie!- krzyknęłam już dawno wytrącona z równowagi. To, że zauważyłam, że siedzą pogrupowani płciami, rozwścieczyło mnie jeszcze bardziej. Nawet Snape wydawał się być zdziwiony.- Wszyscy wstać, spakować się i pod drzwi!- rozkazałam. Zrobili to bez mrugnięcia okiem w mniej niż piętnaście sekund.- Do każdej ławki zapraszam po jednej dziewczynie. Do nich dosiądą się chłopacy. Jeden z was usiądzie sam. Nie po to organizuje się Wymianę, żebyście nie nauczyli się, że płeć przeciwna nie gryzie!- wyśmiałam ich lekko. Wszyscy byli już na swoich miejscach.- Zawsze będziecie tak siedzieć. Teraz, otwórzcie książki na stronie 205 i zapraszam jedną osobę z pary po składniki do szafy.- wskazałam na mebel po swojej lewej.- Z góry przepraszam za swoje dzisiejsze zachowanie, mam nadzieję, że do wieczora mi przejdzie.- powiedziałam szczerze i ze skruchą widoczną dla każdego.- Nastąpiło dzisiaj bezprawne zdenerwowanie mojej osoby i proszę o nieprzeciąganie struny na dzisiejszych zajęciach.- uśmiechnęłam się, a klasa zaśmiała się cicho.
Wiedziałam, że mi wybaczyli początkową ostrość.
Ustawili się w kolejce po składniki. Każdemu wydałam zgodne z błędnymi przepisami proporcje różnych składników. Przepisy były tak skonstruowane, że zawsze trzeba było wziąć mniej. Trzeba było jedynie wiedzieć, o ile mniej.

- Coś, co ja mam, nawet jak jestem wkurzona i prawie przezywam każdego, kogo napotkam, a on nie?- zadałam pytanie w myślach i od razu na nie odpowiedziałam, śmiejąc się cicho pod nosem.- Urok osobisty.

- Eliksir Wiggenowy.- ogłosiłam na wszelki wypadek, jakby pomylili strony w książkach.- Proszę uważnie się wczytać w przepis. Wygląda dość niepozornie.- uśmiechnęłam się do nic- niepodejrzewający uczniów.
Opadłam na krzesło i sama zaczęłam go przyrządzać, znając właściwe proporcje.
Snape mnie obserwował, każdy ruch. I na pewno też słyszał moją poprzednią myśl. I szczerze, to nawet chciałam, żeby ją usłyszał. Była skierowana szczególnie do niego!
Lekcja mijała spokojnie. Skupiłam się na własnym kociołku i w zasadzie nie zwracałam zbytniej uwago na klasę, nauczona sześcioma latami lekcji ze Snape’m.
Wybudził mnie jakiś dziwny szelest i zapinanie zamka w torbie.
Spojrzałam przed siebie i z przerażeniem zobaczyłam, co się dzieje. Zerwałam się z miejsca w mniej niż jedną dziesiątą sekundy.
- Arresto Momentum!- krzyknęłam i skierowałam, szybko dobytą różdżkę w jednego z uczniów.
Snape aż podskoczył na krześle i z wściekłością na mnie spojrzał, że jak ja śmię straszyć go krzykiem, gdy on zamyślony sprawdza wypracowania. Jeszcze nie wiedział, jak wiele dla niego zrobiła.
Ucznia, którym był Sylvester Sancjo, jak zdążyłam się zorientować poprzedniego wieczoru, zaklęcie zatrzymało w miejscu na parę sekund.
To mi wystarczyło, żeby z wściekłością wykrzyknąć kolejny zaklęcie.
- Accio!- wskazałam na przedmiot w jego ręce i chyba dopiero wtedy, gdy miałam go w ręce, Snape również się wściekł, jednak się nie wtrącał. Sylvester już się wybudził, zdziwiony szybką akcją i tymczasowym zatrzymaniem.- CO TO MA BYĆ!!!- wrzasnęłam i pokazałam na butelkę wody mineralnej, którą trzymałam w ręce, już odkręconą. Wszyscy patrzyli na mnie przerażeni. I ja też taka byłam, wiedząc, co mogło się stać.- Nie mieliście przepisów obowiązujących na Eliksirach?!!!- krzyczałam. Nie odzywali się.
Wzięłam kilka głębokich wdechów, żeby się uspokoić, ale już z góry byłam na przegranej pozycji w mojej walce z gniewem i przerażeniem.
- Wiesz, co by się stało, gdybyś to wypił?!!!- spojrzałam prosto na niego. Nie zmieniłam siły mojego głosu.
Wbił się w krzesło i obserwował mnie przestraszony.
Bez dłuższego myślenia, przechyliłam butelkę i wylałam jej zawartość na podłogę podestu, gdzie wszyscy mogli zobaczyć, jak ciecz wyżera w niej dziurę.
Patrzyli z jeszcze większym przerażeniem, gdy pomyśleli, że to samo mogło stać się z nim. Sam Sylvester oddychał ciężko, jakby miał za chwilę zemdleć.
- Zdajecie sobie sprawę z togo, co właśnie warzycie?!- krzyczałam trochę ciszej, ale nie byłam mniej wściekła. Rzuciłam z całej siły pustą butelką na koniec Sali, pod drzwi.
Snape patrzył z równie wielkim strachem jak i podziwem w oczach.
- TE. PRZEPISY. NIE SĄ. POPRAWNE.- wywarczałam przez zaciśniętą szczękę.- Mieliście uwarzyć eliksir leczniczy, a zdajecie sobie sprawę z tego, co znajduje się w waszych kociołkach, jeśli zrobiliście to zgodnie z przepisem z książki?!- zeszłam z podwyższenia i podeszłam do pierwszej ławki. Nabrałam do fiolki ciemno granatowej cieczy i uniosłam wysoko, żeby każdy zobaczył.- Eliksir Dolorevulne» !!! Najniebezpieczniejszy eliksir, jaki istnieje! Jego opary z powietrza, połączone z butelką wody, otwartą nad samym kociołkiem tworzą kwas, który, jak widzieliście, wyżarł stalowo- drewnianą konstrukcję podestu! Jeszcze raz zobaczę, picie lub jedzenie w tej Sali, to wasz szlaban nie skończy się do Świąt Wielkanocy!!!- zarzuciłam peleryną i wróciłam na swoje miejsce.- Reparo!- rzuciłam dalej wściekła na podłogę, która od razu zaczęła wracać do stanu poprzedniego.
Doszedł mnie nagły, jeszcze większy przypływ wściekłości.
- WSZYSTKO. MACIE. ŹLE!!! WYJDŹCIE STĄD!!!- rozkazałam, ale się nie ruszyli.- NATYCHMIAST!!! I TO JUŻ!!!- cała sala opustoszała w mniej niż pięć sekund.
Oparłam się rękoma o blat biurka, zamknęłam oczy, z których mimowolnie zaczęły lecieć łzy i próbowałam uspokoić się głębokimi, długimi wdechami.
Nagle poczułam rękę na swoim ramieniu. Odwróciłam się od razu, by zobaczyć mojego profesora.
Oddech nadal nie chciał mi się uspokoić. Wtedy zrobił coś, czego nigdy bym się nie spodziewała. Patrząc cały czas dokładnie w moje oczy, podniósł kciuk do mojej twarzy i otarł gorącą, słoną i piekącą łzę.
Nie wytrzymałam już dłużej. Mimo tego, jak bardzo mnie wkurzył jeszcze godzinę wcześniej, nie umiałam zmienić swoich odczuć.
Zarzuciłam mu ręce na szyję i przytuliłam się do niego mocno, dając upust wszystkim emocjom, gromadzonym w sobie od wczorajszej nocy, poprzez ranek i to jak bardzo wyprowadził mnie z równowagi, kończąc na ułamku sekundy, dzielącym ucznia Wymiany od śmierci.
Zdrętwiał, gdy tylko go dotknęłam. Gdy przywarłam w uścisku do niego całym ciałem, był sztywny, jak deska. Nie poruszał się, sprawiał wręcz wrażenie nieoddychającego, więc jakież wielkie było moje zdziwienie, gdy poczułam jego lodowatą dłoń na swoich łopatkach, a zaraz drugą, trochę niżej, na plecach.
Jego czarna szata była już całkowicie mokra na jego lewym ramieniu, gdzie moje łzy wnikały w materiał.
Nic nie mówił. Pozwolił ulecieć moim łzom do końca. Był zaskoczony, ale po chwili przyzwyczaił się do nowej sytuacji.
- Claudia.- odezwał się po parunastu minutach, a ja zrozumiałam, ze już czas się odkleić. Oczy miałam zaczerwienione, na pewno. Spojrzałam na niego zawstydzonym wzrokiem.- W ciągu dokładnie trzech minut zdążyłaś ochrzanić swoich wychowanków, uratować jednemu życie, uchronić mnie przed wylaniem i zakazem wykonywania zawodu, a także dać im wykład na temat najniebezpieczniejszego eliksiru, wyrzucić całą klasę za drzwi i zmoczyć łzami moją szatę.- miałam wrażenie, że mówił to głosem pełnym podziwu, jednak nie byłam pewna.- 200 punktów dla Slytherinu, panno Madelstone. Ustanowiła pani nowy rekord. Podczas kolejnej Rady Profesorskiej z chęcią wytłumaczę się z tej nagrody.- uśmiechnął się delikatnie.
Rzucił zaklęcie sprzątające i po kilkunastu sekundach nie było już śladu po jakichkolwiek zajęciach.
- Jeszcze rano miałem nadzieję, że zajmiesz się warzeniem Eliksiru Tojadowego dla Lupina, ale sam nie jestem pewien, czy chcę dać mu taką rzecz.- powiedział chłodnym, głosem, ale sprawił, że miło zatapiałam się jego oczach.
- To byłaby miła odskocznia, profesorze, tym bardziej, że warzyłam ten wywar tylko parę razy.- odpowiedziałam szczerze, a on o tym wiedział, bo na nowo otworzyłam przed nim swój umysł.
- W takim razie, proszę zająć spokoje miejsce w moim kantorku, na pewno będzie ci tam wygodniej. Zajmę się zwolnieniem z lekcji, jednak, gdybyś zmieniła zdanie i chciała uczestniczyć w godzinach przewidzianych programowo, proszę mnie poinformować. Nie będę robić problemów.
- Dziękuję, profesorze.- uśmiechnęłam się lekko.
Skinął tylko głową i zaprowadził do swojego kantorka.
Później zostawił mnie samą ze składnikami i moją „poprawioną” książką. Sam wrócił do Sali. Lekcje zaczynał szósty rok Slytherinu i Gryffindoru. Oh… Jak oni się kochali…
Niedługo po tym, jak dodałam do wody kwiaty akonitu, usłyszałam nieprzyjemne dźwięki, dochodzące z Sali. W zasadzie, tylko czekałam, aż wybuchnie jakaś kłótnia.
- Co ty robisz, idiotko!?- usłyszałam znajomy głos jednego ze Ślizgonów. Nie mogłam sobie tylko przypomnieć, do kogo należał.
- To ty źle rozgniotłeś pancernika, żmijo!- syknęła do niego dziewczyna.
- Jak śmiesz mówić tak do mnie!?- wściekł się.
- Panie Golthic, panno Hawkins!- zaczął poirytowany Sanpe.- Proszę się zamknąć i wrócić do pracy!
Cisza.
Zamieszałam w kociołku, a opary niedokończonego wywaru drażniły już moje gardło. Wzięłam się za właściwe rozdrabnianie dżdżownicy. Naprawdę, nie był to najprostszy do przygotowania eliksir, mimo iż najszybszy, jeśli chodzi o czas przygotowania.
- Co ty znowu odwalasz, szlamo?!- znów zawarczał David Golthic.
- A jak myślisz, dupku?! Odwalam za ciebie całą robotę!!!- wrzasnęła Geraldine.

- Ale im się dostanie…- myślałam.- Snape i tak jest dzisiaj na skraju wytrzymałości…

Cisza.
Stanęłam przy futrynie, by obserwować, co się wydarzy.
Oboje mierzyli do siebie różdżkami.
- Zamknąć się!!!- krzyknął profesor i po dosłownie sekundzie, stał już obok nich i zabierał im różdżki.- Panno Hawkins, panie Golthic, po dwadzieścia punktów od każdego. Oboje szlaban u Filtcha, przez dwa tygodnie.- powiedział mroźnym głosem.- Dopilnuję, żebyście wykonywali wszelkie prace razem.- podkreślił ostatnie słowo.- Jeszcze raz usłyszę jakieś rozmowy, krzyki, czy kłótnie, traficie na kolejny miesiąc do mnie.- zagroził.
Geraldine fuknęła i powróciła do ławki.
- Ale przecież to ona…- zaczął David, ale zamknął się na widok morderczego spojrzenia Mistrza.
- To było moje ostatnie ostrzeżenie.- przypomniał.- Jak dobrze pan wie, nie lubię się powtarzać.- spojrzał na niego perswazyjnie i oboje wrócili na swoje miejsca.
Uśmiechnęłam się łagodnie, gdy zdołałam złapać jego wzrok, w zasadzie mogłam stwierdzić, że i on szukał mojego. Nie zareagował. Przecież nikt z klasy nie wiedział o mojej obecności.
Powróciłam do Eliksiru Tojadowego.
Minęła godzina i dodałam szklankę żabiego skrzeku. Wyglądał naprawdę nieapetycznie. Już nie mówiąc o tym, że po dodaniu go, eliksir nareszcie zaczął śmierdzieć tak jak powinien, czyli mocno, toksycznie i w ogóle tak, że nie wyobrażałam sobie, jak profesor Remus Lupin mógł to pić dzień w dzień przez tydzień, każdego miesiąca. Ten odór był w stanie rozłożyć na łopatki każdego.
Eliksir był gotowy na koniec lekcji. Po tym, jak wszyscy wyszli z klasy, Snape przyszedł do mnie, żeby zobaczyć, jak mi idzie. Oczywiście, szło mi świetnie, jak zawsze. Byłam już w lepszym humorze. Gdy rozlewałam eliksir do siedmiu naczyń- każda szklanka na jeden dzień- przyglądał mi się dziwnie. Czułam jego wzrok na moich dłoniach, co sprawiło, że zaczęły mi drżeć. Skwitował to ironicznie i powiedział, że jestem już wolna, ale zanim pozwolił mi wyjść, kazał mi jeszcze napisać esej na temat użyteczności Eliksiru Tojadowego i jego wpływie na inne istoty magiczne oraz przekazać Lupinowi, że wywar jest gotowy do odebrania.
Po obiedzie szybko znalazłam profesora Obrony Przed Czarną Magią i przekazałam mu informację. Wydawał się być szczęśliwy z tego powodu, ale też patrzył na mnie niepewnie, pamiętając jeszcze poranny wybuch Snape’a. Ostatecznie podziękował domyślając się, że to ja warzyłam eliksir i powiedział, że gdybym również czegoś potrzebowała, mogę się spokojnie do niego zgłosić, on zawsze mi pomoże. Uśmiechnęłam się i wyszłam z jego Sali, kierując się do biblioteki.

- Snape i te jego przeklęte referaty, eseje i wypracowania…- żachnęłam się w myślach i uśmiechnęłam jednocześnie.

Szybko znalazłam odpowiednie książki i skierowałam się do części czytelniczej, aby sporządzić notatki.
Osoba, którą tam zobaczyłam, zdawała się być w bibliotece po raz pierwszy. Chłopak z burzą brązowych włosów i orzechowymi oczami z niebezpiecznym błyskiem, leżał wyciągnięty na zielonej sofie, w części wydzielonej dla Slytherinu. Miał zamknięte oczy i wydawało się, że spał. Drako już dawno wspominał mi, że on był w naszym wieku, tylko poszedł rok później do szkoły.
- Przesuń się, Golthic. Nie jesteś tu sam.- powiedziałam zbliżając się do chłopaka, nie unosząc oczu znad książki, którą zaczęłam czytać.
Otworzył oczy i spojrzał na mnie zdziwiony i zaciekawiony, jakbym rzuciła mu wyzwanie.
- W całej bibliotece jest ponad 20 pustych kanap, a ty chcesz usiąść właśnie tu?- uniósł zawadiacko swoją prawą brew.
Odrzuciłam zjawiskowo do tyłu swoje włosy, złapałam za ich końcówki i spojrzałam na niego również unosząc prawą brew.
- A jest w tym jakiś problem?- przekrzywiłam lekko głowę na lewo.
Myślał intensywnie, po chwili zdjął nogi z kanapy i spojrzał na mnie z westchnięciem. Zajęłam miejsce po drugiej stronie kanapy, gdy on mościł się w jak najwygodniejszej pozycji w przeciwległym rogu.
Przez chwilę wodziłam wzrokiem po tekście i zapisywałam najważniejsze wnioski, które wysnuwałam, na kartce. On dalej udawał, że śpi.
- Jak bardzo „nie lubisz” Geraldine?- zapytałam nagle.
Spojrzał na mnie zdziwiony, widziałam w nim jakąś odrazę.
- To szlama.- powiedział spokojnie.- To proste, że jej nienawidzę.- patrzył na mnie podejrzliwie.- A co?- zaśmiał się mrocznie.- Obraziłem twoją przyjaciółkę, a ta ci się poskarżyła?- jego śmiech był głęboki. Zmienił pozycję.  Usiadł bokiem, bliżej mnie, bardzo blisko. Rękę położył na oparciu w taki sposób, że jego dłoń zwisała milimetry na moim ramieniem. Budował napięcie.- A może chciałabyś, żeby podroczył się z tobą?- przybliżył swoją twarz. Nie odsunęłam się, wręcz przeciwnie, odwróciłam twarz w jego stronę.
- Prawdą jest, że nigdy za nią nie przepadałam.- odparłam. Specjalnie ominęłam drugie pytanie.
Znów się zaśmiał. Cyniczny uśmieszek nie schodził z jego ust.
- Claudia Medelstone…- zamyślił się.- Dlaczego przeniosłaś się do Slytherinu?- zbliżył się jeszcze bardziej.
- A dlaczego nie, Dave…?- jego oczy rozbłysły, gdy usłyszał zdrobnienie swojego imienia.- Miałam zostać z tymi idiotami? Uważasz, że do nich pasuję?- zapytałam całkiem poważnie.
- Naprawdę chcesz znać odpowiedź?- droczył się. Patrzyłam w jego głębokie, brązowe oczy.- Tylko czekałem, żeby zobaczyć cię w tych szatach.- dotknął zielonego koloru, zdobiącego moją szatę wierzchnią.- Twój chłopak musi być zadowolony.- stwierdził.
- Jest.- odparłam.
- Taka intrygująca, tajemnicza, zjawiskowa…- zaczął wymieniać.- Ideał.- skwitował.- A teraz jeszcze reprezentuje Slytherin w Turnieju. Czego chcieć więcej?- nasze twarze dzieliły milimetry.
- Jeśli zbliżysz się jeszcze bardziej, Drako cię zabije, gdy wróci.- ostrzegłam go, ale się nie poruszyłam.
Wykonał nagły ruch i pocałował mnie. Miał słodkie i ciepłe usta. Jakież wielkie było moje zdziwienie, gdy oddałam pocałunek.
Oderwał się ode mnie i bez słowa wstał. Kierował się do wyjścia, ale, gdy już miał zniknąć za regałami, odwrócił się na chwilę.
- Czymże jest groźba śmierci w obliczu spełnienia?- rzucił, łapiąc mój wzrok i wyszedł z biblioteki.
Dzięki legilimencji, już dawno wiedziałam, że chciał to zrobić. On nie mógł wiedzieć, że i ja miałam podobne pragnienia, ale tak było. Oboje wiedzieliśmy, że jest to jednorazowa sprawa- fizyczna reakcja na napięcie w małej odległości dwóch osób, które są sobą zainteresowane na płaszczyźnie czysto bezuczuciowej.
Uśmiechnęłam się do siebie. W końcu go miałam. I mogłam powrócić do czytania, myśląć o tym, co mnie czeka wieczorem.



» Tłumaczenie z łaciny: dolorem - ból; vulnera – rany.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz