12.Kalejdoskop emocji
Obudził mnie
dziwny świst dochodzący z kominka.
Otworzyłem
szybko oczy i ujrzałem przed sobą prostą i jak zawsze nienagannie ubraną
sylwetkę Lucjusza.
- Co ty tu
robisz!- mruknąłem, niezadowolony z nieplanowanej pobudki.
- Za pół godziny
masz śniadanie! Myślałem, że już nie śpisz!- bronił się i usiadł na jednym z
foteli.
Przez chwilę
analizowałem jego słowa.
- Pół
godziny?!!!- doznałem olśnienia i zerwałem się na równe nogi.
- Spokojnie,
zdążysz.- odparł wyraźniej zaskoczony moją reakcją.
Wleciałem do
łazienki, gdzie opłukałem wodą twarz i założyłem czarną koszulę i spodnie tego
samego koloru.
- Czemu nie
spałeś w sypialni?- zapytał zdziwiony.
- Bo jest
zajęta.- odparłem zdenerwowany. Co ja miałem zrobić? Wejść? Nie wejść? Skutki
wcześniejszego niemyślenia.
- Przez
kogo?!- nie krył zdziwienia.
- Możesz
otworzyć drzwi?- zwróciłem się do niego z pełną desperacją.
Uniósł się
powolnie z fotela, z tą cholerną, nie na
miejscu, gracją i podszedł do drzwi.
- Dziwny
dzisiaj jesteś.- skwitował, nacisnął klamkę i wszedł do pokoju.- Nikogo nie
ma!- poinformował mnie, a ja podążyłem za nim.
-
Rzeczywiście.- stwierdziłem jeszcze nie do końca trzeźwo, ale z ulgą.
- A kogo się
spodziewałeś?- wyśmiał mnie.
- Panna
Madelstone czekała na mnie wczoraj pod drzwiami. Nie miałem innego wyjścia, jak
zabrać ją do środka. Była cała we krwi, nigdy nie słyszałem takiego płaczu…-
wspominałem tamten obraz z nocy.
- Może ci się
zdawało…- Lucjusz wydawał się w to wszystko nie wierzyć.
- NIE.
ZDAWAŁO.- warknąłem przez zaciśnięte zęby, po czym przeszedłem parę kroków w
stronę łóżka, idealnie pościelonego, złapałem poduszkę i przytknąłem do nosa.-
Czym ci to pachnie?- rzuciłem poduszkę do przyjaciela.
Lucjusz
wywrócił oczami i też powąchał poduszkę.
- Różami…-
powiedział zdziwiony.
- I to jest
dowód na to, że tu była. Nie próbuj mi wmówić, że nie poczułeś wczoraj jej
zapachu.- odetchnąłem z ulgą.
Chociaż nie
wiedziałem, co się z nią stało, to przynajmniej byłem pewien, że nie
zwariowałem.
- Masz rację,
pachniała różami. Bardzo charakterystyczny zapach.- stwierdził.
- No dobrze,
skoro już wiem, że nie oszalałem, to może wyjaśnisz mi powód twojej wizyty…-
zaproponowałem.
- Przyszła mi
do głowy taka myśl, żeby wtajemniczyć ją już we wszystko.- zrobił pauzę i
spojrzał na mnie.- Claudię.- dodał, jakbym miał w ogóle wątpliwości, o kogo
chodzi.
- Cóż, muszę
przyznać, że z tego samego powodu chciałem wysłać ci dzisiaj sowę. Pomyślałem,
że we dwóch niczego nie pominiemy.
- No, to
jesteśmy umówieni. Nie będzie problemu, żeby przyszła?
- Ma półroczny
szlaban.- mruknąłem znów myśląc, czy nie przesadziłem.
- A tak… Drako
coś wspominał, że nie chciałeś jej puścić na Wymianę.- spojrzał na mnie jakby
chciał zrobić mi wyrzuty sumienia.
- Ten szlaban
to trochę więcej niż szlaban, Lucjuszu.
Uniósł brew w
oczekiwaniu na dopełnienie odpowiedzi.
- Drako nie
powinien o tym wiedzieć.- uprzedziłem.- Panna Madelstone ma u mnie praktyki.
Szlaban to już teraz tylko przykrywka.
- Praktyki?! U
ciebie?!- nie mógł wyjść z podziwu.- I ty, tak z własnej woli…?
- Nie!-
przerwałem.- Dumbledore mnie zmusił. Ja nigdy nie daję praktyk.- spojrzałem na
zegarek.- To ma nie wyjść z tego pokoju. Drako nie może się dowiedzieć, nikt
nie może. Trzymaj swoje myśli na wodzy.
Kiwnął głową.
- To o
której?- zapytał.
- W pół do dziewiątej.-
odpowiedziałem.
- To do
zobaczenia.- powiedział i zniknął w kominku.
Przeszedłem do
laboratorium, skąd wziąłem dwie fiolki z eliksirem wzmacniającym.
Poczułem
niespodziewane ukłucie w plecach. Złapałem się za to miejsce, ale za chwilę już
przestało boleć. Byłem już przyzwyczajony do Crucjatusa.
Założyłem
szatę wierzchnią i wyszedłem ze swoich kwater, uprzednio zabierając jeszcze
różdżkę ze stołu.
Na korytarzach
było już pełno uczni, kierujących się do Wielkiej Sali na śniadanie. Nie
szedłem wśród tłumu. Gdy mnie widzieli, rozstępowali się na boki. W myślach
uśmiechałem się złowieszczo.
- Proszę na mnie poczekać, profesorze!-
usłyszałem krzyk w myślach.
- A gdzie się pani znajduje, panno
Madelstone?- zapytałem.
- Na oko 30 metrów za panem.- biegła. Czułem
jak szybko oddycha. Musiała mnie gonić od dłuższego czasu.
Zwolniłem
kroku. Po chwili dobiegł mnie tak upragniony tamtego dnia przeze mnie zapach
czerwonych róż. Kroczyła już obok mnie.
- Musimy
porozmawiać.- powiedziałem.
- Również
zauważyłam taką potrzebę.- przyznała mi rację z trudnym do zinterpretowania
uśmiechem.
Gdy doszliśmy
do drzwi, otworzyłem je i sam się sobie dziwiąc, przytrzymałem je, aż wejdzie
do środka.
- Bardzo
dziękuję, profesorze.- powiedziała zdziwiona moim działanie, pewnie nie mniej
niż ja, a jej oczy rozbłysły milionem iskierek. Nie umiałem ukryć przed sobą,
że bardzo mi się to spodobało.
Przeszliśmy do
stołu nauczycielskiego. Brakowało tylko nas. W pewnym sensie, dalej nie
rozumiałem, dlaczego siedziała razem profesorstwem, ale powoli przestało mi to
przeszkadzać. W zasadzie zacząłem się cieszyć na myśl o wspólnych posiłkach,
chociaż i tak ganiłem siebie za to, że z dwudziesto cztero godzinnej doby
spędzam z nią przynajmniej 17 godzin! Zastanawiałem się, kiedy zacznę mieć jej
dość.
- Dzień dobry,
profesorze Lupin.- odezwała się pogodnie.
Zmierzyłem
Remusa wzrokiem.
- Dzień dobry,
panno Madelstone.- odpowiedział jej równie radosnym głosem.- Wyspała się pani?-
zapytał.
Zarumieniła
się uroczo i spuściła głowę. Wiedziałem, o co chodzi.
- Noc nie od
początku była dla mnie przyjemna, ale ostatecznie sen sprawił, że odpoczęłam.-
odrzekła grzecznie, nie spoglądając na mnie.
- Mam
nadzieję, że dzisiaj już od początku nie będzie się musiała pani kłopotać z zaśnięciem.
- Ja także.-
spojrzała na mnie i po chwili już smarowała grzankę serkiem topionym
Gdy wydawało
mi się, że nikt nie patrzy, wlałem zawartości fiolek najpierw do jej szklanki z
herbatą, później do swojej.
Spojrzała na
mnie zdziwiona.
- Eliksir Wzmacniający.- przesłałem jej.
Czułem jak przymyka oczy i kosztuje
słodzonej mieszanki, którą przed chwilą stworzyłem.
Wiedziałem, że nie czuje się komfortowo.
Przecież czułem wszystko to, co ona, gdy tylko chciałem.
- O której wyszłaś?- zapytałem.
Podniosła
nagle wzrok i spojrzała na mnie, znów zarumieniona. Trwało to tylko chwilę,
zanim znów wlepiła wzrok w swój talerz.
- Obudziłam się około siódmej.-
powiedziała.- Bardzo przepraszam za moje wczorajsze zachowanie.- czuła się
zażenowana.- I dziękuję za pomoc. Nie miałam prawa wymuszać na panu takiej
rzeczy…
- Podałem ci Eliksir Słodkiego Snu. Nie
miałaś szans dojść choćby do pokoju wspólnego
swojego Domu.- wytłumaczyłem.
- Jednak… Gdy dziś się obudziłam, nie miałam
pojęcia, gdzie jestem. Dobrze, że drzwi do laboratorium były uchylone, bo w
zasadzie nigdy bym się nie domyśliła… Wyczyścił mi pan sukienkę…- wspomniała.
- Smarowałem cię maścią.- odparłem szczerze,
a ona o tym wiedziała, bo to czuła. Wiedziała, że nic więcej się nie wydarzyło.
- Ufam panu, profesorze.- wyznała, patrząc
prosto w moje oczy.
Jej tęczówki
miały dzisiaj trochę inny odcień zieleni. Może to przez światło, ale wydawały
się być ciemniejsze niż wcześniej.
- Lucjusz Malfoy odwiedził mnie rano.-
powiedziałem.
Poczułem na sobie jej pytające spojrzenie,
chociaż nie odkręciłem głowy.
- Dzisiaj, na szlabanie planujemy
wtajemniczyć cię już we wszystko to, co może się wydarzyć, co jest stałym
elementem tej gry.- dokończyłem.
- Na dwudziestą trzydzieści?
- Uhm.- potwierdziłem mruknięciem.
Przez parę sekund się nie odzywała, ale po
chwili zmieniła temat.
- Mam chodzić na zajęcia razem z Rybakami?-
zadała pytanie.
- A są ci one potrzebne?- odpowiedziałem.
- Tak naprawdę, nie. Są daleko w tyle z
materiałem. Na eliksirach, w swoich szkołach dopiero zaczynają eliksiry
lecznicze, trzeci rozdział. Podobnie z zaklęciami i transmutacją.
- To dobrze, że nie są ci potrzebne, bo ty
jesteś potrzebna mnie.- odparłem długo niemyśląc.
Spojrzała na
mnie zdziwiona i zaciekawiona.
- Zobaczysz…- szepnąłem tajemniczo,
pozostawiając w nieświadomości.
Od dawna
czułem na sobie pewien wzrok, oczy przyglądające się mnie i Claudii.
- Lupin!-
warknąłem tak samo jak poprzedniego dnia i spojrzałem na niego ponad moją uczennicą.
Remus spuścił
wzrok, zmieszany.
- Jeśli
myślisz, że możesz się bezkarnie przyglądać mnie i pannie Madelstone bez
powodu, to się grubo mylisz!- wysyczałem.
Claudia zaśmiała się cicho w myślach.
- Wybacz,
Severusie. Wilcza ciekawość jest trudna do opanowania.- tłumaczył się.- Wczoraj
tak zażyle, jak na ciebie, rozmawialiście, a dzisiaj taka cisza…
Zamknąłem oczy
i wziąłem głęboki oddech, żeby nie wrzasnąć. Gorzej by tylko wyszła na tym
siedząca pomiędzy nami Ślizgonka.
- Jeszcze raz
przyłapię cię na wpatrywaniu się we mnie, czy pannę Madelstone, to poczekam do
pełni i powyrywam ci wszystkie łapy!- krzyknąłem cicho, żeby nikt inny mnie nie
słyszał, tylko adresat mojej groźby.
Tym razem zaśmiała się głośniej.
Uśmiechnąłem się do siebie na myśl o tym, że ją rozbawiłem.
- Wszystko w
porządku. Przepraszam, Severusie. Jednego tylko nie rozumiem, dlaczego masz
czekać do pełni…- pytał całkiem poważnie.
Spojrzałem na
niego takim wzrokiem, jakim wczoraj na tego mężczyzną, duszącego Claudię.
- ZAMKNIJ SIĘ,
LUPIN!!!- wrzasnąłem na całe gardło.
Wszyscy
spojrzeli się na mnie zaskoczonym wzrokiem. Cisza na całej Wielkiej Sali.
Wstałem i
wyszedłem, nie mając zamiaru tego tolerować.
- Kontynuujcie
śniadanie.- usłyszałem tylko głos Claudii, Prefekt Naczelnej.
Długimi
krokami kierowałem się do Sali Eliksirów.
Usłyszałem,
jak drzwi Wielkiej Sali otwierają się jeszcze raz.
- Profesorze!- krzyknęła w myślach.
Nie
zatrzymałem się
- Profesorze!!!- ponowiła trochę głośniej.
Wpadłem do
Sali i zamknąłem drzwi.
Usiadłem za
biurkiem.
- Alohomora!-
usłyszałem cichy głos zza drzwi.
Weszła bez
problemu i rzuciła trudniejszy urok blokujący drzwi niż ten, rzucony przeze
mnie, który w zasadzie urokiem nie był.
Podeszła do mojego biurka i spojrzała na mnie
współczującym wzrokiem.
Nigdy nie
chciałem, żeby ktoś mi współczuł, ale nie miałem siły walczyć także z nią. Ani
wtedy, ani kiedy indziej.
- Profesorze…-
szepnęła. Na pewno wyczułem w niej lekki strach.
- Nie możesz
chociaż raz zostawić mnie w spokoju!!!- krzyknąłem, a ona cofnęła się parę
kroków do tyłu, nie kontrolując tego.
- Cholera!!! Przestraszyłś ją! A przecież
chciała jak najlepiej…
-
Przepraszam…- odrzekła jedynym słowem, które jej przychodziło jej do głowy.
- Z co ty, do
cholery, znowu mnie przepraszasz?!- warknąłem wyprowadzony z równowagi.- To nie
twoje wina. Tylko tego… Tego psa!- znalazłem właściwe słowo i zauważyłem, że
właśnie poniżałem nauczyciela w obecności uczennicy. I tak nie mogłem już nic
zrobić…
Cofnęła się
jeszcze bardziej.
Zeszła z
podwyższenia i kierowała się już do drzwi.
Czuła się skrzywdzona.
Widziałem małe
kropelki spływające po jej policzkach.
Wyszła z Sali,
a ja nie zrobiłem nic, by ją zatrzymać…
- Nigdy sobie tego nie wybaczysz, durniu!-
czułem jak moje serce się ode mnie odwraca czując się odrzucone i zignorowane.
Wiedziałem, że
tak będzie.
Wybiegłam z
Sali Eliksirów i skierowałam się do swojego pokoju w kwaterach Slytherinu.
Rękawem ocierałam łzy lecące po policzkach, piekące, jak nigdy wcześniej.
Padłam na
łóżko i wybuchłam płaczem głośniej niż kiedykolwiek.
Nie mogłam
znieść tych jego zmian nastroju.
- Snape zawsze pozostanie Snape’m, Claudio.-
podpowiadał mi umysł.- Choćbyś nie wiem jak się starała. Wiem, że chciałaś
podnieść go na duchu, uspokoić, ale on musi sam nauczyć się to robić. Jak
widzisz, lepiej trzymać się od niego z daleka.
- Chyba nie
mam innego wyjścia…- stwierdziłam, mówiąc do siebie.
Mijały kolejne
minuty.
Poleżałam
jeszcze chwilę, po czym zaklęciem wyczyściłam swoją twarz i rękawy bluzki,
wzięłam torbę z książkami i wyszłam z pokoju wspólnego, kierując się do Sali, z
której wyszłam piętnaści minut wcześniej.
Lekcje już się
zaczęły. Korytarze były puste.
Weszłam do
Eliksirowni bez śladu po jakimkolwiek płaczu. Ławki zajmowali uczniowie Wymiany.
Snape siedział za biurkiem, niezwracając na nich uwagi.
- Co za dupek!!!- krzyknęły moje myśli.
Byłam wściekła.
Oczywiście nie
przemyślałam tego, że im więcej emocji w sobie kryję, tym trudniej zachować
moje myśli tylko dla siebie.
Spojrzał się
na mnie w momencie, gdy pomyślałam o nim w ten jakże obraźliwy sposób. Jego
oczy nic nie wyrażały, a i ja miałam to gdzieś, czy przedłuży mi teraz szlaban,
wyzwie na środku klasy, czy wyda Voldemortowi, co skutkowałoby moją śmiercią.
- Nie wydam cię Voldemortowi.- powiedział
cicho, wyraźnie rozbawiony moimi przemyśleniami. Miałam teraz pewność, że przez
moje emocje z nim związane, usłyszał wszystko.
- Nie uważałabym tego za śmieszne,
profesorze.- odpowiedziałam ostro, a mój wzrok, wpatrzony w jego był
identyczny. Ostry i surowy.
- Oto przybyła
wasza nauczycielka. Chyba nie muszę przedstawiać.- mruknął zza biurka, a ja rozłożyłam
swoje rzeczy na swoim.
Spojrzałam na
kartkę z programem nauczania, pamiętając, gdzie są w swoich szkołach.
Objęłam klasę
wzrokiem.
- No, chyba
sobie żartujecie!- krzyknęłam już dawno wytrącona z równowagi. To, że
zauważyłam, że siedzą pogrupowani płciami, rozwścieczyło mnie jeszcze bardziej.
Nawet Snape wydawał się być zdziwiony.- Wszyscy wstać, spakować się i pod
drzwi!- rozkazałam. Zrobili to bez mrugnięcia okiem w mniej niż piętnaście
sekund.- Do każdej ławki zapraszam po jednej dziewczynie. Do nich dosiądą się
chłopacy. Jeden z was usiądzie sam. Nie po to organizuje się Wymianę, żebyście
nie nauczyli się, że płeć przeciwna nie gryzie!- wyśmiałam ich lekko. Wszyscy
byli już na swoich miejscach.- Zawsze będziecie tak siedzieć. Teraz, otwórzcie
książki na stronie 205 i zapraszam jedną osobę z pary po składniki do szafy.-
wskazałam na mebel po swojej lewej.- Z góry przepraszam za swoje dzisiejsze
zachowanie, mam nadzieję, że do wieczora mi przejdzie.- powiedziałam szczerze i
ze skruchą widoczną dla każdego.- Nastąpiło dzisiaj bezprawne zdenerwowanie
mojej osoby i proszę o nieprzeciąganie struny na dzisiejszych zajęciach.-
uśmiechnęłam się, a klasa zaśmiała się cicho.
Wiedziałam, że
mi wybaczyli początkową ostrość.
Ustawili się w
kolejce po składniki. Każdemu wydałam zgodne z błędnymi przepisami proporcje
różnych składników. Przepisy były tak skonstruowane, że zawsze trzeba było
wziąć mniej. Trzeba było jedynie wiedzieć, o ile mniej.
- Coś, co ja mam, nawet jak jestem wkurzona
i prawie przezywam każdego, kogo napotkam, a on nie?- zadałam pytanie w myślach
i od razu na nie odpowiedziałam, śmiejąc się cicho pod nosem.- Urok osobisty.
- Eliksir
Wiggenowy.- ogłosiłam na wszelki wypadek, jakby pomylili strony w książkach.-
Proszę uważnie się wczytać w przepis. Wygląda dość niepozornie.- uśmiechnęłam
się do nic- niepodejrzewający uczniów.
Opadłam na
krzesło i sama zaczęłam go przyrządzać, znając właściwe proporcje.
Snape mnie
obserwował, każdy ruch. I na pewno też słyszał moją poprzednią myśl. I
szczerze, to nawet chciałam, żeby ją usłyszał. Była skierowana szczególnie do
niego!
Lekcja mijała
spokojnie. Skupiłam się na własnym kociołku i w zasadzie nie zwracałam zbytniej
uwago na klasę, nauczona sześcioma latami lekcji ze Snape’m.
Wybudził mnie
jakiś dziwny szelest i zapinanie zamka w torbie.
Spojrzałam
przed siebie i z przerażeniem zobaczyłam, co się dzieje. Zerwałam się z miejsca
w mniej niż jedną dziesiątą sekundy.
- Arresto
Momentum!- krzyknęłam i skierowałam, szybko dobytą różdżkę w jednego z uczniów.
Snape aż
podskoczył na krześle i z wściekłością na mnie spojrzał, że jak ja śmię
straszyć go krzykiem, gdy on zamyślony sprawdza wypracowania. Jeszcze nie
wiedział, jak wiele dla niego zrobiła.
Ucznia, którym
był Sylvester Sancjo, jak zdążyłam się zorientować poprzedniego wieczoru, zaklęcie
zatrzymało w miejscu na parę sekund.
To mi
wystarczyło, żeby z wściekłością wykrzyknąć kolejny zaklęcie.
- Accio!-
wskazałam na przedmiot w jego ręce i chyba dopiero wtedy, gdy miałam go w ręce,
Snape również się wściekł, jednak się nie wtrącał. Sylvester już się wybudził,
zdziwiony szybką akcją i tymczasowym zatrzymaniem.- CO TO MA BYĆ!!!- wrzasnęłam
i pokazałam na butelkę wody mineralnej, którą trzymałam w ręce, już odkręconą.
Wszyscy patrzyli na mnie przerażeni. I ja też taka byłam, wiedząc, co mogło się
stać.- Nie mieliście przepisów obowiązujących na Eliksirach?!!!- krzyczałam.
Nie odzywali się.
Wzięłam kilka
głębokich wdechów, żeby się uspokoić, ale już z góry byłam na przegranej
pozycji w mojej walce z gniewem i przerażeniem.
- Wiesz, co by
się stało, gdybyś to wypił?!!!- spojrzałam prosto na niego. Nie zmieniłam siły
mojego głosu.
Wbił się w
krzesło i obserwował mnie przestraszony.
Bez dłuższego
myślenia, przechyliłam butelkę i wylałam jej zawartość na podłogę podestu,
gdzie wszyscy mogli zobaczyć, jak ciecz wyżera w niej dziurę.
Patrzyli z
jeszcze większym przerażeniem, gdy pomyśleli, że to samo mogło stać się z nim.
Sam Sylvester oddychał ciężko, jakby miał za chwilę zemdleć.
- Zdajecie
sobie sprawę z togo, co właśnie warzycie?!- krzyczałam trochę ciszej, ale nie
byłam mniej wściekła. Rzuciłam z całej siły pustą butelką na koniec Sali, pod
drzwi.
Snape patrzył
z równie wielkim strachem jak i podziwem w oczach.
- TE.
PRZEPISY. NIE SĄ. POPRAWNE.- wywarczałam przez zaciśniętą szczękę.- Mieliście
uwarzyć eliksir leczniczy, a zdajecie sobie sprawę z tego, co znajduje się w
waszych kociołkach, jeśli zrobiliście to zgodnie z przepisem z książki?!-
zeszłam z podwyższenia i podeszłam do pierwszej ławki. Nabrałam do fiolki
ciemno granatowej cieczy i uniosłam wysoko, żeby każdy zobaczył.- Eliksir
Dolorevulne» !!! Najniebezpieczniejszy
eliksir, jaki istnieje! Jego opary z powietrza, połączone z butelką wody,
otwartą nad samym kociołkiem tworzą kwas, który, jak widzieliście, wyżarł
stalowo- drewnianą konstrukcję podestu! Jeszcze raz zobaczę, picie lub jedzenie
w tej Sali, to wasz szlaban nie skończy się do Świąt Wielkanocy!!!- zarzuciłam
peleryną i wróciłam na swoje miejsce.- Reparo!- rzuciłam dalej wściekła na
podłogę, która od razu zaczęła wracać do stanu poprzedniego.
Doszedł mnie
nagły, jeszcze większy przypływ wściekłości.
- WSZYSTKO.
MACIE. ŹLE!!! WYJDŹCIE STĄD!!!- rozkazałam, ale się nie ruszyli.-
NATYCHMIAST!!! I TO JUŻ!!!- cała sala opustoszała w mniej niż pięć sekund.
Oparłam się
rękoma o blat biurka, zamknęłam oczy, z których mimowolnie zaczęły lecieć łzy i
próbowałam uspokoić się głębokimi, długimi wdechami.
Nagle poczułam
rękę na swoim ramieniu. Odwróciłam się od razu, by zobaczyć mojego profesora.
Oddech nadal
nie chciał mi się uspokoić. Wtedy zrobił coś, czego nigdy bym się nie
spodziewała. Patrząc cały czas dokładnie w moje oczy, podniósł kciuk do mojej
twarzy i otarł gorącą, słoną i piekącą łzę.
Nie
wytrzymałam już dłużej. Mimo tego, jak bardzo mnie wkurzył jeszcze godzinę
wcześniej, nie umiałam zmienić swoich odczuć.
Zarzuciłam mu
ręce na szyję i przytuliłam się do niego mocno, dając upust wszystkim emocjom,
gromadzonym w sobie od wczorajszej nocy, poprzez ranek i to jak bardzo
wyprowadził mnie z równowagi, kończąc na ułamku sekundy, dzielącym ucznia
Wymiany od śmierci.
Zdrętwiał, gdy
tylko go dotknęłam. Gdy przywarłam w uścisku do niego całym ciałem, był
sztywny, jak deska. Nie poruszał się, sprawiał wręcz wrażenie nieoddychającego,
więc jakież wielkie było moje zdziwienie, gdy poczułam jego lodowatą dłoń na
swoich łopatkach, a zaraz drugą, trochę niżej, na plecach.
Jego czarna
szata była już całkowicie mokra na jego lewym ramieniu, gdzie moje łzy wnikały
w materiał.
Nic nie mówił.
Pozwolił ulecieć moim łzom do końca. Był zaskoczony, ale po chwili przyzwyczaił
się do nowej sytuacji.
- Claudia.-
odezwał się po parunastu minutach, a ja zrozumiałam, ze już czas się odkleić.
Oczy miałam zaczerwienione, na pewno. Spojrzałam na niego zawstydzonym
wzrokiem.- W ciągu dokładnie trzech minut zdążyłaś ochrzanić swoich
wychowanków, uratować jednemu życie, uchronić mnie przed wylaniem i zakazem
wykonywania zawodu, a także dać im wykład na temat najniebezpieczniejszego
eliksiru, wyrzucić całą klasę za drzwi i zmoczyć łzami moją szatę.- miałam
wrażenie, że mówił to głosem pełnym podziwu, jednak nie byłam pewna.- 200
punktów dla Slytherinu, panno Madelstone. Ustanowiła pani nowy rekord. Podczas
kolejnej Rady Profesorskiej z chęcią wytłumaczę się z tej nagrody.- uśmiechnął
się delikatnie.
Rzucił
zaklęcie sprzątające i po kilkunastu sekundach nie było już śladu po
jakichkolwiek zajęciach.
- Jeszcze rano
miałem nadzieję, że zajmiesz się warzeniem Eliksiru Tojadowego dla Lupina, ale
sam nie jestem pewien, czy chcę dać mu taką rzecz.- powiedział chłodnym,
głosem, ale sprawił, że miło zatapiałam się jego oczach.
- To byłaby
miła odskocznia, profesorze, tym bardziej, że warzyłam ten wywar tylko parę
razy.- odpowiedziałam szczerze, a on o tym wiedział, bo na nowo otworzyłam
przed nim swój umysł.
- W takim
razie, proszę zająć spokoje miejsce w moim kantorku, na pewno będzie ci tam
wygodniej. Zajmę się zwolnieniem z lekcji, jednak, gdybyś zmieniła zdanie i
chciała uczestniczyć w godzinach przewidzianych programowo, proszę mnie
poinformować. Nie będę robić problemów.
- Dziękuję,
profesorze.- uśmiechnęłam się lekko.
Skinął tylko
głową i zaprowadził do swojego kantorka.
Później
zostawił mnie samą ze składnikami i moją „poprawioną” książką. Sam wrócił do
Sali. Lekcje zaczynał szósty rok Slytherinu i Gryffindoru. Oh… Jak oni się
kochali…
Niedługo po
tym, jak dodałam do wody kwiaty akonitu, usłyszałam nieprzyjemne dźwięki,
dochodzące z Sali. W zasadzie, tylko czekałam, aż wybuchnie jakaś kłótnia.
- Co ty
robisz, idiotko!?- usłyszałam znajomy głos jednego ze Ślizgonów. Nie mogłam
sobie tylko przypomnieć, do kogo należał.
- To ty źle
rozgniotłeś pancernika, żmijo!- syknęła do niego dziewczyna.
- Jak śmiesz
mówić tak do mnie!?- wściekł się.
- Panie
Golthic, panno Hawkins!- zaczął poirytowany Sanpe.- Proszę się zamknąć i wrócić
do pracy!
Cisza.
Zamieszałam w
kociołku, a opary niedokończonego wywaru drażniły już moje gardło. Wzięłam się
za właściwe rozdrabnianie dżdżownicy. Naprawdę, nie był to najprostszy do
przygotowania eliksir, mimo iż najszybszy, jeśli chodzi o czas przygotowania.
- Co ty znowu
odwalasz, szlamo?!- znów zawarczał David Golthic.
- A jak
myślisz, dupku?! Odwalam za ciebie całą robotę!!!- wrzasnęła Geraldine.
- Ale im się dostanie…- myślałam.- Snape i
tak jest dzisiaj na skraju wytrzymałości…
Cisza.
Stanęłam przy
futrynie, by obserwować, co się wydarzy.
Oboje mierzyli
do siebie różdżkami.
- Zamknąć
się!!!- krzyknął profesor i po dosłownie sekundzie, stał już obok nich i
zabierał im różdżki.- Panno Hawkins, panie Golthic, po dwadzieścia punktów od
każdego. Oboje szlaban u Filtcha, przez dwa tygodnie.- powiedział mroźnym
głosem.- Dopilnuję, żebyście wykonywali wszelkie prace razem.- podkreślił
ostatnie słowo.- Jeszcze raz usłyszę jakieś rozmowy, krzyki, czy kłótnie,
traficie na kolejny miesiąc do mnie.- zagroził.
Geraldine
fuknęła i powróciła do ławki.
- Ale przecież
to ona…- zaczął David, ale zamknął się na widok morderczego spojrzenia Mistrza.
- To było moje
ostatnie ostrzeżenie.- przypomniał.- Jak dobrze pan wie, nie lubię się
powtarzać.- spojrzał na niego perswazyjnie i oboje wrócili na swoje miejsca.
Uśmiechnęłam
się łagodnie, gdy zdołałam złapać jego wzrok, w zasadzie mogłam stwierdzić, że
i on szukał mojego. Nie zareagował. Przecież nikt z klasy nie wiedział o mojej
obecności.
Powróciłam do
Eliksiru Tojadowego.
Minęła godzina
i dodałam szklankę żabiego skrzeku. Wyglądał naprawdę nieapetycznie. Już nie
mówiąc o tym, że po dodaniu go, eliksir nareszcie zaczął śmierdzieć tak jak
powinien, czyli mocno, toksycznie i w ogóle tak, że nie wyobrażałam sobie, jak
profesor Remus Lupin mógł to pić dzień w dzień przez tydzień, każdego miesiąca.
Ten odór był w stanie rozłożyć na łopatki każdego.
Eliksir był
gotowy na koniec lekcji. Po tym, jak wszyscy wyszli z klasy, Snape przyszedł do
mnie, żeby zobaczyć, jak mi idzie. Oczywiście, szło mi świetnie, jak zawsze.
Byłam już w lepszym humorze. Gdy rozlewałam eliksir do siedmiu naczyń- każda
szklanka na jeden dzień- przyglądał mi się dziwnie. Czułam jego wzrok na moich
dłoniach, co sprawiło, że zaczęły mi drżeć. Skwitował to ironicznie i
powiedział, że jestem już wolna, ale zanim pozwolił mi wyjść, kazał mi jeszcze
napisać esej na temat użyteczności Eliksiru Tojadowego i jego wpływie na inne
istoty magiczne oraz przekazać Lupinowi, że wywar jest gotowy do odebrania.
Po obiedzie
szybko znalazłam profesora Obrony Przed Czarną Magią i przekazałam mu
informację. Wydawał się być szczęśliwy z tego powodu, ale też patrzył na mnie
niepewnie, pamiętając jeszcze poranny wybuch Snape’a. Ostatecznie podziękował
domyślając się, że to ja warzyłam eliksir i powiedział, że gdybym również
czegoś potrzebowała, mogę się spokojnie do niego zgłosić, on zawsze mi pomoże.
Uśmiechnęłam się i wyszłam z jego Sali, kierując się do biblioteki.
- Snape i te jego przeklęte referaty, eseje
i wypracowania…- żachnęłam się w myślach i uśmiechnęłam jednocześnie.
Szybko
znalazłam odpowiednie książki i skierowałam się do części czytelniczej, aby
sporządzić notatki.
Osoba, którą
tam zobaczyłam, zdawała się być w bibliotece po raz pierwszy. Chłopak z burzą
brązowych włosów i orzechowymi oczami z niebezpiecznym błyskiem, leżał
wyciągnięty na zielonej sofie, w części wydzielonej dla Slytherinu. Miał
zamknięte oczy i wydawało się, że spał. Drako już dawno wspominał mi, że on był
w naszym wieku, tylko poszedł rok później do szkoły.
- Przesuń się,
Golthic. Nie jesteś tu sam.- powiedziałam zbliżając się do chłopaka, nie
unosząc oczu znad książki, którą zaczęłam czytać.
Otworzył oczy
i spojrzał na mnie zdziwiony i zaciekawiony, jakbym rzuciła mu wyzwanie.
- W całej
bibliotece jest ponad 20 pustych kanap, a ty chcesz usiąść właśnie tu?- uniósł
zawadiacko swoją prawą brew.
Odrzuciłam
zjawiskowo do tyłu swoje włosy, złapałam za ich końcówki i spojrzałam na niego
również unosząc prawą brew.
- A jest w tym
jakiś problem?- przekrzywiłam lekko głowę na lewo.
Myślał
intensywnie, po chwili zdjął nogi z kanapy i spojrzał na mnie z westchnięciem.
Zajęłam miejsce po drugiej stronie kanapy, gdy on mościł się w jak
najwygodniejszej pozycji w przeciwległym rogu.
Przez chwilę
wodziłam wzrokiem po tekście i zapisywałam najważniejsze wnioski, które
wysnuwałam, na kartce. On dalej udawał, że śpi.
- Jak bardzo
„nie lubisz” Geraldine?- zapytałam nagle.
Spojrzał na
mnie zdziwiony, widziałam w nim jakąś odrazę.
- To szlama.-
powiedział spokojnie.- To proste, że jej nienawidzę.- patrzył na mnie
podejrzliwie.- A co?- zaśmiał się mrocznie.- Obraziłem twoją przyjaciółkę, a ta
ci się poskarżyła?- jego śmiech był głęboki. Zmienił pozycję. Usiadł bokiem, bliżej mnie, bardzo blisko.
Rękę położył na oparciu w taki sposób, że jego dłoń zwisała milimetry na moim
ramieniem. Budował napięcie.- A może chciałabyś, żeby podroczył się z tobą?-
przybliżył swoją twarz. Nie odsunęłam się, wręcz przeciwnie, odwróciłam twarz w
jego stronę.
- Prawdą jest,
że nigdy za nią nie przepadałam.- odparłam. Specjalnie ominęłam drugie pytanie.
Znów się
zaśmiał. Cyniczny uśmieszek nie schodził z jego ust.
- Claudia
Medelstone…- zamyślił się.- Dlaczego przeniosłaś się do Slytherinu?- zbliżył
się jeszcze bardziej.
- A dlaczego
nie, Dave…?- jego oczy rozbłysły, gdy usłyszał zdrobnienie swojego imienia.-
Miałam zostać z tymi idiotami? Uważasz, że do nich pasuję?- zapytałam całkiem
poważnie.
- Naprawdę
chcesz znać odpowiedź?- droczył się. Patrzyłam w jego głębokie, brązowe oczy.-
Tylko czekałem, żeby zobaczyć cię w tych szatach.- dotknął zielonego koloru,
zdobiącego moją szatę wierzchnią.- Twój chłopak musi być zadowolony.-
stwierdził.
- Jest.-
odparłam.
- Taka
intrygująca, tajemnicza, zjawiskowa…- zaczął wymieniać.- Ideał.- skwitował.- A
teraz jeszcze reprezentuje Slytherin w Turnieju. Czego chcieć więcej?- nasze
twarze dzieliły milimetry.
- Jeśli
zbliżysz się jeszcze bardziej, Drako cię zabije, gdy wróci.- ostrzegłam go, ale
się nie poruszyłam.
Wykonał nagły
ruch i pocałował mnie. Miał słodkie i ciepłe usta. Jakież wielkie było moje
zdziwienie, gdy oddałam pocałunek.
Oderwał się
ode mnie i bez słowa wstał. Kierował się do wyjścia, ale, gdy już miał zniknąć
za regałami, odwrócił się na chwilę.
- Czymże jest
groźba śmierci w obliczu spełnienia?- rzucił, łapiąc mój wzrok i wyszedł z
biblioteki.
Dzięki
legilimencji, już dawno wiedziałam, że chciał to zrobić. On nie mógł wiedzieć,
że i ja miałam podobne pragnienia, ale tak było. Oboje wiedzieliśmy, że jest to
jednorazowa sprawa- fizyczna reakcja na napięcie w małej odległości dwóch osób,
które są sobą zainteresowane na płaszczyźnie czysto bezuczuciowej.
Uśmiechnęłam się
do siebie. W końcu go miałam. I mogłam powrócić do czytania, myśląć o tym, co
mnie czeka wieczorem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz