niedziela, 22 lipca 2012

Pokonani - 4. Kolacja u Voldemorta

4. Kolacja u Voldemorta

            Minął pierwszy tydzień szlabanu. Codziennie czyściłam kociołki, ustawiałam składniki w szafie lub po prostu sprzątałam Eliksirownię, jak nazywaliśmy salę Snape’a. codziennie też wracałam po północy do pokoju, codziennie wstawałam o szóstej, codziennie jadłam lunch z Drako przy stole Ravenclav, którzy byli bardzo ciekawi rozwoju tego płomiennego romansu na śmierć i życie. Nie powiem, ja też byłam.
            Tego sobotniego wieczoru ja i Drako mieliśmy odwiedzić posiadłość Bellatrix podczas uroczystej kolacji wydawanej przed Voldemorta. Początkowo miał iść na nią też Snape, jednak ostatecznie nie dostał zaproszenia, a my nie mogliśmy zrezygnować, nie teraz. Z tego co wiedziałam, Mistrz Eliksirów nie znał nawet dnia i godziny i nie miał też zielonego pojęcia, że ja i blondyn właśnie się na nią szykujemy.
            Gdy przyszłam na korytarz w mojej nowej, fioletowej sukience i czarnych szpilkach, Drako już na mnie czekał, ubrany w czarny garnitur, czarną koszulę i fioletowy krawat, pasujący do mojego stroju.

            - Gotowy na imprezę?- próbowałam być zabawna, ale wiedziałam, że żadne z nas nie jest gotowe. Miałam przecież świadomość tego, że za parę godzin mogę być pochowana w tej samej sukience, w której teraz zamierzałam wyjść naprzeciw śmierci.

            Wielu ludzi, wielbicieli Czarnego Pana, oddałoby wszystko, aby być na moim miejscu, ale ja na pewno nie byłam jedną z nich. I chociaż stałam tam teraz z Drako pod rękę myśląc, jak osiągnąć pewny siebie wyraz twarzy, trzęsłam się ze strachu na myśl, kogo zamierzam za parę chwil spotkać. Znowu.
            Teraz pierwszy raz mógł tam być ktoś więcej oprócz Voldemorta. Ktoś, kto mógł mnie rozpoznać. Dalej możliwe było to, ż Snape się pojawi. Zaproszony, czy nie. On był przecież taki bezczelny. Mógł tam być też ktoś, kto znał mnie wcześniej, kto mógł być zdrajcą Zakonu.
            Aby zaoszczędzić czasu i drogi pustym zamkiem i błoniami, od razu teleportowaliśmy się pod bramę, gdzie Dumbledore zdalnie, ze swojej wieży, otworzył nam wejście, magiczną zasłonę, tajnym zaklęciem. Gdy przeszliśmy już na drugą stronę, a dyrektor na powrót ją zamknął, poczuliśmy, że teraz wszystko zależy od nas.
            Gdy przybywaliśmy na spotkania w wakacje, byliśmy w tajemnicy, na zlecenie zakonu. Drako, jako syn Śmierciożerców, Lucjusza Malfoy’a i jego żony Narcyzy, ja jako jego sympatia i gotowa na wszystko, aby spełnić wolę Voldemorta. Teraz o wszystkim wiedział nasz brodaty dyrektor i Snape, który teraz nawet nie znał daty, ani godziny.
            Teleportowaliśmy się jeszcze raz, tym razem przed bramę posiadłości Lestrang’ów i weszliśmy do środka. Dom był duży, ale bez przesady. Bogaty, na pewno, ale nie było tak naprawdę na czym oka zawiesić. Oglądałam go wtedy już chyba po raz dwudziesty, ale wcześniej nie było tam nikogo więcej poza Nim. Teraz ludzi było znacznie, znacznie więcej.
            Wmieszaliśmy się w tłum i podążaliśmy w stronę salonu, aby dać znać o swoim przybyciu. Byliśmy punktualnie, ale okazało się, że czekają tylko na nas.
            Drako odsunął mi krzesło, a ja usiadłam. Ten-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać siedział już na szczycie stołu uważnie obserwował naszą dwójkę.

            -Dzisiaj,- zaczął Płaskonosy- chcę przedstawić wam, moi drodzy, dwie osoby, z których jedną już znacie. Drako Malfoy!- powiedział głośno.- Syn Lucjusza oraz Narcyzy, a razem z nim, jego partnerka, Claudia Madelstone.

            W tamtym momencie wszystkie spojrzenia padły na mnie. Blondyna już znali. Mnie widzieli po raz pierwszy.
            Wytrzymując na sobie oczy wszystkich otaczających mnie osób, mogłam zobaczyć, jak niewiele osób, ze zgromadzonych tamtego dnia, znałam. Nie było między innymi rodziny Malfoy’ów, ani Lestrang’ów, naszego profesora, oczywiście i innych, znanych z towarzyszenia Voldemortowi, osobistości.
            Sama w sobie kolacja przebiegła bez zakłóceń. Posiłek był nawet smaczny i chociaż nie była głodna, z grzeczności nie wypadało odmówić. Drako wyszedł chyba z tego samego założenia, bo również jadł niewiele.
            Do tej pory Voldemort nie mówił, po co chciał, abyśmy przychodzili, ale oboje z Drako czuliśmy, że ten moment zbliża się wielkimi krokami.
            Po godzinie nieodzywania się do siebie, czyli zaistej ciszy wypełnionej tylko brzdąkanie noży i widelców o talerze, Voldemort podziękował większej części z 20 zebranych. Zostało 8 osób, włącznie z nami. Wypowiedział tylko jedno słowo, którego nie byłabym w stanie powtórzyć za nic w świecie i oni też wyszli. Zostaliśmy w trójkę sami. W śmiertelnym niebezpieczeństwie.
            Wcześniej nigdy nie rozmawialiśmy. Po prostu jedliśmy szybki obiad, we trójkę, po czym kazał nam odejść. Tym razem wszystko zostało zjedzone i posprzątane przez skrzaty, a my nadal siedzieliśmy naprzeciw niego, zastanawiając się, jak bliski jest nasz koniec.

            - Czas wreszcie usłyszeć twój głos, Claudio.- zwracał się tylko do mnie.- Od dawna jesteście razem?- ciekawa byłam po co mu ta wiedza.
            - Od czterech miesięcy, Panie.- powiedziałam zgodnie z ustaloną z Drako wersją.
            - Długo się znacie?
            - Siedem lat.
            - Uczysz się w…?- byłam pewna, że zna odpowiedzi na swoje pytania.
            - W Hogwardzie.
            - W jakim jesteś Domu?
            - W Gryffindorze.
            - A więc, dlaczego czuję w tobie Ślizgona?
            - Tiara najpierw przydzieliła mnie do Slytherinu, ale później zmieniła zdanie. Nie wiem, dlaczego.- wytłumaczyłam zgodnie z prawdą.
            - Tiara!- powiedział drwiącym głosem.- Ta durna czapka zawsze się myli!- kontynuował wysokim głosikiem.- Połowa Ravenclav mojego rocznika to teraz Śmierciożercy, a połowa Slytherinu siedzi w Ministerstwie.- zrobił pauzę.- Przejdźmy do rzeczy, Gryfonko.

            Przełknęłam nerwowo ślinę, myśląc, co się zaraz wydarzy.
            Najpierw kazał Drako wyjść. Musiał zrobić, co kazał. I z robił. Zostałam sama, a serce miało zamiar wyskoczyć z mojej klatki piersiowej, prosto przed jego ręce na stole. Nie wątpiłam, że bez zastanowienia zjadłby je jeszcze bijące i oblizał palce umazane w krwi.
            Jednym, prostym zaklęciem lewitacji uniósł mnie nad stół, tak, że leżałam w powietrzu na plecach, odwrócona do niego tyłem. On rozsiadł się wygodnie i zadał cicho pytanie.

            - Czy jesteś szpiegiem?
            - Nie, Panie.- odpowiedź miałam z góry ustaloną.

            Co wtedy czułam, gdy tak wisiałam w powietrzu, nie widząc jego wyrazy twarzy, ruchów, ani gestów mogących zwiastować, co zaraz się stanie? Szczerze, myślałam, że czekam na śmierć. I tak naprawdę za dużo się nie pomyliłam.

            - Crucjo!- szepnął Voldemort i wycelował we mnie różdżką.

            Spadłam mocno uderzając głową. Na początku usłyszałam jego śmiech, ale później zagłuszy go już tylko moje krzyki i wrzaski. Czułam ból przechodzący dokładnie przez każdy kręg mojego kręgosłupa po ramiona, nogi i czaszkę. Tą ostatnią przeszyła tak mocno, jakbym nadziała się na bardzo duży, ostry nóż. Między oczami, a po sam tył głowy. Ból rozdzierał moje ciało od środka, emitował, na jego zewnętrzne partie i sprawiał, że nie miałam pojęcia, gdzie jestem. Byłam oślepiona
            Później, nieprzerywając, zaczął zadawać pytania. Cały czas to samo: „czy jesteś szpiegiem?”. Moja odpowiedź także zawsze była taka sama, ale wypowiadałam ją co raz cichszym głosem. Słabłam w oczach. „Nie”.
            W pewnym momencie, albo przestał pytać, albo ból sprawił, że ogłuchłam.
            Chwilę później zdałam sobie sprawę, że straciłam czucie w dłoniach i stopach. Nie zdawałam sobie nawet sprawy z tego, w jakiej pozycji leżę.
            Myślałam wtedy już tylko o tym, żeby jak najszybciej rzucił Avadę Kedavrę, ale ona nie nadchodziła.
            Nie poczułam, kiedy przestał, ani, kiedy przeteleportowano mnie z rezydencji należącej do Bellatrix Lestrange.
            Dalej nie byłam świadoma.


            Gdy otworzyłam oczy, było ciemno.

1 komentarz: