10. Wymiana
Kolejne dni
przebiegały bez zmian. Cieszyłam się z braku listów od Voldemorta, tym, że
Drako nie ma mi za złe, że biorę udział w Turnieju i tym, że od tamtej nocy,
gdy wyznałam Snape’owi swoją i Drako największą tajemnicę, zaczął ze mną rozmawiać.
Początkowo nieśmiało rozpoczynał dialog, uważnie dobierając temat, abym mogła
mieć też coś do powiedzenia. Wydawało mi się, że uważał, że mogę być za głupia
na niektóre tematy, jednak szybko się przekonał, że moje inteligentne
odpowiedzi przewyższały jego oczekiwania. W końcu, w rozmowach poruszał już
wszystko.
Był
poniedziałek. Dzień, w którym uczniowie siódmego roku wyjeżdżali na Wymianę.
Czym taka
Wymiana była? Cóż, w zasadzie, moim zdaniem i Snape’a chyba też, niepotrzebnym
zakłóceniem w życiu ucznia. Początkowo też chciałam na nią jechać, jednak
poglądy Mistrza Eliksirów sprawiły, że trzeźwo osądziłam potrzebność tego
wydarzenia. Była zerowa. Bynajmniej dla uczniów Hogwartu. Polegało to mniej
więcej na tym, że uczennice z damskiej szkoły im. Elsavii Schenker i uczniowie
męskiej im. Huna Walley’a przyjeżdżali do Hogwartu, aby uczęszczać na zajęcia.
Uczniowie naszej szkoły rozdzielali się na damskich i męskich jej
przedstawicieli i jechali do odpowiednich, wyżej wymienionych szkół. Nasza
strona miała zdecydowanie gorzej. Wszyscy wiedzieli, że Wymianę ustanowiono po
to, aby uczniowie innych szkół mogli poznać profesjonalizm, wiedzę i
intelektualizm nauczycieli Hogwartu. Nie znajdywałabym nic złego w takiej
zamianie, gdyby nie to, że odbywała się w połowie siódmego roku i trwała ponad
trzy miesiące. Od połowy listopada do początku marca. Zastanawiałam się, kiedy
moi przyjaciele zdążą przygotować się do owutemów.
Tak,
zastanawiałam się, co będzie z nimi, a nie ze mną, ponieważ ja nie jechałam.
Oficjalnie Snape nie zgodził się na to, bo mam wyznaczony półroczny szlaban,
trochę mniej oficjalnie, miałam u niego praktyki, a już całkiem prywatnie i
tylko do własnej wiadomości, trzy miesiące spędzone z rozwścieczoną Veronicą
nie wróżyłyby nic dobrego. Z Drako i tak bym się nie widziała, a proszenie
Snape o zwolnienie z praktyk to misja samobójcza. Owszem, pewnie i dałby mi te
trzy miesiące wolnego, tylko byłam pewna, że nie miałabym po co wracać. Mógł
być świetnym, inteligentnym i zabójczo pachnącym profesorem i rozmówcą, ale
wciąż był Snape’m, czarnym nietoperzem nie do pokonania. Nie miałam ani siły,
ani chęci, a już na pewno odwagi prosić go o taką rzecz. Nie w tym życiu, w
każdym razie. Po za tym, sięgając już po fizyczne argumenty, jak, do cholery,
miałabym wytrzymać trzy miesiące bez jego maści?! To była jedyna rzecz, jaka
trzymała mnie przy życiu. I jeszcze jego dotyk, jego długich, lodowatych
palców, które tak łagodziły ból, który pojawiał się każdego wieczora.
Podsumowując,
nie jechałam i wcale nie żałowałam. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że miałam
utrwalić się w tym przekonaniu jeszcze bardziej.
Kończyliśmy
już śniadanie. Wszyscy byli spakowani, walizki stały pogrupowane według płci
właściciela na środku Głównego Hallu. Denerwowałam się razem z nimi, razem z
nim.
- Drako…-
szepnęłam. Spojrzał na mnie wyczekująco dopijając herbatę.- Wiesz, nawet,
gdybym jechała, to i tak nie bylibyśmy tam razem.
- Wiem.-
przykrył swoją dłonią moją.- Po prostu nie podoba mi się to, że zostajesz tu
sama.
Warga mu
zadrżała. Był wściekły i skłamał.
- A tak
naprawdę?- przekrzywiłam głowę.
- Chodź.-
wstał i podał mi rękę, pomagając wyjść zza ławy.
Przekaz był
jasny. Nie tutaj.
Pociągnął mnie
do pokoju wspólnego, który był pusty. Potem zaprowadził mnie do komnat męskich,
gdzie nigdy nie byłam, a potem do swojego pokoju. Swojego osobistego. Snape
chyba jednak czasem się mu przydawał.
- O co chodzi,
Drako?- po tak długiej podróży chciałam wreszcie dowiedzieć się, co go gryzło.
- Na pewno nie
o to, że nie będziemy się widzieć przez trzy miesiące.- powiedział trzymając
ręce na mojej talii.- To było już z góry założone, niestety.- kąciki jego ust
upuściły się.- Problem jest w tym, że mój ojciec chrzestny zabronił ci tego
wyjazdu, że każdy teraz wie. „To ta, której Snape nie puścił na Wymianę, bo
zrobiła eliksir po swojemu.”- posmutniał jeszcze bardziej, dając przykład
tekstu, który można usłyszeć. Dotknęłam jego ramion, a potem sięgnęła dalej do
jego pleców i przytuliłam się do niego. Czułam jak zatapiam się w
bezpieczeństwie, trosce i (już) tęsknocie.
- Nie przejmuj
się.- mruknęłam.- I tak nie chciałam jechać. Wolę naszych profesorów. Po za
tym, jeszcze Veronica…- westchnęłam.- Ciągle jest wściekła.- położył rękę na
mojej głowie i docisnął do swojej piersi jeszcze mocniej, to samo zrobił z ręką
na plecach. Moje ręce oplotły się wokół niego szczelniej i ciaśniej.
Trwaliśmy w
tym uścisku w ciszy i już wiedząc, że będziemy za sobą tęsknić.
- Kocham cię.-
szepnął mi do ucha.
Poczułam jak
krew ze mnie odpływa.
- Ja…-
zaczęłam niepewnie, ale wtedy przerwał mi okropny hałas.
- UCZNIOWIE
SIÓDMEGO ROKU PROSZENI SĄ O NIEZWŁOCZNE STWIENIE SIĘ NA DZIEDZIŃCU. WYLOT ZA 10
MINUT.- mówił głos przez megafon. Nie potrafiłam rozróżnić, do którego z
nauczycieli należy.
- Chyba muszę
już iść.- powiedział niezadowolony i wypuścił mnie z uścisku.
Razem
wyszliśmy w jego pokoju i również razem przeszliśmy na dziedziniec. Już się
przeliczali.
Snape nie
poruszając się zgłosił dyrektorowi, że przyszli wszyscy ze Slytherinu, gdy
tylko zobaczył platynową głowę Drako.
- No, szkoda,
że nie dłużej.- mruknął do niego złośliwie.
-
Rzeczywiście, szkoda.- odgryzł się mój Ślizgon. Ścisnęłam jego dłoń próbując
sprowadzić go na ziemię i do równowagi psychicznej.
Może to i
dobrze, że wyjeżdżał? Mógł w końcu trochę odpocząć.
- ZOBACZYMY
SIĘ ZA TRZY I PÓŁ MIESIĄCA.- mówił dyrektor.- PROSZĘ PRZYGOTOWAĆ SIĘ DO ODLOTU.
BAGAŻE ZOSTAJĄ PRZETRANSPORTOWANE OSOBNO. WYLOT ZA 2 MINUTY.
Drako znów
otoczył mnie swoimi ramionami.
Snape spojrzał
na nas dziwnym wzrokiem, nie do zinterpretowania.
- Będę
tęsknić.- szepnął mój blondyn.
- Ja też.-
odpowiedziałam, ale patrzyłam się w oczy profesora. On w moje też.
Nasze usta
złączyły się pożegnalnym pocałunku. Właściwie całusie. I chociaż to Drako mnie
całował, ja pływałam po czarnych wodach oceanu oczu profesora Snape’a. Ten z
kolei wydawał się gubić w labiryncie zielonej łąki moich tęczówek.
Drako złamał
pocałunek, gdy ponownie rozbrzmiał głos dyrektora.
Wszyscy
wyciągnęli różdżki, wystrzelili do góry światełko, każdy innego koloru, w
zależności od tego, do jakiego Domu należał, po czym wsiedli na miotły i
odlecieli.
Tak po prostu
odlecieli. Byli i już ich nie było. Na trzy i pół miesiąca.
Wpatrywałam
się ciągle w punkt, gdzie miotła Drako zniknęła za chmurami, gdy poczułam, że
ktoś za mną stoi. Mniej niż piętnaście centymetrów, na pewno.
Odwróciłam się
gwałtownie, zbyt gwałtownie z resztą, i w zasadzie wpadłam na opiekuna
Slytherinu.
- Aż tak
dobrze całuje?- zapytał drwiącym szeptem tak, że nikt oprócz mnie go nie
słyszał.
Zaskoczona
jego pytaniem, nie wiedziałam, co odpowiedzieć.
- A może w
ogóle nie wiesz, że cię pocałował, bo twoje myśli były gdzieś indziej?- uniósł
pociągająco swoją prawą brew i podniósł jeden z kącików ust w drwiącym
uśmieszku.
- Pociągającym…???!!!- analizowałam swoje
myśli.- A cóż to za nowy przymiotnik w twoim słowniku określeń profesorów,
Claudio?!
- Cóż, muszę
panu powiedzieć, profesorze, że mam podzielną uwagę.- uśmiechnęłam się.- Nie
muszę skupiać całej uwagi na jednej rzeczy, żeby czerpać z niej przyjemność.-
odpowiedziałam, okłamując samą siebie.
Gdyby ktoś mi
powiedział, że Drako wcale mnie nie pocałował, też bym uwierzyła. Z chwili
domniemanego pocałunku pamiętałam tylko niebezpieczne, czarne oczy.
- Nie umie
panie mnie kłamać, panno Madelstone.- uśmiechnął się trochę szerzej i zmienił
temat.- Proszę podążać za mną. Profesor Dumbledore oczekuje nas w swoim
gabinecie.
Skinęłam lekko
głową i oboje zaczęliśmy iść w kierunku gabinetu dyrektora.
Paru uczniów
przyglądało się naszej bliskości w czasie krótkiej wymiany zdań. Nie zwróciłam
na to większej uwagi. Poszliśmy dalej.
Wspięliśmy się
na jego wieżę. Siedział za biurkiem. Czekał na nas.
- Wieczorem
pojawią się nowi uczniowie. Przybędą na kolację. Wczoraj, na zebraniu opiekunów
Domów razem z profesor McGonagall, profesorem Flitwickiem oraz profesor Sprout
ustaliliśmy, co zrobimy. Zbrakło ciebie, Severusie.- dyrektor spojrzał na
Mistrza Eliksirów.
Snape wydawał
przypomnieć sobie o czyś ważnym. Jego oczy zabłysły niebezpiecznym olśnieniem.
- Pomyślałem,
że szybciej dojdziecie do porozumienia beze mnie.- skłamał.
- Cóż,
rzeczywiście tak było, jednak nie chciałbym, żebyś teraz sprzeciwiał się naszej
decyzji, skoro nie chciałeś na przeszkadzać w jej podejmowaniu.- zażądał
delikatnie Dumbledore. Snape nic nie odpowiedział. Czekał, aż dyrektor wyjawi
powód naszej obecności w jego wieży.- Postanowiliśmy,- podkreślił to słowo i
spojrzał perswazyjnie na i tak wściekłego Snape’a.- że panna Madelstone może
zaopiekować się tą trzydziestką dziewiątką, która będzie zamieszkiwać Hogwart
przez najbliższy czas.
- To znaczy,
bo nie za dokładnie zrozumiałem, że panna Madelstone miałaby być ich opiekunem
i mentorem?- zapytał gotując się ze wściekłości.
- Tak,
Severusie, zrozumiałeś bardzo dobrze. Panna Madelstone została mianowana przez
Radę Profesorską na opiekuna własnego Domu.- przeniósł wzrok na mnie.
Poczułam się
nieswojo, gdy dokładnie zrozumiałam, kim miałabym być. Czułam się zaszczycona,
ale jednocześnie nie za bardzo wiedziałam, czy chciałam się tego podjąć.
Dwóch mężczyzn
wpatrywało się we mnie niecierpliwie.
Nic nie
odpowiedziałam.
- Jesteś
Prefekt Naczelną. Wydawało nam się, że będzie to odpowiednie zadanie dla
ciebie.- przybrał minę zawiedzionego, chociaż i tak znał odpowiedź.
- Mam
nadzieję, że sobie poradzę.- powiedziałam ostatecznie.
- Jestem tego
pewien!- powiedział zadowolony, że wszystko idzie po jego myśli.- W końcu
profesor Snape zawsze będzie ci służyć pomocą i dobrą radą.
Po spojrzeniu
Snape’a, który ten wlepił w Dumbledora, można było stwierdzić, że resztkami sił
i zdrowego rozsądku powstrzymuje się przed wywrzeszczeniem dyrektorowi, co o
tym wszystkim myśli.
Ostatecznie
nic nie powiedział.
Udałam, że
spoglądam na zegarek i postanowiła ratować Snape’a już po raz drugi. Tym razem
przed użyciem najobrzydliwszej klątwy, jaką znał na dyrektorze. Byłam pewna, że
w swojej głowie próbował się uspokoić, szukając odpowiedniej.
- Chyba
powinniśmy już iść, profesorze.- lekko dotknęłam łokcia profesora, aby wybudzić
go z transu.- Za chwilę zaczyna się druga lekcja.
- W RZECZY.
SAMEJ.- powiedział przez zaciśnięte zęby, po czym odwrócił się i wyszedł z
komnaty. Bez spoglądania na dyrektora, podążyłam za Nietoperem.
Korytarze były
puste. Podążał do lochów. Szłam za nim.
Weszliśmy do
Sali Eliksirów. Usiadł wkurzony za biurkiem. Podeszłam do niego i lekko oparłam
się o nie pośladkami. Założyłam ręce na piersiach i przybrałam złośliwy
uśmieszek, którego nauczyłam się od mojego Mistrza.
- Aż tak
dobrze się nam rozmawia, profesorze?- zadałam pytanie tonem, jakim on zapytał o
pocałunek. Nie odpowiedział.- Nie może pan przeżyć tego, że zapomniał o
spotkaniu, czy, że mam być opiekunem własnego Domu w wieku niespełna osiemnastu
lat? A może tego, że to pana profesor Dumbledore wyznaczył na osobę
rozwiązującą moje problemy?
- Co jeżeli
wszystkie trzy opcje są poprawne?- uniósł zdumiony wzrok. Pewnie zastanawiał
się, jak mogę otwarcie pytać go o takie rzeczy.
- Byłaby to
jedyna, właściwa odpowiedź z pana strony.- uśmiechnęłam się promiennie.- Jeżeli
mogę pana pocieszyć, to również nie do końca jestem zadowolona z decyzji Rady.
- To nie była
decyzja Rady, skoro mnie tam nie było.- odburknął.
A więc to tu
go bolało… Zranione męskie ego. Podjęli decyzję bez niego.
- Ale musi pan
przyznać, Mistrzu, że nasza wczorajsza dyskusja o zastosowaniu i powodzeniu
działania Zaklęć Niewybaczalnych i klątw była bardzo budująca i interesująca.-
zaśmiałam się cicho.
Odnalazł mój
wzrok i lekko się uśmiechnął. Na świętą matkę Merlina, UŚMIECHNĄŁ SIĘ!!!!
-
Rzeczywiście. Muszę przyznać ci rację, Claudio.
Do Sali weszli
drugoroczniacy gotowi na podwójne Eliksiry.
Wstałam i
chciałam zejść z podwyższenia, ale wtedy zimna ręka zatrzymała mnie ciągnąc za
nadgarstek.
- Dziesięć
punktów dla Slytherinu za spostrzegawczość i szybkie łączenie faktów, panno
Madelstone…- powiedział do mnie stojąc za mną.- Claudio…- dodał tylko dla nas
słyszalnym szeptem.
Z zadowoleniem
stwierdziłam, że właśnie posiadłam umiejętność pocieszania Snape’a i z lekkim
uśmiechem, który nawet w najmniejszym stopniu nie oddawał mojej wewnętrznej
furii zadowolenia z siebie, oddaliłam się do szafy z ingrediencjami, aby
przygotować Kurukonom i Gryfonom składniki do eliksiru Szkiele- Wzro. Gdy na
niego ukradkiem spojrzałam, zauważyłam, że również jego smukłe wargi są
delikatnie uniesione do góry. W zadowoleniu.
Już
poprzedniego dnia ustaliliśmy, jak będą wyglądały kolejne miesiące praktyki.
Miałam być jego asystentką podczas Eliksirów z hogwardzkimi uczniami i
„nauczycielką” na lekcjach uczniów Wymiany. Nie powiem, cieszyłam się z tego,
że tak dobrze o mnie myślał, że wiedział, że sobie poradzę. I byłam również
zaskoczona, gdy powiedział, że już przygotował mi biurko obok swojego. ON
PRZEGOTOWAŁ. SAM Z WŁASNEJ WOLI. Żeby nie powiedzieć, że byłam w ciężkim szoku.
- Panno
Madelstone, proszę przygotować to samo.- odezwał się do mnie, a ja uśmiechając
się do niego, skinęłam głową. Siedziałam NA RÓWNI z nim. Z czarnym, wrednym,
irytującym, tłustowłosym dupkiem.
Przygotowałam
swoje stanowisko do pracy i wzięłam się do roboty z tym jakże nudnym Szkiele-
Wzro.
Niby miał w
ręku czerwony długopis i jego wzrok był skierowany w jedno z górki wypracowań,
ale jasne było dla mnie, że nie czyta.
Myślał. O
czym? To była jego słodka tajemnica. Czy chciałam ją poznać? Oczywiście, że
tak!
- Legilimencja…? Nie… Nie mogłabym!
Wyrzuciliby mnie ze szkoły, gdyby ktokolwiek się dowiedział! Ale gdyby się nie
dowiedział…- westchnęłam zrezygnowane.- Nie, nie mogłam. Chociaż to takie
kuszące…
Poczułam znowu
jego ciało stojące za moim.
Wrzuciłam
pierwszy składnik.
- Zna się pani
na Legilimencji, panno Madelstone?- wyszeptał ledwo słyszalnie.
- No to po mnie. Dowiedział się o moich
zamiarach.- byłam przerażona. Co on zamierza teraz zrobić?
- Cóż, nic nie
zamierzam. Bynajmniej nie teraz.- odpowiedział na moje pytanie zadane w
myślach.
- Jest… Był…-
bełkotałam.
- Wysłów się
wreszcie, Claudio.- rozkazał mi. Jego syknięcie nawet szeptem było mrożące krew
w żyłach.
- Był pan w
mojej głowie?- zapytałam próbując utrzymać spokój.- I słyszał pan, co mówiłam?-
czułam, że zaraz się rozkleję. Stał tak blisko mnie…
- Większość…-
zapauzował.- Chciałem cię przeprosić. Było to wysoce nieodpowiedzialne i nie
traktujące pani prywatności poważnie.
Ręce trzymał
za sobą. Szeptał mi tylko do ucha.
Jego bliskość
sprawiała, że chciałam się o niego oprzeć i przytulić. Chciałam, żeby był jeszcze
bliżej. Jeszcze… Bliżej…
- Nie
odpowiedziałaś na moje pierwsze pytanie.- kontynuował.
Jego oddech na
mojej szyi sprawiał, że chciałam krzyczeć. Nie mogłam go zobaczyć, ale
wyobrażałam go sobie.
- Wydaje mi
się, że powinniśmy wrócić do tego wieczorem, profesorze.- miałam nadzieję, że
się odsunie.
- Wrócimy.-
przyznał mi rację.- Powiedz tylko „tak” lub „nie”.
Odwróciłam
głowę w jego stronę. Jego twarz była milimetry od mojej. Mimo zaskoczenia moją
reakcją, nie zmienił położenia.
- Tak.-
wyszeptałam patrząc mu prosto w oczy.
Uśmiechnął się
triumfalnie.
Nagle do Sali
wleciała ogromna czarna sowa i upuściła na biurko Snape’a dwie czarne koperty.
Spojrzeliśmy
po sobie zdziwieni. Sowa zniknęła tak szybko, jak się pojawiła.
Drugoroczniacy
patrzyli zaskoczeni, to na znikającą sowę, to na to, jak blisko staliśmy ze
Snape’m.
Mistrz
Eliksirów podszedł do swojego biurko i po krótkim spojrzeniu na koperty
przywołał mnie ruchem dłoni do siebie.
Wrzuciłam
kolejny, pokrojony składnik i podeszłam do nauczyciela.
Czytał już
swój, otwarty list. Wzięłam kopertę zaadresowaną do mnie i też otworzyłam.
Przejechałam wzrokiem to po swoim liście, to po jego. On też przeczytał mój
list.
- Chodź.-
mruknął niezadowolony i przeszliśmy oboje na zaplecze. Wyciszył drzwi.
- Chyba za
wcześnie się cieszyłam z braku wiadomości od Niego.- westchnęła i nie
kontrolując się, opadłam na kozetkę.
Zawstydziłam
się swoją bezpośredniością i nieodpowiednią odwagą, ale on nic nie powiedział i
usiadł obok mnie. Spojrzał zmartwionym wzrokiem na kartkę, którą trzymałam na
kolanach, czytając ją jeszcze raz.
- Myśli pan,
że On wie, że my wiemy o sobie?- zadałam zaplątane pytanie.
- Nie.-
odpowiedział krótko i twardo, ale zaraz po tym się pohamował.- Jestem pewien, że nie wie.
- Ale dostaliśmy
jednocześnie listy.- przypomniałam mu i spojrzałam w jego oczy przerażona.
Wyczuł mój
strach. Był psem myśliwskim na uczucia.
Musnął
delikatnie moje ramię.
- Zdajesz
sobie sprawę z niebezpieczeństwa, to dobrze.
- Drako też
tam będzie?
Spojrzał na mnie
z irytacją.
- Panno
Madelstone, czy pan Malfoy tam będzie?- powtórzył moje pytanie.
- Nie wiem…-
powiedziałam automatycznie, bez zastanowienia.
Popatrzył się
na mnie wzrokiem wołającym o pomstę do nieba.
- Idiotka…- skrytykowałam siebie.
- A więc skąd
ja miałbym to wiedzieć?- przekrzywił głowę i spojrzał mi w oczy. Jego mięśnie
się rozluźniły.- Spotkanie odbędzie się dzisiaj. Nie możemy przybyć razem, ani
jednocześnie. Przyjdę po ciebie do pokoju wspólnego wpół do dziesiątej. Udamy się razem za bramy Hogwartu.
Teleportujesz się piętnaście minut po mnie. Będę tam pierwszy.- od razu miał
plan.- Oboje musimy grać zaskoczonych i nie odzywać się do siebie, dopóki on
nas sobie nie przedstawi. Zrozumiałaś?- kiwnęłam głową.- Załatwię wszystko z
Dumbledore’m.- była zdenerwowany.- Z profesorem Dumbledorem.- poprawił się i
wstał. Podszedł do drzwi.- I żeby moje życie zależało teraz od małoletniej
Gryfonki!- warknął i wyszedł.
Siedziałam
chwilkę i mrugając próbowałam poukładać sobie myśli.
Gdy pomyślałam
sobie, że nie będę tam sama, uśmiechnęłam się i poczułam bezpieczniej.
Również
wstałam i wyszłam z kantorka.
- Ślizgonką
jak już. Ma pan sklerozę?- zapytałam złośliwym szeptem, gdy go mijałam.
Podniósł lekko
głowę. Jego oczy gotowały się ze wściekłości, ale mimo to obdarzył mnie jednym
podniesieniem prawego kącika ust.
Wróciłam do
warzenia eliksiru.
Uczniowie
pewnie kombinowali w swoich głowach, co myśmy tam robili. Długo, bezdźwięcznie,
zamknięci, sami.
Wyobraziłam
sobie taką sytuację.
- Jesteś nienormalna, Claudio!- ochrzaniłam
siebie w myślach i skupiłam się na wszystkim innym.
Dzień, mimo
ładnego początku, stawał się co raz bardziej nie do zniesienia. Zaczęło padać,
nadciągała na noc wielka burza. Czuło się to w powietrzu.
Uczniowie z
Wymiany przelecieli przed kolacją. Dziwnie się czułam pomiędzy nimi. Byli w
moim wieku i myśl, że miałam być ich opiekunką, sprawiała, że czułam się
niekomfortowo. Ale odwrotu nie było.
- Witamy w
Hogwardzie!- rozbrzmiał głos Dumbledora.
Gromadziliśmy
się na Głównym Hallu. Wszyscy nauczyciele, większość naszych uczniów i ta
trzydziestka dziewiątka. Brzuch mnie bolał ze zdenerwowania. Stałam na samym
podwyższeniu, pomiędzy Sprout i Flitwickiem.
- Drogie
Elsavki, drodzy Hunowie, mamy zaszczyt gościć Was w naszej szkole Magii i
Czarodziejstwa przez okres trzech i pół miesięca. Oto opiekunowie naszych
czterech Domów. Gryffindor i profesor McGonagall, Hufflepuff i profesor
Sprout,- wyminął mnie.- Ravenclaw i profesor Flitwick oraz Slytherin i profesor
Snape. Zawsze będą służyć Wam pomocą, jednak stworzycie swój własny Dom na ten
czas i otrzymacie własnego opiekuna, opiekunkę.- poprawił się. Wygładziłam
swoje szaty.- Piscator²
i jego opiekunka, Prefekt Naczelna, uczennica siódmego roku, najzdolniejsza
czarownica Hogwartu, oddana całym sercem Eliksirom i Slytherinowi, panna
Claudia Madelstone.- wystąpiłam przed szereg i skinęłam z opanowaniem do moich
wychowanków.- Teraz zapraszam na kolację.
Szeptając
odpowiednie zaklęcie przelewitowałam się i stanęłam przed nimi.
- Proszę za
mną.- powiedziałam pewnym siebie głosem, po czym zarzuciłam widowiskowo
peleryną i swoimi włosami i skierowałam się do Wielkiej Sali.
- Zapomniał dodać zjawiskowa i piękna…
Dosłyszałam
myśli jednego z nowo przybyłych. Uśmiechnęłam się do siebie. Legilimencja mogła
się czasem na coś przydać.
Jednym ruchem
różdżki otworzyłam z dużym podmuchem wiatru ogromne drzwi do pustej Wielkiej
Sali. Trzeba było zrobić na nich wrażenie, żeby nie myśleli, że mogą mnie
ignorować. Nie chciałam być złośliwa, ale nie mogłam pozwolić na to, żeby
weszli mi na głowę.
Wskazałam im
miejsce, czyli specjalnie dostawiony stół, gdzie mają usiąść, a sama, z grupą
reszty nauczycieli zmierzałam do stołu nauczycielskiego.
Odnalazłam w
tłumie profesora Snape’a. Ruchem głowy wskazał, że mam usiąść pomiędzy nim, a
profesorem Lupinem.
Zajęłam
miejsce, zadowolona z miejscówki, z dużym uśmiechem na twarzy.
Snape
przypatrywał mi się uważnie.
- Czyżby pani
też zainteresowała się tym, co uczniowie Wymiany myślą o zamku i nie tylko o
zamku.- zapytał perswazyjnie ledwo nie ruszając ustami.
Uśmiechnęłam
się przytakująco, nie mówiąc nic wprost.
Snape zajął
się sałatką, ale zauważył, że uśmiech nie schodzi mi z twarzy.
- Złapał panią
szczękościsk, czy jest pani tak podekscytowana dzisiejszymi, wieczornymi
planami?- zażartował o naszym spotkaniu z Voldemortem i scenie do odegrania.
- Zupełnie pan
nie trafił, profesorze.- pokręciłam głową, a on spojrzał na mnie wyczekująco.
- Cieszę się, że wreszcie nie boi się pan
rozmów ze mną.- przekazałam mu wiadomość poprzez legilimencję. Skoro już
wiedział, że to potrafię, to czemu by tego nie wykorzystać…?
Oczy mu
rozbłysnęły. Spojrzał na mnie zaskoczony i podejrzanie zadowolony.
- Mógłbym cię teraz bez problemu wydalić ze
szkoły.- zaśmiał się po raz pierwszy przy mnie. Jego śmiech był głęboki i
przeszywający na wskroś. Czułam jakby śmiał się naprawdę, chociaż to działo się
tylko w naszych umysłach- 10 punktów dla Slytherinu za odwagę grzebania w
umyśle profesora. I 20 punktów od Slytherinu za to, że twoim obiektem
doświadczalnym stałem się właśnie ja.
- Cóż, dalej uważam, że było warto.-
odrzekłam. Poczułam jak się uśmiecha.
Spojrzałam na
niego. Patrzył w dół kielicha z czerwonym winem, jednak, gdy wyczuł mój wzrok
poszukujący jego, od razu wyszedł mi naprzeciw.
- Napije się
pani?- zapytał z podejrzanym uśmieszkiem, sięgając po butelkę wina i nalewając
sobie.
- Nie jestem
jeszcze pełnoletnia.- powiedziałam odpowiedzialnie i położyłam dłoń na
kielichu.
- Po jednym
kieliszku nic pani nie będzie. Lekkie rozjaśnienie umysłu może się dzisiaj pani
przydać. Dzisiejszy szlaban będzie…- szukał właściwego słowa.- Boleśnie wyczerpujący…
Miałam
wrażenie, że profesor Lupin przysłuchuje się naszej rozmowie. W zasadzie po
następnej wypowiedzi profesora Snape’a utwierdziłam się w tym przekonaniu.
- Lupin!-
warknął i spojrzał na niego ponad mną.- To istotnie nieodpowiednie
podsłuchiwać, nie uważasz?- świdrował go wzrokiem.
Remus Lupin
przejechał, zawstydzony, ręką po włosach.
- Po prostu
nigdy z nikim nie rozmawiasz, Severusie.- odpowiedział w końcu, gdy Snape
nalewał mi bordowo- rubinową ciecz do kielicha.- Moja ciekawość przewyższyła
zdrowy rozsądek.- powiedział skruszony.- Wybacz…
Snape go
zignorował i dalej wpatrywał się we mnie, gdy ja wciągałam powoli spaghetti do
ust.
- Wie pan, co się wydarzy?
- Mogę podejrzewać, jednak nie uważam, żebyś
była gotowa na to wydarzenie.
- To znaczy jakie?- chciałam to sprawdzić,
ale zamknął przede mną tą myśl.
- To i tak za wiele, że rozmawiamy w ten
sposób.- skomentował moją nieudaną próbę wejścia dalej.- Ja nie próbuję wydobyć
z ciebie tajemnic, Claudio.- jego głos wypowiadający moje imię z myślach
brzmiał równie męsko, co w rzeczywistości.
- Więc rozmawiajmy o Voldemorcie na głos,
najlepiej niech wspomni pan o naszym dzisiejszym spotkaniu w rezydencji Malfoy’ów.-
mówiłam ironicznie.- Jestem pewna, że cała Wielka Sala zamilknie.- dodałam
złośliwie.
Nie skomentował tego, tylko spojrzał na mnie
znudzonym wzrokiem, który nie mówił ni mniej, ni więcej jak „Oh, zamknij
się!!”. Zrobiłam jak „rozkazał” jego wzrok.
- Skoro już wiem, że nauczyłaś się
legilimencji, chociaż w dalszym ciągu nie wiem, jakim cudem ci się to udało
samej, w takim wieku, to teraz powiedz, jak stoisz z okulmencją?
- Na ogół mi się udaje. Ćwiczyłam to z moją
mamą.
- Więc jakim cudem tak bezproblemowo
wniknąłem w twoje myśli na porannych zajęciach?
Dotąd
patrzyliśmy w swoje oczy, ale po tym pytaniu spuściłam wzrok i zarumieniłam się
jak nigdy wcześniej.
- Czekam na odpowiedź.- czułam jak jego
prawa brew jedzie ku górze.
Nie odpowiedziałam.
- Claudio!- zmuszał mnie do odpowiedzi.
Dalej nic.
- Panno Madelstone!!!- rozkazał.
- Bo żeby okulmencja zadziałała, trzeba
wyzbyć się wszystkich emocji!!!- wrzasnęłam.
Spojrzał na
mnie zaskoczony.
- Przy panu to nie do końca możliwe,
profesorze.- dokończyłam.- Każdy uczeń się pana boi, przecież pan to wie.
Przełknął
ślinę.
- I twierdzisz, że udało ci się zapanować
nad strachem i utrzymać okulmencję nawet
podczas tego, jak się torturował, a przy mnie ona nie działa?- uśmiechnął się
wyśmiewająco.
- Więc z jakiego innego powodu? Skoro mnie
nie zabił, to znaczy, że uwierzył.
- Chyba będziemy musieli to poćwiczyć…-
stwierdził.
Westchnął.
Był to tak
głęboki dźwięk i tak seksowny… I sprawiał, że chciało się więcej… I więcej… I
miałam nadzieję, że w tym właśnie momencie nie przeszukuje moich myśli.
- Jaka ona jest niesamowita…- pomyślałem,
ciesząc się, że nigdy się o tym nie dowie, bo nie przejdzie przez moją blokadę.
Kolacja
przeminęła dość szybko. Oboje czekaliśmy na ten moment, w którym opuścimy
Hogwart. Zasadniczo, żadne z nas nie chciało, aby on nadszedł.
Po posiłku
udaliśmy się razem do podziemi, gdzie wygospodarowano trochę powierzchni na
pokoje Rybaków. Gdy ja skręciłem do swoich kwater, ona poprowadziła resztę w
głąb korytarza, gdzie zniknęli w ciemnościach własnego pokoju wspólnego.
Prawdopodobnie mieli wiele pytań. Kto by nie miał na ich miejscu? Ludzie,
kompletnie dla siebie obcy, mają mieszkać razem przez trzy i pół miesiąca,
udając, że znają się od lat. Nigdy nie osiągną właściwych relacji damsko- męskich.
Na studia pójdą nieprzygotowani. Nigdy nie rozumiałem idei rozdzielania uczniów
według płci. Sadyści.
Usiadłem w
swoim fotelu i spojrzałem na mapę Anglii. Podejrzewałem, co może się wydarzyć
tamtej nocy, a przeczucia nigdy mnie nie zawodziły.
Wybrałem.
Zdenerwowany,
sięgnąłem po butelkę whisky. Na raz wypiłem dwie szklanki, po czym od razu
wypiłem eliksir wzmacniający i rozjaśniający umysł. I też Felix Felicis. Tak na
wszelki wypadek, trzeba było się przygotować na wszystko. Wlałem go trochę do
małej fiolki i schowałem w kieszeni.
Sprawdziłem
kilka wypracowań. Z początku Ślizgonów, ale tak rozwścieczyli mnie swoją
głupotą i brakiem inteligencji, że bez patrzenia na liście Gryfonów pojawiły
się pały, na chybił trafił, bez czytania, bez analizy.
- Ona by cię uspokoiła…- podpowiedziały mi
myśli.
- ONA nie jest
od tego, żeby mnie uspokajać.- wyszedłem myślom naprzeciw.
- Ale przyznaj, że jest to aktualnie, jeżeli
nie w ogóle, jedyna osoba, która to potrafi.- kłóciły się ze mną.- Jednak,
jesteś zbyt uparty, żeby to przyznać, Severusie…
- Ona jest
przede wszystkim moją wychowanką, praktykantką i uczennicą.- wytknąłem.- Sam
muszę radzić sobie ze swoimi problemami. I tak spędzam z nią za dużo czasu.
Chyba skrócę ten szlaban.
- Pomyśl uważnie… To tylko twoja sprawka, że
przesiaduje z tobą dzień i noc, nie ma czasu na sen, a już tym bardziej życie
towarzyskie…
- Szkoła to
nie czas na życie towarzyskie!
- Jeszcze wspomnisz moje słowa…- ostrzegły
mnie.
- Jestem
pewien, że nigdy do tego nie dojdzie.- pomyślałem chwilę nad sobą.- Merlinie,
gadam do siebie…- sapnąłem niezadowolony z efektów tych dwóch, niewinnie
wyglądających szklaneczek z bursztynową cieczą.
Spojrzałem na
zegar. W pół do dziesiątej.
Zabierając
płaszcz, chciałem wyjść i jak najszybciej dotrzeć do Claudii.
Gdy otworzyłem
drzwi, zobaczyłem ją z uniesioną dłonią, zaciśniętą w pięść, gotową do pukania.
Zaskoczyłem ją. Odsunęła się trochę bardziej do tyłu i stanęła w świetle
świecy.
Wyglądała dość
ładnie. Jasna, delikatna skóra, bez skazy. Rude, długie do bioder włosy i
prosta grzywka, opadająca na czoło. Wielkie zielone oczy, wpatrujące się we
mnie i rzęsy, nieśmiało trzepoczące. Wąska talia i szczupłe, długie nogi,
podkreślone równie urokliwą, co jej właścicielka, ślizgońsko- zieloną sukienką
do połowy ud i na ramiączka. W ręce trzymała płaszcz. Była gotowa do wyjścia
naprzeciw śmierci po raz kolejny.
Nagle
przypomniałem sobie o czymś.
- Jak twoje
plecy?- zapytałem bardziej troskliwie niż zamierzałem i odwróciłem wzrok,
wracając do mieszkania. Ona stanęła przy framudze. Wyjąłem maść i kazałem jej
podejść i zamknąć drzwi.
- Jestem panu
bardzo wdzięczna.- powiedziała z ulgą, zabrała ze swoich pleców włosy i
odwróciła się do mnie tyłem.- Bóle są tak niespodziewane… Gdyby nie pan,
wiłabym się z bólu w środku spotkania z Czarnym Panem.
- Dobrze, ze
chociaż jedno z nas o czymkolwiek w ogóle pamięta.- powiedziałem zgryźliwie.
Spojrzałem na
zamek od sukienki. Nie mogła sama go dosięgnąć, ewidentnie dawała mi do
zrozumienia, że to ja mam ją rozebrać.
Westchnąłem
zadowolony i wściekły na siebie. Zaraz miałem ponownie zobaczyć jej pokaleczone
plecy, a mój dotyk miał je uleczyć. I jednocześnie miałem pozbawić swoją
uczennicę jedynego okrycia.
Powoli
rozpiąłem zamek, do połowy pleców, a ona skrzyżowała ręce na piersiach, aby nie
pozwolić sukience opaść z przodu. Zauważyłem, że nie nosiła biustonosza.
Wsadziłem
palce do słoiczka z maścią i przytknąłem swoje lodowate palce do jej gorącego
ciała. Wodziłem palcami po każdej bliźnie, myśląc, jak ogromny ból musiała
przeżyć. Nawet mnie nie zrobił tak wielu ran na raz. Okropne blizny szpeciły
jej gładką, jak aksamit, skórę, ale mnie to nie przeszkadzało… Dla mnie w
dalszym ciągu były idealne pod każdym względem.
- Oh, Severusie, chyba za długo nikogo nie
miałeś… Musisz się przejść do burdelu… Albo może Bella będzie miała wolny
wieczór we wtorek lub środę…- rozmyślałem.
Skończyłem
swoje zadanie. Zdecydowanie za szybko, ale i tak trwało to ponad pięć minut.
Wymyłem ręce,
zapiąłem jej sukienkę, ona szepnęła szczere „dziękuję” i wyszliśmy. W ciemny
korytarz, w Ciemność, w noc.
Z taką małą nadzieją, że będzie nam dane tam wrócić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz