piątek, 2 listopada 2012

Pokonani - 10. Wymiana


10. Wymiana


Kolejne dni przebiegały bez zmian. Cieszyłam się z braku listów od Voldemorta, tym, że Drako nie ma mi za złe, że biorę udział w Turnieju i tym, że od tamtej nocy, gdy wyznałam Snape’owi swoją i Drako największą tajemnicę, zaczął ze mną rozmawiać. Początkowo nieśmiało rozpoczynał dialog, uważnie dobierając temat, abym mogła mieć też coś do powiedzenia. Wydawało mi się, że uważał, że mogę być za głupia na niektóre tematy, jednak szybko się przekonał, że moje inteligentne odpowiedzi przewyższały jego oczekiwania. W końcu, w rozmowach poruszał już wszystko.
Był poniedziałek. Dzień, w którym uczniowie siódmego roku wyjeżdżali na Wymianę.
Czym taka Wymiana była? Cóż, w zasadzie, moim zdaniem i Snape’a chyba też, niepotrzebnym zakłóceniem w życiu ucznia. Początkowo też chciałam na nią jechać, jednak poglądy Mistrza Eliksirów sprawiły, że trzeźwo osądziłam potrzebność tego wydarzenia. Była zerowa. Bynajmniej dla uczniów Hogwartu. Polegało to mniej więcej na tym, że uczennice z damskiej szkoły im. Elsavii Schenker i uczniowie męskiej im. Huna Walley’a przyjeżdżali do Hogwartu, aby uczęszczać na zajęcia. Uczniowie naszej szkoły rozdzielali się na damskich i męskich jej przedstawicieli i jechali do odpowiednich, wyżej wymienionych szkół. Nasza strona miała zdecydowanie gorzej. Wszyscy wiedzieli, że Wymianę ustanowiono po to, aby uczniowie innych szkół mogli poznać profesjonalizm, wiedzę i intelektualizm nauczycieli Hogwartu. Nie znajdywałabym nic złego w takiej zamianie, gdyby nie to, że odbywała się w połowie siódmego roku i trwała ponad trzy miesiące. Od połowy listopada do początku marca. Zastanawiałam się, kiedy moi przyjaciele zdążą przygotować się do owutemów.
Tak, zastanawiałam się, co będzie z nimi, a nie ze mną, ponieważ ja nie jechałam. Oficjalnie Snape nie zgodził się na to, bo mam wyznaczony półroczny szlaban, trochę mniej oficjalnie, miałam u niego praktyki, a już całkiem prywatnie i tylko do własnej wiadomości, trzy miesiące spędzone z rozwścieczoną Veronicą nie wróżyłyby nic dobrego. Z Drako i tak bym się nie widziała, a proszenie Snape o zwolnienie z praktyk to misja samobójcza. Owszem, pewnie i dałby mi te trzy miesiące wolnego, tylko byłam pewna, że nie miałabym po co wracać. Mógł być świetnym, inteligentnym i zabójczo pachnącym profesorem i rozmówcą, ale wciąż był Snape’m, czarnym nietoperzem nie do pokonania. Nie miałam ani siły, ani chęci, a już na pewno odwagi prosić go o taką rzecz. Nie w tym życiu, w każdym razie. Po za tym, sięgając już po fizyczne argumenty, jak, do cholery, miałabym wytrzymać trzy miesiące bez jego maści?! To była jedyna rzecz, jaka trzymała mnie przy życiu. I jeszcze jego dotyk, jego długich, lodowatych palców, które tak łagodziły ból, który pojawiał się każdego wieczora.
Podsumowując, nie jechałam i wcale nie żałowałam. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że miałam utrwalić się w tym przekonaniu jeszcze bardziej.
Kończyliśmy już śniadanie. Wszyscy byli spakowani, walizki stały pogrupowane według płci właściciela na środku Głównego Hallu. Denerwowałam się razem z nimi, razem z nim.
- Drako…- szepnęłam. Spojrzał na mnie wyczekująco dopijając herbatę.- Wiesz, nawet, gdybym jechała, to i tak nie bylibyśmy tam razem.
- Wiem.- przykrył swoją dłonią moją.- Po prostu nie podoba mi się to, że zostajesz tu sama.
Warga mu zadrżała. Był wściekły i skłamał.
- A tak naprawdę?- przekrzywiłam głowę.
- Chodź.- wstał i podał mi rękę, pomagając wyjść zza ławy.
Przekaz był jasny. Nie tutaj.
Pociągnął mnie do pokoju wspólnego, który był pusty. Potem zaprowadził mnie do komnat męskich, gdzie nigdy nie byłam, a potem do swojego pokoju. Swojego osobistego. Snape chyba jednak czasem się mu przydawał.
- O co chodzi, Drako?- po tak długiej podróży chciałam wreszcie dowiedzieć się, co go gryzło.
- Na pewno nie o to, że nie będziemy się widzieć przez trzy miesiące.- powiedział trzymając ręce na mojej talii.- To było już z góry założone, niestety.- kąciki jego ust upuściły się.- Problem jest w tym, że mój ojciec chrzestny zabronił ci tego wyjazdu, że każdy teraz wie. „To ta, której Snape nie puścił na Wymianę, bo zrobiła eliksir po swojemu.”- posmutniał jeszcze bardziej, dając przykład tekstu, który można usłyszeć. Dotknęłam jego ramion, a potem sięgnęła dalej do jego pleców i przytuliłam się do niego. Czułam jak zatapiam się w bezpieczeństwie, trosce i (już) tęsknocie.
- Nie przejmuj się.- mruknęłam.- I tak nie chciałam jechać. Wolę naszych profesorów. Po za tym, jeszcze Veronica…- westchnęłam.- Ciągle jest wściekła.- położył rękę na mojej głowie i docisnął do swojej piersi jeszcze mocniej, to samo zrobił z ręką na plecach. Moje ręce oplotły się wokół niego szczelniej i ciaśniej.
Trwaliśmy w tym uścisku w ciszy i już wiedząc, że będziemy za sobą tęsknić.
- Kocham cię.- szepnął mi do ucha.
Poczułam jak krew ze mnie odpływa.
- Ja…- zaczęłam niepewnie, ale wtedy przerwał mi okropny hałas.
- UCZNIOWIE SIÓDMEGO ROKU PROSZENI SĄ O NIEZWŁOCZNE STWIENIE SIĘ NA DZIEDZIŃCU. WYLOT ZA 10 MINUT.- mówił głos przez megafon. Nie potrafiłam rozróżnić, do którego z nauczycieli należy.
- Chyba muszę już iść.- powiedział niezadowolony i wypuścił mnie z uścisku.
Razem wyszliśmy w jego pokoju i również razem przeszliśmy na dziedziniec. Już się przeliczali.
Snape nie poruszając się zgłosił dyrektorowi, że przyszli wszyscy ze Slytherinu, gdy tylko zobaczył platynową głowę Drako.
- No, szkoda, że nie dłużej.- mruknął do niego złośliwie.
- Rzeczywiście, szkoda.- odgryzł się mój Ślizgon. Ścisnęłam jego dłoń próbując sprowadzić go na ziemię i do równowagi psychicznej.
Może to i dobrze, że wyjeżdżał? Mógł w końcu trochę odpocząć.
- ZOBACZYMY SIĘ ZA TRZY I PÓŁ MIESIĄCA.- mówił dyrektor.- PROSZĘ PRZYGOTOWAĆ SIĘ DO ODLOTU. BAGAŻE ZOSTAJĄ PRZETRANSPORTOWANE OSOBNO. WYLOT ZA 2 MINUTY.
Drako znów otoczył mnie swoimi ramionami.
Snape spojrzał na nas dziwnym wzrokiem, nie do zinterpretowania.
- Będę tęsknić.- szepnął mój blondyn.
- Ja też.- odpowiedziałam, ale patrzyłam się w oczy profesora. On w moje też.
Nasze usta złączyły się pożegnalnym pocałunku. Właściwie całusie. I chociaż to Drako mnie całował, ja pływałam po czarnych wodach oceanu oczu profesora Snape’a. Ten z kolei wydawał się gubić w labiryncie zielonej łąki moich tęczówek.
Drako złamał pocałunek, gdy ponownie rozbrzmiał głos dyrektora.
Wszyscy wyciągnęli różdżki, wystrzelili do góry światełko, każdy innego koloru, w zależności od tego, do jakiego Domu należał, po czym wsiedli na miotły i odlecieli.
Tak po prostu odlecieli. Byli i już ich nie było. Na trzy i pół miesiąca.
Wpatrywałam się ciągle w punkt, gdzie miotła Drako zniknęła za chmurami, gdy poczułam, że ktoś za mną stoi. Mniej niż piętnaście centymetrów, na pewno.
Odwróciłam się gwałtownie, zbyt gwałtownie z resztą, i w zasadzie wpadłam na opiekuna Slytherinu. 
- Aż tak dobrze całuje?- zapytał drwiącym szeptem tak, że nikt oprócz mnie go nie słyszał.
Zaskoczona jego pytaniem, nie wiedziałam, co odpowiedzieć.
- A może w ogóle nie wiesz, że cię pocałował, bo twoje myśli były gdzieś indziej?- uniósł pociągająco swoją prawą brew i podniósł jeden z kącików ust w drwiącym uśmieszku.

- Pociągającym…???!!!- analizowałam swoje myśli.- A cóż to za nowy przymiotnik w twoim słowniku określeń profesorów, Claudio?!

- Cóż, muszę panu powiedzieć, profesorze, że mam podzielną uwagę.- uśmiechnęłam się.- Nie muszę skupiać całej uwagi na jednej rzeczy, żeby czerpać z niej przyjemność.- odpowiedziałam, okłamując samą siebie.
Gdyby ktoś mi powiedział, że Drako wcale mnie nie pocałował, też bym uwierzyła. Z chwili domniemanego pocałunku pamiętałam tylko niebezpieczne, czarne oczy.
- Nie umie panie mnie kłamać, panno Madelstone.- uśmiechnął się trochę szerzej i zmienił temat.- Proszę podążać za mną. Profesor Dumbledore oczekuje nas w swoim gabinecie.
Skinęłam lekko głową i oboje zaczęliśmy iść w kierunku gabinetu dyrektora.
Paru uczniów przyglądało się naszej bliskości w czasie krótkiej wymiany zdań. Nie zwróciłam na to większej uwagi. Poszliśmy dalej.
Wspięliśmy się na jego wieżę. Siedział za biurkiem. Czekał na nas.
- Wieczorem pojawią się nowi uczniowie. Przybędą na kolację. Wczoraj, na zebraniu opiekunów Domów razem z profesor McGonagall, profesorem Flitwickiem oraz profesor Sprout ustaliliśmy, co zrobimy. Zbrakło ciebie, Severusie.- dyrektor spojrzał na Mistrza Eliksirów.
Snape wydawał przypomnieć sobie o czyś ważnym. Jego oczy zabłysły niebezpiecznym olśnieniem.
- Pomyślałem, że szybciej dojdziecie do porozumienia beze mnie.- skłamał.
- Cóż, rzeczywiście tak było, jednak nie chciałbym, żebyś teraz sprzeciwiał się naszej decyzji, skoro nie chciałeś na przeszkadzać w jej podejmowaniu.- zażądał delikatnie Dumbledore. Snape nic nie odpowiedział. Czekał, aż dyrektor wyjawi powód naszej obecności w jego wieży.- Postanowiliśmy,- podkreślił to słowo i spojrzał perswazyjnie na i tak wściekłego Snape’a.- że panna Madelstone może zaopiekować się tą trzydziestką dziewiątką, która będzie zamieszkiwać Hogwart przez najbliższy czas.
- To znaczy, bo nie za dokładnie zrozumiałem, że panna Madelstone miałaby być ich opiekunem i mentorem?- zapytał gotując się ze wściekłości.
- Tak, Severusie, zrozumiałeś bardzo dobrze. Panna Madelstone została mianowana przez Radę Profesorską na opiekuna własnego Domu.- przeniósł wzrok na mnie.
Poczułam się nieswojo, gdy dokładnie zrozumiałam, kim miałabym być. Czułam się zaszczycona, ale jednocześnie nie za bardzo wiedziałam, czy chciałam się tego podjąć.
Dwóch mężczyzn wpatrywało się we mnie niecierpliwie.
Nic nie odpowiedziałam.
- Jesteś Prefekt Naczelną. Wydawało nam się, że będzie to odpowiednie zadanie dla ciebie.- przybrał minę zawiedzionego, chociaż i tak znał odpowiedź.
- Mam nadzieję, że sobie poradzę.- powiedziałam ostatecznie.
- Jestem tego pewien!- powiedział zadowolony, że wszystko idzie po jego myśli.- W końcu profesor Snape zawsze będzie ci służyć pomocą i dobrą radą.
Po spojrzeniu Snape’a, który ten wlepił w Dumbledora, można było stwierdzić, że resztkami sił i zdrowego rozsądku powstrzymuje się przed wywrzeszczeniem dyrektorowi, co o tym wszystkim myśli.
Ostatecznie nic nie powiedział.
Udałam, że spoglądam na zegarek i postanowiła ratować Snape’a już po raz drugi. Tym razem przed użyciem najobrzydliwszej klątwy, jaką znał na dyrektorze. Byłam pewna, że w swojej głowie próbował się uspokoić, szukając odpowiedniej.
- Chyba powinniśmy już iść, profesorze.- lekko dotknęłam łokcia profesora, aby wybudzić go z transu.- Za chwilę zaczyna się druga lekcja.
- W RZECZY. SAMEJ.- powiedział przez zaciśnięte zęby, po czym odwrócił się i wyszedł z komnaty. Bez spoglądania na dyrektora, podążyłam za Nietoperem.
Korytarze były puste. Podążał do lochów. Szłam za nim.
Weszliśmy do Sali Eliksirów. Usiadł wkurzony za biurkiem. Podeszłam do niego i lekko oparłam się o nie pośladkami. Założyłam ręce na piersiach i przybrałam złośliwy uśmieszek, którego nauczyłam się od mojego Mistrza.
- Aż tak dobrze się nam rozmawia, profesorze?- zadałam pytanie tonem, jakim on zapytał o pocałunek. Nie odpowiedział.- Nie może pan przeżyć tego, że zapomniał o spotkaniu, czy, że mam być opiekunem własnego Domu w wieku niespełna osiemnastu lat? A może tego, że to pana profesor Dumbledore wyznaczył na osobę rozwiązującą moje problemy?
- Co jeżeli wszystkie trzy opcje są poprawne?- uniósł zdumiony wzrok. Pewnie zastanawiał się, jak mogę otwarcie pytać go o takie rzeczy.
- Byłaby to jedyna, właściwa odpowiedź z pana strony.- uśmiechnęłam się promiennie.- Jeżeli mogę pana pocieszyć, to również nie do końca jestem zadowolona z decyzji Rady.
- To nie była decyzja Rady, skoro mnie tam nie było.- odburknął.
A więc to tu go bolało… Zranione męskie ego. Podjęli decyzję bez niego.
- Ale musi pan przyznać, Mistrzu, że nasza wczorajsza dyskusja o zastosowaniu i powodzeniu działania Zaklęć Niewybaczalnych i klątw była bardzo budująca i interesująca.- zaśmiałam się cicho.
Odnalazł mój wzrok i lekko się uśmiechnął. Na świętą matkę Merlina, UŚMIECHNĄŁ SIĘ!!!!
- Rzeczywiście. Muszę przyznać ci rację, Claudio.
Do Sali weszli drugoroczniacy gotowi na podwójne Eliksiry.
Wstałam i chciałam zejść z podwyższenia, ale wtedy zimna ręka zatrzymała mnie ciągnąc za nadgarstek.
- Dziesięć punktów dla Slytherinu za spostrzegawczość i szybkie łączenie faktów, panno Madelstone…- powiedział do mnie stojąc za mną.- Claudio…- dodał tylko dla nas słyszalnym szeptem.
Z zadowoleniem stwierdziłam, że właśnie posiadłam umiejętność pocieszania Snape’a i z lekkim uśmiechem, który nawet w najmniejszym stopniu nie oddawał mojej wewnętrznej furii zadowolenia z siebie, oddaliłam się do szafy z ingrediencjami, aby przygotować Kurukonom i Gryfonom składniki do eliksiru Szkiele- Wzro. Gdy na niego ukradkiem spojrzałam, zauważyłam, że również jego smukłe wargi są delikatnie uniesione do góry. W zadowoleniu.
Już poprzedniego dnia ustaliliśmy, jak będą wyglądały kolejne miesiące praktyki. Miałam być jego asystentką podczas Eliksirów z hogwardzkimi uczniami i „nauczycielką” na lekcjach uczniów Wymiany. Nie powiem, cieszyłam się z tego, że tak dobrze o mnie myślał, że wiedział, że sobie poradzę. I byłam również zaskoczona, gdy powiedział, że już przygotował mi biurko obok swojego. ON PRZEGOTOWAŁ. SAM Z WŁASNEJ WOLI. Żeby nie powiedzieć, że byłam w ciężkim szoku.
- Panno Madelstone, proszę przygotować to samo.- odezwał się do mnie, a ja uśmiechając się do niego, skinęłam głową. Siedziałam NA RÓWNI z nim. Z czarnym, wrednym, irytującym, tłustowłosym dupkiem.
Przygotowałam swoje stanowisko do pracy i wzięłam się do roboty z tym jakże nudnym Szkiele- Wzro.
Niby miał w ręku czerwony długopis i jego wzrok był skierowany w jedno z górki wypracowań, ale jasne było dla mnie, że nie czyta.
Myślał. O czym? To była jego słodka tajemnica. Czy chciałam ją poznać? Oczywiście, że tak!

- Legilimencja…? Nie… Nie mogłabym! Wyrzuciliby mnie ze szkoły, gdyby ktokolwiek się dowiedział! Ale gdyby się nie dowiedział…- westchnęłam zrezygnowane.- Nie, nie mogłam. Chociaż to takie kuszące…

Poczułam znowu jego ciało stojące za moim.
Wrzuciłam pierwszy składnik.
- Zna się pani na Legilimencji, panno Madelstone?- wyszeptał ledwo słyszalnie.

- No to po mnie. Dowiedział się o moich zamiarach.- byłam przerażona. Co on zamierza teraz zrobić?

- Cóż, nic nie zamierzam. Bynajmniej nie teraz.- odpowiedział na moje pytanie zadane w myślach.
- Jest… Był…- bełkotałam.
- Wysłów się wreszcie, Claudio.- rozkazał mi. Jego syknięcie nawet szeptem było mrożące krew w żyłach.
- Był pan w mojej głowie?- zapytałam próbując utrzymać spokój.- I słyszał pan, co mówiłam?- czułam, że zaraz się rozkleję. Stał tak blisko mnie…
- Większość…- zapauzował.- Chciałem cię przeprosić. Było to wysoce nieodpowiedzialne i nie traktujące pani prywatności poważnie.
Ręce trzymał za sobą. Szeptał mi tylko do ucha.
Jego bliskość sprawiała, że chciałam się o niego oprzeć i przytulić. Chciałam, żeby był jeszcze bliżej. Jeszcze… Bliżej…
- Nie odpowiedziałaś na moje pierwsze pytanie.- kontynuował.
Jego oddech na mojej szyi sprawiał, że chciałam krzyczeć. Nie mogłam go zobaczyć, ale wyobrażałam go sobie.
- Wydaje mi się, że powinniśmy wrócić do tego wieczorem, profesorze.- miałam nadzieję, że się odsunie.
- Wrócimy.- przyznał mi rację.- Powiedz tylko „tak” lub „nie”.
Odwróciłam głowę w jego stronę. Jego twarz była milimetry od mojej. Mimo zaskoczenia moją reakcją, nie zmienił położenia.
- Tak.- wyszeptałam patrząc mu prosto w oczy.
Uśmiechnął się triumfalnie.
Nagle do Sali wleciała ogromna czarna sowa i upuściła na biurko Snape’a dwie czarne koperty.
Spojrzeliśmy po sobie zdziwieni. Sowa zniknęła tak szybko, jak się pojawiła.
Drugoroczniacy patrzyli zaskoczeni, to na znikającą sowę, to na to, jak blisko staliśmy ze Snape’m.
Mistrz Eliksirów podszedł do swojego biurko i po krótkim spojrzeniu na koperty przywołał mnie ruchem dłoni do siebie.
Wrzuciłam kolejny, pokrojony składnik i podeszłam do nauczyciela.
Czytał już swój, otwarty list. Wzięłam kopertę zaadresowaną do mnie i też otworzyłam. Przejechałam wzrokiem to po swoim liście, to po jego. On też przeczytał mój list.
- Chodź.- mruknął niezadowolony i przeszliśmy oboje na zaplecze. Wyciszył drzwi.
- Chyba za wcześnie się cieszyłam z braku wiadomości od Niego.- westchnęła i nie kontrolując się, opadłam na kozetkę.
Zawstydziłam się swoją bezpośredniością i nieodpowiednią odwagą, ale on nic nie powiedział i usiadł obok mnie. Spojrzał zmartwionym wzrokiem na kartkę, którą trzymałam na kolanach, czytając ją jeszcze raz.
- Myśli pan, że On wie, że my wiemy o sobie?- zadałam zaplątane pytanie.
- Nie.- odpowiedział krótko i twardo, ale zaraz po tym się pohamował.-  Jestem pewien, że nie wie.
- Ale dostaliśmy jednocześnie listy.- przypomniałam mu i spojrzałam w jego oczy przerażona.
Wyczuł mój strach. Był psem myśliwskim na uczucia.
Musnął delikatnie moje ramię.
- Zdajesz sobie sprawę z niebezpieczeństwa, to dobrze.
- Drako też tam będzie?
Spojrzał na mnie z irytacją.
- Panno Madelstone, czy pan Malfoy tam będzie?- powtórzył moje pytanie.
- Nie wiem…- powiedziałam automatycznie, bez zastanowienia.
Popatrzył się na mnie wzrokiem wołającym o pomstę do nieba.

- Idiotka…- skrytykowałam siebie.

- A więc skąd ja miałbym to wiedzieć?- przekrzywił głowę i spojrzał mi w oczy. Jego mięśnie się rozluźniły.- Spotkanie odbędzie się dzisiaj. Nie możemy przybyć razem, ani jednocześnie. Przyjdę po ciebie do pokoju wspólnego wpół do  dziesiątej. Udamy się razem za bramy Hogwartu. Teleportujesz się piętnaście minut po mnie. Będę tam pierwszy.- od razu miał plan.- Oboje musimy grać zaskoczonych i nie odzywać się do siebie, dopóki on nas sobie nie przedstawi. Zrozumiałaś?- kiwnęłam głową.- Załatwię wszystko z Dumbledore’m.- była zdenerwowany.- Z profesorem Dumbledorem.- poprawił się i wstał. Podszedł do drzwi.- I żeby moje życie zależało teraz od małoletniej Gryfonki!- warknął i wyszedł.
Siedziałam chwilkę i mrugając próbowałam poukładać sobie myśli.
Gdy pomyślałam sobie, że nie będę tam sama, uśmiechnęłam się i poczułam bezpieczniej.
Również wstałam i wyszłam z kantorka.
- Ślizgonką jak już. Ma pan sklerozę?- zapytałam złośliwym szeptem, gdy go mijałam.
Podniósł lekko głowę. Jego oczy gotowały się ze wściekłości, ale mimo to obdarzył mnie jednym podniesieniem prawego kącika ust.
Wróciłam do warzenia eliksiru.
Uczniowie pewnie kombinowali w swoich głowach, co myśmy tam robili. Długo, bezdźwięcznie, zamknięci, sami.
Wyobraziłam sobie taką sytuację.

- Jesteś nienormalna, Claudio!- ochrzaniłam siebie w myślach i skupiłam się na wszystkim innym.

Dzień, mimo ładnego początku, stawał się co raz bardziej nie do zniesienia. Zaczęło padać, nadciągała na noc wielka burza. Czuło się to w powietrzu.
Uczniowie z Wymiany przelecieli przed kolacją. Dziwnie się czułam pomiędzy nimi. Byli w moim wieku i myśl, że miałam być ich opiekunką, sprawiała, że czułam się niekomfortowo. Ale odwrotu nie było.
- Witamy w Hogwardzie!- rozbrzmiał głos Dumbledora.
Gromadziliśmy się na Głównym Hallu. Wszyscy nauczyciele, większość naszych uczniów i ta trzydziestka dziewiątka. Brzuch mnie bolał ze zdenerwowania. Stałam na samym podwyższeniu, pomiędzy Sprout i Flitwickiem.
- Drogie Elsavki, drodzy Hunowie, mamy zaszczyt gościć Was w naszej szkole Magii i Czarodziejstwa przez okres trzech i pół miesięca. Oto opiekunowie naszych czterech Domów. Gryffindor i profesor McGonagall, Hufflepuff i profesor Sprout,- wyminął mnie.- Ravenclaw i profesor Flitwick oraz Slytherin i profesor Snape. Zawsze będą służyć Wam pomocą, jednak stworzycie swój własny Dom na ten czas i otrzymacie własnego opiekuna, opiekunkę.- poprawił się. Wygładziłam swoje szaty.- Piscator² i jego opiekunka, Prefekt Naczelna, uczennica siódmego roku, najzdolniejsza czarownica Hogwartu, oddana całym sercem Eliksirom i Slytherinowi, panna Claudia Madelstone.- wystąpiłam przed szereg i skinęłam z opanowaniem do moich wychowanków.- Teraz zapraszam na kolację.
Szeptając odpowiednie zaklęcie przelewitowałam się i stanęłam przed nimi.
- Proszę za mną.- powiedziałam pewnym siebie głosem, po czym zarzuciłam widowiskowo peleryną i swoimi włosami i skierowałam się do Wielkiej Sali.

- Zapomniał dodać zjawiskowa i piękna…

Dosłyszałam myśli jednego z nowo przybyłych. Uśmiechnęłam się do siebie. Legilimencja mogła się czasem na coś przydać.
Jednym ruchem różdżki otworzyłam z dużym podmuchem wiatru ogromne drzwi do pustej Wielkiej Sali. Trzeba było zrobić na nich wrażenie, żeby nie myśleli, że mogą mnie ignorować. Nie chciałam być złośliwa, ale nie mogłam pozwolić na to, żeby weszli mi na głowę.
Wskazałam im miejsce, czyli specjalnie dostawiony stół, gdzie mają usiąść, a sama, z grupą reszty nauczycieli zmierzałam do stołu nauczycielskiego.
Odnalazłam w tłumie profesora Snape’a. Ruchem głowy wskazał, że mam usiąść pomiędzy nim, a profesorem Lupinem.
Zajęłam miejsce, zadowolona z miejscówki, z dużym uśmiechem na twarzy.
Snape przypatrywał mi się uważnie.
- Czyżby pani też zainteresowała się tym, co uczniowie Wymiany myślą o zamku i nie tylko o zamku.- zapytał perswazyjnie ledwo nie ruszając ustami.
Uśmiechnęłam się przytakująco, nie mówiąc nic wprost.
Snape zajął się sałatką, ale zauważył, że uśmiech nie schodzi mi z twarzy.
- Złapał panią szczękościsk, czy jest pani tak podekscytowana dzisiejszymi, wieczornymi planami?- zażartował o naszym spotkaniu z Voldemortem i scenie do odegrania.
- Zupełnie pan nie trafił, profesorze.- pokręciłam głową, a on spojrzał na mnie wyczekująco.

- Cieszę się, że wreszcie nie boi się pan rozmów ze mną.- przekazałam mu wiadomość poprzez legilimencję. Skoro już wiedział, że to potrafię, to czemu by tego nie wykorzystać…?

Oczy mu rozbłysnęły. Spojrzał na mnie zaskoczony i podejrzanie zadowolony.

- Mógłbym cię teraz bez problemu wydalić ze szkoły.- zaśmiał się po raz pierwszy przy mnie. Jego śmiech był głęboki i przeszywający na wskroś. Czułam jakby śmiał się naprawdę, chociaż to działo się tylko w naszych umysłach- 10 punktów dla Slytherinu za odwagę grzebania w umyśle profesora. I 20 punktów od Slytherinu za to, że twoim obiektem doświadczalnym stałem się właśnie ja.
- Cóż, dalej uważam, że było warto.- odrzekłam. Poczułam jak się uśmiecha.

Spojrzałam na niego. Patrzył w dół kielicha z czerwonym winem, jednak, gdy wyczuł mój wzrok poszukujący jego, od razu wyszedł mi naprzeciw.
- Napije się pani?- zapytał z podejrzanym uśmieszkiem, sięgając po butelkę wina i nalewając sobie.
- Nie jestem jeszcze pełnoletnia.- powiedziałam odpowiedzialnie i położyłam dłoń na kielichu.
- Po jednym kieliszku nic pani nie będzie. Lekkie rozjaśnienie umysłu może się dzisiaj pani przydać. Dzisiejszy szlaban będzie…- szukał właściwego słowa.-  Boleśnie wyczerpujący…
Miałam wrażenie, że profesor Lupin przysłuchuje się naszej rozmowie. W zasadzie po następnej wypowiedzi profesora Snape’a utwierdziłam się w tym przekonaniu.
- Lupin!- warknął i spojrzał na niego ponad mną.- To istotnie nieodpowiednie podsłuchiwać, nie uważasz?- świdrował go wzrokiem.
Remus Lupin przejechał, zawstydzony, ręką po włosach.
- Po prostu nigdy z nikim nie rozmawiasz, Severusie.- odpowiedział w końcu, gdy Snape nalewał mi bordowo- rubinową ciecz do kielicha.- Moja ciekawość przewyższyła zdrowy rozsądek.- powiedział skruszony.- Wybacz…
Snape go zignorował i dalej wpatrywał się we mnie, gdy ja wciągałam powoli spaghetti do ust.

- Wie pan, co się wydarzy?
- Mogę podejrzewać, jednak nie uważam, żebyś była gotowa na to wydarzenie.
- To znaczy jakie?- chciałam to sprawdzić, ale zamknął przede mną tą myśl.
- To i tak za wiele, że rozmawiamy w ten sposób.- skomentował moją nieudaną próbę wejścia dalej.- Ja nie próbuję wydobyć z ciebie tajemnic, Claudio.- jego głos wypowiadający moje imię z myślach brzmiał równie męsko, co w rzeczywistości.
- Więc rozmawiajmy o Voldemorcie na głos, najlepiej niech wspomni pan o naszym dzisiejszym spotkaniu w rezydencji Malfoy’ów.- mówiłam ironicznie.- Jestem pewna, że cała Wielka Sala zamilknie.- dodałam złośliwie.
Nie skomentował tego, tylko spojrzał na mnie znudzonym wzrokiem, który nie mówił ni mniej, ni więcej jak „Oh, zamknij się!!”. Zrobiłam jak „rozkazał” jego wzrok.
- Skoro już wiem, że nauczyłaś się legilimencji, chociaż w dalszym ciągu nie wiem, jakim cudem ci się to udało samej, w takim wieku, to teraz powiedz, jak stoisz z okulmencją?
- Na ogół mi się udaje. Ćwiczyłam to z moją mamą.
- Więc jakim cudem tak bezproblemowo wniknąłem w twoje myśli na porannych zajęciach?

Dotąd patrzyliśmy w swoje oczy, ale po tym pytaniu spuściłam wzrok i zarumieniłam się jak nigdy wcześniej.

- Czekam na odpowiedź.- czułam jak jego prawa brew jedzie ku górze.
Nie odpowiedziałam.
- Claudio!- zmuszał mnie do odpowiedzi.
Dalej nic.
- Panno Madelstone!!!- rozkazał.
- Bo żeby okulmencja zadziałała, trzeba wyzbyć się wszystkich emocji!!!- wrzasnęłam.

Spojrzał na mnie zaskoczony.

- Przy panu to nie do końca możliwe, profesorze.- dokończyłam.- Każdy uczeń się pana boi, przecież pan to wie.

Przełknął ślinę.

- I twierdzisz, że udało ci się zapanować nad strachem i utrzymać okulmencję  nawet podczas tego, jak się torturował, a przy mnie ona nie działa?- uśmiechnął się wyśmiewająco.
- Więc z jakiego innego powodu? Skoro mnie nie zabił, to znaczy, że uwierzył.
- Chyba będziemy musieli to poćwiczyć…- stwierdził.

Westchnął.
Był to tak głęboki dźwięk i tak seksowny… I sprawiał, że chciało się więcej… I więcej… I miałam nadzieję, że w tym właśnie momencie nie przeszukuje moich myśli.




- Jaka ona jest niesamowita…- pomyślałem, ciesząc się, że nigdy się o tym nie dowie, bo nie przejdzie przez moją blokadę.

Kolacja przeminęła dość szybko. Oboje czekaliśmy na ten moment, w którym opuścimy Hogwart. Zasadniczo, żadne z nas nie chciało, aby on nadszedł.
Po posiłku udaliśmy się razem do podziemi, gdzie wygospodarowano trochę powierzchni na pokoje Rybaków. Gdy ja skręciłem do swoich kwater, ona poprowadziła resztę w głąb korytarza, gdzie zniknęli w ciemnościach własnego pokoju wspólnego. Prawdopodobnie mieli wiele pytań. Kto by nie miał na ich miejscu? Ludzie, kompletnie dla siebie obcy, mają mieszkać razem przez trzy i pół miesiąca, udając, że znają się od lat. Nigdy nie osiągną właściwych relacji damsko- męskich. Na studia pójdą nieprzygotowani. Nigdy nie rozumiałem idei rozdzielania uczniów według płci. Sadyści.
Usiadłem w swoim fotelu i spojrzałem na mapę Anglii. Podejrzewałem, co może się wydarzyć tamtej nocy, a przeczucia nigdy mnie nie zawodziły.
Wybrałem.
Zdenerwowany, sięgnąłem po butelkę whisky. Na raz wypiłem dwie szklanki, po czym od razu wypiłem eliksir wzmacniający i rozjaśniający umysł. I też Felix Felicis. Tak na wszelki wypadek, trzeba było się przygotować na wszystko. Wlałem go trochę do małej fiolki i schowałem w kieszeni.
Sprawdziłem kilka wypracowań. Z początku Ślizgonów, ale tak rozwścieczyli mnie swoją głupotą i brakiem inteligencji, że bez patrzenia na liście Gryfonów pojawiły się pały, na chybił trafił, bez czytania, bez analizy.

- Ona by cię uspokoiła…- podpowiedziały mi myśli.

- ONA nie jest od tego, żeby mnie uspokajać.- wyszedłem myślom naprzeciw.

- Ale przyznaj, że jest to aktualnie, jeżeli nie w ogóle, jedyna osoba, która to potrafi.- kłóciły się ze mną.- Jednak, jesteś zbyt uparty, żeby to przyznać, Severusie…

- Ona jest przede wszystkim moją wychowanką, praktykantką i uczennicą.- wytknąłem.- Sam muszę radzić sobie ze swoimi problemami. I tak spędzam z nią za dużo czasu. Chyba skrócę ten szlaban.

- Pomyśl uważnie… To tylko twoja sprawka, że przesiaduje z tobą dzień i noc, nie ma czasu na sen, a już tym bardziej życie towarzyskie…

- Szkoła to nie czas na życie towarzyskie!

- Jeszcze wspomnisz moje słowa…- ostrzegły mnie.

- Jestem pewien, że nigdy do tego nie dojdzie.- pomyślałem chwilę nad sobą.- Merlinie, gadam do siebie…- sapnąłem niezadowolony z efektów tych dwóch, niewinnie wyglądających szklaneczek z bursztynową cieczą.
Spojrzałem na zegar. W pół do dziesiątej.
Zabierając płaszcz, chciałem wyjść i jak najszybciej dotrzeć do Claudii.
Gdy otworzyłem drzwi, zobaczyłem ją z uniesioną dłonią, zaciśniętą w pięść, gotową do pukania. Zaskoczyłem ją. Odsunęła się trochę bardziej do tyłu i stanęła w świetle świecy.
Wyglądała dość ładnie. Jasna, delikatna skóra, bez skazy. Rude, długie do bioder włosy i prosta grzywka, opadająca na czoło. Wielkie zielone oczy, wpatrujące się we mnie i rzęsy, nieśmiało trzepoczące. Wąska talia i szczupłe, długie nogi, podkreślone równie urokliwą, co jej właścicielka, ślizgońsko- zieloną sukienką do połowy ud i na ramiączka. W ręce trzymała płaszcz. Była gotowa do wyjścia naprzeciw śmierci po raz kolejny.
Nagle przypomniałem sobie o czymś.
- Jak twoje plecy?- zapytałem bardziej troskliwie niż zamierzałem i odwróciłem wzrok, wracając do mieszkania. Ona stanęła przy framudze. Wyjąłem maść i kazałem jej podejść i zamknąć drzwi.
- Jestem panu bardzo wdzięczna.- powiedziała z ulgą, zabrała ze swoich pleców włosy i odwróciła się do mnie tyłem.- Bóle są tak niespodziewane… Gdyby nie pan, wiłabym się z bólu w środku spotkania z Czarnym Panem.
- Dobrze, ze chociaż jedno z nas o czymkolwiek w ogóle pamięta.- powiedziałem zgryźliwie.
Spojrzałem na zamek od sukienki. Nie mogła sama go dosięgnąć, ewidentnie dawała mi do zrozumienia, że to ja mam ją rozebrać.
Westchnąłem zadowolony i wściekły na siebie. Zaraz miałem ponownie zobaczyć jej pokaleczone plecy, a mój dotyk miał je uleczyć. I jednocześnie miałem pozbawić swoją uczennicę jedynego okrycia.
Powoli rozpiąłem zamek, do połowy pleców, a ona skrzyżowała ręce na piersiach, aby nie pozwolić sukience opaść z przodu. Zauważyłem, że nie nosiła biustonosza.
Wsadziłem palce do słoiczka z maścią i przytknąłem swoje lodowate palce do jej gorącego ciała. Wodziłem palcami po każdej bliźnie, myśląc, jak ogromny ból musiała przeżyć. Nawet mnie nie zrobił tak wielu ran na raz. Okropne blizny szpeciły jej gładką, jak aksamit, skórę, ale mnie to nie przeszkadzało… Dla mnie w dalszym ciągu były idealne pod każdym względem.

- Oh, Severusie, chyba za długo nikogo nie miałeś… Musisz się przejść do burdelu… Albo może Bella będzie miała wolny wieczór we wtorek lub środę…- rozmyślałem.

Skończyłem swoje zadanie. Zdecydowanie za szybko, ale i tak trwało to ponad pięć minut.
Wymyłem ręce, zapiąłem jej sukienkę, ona szepnęła szczere „dziękuję” i wyszliśmy. W ciemny korytarz, w Ciemność, w noc.
Z taką małą nadzieją, że będzie nam dane tam wrócić.



² Piscator- tłumaczenie z języka łacińskiego- „Rybak”

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz