czwartek, 18 października 2012

Pokonani - 5. Nowe oblicza Unsere Lieblings- Professor


5. Nowe oblicza “Unsere Lieblings- Professor”


Byłam w środku niczego. Otaczały mnie drzewa. Panował półmrok. Z pozycji leżącej przeniosłam się do siedzącej, łapiąc się przy tym samym za głowę. Ból przeszył mi czaszkę na wskroś. Powoli otwierałam oczy trochę szerzej. Na początku miałam wrażenie, że ogłuchłam, ale po chwili dotarło do mnie szczekanie psa. Z łatwością zauważyłam w oddali chatę Hagrida, który właśnie wchodził do Zakazanego Lasu razem z Kłem.
Dotknęłam w pośpiechu każdej części swojego ciała panicznie poszukując różdżki. Ze złością zauważyłam, że w sukience, a raczej strzępach, które z niej zostały po torturach, nie ma kieszeni. Zaklęłam cicho i rozejrzałam się dookoła. Taa… I weź tu szukaj czarnej różdżki pośród gałęzi i konarów drzew…
Ostatecznie znalazłam ją jakieś 10 metrów ode mnie.
Podchodziłam do niej „na czworaka”. Pierwsze trzy ruchy były okropnie bolesne, ale po następnych dwóch padłam wijąc się w niemym krzyku. Moje plecy, moje ciało nie nadawało się do niczego. Krucjatus je zniszczył.
Usłyszałam pogwizdywanie Hagrida, zbliżał się. Kieł biegł przed nim. Zobaczyłam go, zaczął szczekać na mój widok. Ostatkiem sił wyciągnęłam rękę, dobyłam różdżki i w dosłownie ostatniej chwili udało mi się teleportować do zamku.
Znalazłam się we własnej komnacie, na własnym łóżku, leżąc na plecach. Znów podniosłam się jak oparzona, chociaż w zasadzie nie musiałaby to być tylko metafora, bo mój stan daleki poparzeniu nie był…
Spojrzałam na zegarek na szafce nocnej. Był poniedziałek, godzina piętnaście po dziewiątej rano.
Przytrzymując się łóżka, wstałam i przeszłam parę kroków, stwierdzając, że o ile będę miała pod ręką jakąś poręcz, albo inną podporę, dam radę udać się na pierwszą lekcję, którą były eliksiry. Trwało jeszcze śniadanie, więc miałam szansę dojść tam niezauważona.
Łatwiej pomyśleć, trudniej zrobić. Po tym, jak zaklęciem zmieniłam ubranie na czyste i narzuciłam na siebie szatę, a zanim doszłam do Sali Eliksirów, przewróciłam się kilka razy. Oba kolana miałam już stłuczone. W pewnym momencie chciałam położyć się na środku korytarza i czekać aż ktoś mnie znajdzie, jednak ostatecznie postanowiłam dalej przemierzać tą ogromną dla mnie odległość.
Gdy w końcu przydreptałam na miejsce, zauważyłam, że drzwi były uchylone.
Konfrontacja ze Snape’m w cztery oczy była nieunikniona.
Otworzyłam drzwi. Nie było jeszcze żadnego z uczniów, tak jak się spodziewałam. Snape siedział pochylony nad swoim biurkiem. Prawdopodobnie sprawdzał wypracowania, jednak musiał być w prawdziwym niehumorze, bo skreślał zdania nawet na nie nie patrząc.
Gdy tylko weszłam, poderwał się i jednym ruchem różdżki zamknął drzwi, a drugim je wyciszył. Przestraszyłam się jego gwałtownej reakcji.
Wymierzył we mnie różdżką. Z początku chciałam dobyć też swojej, ale czy było warto? Życie w takim bólu nie było żadną alternatywą.
- Używałaś czarnej magii!- zarzucił mi. Podchodził do mnie co raz bliżej.
- Nie.- zaprzeczyłam zdziwiona. Jak w ogóle mógł coś takiego twierdzić?
- Gdy weszłaś od razu ją poczułem! Używałaś czarnej magii!!!- krzyknął.
Dzieliły nas już tylko dwa metry.
- Nie!- twierdziłam uparcie.
Moje oczy płonęły wściekłością, więc niczym nie różniły się od jego. Zmarszczył brwi. Nienawidził się powtarzać, wiedziałam to. Jak na ironią mówił o tym nie raz i nie dwa.
Miałam tego po dziurki w nosie. Najpierw jestem torturowana, potem budzę się dwa dni później w środku lasu, nikt nie wie, co się dzieje, ja też nie, a teraz najbardziej uparty, bezuczuciowy, wredny, irytujący, bezlitosny i zawsze-muszący-mieć-rację profesor Severus Snape wmawia mi coś, czego nigdy nie robiłam!!!
- Nie używałam czarnej magii!!!- wrzasnęłam mu prosto w twarz, która znajdowała się już tylko pół metra ode mnie.
- Używałaś!!! Wiem to!!!- także stracił nad sobą panowanie.
Poczułam jego zapach. Mięta i cytrusy. Był to absolutnie najpiękniejszy zapach, jaki w życiu dane mi było wdychać.
Oprzytomniałam i w końcu zrozumiałam, o co mu chodzi.
- Ja, nie.- szepnęłam, patrząc mu w oczy.
Cofnęłam się dwa kroki w tył.
Spuściłam wzrok i zdjęłam z siebie szatę. Odłożyłam ją na ławkę obok. W ślad za nią poszedł też czarny podkoszulek.
Snape patrzył zmrożonym wzrokiem na moją górną część ciała, okrytą tylko biustonoszem.
Odwróciłam się tyłem i pokazałam mu plecy.
- Voldemort, tak.- dopowiedziałam.
Bezszelestnie podszedł do mnie. Czułam tylko jego zimne palce wodzące po ranach. Nie widziałam ich, ale byłam pewna, że tam są. Jego dotyk koił, jakby trzymał w ręce lód.
Odwróciłam się z powrotem. Nie zauważyłam, kiedy zaczęły lecieć mi łzy. Dzieliły nas tylko centymetry. Gdyby ktoś zastałby nas w takie sytuacji: nauczyciel i półnaga uczennica dziesięć centymetrów przed nim, oboje mielibyśmy kłopoty. Snape chyba pomyślał o tym samym, bo przestał wodzić wzrokiem po moim brzuchu, gdzie jeszcze przed chwilą znajdowały się plecy i odsunął się na bezpieczną odległość.
- Krucjatus…- powiedział jakby do siebie oziębłym tonem.- Dumbledore wie?
- Uważam, że tak, skoro sam mnie tam wysłał.- odpowiedziałam i otarłam łzę z policzka.
- Ubierz się.- rzucił i zniknął w swoim kantorku.
Zrobiłam, co kazał. W zasadzie byłam mu wdzięczna, że nie skomentował tego, że oto Claudia Madelstone się przed nim obnażyła.
- Skoro Dumbledore cię tam wysłał, to nie rozumiem, dlaczego ja mam rozwiązywać twój problem.- odezwał się, gdy opuścił zaplecze. Jego oczy nie wyrażały żadnych emocji.
- O nic pana nie proszę, tylko o dochowanie tajemnicy.- odpowiedziałam cicho, wlepiając oczy w podłogę z kamienia.
- Naprawdę jesteś taką idiotką, Madelstone?!- krzyknął i znów znalazł się obok mnie.- Nieleczone rany doprowadzą do infekcji, a ta do śmierci!!! „Niewyjaśniony zgon nastolatki w Hogwardzie”:.- udawał dziennikarzy.- Niewyjaśniony. Do czasu sekcji zwłok!!!- wydarł się.- A co się stanie, gdy dowiedzą się, że dyrektor szkoły pozwala uczennicy na spotkania z Czarnym Panem w niewiadomo jakim celu?!- zapytał mrużąc oczy. Skronie pulsowały mu ze wściekłości.
- Nie pozwoli pan na to.- wyszeptałam zawstydzona.
- Nie, nie pozwolę!!! Nie będą nikogo zamykać, bo jakiejś dziewczynce, niemającej pojęcia o życiu zachciało się przeżyć przygodę i „podejść” Voldemorta!!!- obrażał mnie. Nie pierwszy raz, więc nie robiło mi to różnicy.- Nie ty jedna próbowałaś! Zawsze kończyło się to śmiercią.
- Pan żyje.- zauważyłam. Całkiem niepotrzebnie, jak po chwili się przekonałam.
- Bo nie jestem głupiutką, naiwną, siedemnastoletnią dziewczyną, która boryka się problemem, czy chodzić ze Ślizgonem, czy nie chodzić!!!- nigdy nie słyszałam, żeby wydał z siebie tak przerażający i głośny dźwięk.
Poleciały kolejne łzy. Miałam dość. Postanowiłam wszystko mu powiedzieć. Spojrzałam w jego oczy.
- W ostatni tydzień czerwca ja i Drako dostaliśmy listy.- zaczęłam łkając. W międzyczasie oparłam się o jedną z ławek.- Były w złotych kopertach, więc myśleliśmy, że to z Ministerstwa, jednak się myliliśmy. Okazało się, że napisał je do nas Zakon Feniksa. Rada Zakonu zapraszała nas na spotkanie w pierwszym tygodniu wakacji. Oczywiście, udaliśmy się na nie. Obowiązywało nas całkowite milczenie i tajemnica, którą było objęte spotkanie. Dlatego nie mogliśmy nic powiedzieć profesorowi Dumbledore’owi. – o dziwo mi nie przerywał, więc kontynuowałam, zanim skończy się ta dobra passa, bowiem na twarzy Snape’a zauważyłam już zniecierpliwienie.- Inicjację przeszliśmy już tu, w Hogwardzie. Wie pan o tym, bo pan przy tym był, ale w wakacje, Zakon złożył nam propozycję raczej nie do odrzucenia. Mieliśmy pojawiać się we dwójkę na spotkaniach. Voldemort od początku ufał Drako, jako synowi śmierciożercy i na ogół mógłby tam chodzić sam. Problem tylko w tym, że z tego samego powodu, co Voldemort ufał Drakonowi, Zakon nie za bardzo. Dlatego wysłali mnie- zdesperowaną, pragnącą zmian i wielbiącą Czarnego Pana uczennicę Hogwartu, dziewczynę Drakona. W wakacje uczestniczyliśmy w ponad dwudziestu takich spotkaniach. Problem pojawił się wraz z rozpoczęciem roku szkolnego. Zakon polecił Drako przekazać zaproszenie na kolejne spotkanie dyrektorowi. W ten sposób profesor Dumbledore dowiedział się prawdy, wezwał pana, panie profesorze, a gdy zawiadomił o liście Zakon, ten udał, że nic nie wie. – przełknęłam ślinę. – Jeśli myślał pan, że spotkanie, na które poszliśmy w sobotę było pierwszym, to mylił się pan i to grubo! – nie mogłam się powstrzymać przed powiedzeniem mu tego prosto w twarz.
- Dziesięć punktów od Gryffindoru za niewłaściwe wyrażanie się do nauczyciela! – zachowywał się jakby wcale nie obchodziła go ta informacja, którą dłuższy czas mu dedukowałam. – Radzę uważać na słowa, panno Madelstone. – powiedział chłodno i spojrzał na drzwi za mną. Słowa Snape’a można było, jak się okazało, zinterpretować dwojako.
W sali gromadzili się już uczniowie. Doszłam do wniosku, że właśnie to było powodem jego braku komentarza do mojej opowieści. Postanowiłam pozostać po lekcji i dokończyć tę rozmowę. Temat uważałam za otwarty. Jednak przed końcem, czekała mnie godzina męczarni
Ból nie przypominał już bólu, tylko obłęd!!! Drakona nie było, ale nie miałam siły rozmyślać nad tym, gdzie się podział. Postanowiłam być dzisiaj sama dla siebie parą. Siedziałam na końcu sali i co chwilę miałam drgawki. Zbierało mi się na wymioty, a zimne poty nie ustępowały ani na chwilę. Znów warzyliśmy Eliksir Słodkiego Snu. Był to raczej sprawdzian poprawkowy, ale co to za poprawka, gdy wie się, że i tak się go obleje, bo profesor dopuszcza tylko taki przepis, który jest w książce, natomiast ten, który tam jest, jest po prostu zły.
Cudem udało mi się ukończyć pracę w czasie, chociaż zawsze było tak, że zajmowało mi to tylko połowę wyznaczonego czasu.
Gdy Snape zauważył, że skończyłam, przywołał mnie do siebie. Wzięłam fiolkę i siebie w garść, zacisnęłam zęby i podniosłam się z krzesła. Robił to specjalnie. Zawsze podchodził na dół, do kociołków. Wiedział, że cierpię i czerpał z tego ogromną satysfakcję.
Z trudem utrzymywałam się na nogach i niezauważalnie dla reszty grupy opierałam się o jego biurko. Podałam mu próbkę eliksiru. Uśmiechnął wyśmiewająco, gdy zobaczył, jak mięśnie trzęsą mi się z wysiłku.
- Ale ty o nic nie prosisz. Tylko o to bym siedział cicho. – wyśmiał mnie, naprowadzając jednocześnie na trop. Powiedział to tak cicho, że i ja ledwo co usłyszałam, a co dopiero inni.
Odłożył buteleczkę na bok, nawet na nią nie spoglądając i wstał, aby powiedzieć coś głośno do całej grupy. Odwróciłam lekko głowę, aby widzieć, co się wydarzy.
- Nie oszukujmy się.- powiedział głośno.- Nikt z was oprócz panny Madelstone, nie uwarzy poprawnie tego eliksiru. Wyżej wymieniona dostanie piątkę za to zadanie, reszta jedynki, jak się spodziewałem.- kątem oka zauważyłam, że na liście naszych ocen i zaliczeń, oceny z dzisiejszej poprawy zostały już dawno w pisane. Doskonale wiedział, co kto dostanie. Co ja dostanę też. To poprawiło mi humor. Mimowolnie uśmiechnęłam się do siebie.
- Ale to nie sprawiedliwe, profesorze.- odważył się odezwać Edward.- Nawet pan nie sprawdził naszych fiolek.
- O bogowie!- westchnął Snape.- To rzeczywiście okrutne.- przewrócił oczami.- Niech wam będzie. Podniosą ręce wszyscy ci, którym wyszedł eliksir o barwie niebieskiej.
Cała sala dumnie podniosła ręce, uśmiechali się, że im się udało.
- Gratulacje!- powiedział profesor zanudzonym głosem.- Wszyscy, którzy mają ręce w górze, dostają pały. Eliksir powinien być przezroczysty.- wytłumaczył.- Boże, widzisz to i nie grzmisz.- pokręcił głową.- Eliksiry wymagają własnej inwencji twórczej!- krzyknął.- Przecież ktoś, kiedyś sam, do cholery jasnej, musiał wymyślić te przepisy!!! Nie miał tego podanego na tacy!!!- wrzeszczał jeszcze bardziej zawzięcie niż wcześniej na mnie. Nie dość, że od razu widziałam, że miał zły humor, to go rozwścieczyłam, a teraz jeszcze oni doprowadzili go do szału.- To tylko i wyłącznie wasza wina, że nie myślicie nad tym, co robicie!!! Tylko idiota może wrzucić bezoar i kły węża w stosunku 10: 7!!! Jeśli tego nie wiecie, to co robicie na siódmym roku?!!! Cała! Grupa! Idiotów!- powiedział przez zaciśnięte mocno zęby.-  Stosunki ingrediencji robiliśmy na pierwszych zajęciach, na pierwszym roku!!! Chyba czas wrócić się do pierwszej klasy!!!- darł się.
Spoglądał na każdego z nich z osobna, jak na potencjalną ofiarę Avady Kedavry. Różdżkę miał w zasięgu ręki, wcale bym się nie zdziwiła...
„Ale by było…- myślałam sobie w nawiązaniu do jego poprzednich drwin ze mnie.- „Na pierwszych stronach Proroka Codziennego już widnieje opis śmierci 30 uczniów Hogwartu, których wybił rozwścieczony ich niewiedzą poważny i szanowany profesor Severus Snape”. Niezły nagłówek...- skwitowałam.”.
O mało co nie parsknęłam śmiechem.
Spuściłam głowę i uśmiechnęłam się tak, żeby nikt nie zauważył.
- WYJŚĆ!!!- wrzasnął nagle.
Wybiegali, aż się za nimi kurzyło. Nigdy, przez całe siedem lat, Snape nie opieprzył naszej grupy tak jak wtedy. Oczywiście, zdarzało się, że krzyczał, ale to co odwalił tamtego dnia, mocno przewyższało mój szacunek poziomu jego domniemanych umiejętności w tej kategorii. Zadziwił mnie, przestraszył, ale i zaimponował. Tym samym też podniósł sobie poprzeczkę. Nie wyobrażałam sobie, co mógłby zrobić, żeby pobić ten rekord, ale jeszcze nie zabić. Chyba zostawało tylko zaklęcie, sprawiające wtedy, że mój stan zbliżał mnie do utraty gruntu pod nogami.
Snape ruchem swojej różdżki, którego intencją było zatrzaśniecie drzwi z wielkim hukiem, prawie przyciął szatę jednemu z Gryfonów.
- A ty jeszcze tutaj?- zapytał spokojnym, znudzonym, ale nie zdziwionym głosem.
Nie odpowiedziałam. Oczy zaszły mi mgłą. Straciłam panowanie w nogach, kant biurka wyślizgnął mi się z palców i runęłam na ziemię z podwyższenia dla nauczyciela. Zdążyłam jeszcze poczuć, jak zimna dłoń Snape’a łapie moją głowę i kładzie delikatnie na ziemię. Takiego gestu z jego strony się nie spodziewałam.
Potem, zemdlałam, a w myślach leciały mi słowa niemieckiej kołysanki, którą śpiewała mi kiedyś mama, zanim poszłam do szkoły.
Er ist unsere Lieblings- Professor…[*]



[*] Tłumaczenie: „On jest naszym ulubionym profesorem”. Kołysanka o takim tytule nie istnieje, nazwa została stworzona na potrzeby opowiadania.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz