piątek, 28 grudnia 2012

Pokonani - 18. Życiodajne łzy


18. Życiodajne łzy.


Obudziłam się w innej pozycji niż w tej, w której zasnęłam.
Mój policzek przylegał do jego nagiego torsu, a moje ciało do jego ciała. Krócej mówiąc, zrobiłam sobie z niego materac, leżałam dosłownie NA nim.
Wszystkim, co odczuwałam w tamtym momencie było bezpieczeństwo, spokój i niewiarygodne szczęście. Wreszcie obudziłam się u boku mężczyzny, którego kochałam. Wydał mi się to tak piękne i naturalne. Tego właśnie chciałam od życia. Codziennie budzić się przy Severusie.
Podniosłam wzrok, aby na niego spojrzeć.
Nie spał. Obserwował mnie swoimi czarnymi oczyma i myślał. Nad czym? Nawet nie musiałam używać legilimencji, żeby wiedzieć, że w myślach zadawał sobie pytanie „co teraz będzie?”.
- Dzień dobry, profesorze.- powiedziałam trochę niepewnie, nie chcąc zostać odrzuconą i nie wiedząc, czy mogę ciągle mówić do niego po imieniu i się uśmiechnęłam.
Podciągnęłam się do góry i pocałowałam go lekko w usta.
Ku mojemu szczęściu i lekkiemu zaskoczeniu, oddał pocałunek.
- Doprawdy, skończyłabyś już z tym profesorowaniem…- powiedział poważnym tonem.
Zaśmiałam się.
- Więc, jak ci się spało, Severusie?- zapytałam uśmiechnięta. Zauważyłam, że po tym jak zasnęłam, musiał przykryć nas tą atlasową, srebrną kołdrą.- Chyba nie dość wygodnie…
- Da się wytrzymać…- zrobił rozbawioną minę, a ręką przejechał po moim policzku, co skończyło się kolejnym pocałunkiem.
To on go tym razem zainicjował, co podpowiadało mi, że nie może być aż tak źle w naszych relacjach.
Przytuliłam się do niego, czując się tak niewiarygodnie… na swoim miejscu.
Leżeliśmy chwilę w ciszy. Ale oboje myśleliśmy o tym samym…
- Zdajesz sobie sprawę z tego, że to, jak teraz leżę na tobie jest całkowicie nieodpowiednie…?- zapytałam z uśmiechem.
Zaśmiał się.
- Wątpię, żeby cokolwiek poczynając od tego jak wczoraj dostałaś prezent do tej chwili można by było wziąć za odpowiednie.- pogłaskał mnie po głowie.
Kolejna minuta ciszy.
- Co teraz będzie, Severusie?- zapytałam cicho.
- A jak chcesz, żeby było?- zaskoczył mnie takim pytaniem.
Zastanowiłam się. Wiedziałam, że czeka na szczerą odpowiedź. Taką mu dałam.
- Chciałabym, żeby tak wyglądał mój każdy poranek.- wyszeptałam, nieśmiało podnosząc na niego swój wzrok. Oczy lekko mu rozbłysły, gdy przetrawił moje wyznanie, ale czekał na jego kontynuację.- Chciałabym mieć w tobie przyjaciela, chciałabym, żebyś mnie nie odrzucił. Chciałabym, żebyś pozwolił mi cię kochać…- dokończyłam ledwo słyszalnym głosem.
Podciągnął mnie do góry i pocałował jeszcze namiętniej niż którykolwiek razu ostatniej nocy.
Zanurzyłam dłoń w jego włosy. I przybliżyłam się do jego ucha.
- Nie masz pojęcia jak bardzo się cieszę, że Czarny Pan pozwolił mi o wszystkim ci opowiedzieć…- szeptałam.- Zdecydowanie potrafisz poprawić kobiecie humor w takich sytuacjach…- mruknęłam.
- Cóż… nigdy nie miałem okazji sprawdzić się w roli pocieszyciela… nie do końca wiedziałem, jak mi to wyszło…- kontynuował z uśmiechem.
- Idealnie…- szepnęłam i zassałam jego małżowinę uszną.
Jęknął cicho.
- Cholera… dziewczyno, gdzie ty się tego nauczyłaś…- wyszeptał, gdy zaczęłam pocałunki na jego klatce piersiowej.
Spojrzałam na niego z rozbawieniem i płynną namiętnością w oczach. Jego oczy, natomiast, były zamglone pożądaniem.
- Nie słyszałeś o tym, Severusie…? Podobno rody czystej krwi mają naturalnie wrodzony talent do Ars Amandii.
- Tak, tak…- wydyszał.- Lucjusz coś kiedyś wspominał…- odpowiedział tylko i całkowicie mi się oddał.
Mogłam teraz zrobić z nim cokolwiek chciałam.
„Cichym” kochankiem to on rzeczywiście był. Ale tylko dnia poprzedniego!!!
Krzyknął głośno, gdy doprowadziłam nas oboje do spełnienia. Teraz to ja byłam na górze.
Opadłam znów na niego i mocno pocałowałam.
Znów leżeliśmy w ciszy, dochodząc do stanu używalności i rozmawialności.
- To co teraz będzie, Severusie?- zapytałam ponownie.
- Cóż, Claudio. Nie sądzę, żeby to, co teraz dzieje się między nami było zgodne z jakimkolwiek prawem…- powiedział.
- Toteż nie zamierzam tego rozgłaszać.- odpowiedziałam, chcąc ciągu dalszego jego wypowiedzi.
Uśmiechnął się.
- Masz pojęcie, co się ze mną stanie, jeżeli ktokolwiek się o tym dowie?- przeszedł do poważnego tonu, co sprawiło, że usiadłam prosto i przygotowałam się na ROZMOWĘ.
Spuściłam wzrok zawstydzona.
- Przepraszam… myślałam tylko o sobie…
Jak mogłam być tak samolubna?!!!
- Ja…- zaczęłam, ale mi przerwał.
- Nic nie mów…- przyłożył mi palec do ust i sam też usiadł.- Nie miałem w zamiarze obarczenia ciebie winą. Jeżeli ktoś jest winny to…
- To oboje jesteśmy winni temu, co się stało.- tym razem ja weszłam mu w słowo, znajdując ugodowe wyjście z sytuacji.
- W najgorszym wypadku wyrzucą mnie z pracy i wsadzą do więzienia.- zażartował.
- Skończyłam już osiemnaście lat. Nie mogą wsadzić cię do więzienia.- zauważyłam.
Uśmiechnął się.
- Skończyłaś. Wczoraj.- podkreślił.- Dzień w tą czy we w tą nie robi im różnicy. Mogą tylko uznać, że specjalnie czekałem, żeby cię dopaść w osiemnaste urodziny.
- Przecież mogą użyć Veritaserum…- napomniałam.
- Owszem, jeżeli je dopuszczą.
- To niesprawiedliwe, przecież…- urwałam.
- Przecież, co? Panno Ringroyal.- podkreślił.
Zastanowiłam się chwilę, ale już znałam odpowiedź.
- Przecież to ja pana uwiodłam, profesorze…- zdałam sobie sprawę z prawdziwości moich słów.
Zaśmiał się cicho.
- Rzeczywiście, nie powinnaś była tego robić. Tak samo, jak ja nie powinienem był tobie ulegać…
Spojrzałam na niego zaniepokojona.
- Żałujesz, prawda?- zapytałam z prośbą o szczerą odpowiedź w głosie.
- Prawda jest taka, że nie.- odpowiedział naprawdę szczerze.
- To dobrze.- stwierdziłam i odetchnęłam z ulgą.- Bo ja też nie.
Ułożyłam się na jego kolanach i obserwowałam go z dołu. On pochylał się nad moją twarzą, a włosy uroczo opadały mu na twarz.
- To co teraz będzie?- zadałam po raz trzeci te same pytanie.
- Nie wiem, Claudio… Naprawdę nie wiem…
Pierwszy raz był niepewny. Pierwszy raz pokazał mi innego siebie. I wtedy po raz pierwszy poczułam, że tak na serio się przede mną otwiera.
Położyłam rękę na jego karku i przyciągnęłam jego głowę, łącząc nasze usta w delikatnym pocałunku.
- Może po prostu pomyślimy o tym później.- zaproponowałam.
Uśmiechnął się lekko. Spojrzał na zegar.
- Chyba nawet zdążymy na śniadanie. Mamy dwadzieścia minut.
Zrobiłam prowokacyjną minę. Podniosłam się i ustami dotknęłam ucha.
- Wspólny prysznic.- rzuciłam hasło, mrucząc szeptem.- Reflektuje pan, profesorze?- zachichotałam.
Podniosłam się z łóżka i naga wybiegłam do salonu, skąd udałam się do łazienki.
Dopadł mnie w niej z wyraźną „reflektacją”.
Podniósł mnie i zaniósł do kabiny prysznicowej. Odkręcił gorący strumień wody, który zamoczył nas niemal natychmiast.
Odwrócił mnie tyłem do siebie i zaczął mnie namydlać mrucząc do mojego ucha.
- Zdajesz sobie sprawę z tego, że mam dwadzieścia lat więcej od ciebie?
- Uhm…- złapałam na chwilę jego wzrok.- I ani trochę mi to nie przeszkadza.
- Cóż… tego już dowiodłaś…- zaśmiał się i kontynuował.- Gdyby to nie był TEN naszyjnik, co do którego mam pewność, że nie kłamie, prędzej uwierzyłbym w to, że pierwszoroczniak zabił Czarnego Pana niż w to, że ktoś taki jak ty może kochać kogoś takiego jak ja…
- „Ktoś taki jak ty” to znaczy kto…?- ciągnęłam temat
Przycisnął mnie do siebie jeszcze mocniej.
- Niezwykle zaskakująca, intrygująca, ponętna i niezwykle atrakcyjna Ślizgonka.- zrobił iście przebiegłą minę.- I prawdziwa…- spojrzał sugestywnie na moje piersi.
- Twierdzisz, że…- zaczęłam.
- Że jak z myśli niektórych moich wychowanków można wyczytać, „ślizgońska piękność” powinna znać zaklęcia powiększające. A dziewczęta dostosowują się do wymogów…
Poczułam się naprawdę urażona i odsunęłam się od niego. Natychmiast zrozumiał swój błąd.
- Co jest oczywiście głupotą.- dodał szybko. Spojrzał mi w oczy.- Nie chodzi po ziemi nikt piękniejszy od ciebie.- wyznał szczerze.
Uśmiechnęłam się w duchu.
- Zjemy dzisiaj razem śniadanie?- zapytałam.
- Zapraszam…- wyciągnął mnie z łazienki, ówcześnie zawijając w ręcznik.
Wyprowadził mnie do sypialni, w której zaczął się ubierać.
- Severusie…- zaczęłam rozbawiona.
- Hmm…?- mruknął.
- Nie mam się w co ubrać…- stwierdziłam nerwowym śmiechem.
Spojrzał na mnie olśniony, że rzeczywiście mam rację i nie mam się w co ubrać.
Rozejrzałam się po komnacie, po której walały się moje ubrania.
- Mógłbyś je spalić?- zapytałam z prośbą w głosie. Podszedł do mnie ubrany do połowy. Dotknęłam jego nagiej klatki piersiowe, a on objął mnie i przytulił w geście pocieszenia.- Z wczorajszego dnia chcę pamiętać tylko noc.- wyznałam cicho, a z moich oczu popłynęły łzy.
Łzy radości i cierpienia.
- Pójdę do twojego dormitorium. Poziom siódmy jest zamknięty, prawda?- zapytał.
- Tylko ja znam teraz hasło. Nie powinno nikogo tam być.- zerknęłam na niego.- Byłabym ci wdzięczna.
Uśmiechnął się słabo i wyszedł ze swoich komnat.
Usiadłam na łóżku, zawinięta w puszysty ręcznik, a mój wzrok spoczął na szacie, leżącej na środku pokoju. Sięgnęłam po różdżkę i dla pewności, że nie ma na niej żadnej krwi, wyczyściłam ją zaklęciem.
Wczorajszy dzień… Moje osiemnaste urodziny… Moje pierwsze morderstwo z premedytacją, nie w obronie… Mój pierwszy raz… Moja pierwsza miłość… Mój najgorszy  i najlepszy dzień w życiu…
Ale co teraz? I, do cholery jasnej, co z Draco?!!!
Szlak by to trafił…!
I co ja mu powiem? Że rzucam go dla jego ojca chrzestnego?! Ale on… on powinien zrozumieć… bo…
Nie miałam prawa wymagać, żeby to zrozumiał lub zaakceptował. Jak najbardziej mógł mnie zostawić, zerwać wszystkie kontakty i wykląć.
Ale nie mogłam ignorować uczucia wewnątrz mnie. Każda komórka mojego ciała chciała być blisko tego człowieka. Mojego profesora, mojego Mistrza Eliksirów. Mojego Severusa.
Wszedł do sypialni. W rękach miał moje ubrania. Wzięłam je od niego i nie odwracając się tyłem ubrałam się w to, co przyniósł- ciemnozielone spodnie, czarny podkoszulek i również czarny sweter. Na to zarzuciłam szatę, podniesioną z ziemi i na nogi wciągnęłam kozaki, które miałam poprzedniego dnia. Różdżkę włożyłam do kieszeni.
- Dziękuję, profesorze.- powiedziałam.
On sam pozbierał wszystkie ubrania, jakie miałam na sobie w czasie morderstwa i wrzucił je do kominka. Spalił je krótkim Incendio.
Przyniósł z laboratorium moją torbę.
- Zostawiłaś wczoraj w kantorku.- podał mi ją.
- Istotnie, zapomniałam o niej.- założyłam ją na ramię.
- Chodźmy na śniadanie.- puścił mnie przodem w drzwiach.
Wyszliśmy na korytarz i wmieszaliśmy się w tłum uczniów młodszych klas, którzy opuszczali właśnie pokój wspólny Hufflepuffu.
Nic nie różniło tego początku dnia od innych, cóż pomijając to, gdzie się obudziłam i co przez ostatnią godzinę wydarzyło się w prywatnych kwaterach profesora Snape’a.
Weszliśmy do Wielkiej Sali i usiedliśmy na swoich stałych miejscach przy stole nauczycielskim. Severus obok pustego miejsca dyrektora, a ja pomiędzy nim a profesorem Lupinem. Profesor McGonagall patrzyła na nas z zaciekawieniem wypisanym na twarzy.
- Dzień dobry, pani profesor.- odezwałam się, gdy złapałam jej wzrok.
- Dzień dobry, panno Ringroyal.- odpowiedziała.- Ma pani podkrążone oczy. Mam nadzieję, że spała pani dobrze.
- Jak nigdy…- potwierdziłam z lekkim uśmiechem i na pewno się rumieniąc.
- Severusie.- zagaiła i kontynuowała dopiero, gdy ten na nią spojrzał.
- Minerwo.- przeniósł na nią wzrok.
- Opuściłeś wczoraj dyżur. Czy coś się stało?- uniosła jedną brew.
Jego mina znów wyrażała zmieszanie tym, że czegoś zapomniał. Zupełnie jak wtedy, gdy zasłabł, a ja poprowadziłam za niego lekcję i go później o tym powiadamiałam.
- Nie mogłem przerwa pracy nad jednym z eliksirów.- odrzekł bezuczuciowo, zawodowo kłamiąc.
- Cóż, rozumiem, ale następnym razem po prostu mnie o tym powiadom, Severusie. Przecież nie chcemy, żeby cokolwiek przydarzyło się naszym uczniom…
- Postaram się o tym pamiętać.- upił łyk kawy.- Gdzie pojechał Albus?
McGonagall spojrzała na mnie sugestywnie.
- Gdybyś był wczoraj wieczorem na Radzie Profesorskiej do końca, a nie wybiegł w połowie jakby ktoś umierał, to byś wiedział…- odparowała.
Uśmiechnęłam się pod nosem, zgadując, że  po wybiegnięciu z zebrania skierował się od razu do sklepu z ingrediencjami.
- Minerwo, jest bardzo wcześnie rano i proszę, nie psuj mojego dobrego humoru zgryźliwymi uwagami.- popatrzył na nią ostro. Merlinie! „dobrego humoru”! zachichotałam w duchu.- Powiedz mi po prostu, gdzie się udał.
- Myślę, że powinniśmy przedyskutować ten temat na osobności.- powiedziała wprost widząc, że „wzrokowe” aluzje w moim kierunku nie działają.
Severus spojrzał na mnie i wywrócił oczami, na co ja się uśmiechnęłam, i ponownie spojrzał na nauczycielkę Transmutacji.
- Panna Ringroyal jest Prefekt Naczelną Hogwartu, w dodatku jedyną obecną, więc uważam, że również powinna wiedzieć, gdzie znajduje się w tej chwili dyrektor. Doskonale o tym wiesz, Minerwo.- powiedział.- Po prostu dalej nie potrafisz pogodzić się ze stratą najbardziej inteligentnej i uzdolnionej czarownicy epoki.- mówił spokojnie.- Nie jest to moje osobiste zdanie, ale od wieków wiadomo, że czarodzieje czystej krwi gromadzą się w Slytherinie. Przyjaźń panny Ringroyal z panem Malfoy’em również nie była bez znaczenia.
Między nimi było jedno miejsce wolne. Miejsce dyrektora. Ta odległość wydawała się jako jedyna ratować profesorkę przed rzuceniem się na Mistrza Eliksirów.
- Mylisz się, Severusie, jeśli uważasz, że jestem o ciebie zazdrosna.- ona również utrzymywała spokój w głosie.- Rzeczywiście, utrata panny Ringroyal na pewno była dla mnie bolesna, ale nie bardziej niż radosna świadomość, że jej gryfońska odwaga pomaga jej w spełnieniu marzeń.- ripostowała.- Bądźmy szczerzy, kto normalny odważyłby się przebywać z tobą sam na sam więcej niż pięć minut.- mrugnęła do mnie.- Przy okazji, wszystkiego najlepszego za wczorajsze urodziny. Severus mówił, że przekaże ci prezent ode mnie i profesora Dumbledora.
Skinęłam głową.
- Przekazał.- potwierdziłam.- Medalion jest doprawdy śliczny. Pragnęłabym go założyć, jednak wolałabym, żeby moje uczucia były znane tylko mi.
- Rozumiem to bardziej niż ci się wydaje.- uśmiechnęła się. Podniosła się z miejsca i nachyliła się do ucha Severusa.- Przyjdź później do mojego gabinetu. Kończąc swoją przemowę… w grę musiałoby wchodzić coś więcej, Severusie…
Odeszła od stołu i wyszła z Wielkiej Sali.
Spojrzałam na niego z niemym przerażeniem.
- Czy myśli pan, że…- urwałam w połowie.
- Możliwe, jeżeli na naszyjnik był rzucony urok, który… powiedzmy doniósł o… napisie, który się na nim pojawił, panno Ringroyal.
Dotknął pod stołem mojej dłoni. Lekko i tylko przez chwilę, więc wydawałoby się, że to przez przypadek.
- Więc, czy jest możliwe, że już mamy kłopoty, profesorze?- wyszeptałam.
- Cóż, jeszcze nikt nic nikomu nie udowodnił. Napis miał prawo się pojawić, a osób o tym imieniu jest wiele. To, że profesor Dumbledore i profesor McGonagall znają prawdę o pani… hmm… powiedzmy… uczuciach do domniemanej osoby, nie potwierdza innych… zdarzeń.- powiedział sugestywnie.- Po za tym, postawmy to jasno na samym początku.- nawet na mnie nie spojrzał.- Jeżeli ktoś z nas będzie miał z tego tytułu kłopoty, to nie będziesz to ty.- jego ton był nad wyraz poważny. Spojrzał mi w oczy.- Co w żadnym wypadku nie oznacza, że chciałbym to przerwać.- jego oczy błysnęły.
Uśmiechnęłam się lekko.
- Może moglibyśmy przedyskutować ten temat na szlabanie, profesorze?- zaproponowałam.
- To istotnie dobry pomysł.- wstał z miejsca.- Za chwilę mamy Eliksiry z twoimi wychowankami. Nie spóźnij się.- wyszedł z Sali.
Po skończeniu śniadania udałam się do swojego dormitorium, aby wymienić książki. Złapałam jeszcze ciemnozieloną wstążkę i związałam nią włosy w koński ogon.
Usłyszałam ciche pukanie do drzwi.
Zaklęciem otworzyłam drzwi.
- Cześć.- rzuciłam do przybysza, a ten wszedł do środka.- Nie powinno cię tu być. To damskie dormitorium.- wyszczerzyłam się.
- Jesteś sama. Nikogo nagiego nie zobaczę.- również się uśmiechnął i usiadł obok mnie.
- Co cię tu sprowadza, David?
- A jak myślisz, Ruda?- zakpił.- Znikasz na cały dzień i całą noc i myślisz, że nikt nie zauważy. Chcesz, żeby Malfoy mnie zabił za to, że cię nie upilnowałem?!- podniósł głos.
- Nie twoja pieprzona sprawa, gdzie była!- zaśmiałam się.- Ale jeśli masz sobie zadawać to pytanie przez cały dzień, to Snape wysłał mnie po ingrediencje do Hogsmeade, a wieczorem, jak zawsze miałam szlaban.- spojrzał na mnie zawstydzony. Ale tylko odrobinę.- A czego się, Golthic spodziewałeś, co?- zaśmiałam się.
Błysnęło mu w oku. Minęła dobra chwila zanim zrozumiałam, jakiego typu był ten błysk.
- To o co tak naprawdę chodzi, co?- dotknęłam jego ramienia.- Nie wierzę, że tak bardzo boisz się, że Draco cię zabije.- patrzyłam mu w oczy.
Pomyślał przez chwilę.
- My zawsze mamy ten cholerny problem…- bąknął wreszcie po chwili ciszy.
- „My”… czyli…- drążyłam.
- Potomkowie czystej krwi.- odpowiedział.- Przecież i ty wiesz, i ja wiem, co nas czeka.
- Co masz dokładniej na myśli?- zapytałam, ale częściowo już podejrzewałam, o czym ma zamiar mi powiedzieć.
- Inicjację.- powiedział jakby przerażony mocą tego słowa.
Odetchnęłam głęboko i myślałam przez chwilę, co mu powiedzieć.
- Wyznaczono ci już termin?- odezwałam się w końcu.
- Nie. Mam mieć jakieś Zadania, czy coś w tym rodzaju…- spuścił wzrok na podłogę.
- Dave, posłuchaj.- objęłam go ramieniem.- Te Zadania będą wymagały od ciebie najwyższego poziomu subordynacji. I wierności. Lojalności. Ponad wszystko nie można ci nikomu powiedzieć o ich treści, a sam rozkaz wykonać jeszcze szybciej i dokładniej niż jest napisane.- informowałam go.
Spojrzał na mnie, w moje oczy.
- Miałaś już jakieś Zadanie?
- Na razie jedno.
- Ojciec powiedział, że i tak późno dopuszcza mnie do Rekrutacji.- ręce mu zadrżały ze złości.- Podobno Zabini i Malfoy przeszli Inicjację na szóstym roku, więc byli ode mnie o rok młodsi…- dedukował.
- Tak naprawdę, przeszli ją na początku czwartego roku.- wyznałam.
Odwrócił głowę w moją stronę z prędkością światła.
- Czyli rzeczywiście późno mnie sobie zażyczył.
- Tu chodzi o dojrzałość, Dave.- podniosłam się.- Musimy już iść na zajęcia.- podeszłam do drzwi, a on podążył za mną.- Powiem ci tylko jedno. Podczas tych Zadań twoim jedynym przyjacielem jest Crucjatus, a jedyną przyjaciółką Avada.- spojrzałam mu w oczy.- Musisz być na to gotowy.
- Jestem.- powiedział pewnie.
- To dobrze, bo odwrotu już nie będzie.- odrzekłam.
Wyszliśmy z mojego dormitorium, a potem z pokoju wspólnego.
On udała się na Zaklęcia, a ja od razu na Eliksiry.
Gdy weszłam, wszyscy siedzieli już w ławkach, ale Severusa nie zauważyłam.
Weszłam na podwyższenie i z jego grafiku wyczytałam, co dziś robimy.
- Dzień dobry wszystkim.- odezwałam się.- Przepisu na dzień dzisiejszy nie znajdziecie w książkach.- zrobili lekko zaskoczone miny.- Zapraszam do szafy po składniki.
Powstali i ustawili się  w kolejce, po czym, jeden po drugim zabierali przygotowane zastawy.
Ja w tym czasie podeszłam do tablicy i zaczęłam zapisywać na niej przepis na eliksir.
Zajęli swoje miejsca, gdy już kończyła.
- Radzę zapisać sobie ten przepis. Jest to jeden z najważniejszych eliksirów. Eliksir Pieprzowy. Nie ma go w waszych książkach głównie z tego powodu, że przy układaniu nowej podstawy programowej przerzucono go do podręczników Magomedycyny Podstawowej, co jest oczywiście dziwne, bo w dalszym ciągu jesteście zobowiązani umieć uwarzyć Eliksir Szkiele- Wzro…- mówiłam.- W każdym bądź razie, przepis, który wam teraz podałam jest jak najbardziej poprawny, należy jedynie postępować zgodnie z poleceniami i dokładnie odmierzać składniki. Uprzedzam, że nie jest on łatwy do przygotowania. Jakieś pytania?- zapytałam.
Trzy ręce w górze.
- Patrick?- spojrzałam na chłopaka.
- Czy profesor Snape będzie dzisiaj?- powiedział drżącym głosem.
Zerknęłam na lekko uchylone drzwi od kantorka i czarne szaty, które poruszały się pomiędzy regałami.
- Profesor Snape jest obecny.- odpowiedziałam z pewnością.- Silvana?- przeniosłam wzrok na dziewczynę.
- Czy jeżeli połączymy coś w inny sposób może powstać jakaś niebezpieczna mieszanka?
Prychnęła cicho, nadal nie mogąc uwierzyć, jakich uczniów wychowują te dwie szkoły. Samych tchórzów…
- Jak zawsze.- powiedziałam. Ostatnia ręka w górze.- Robert?
- Ech…- zarumienił się.- Naprawdę do twarzy ci w zielonym…- uśmiechnął się.
- 15 punktów od Piscators za niewłaściwe uwagi na mojej lekcji.- Severus wyszedł głośno z kantorka, mierząc wzrokiem Roberta Hammson’a.
Chłopak spuścił wzrok i więcej się nie odzywał.
Profesor przeleciał wzrokiem tablicę i kiwnięciem głowy stwierdził, że wszystko jest właściwie napisane.
Patrzyli się na niego oniemiali.
Odchrząknęłam i przenieśli wzrok na mnie.
- Proszę przenieść swój nadmiar skupienia z osoby profesora Snape’a na własne kociołki.
Nie trzeba było dwa razy powtarzać i wszyscy parami zabrali się za warzenie Eliksiru. Miałam dwie godziny wolnego.
Severus siedział za biurkiem.
Podeszłam do niego.
- Profesorze?
Uniósł wzrok.
- Czy możemy porozmawiać?- spojrzałam na sugestywnie na zaplecze.
Skinął głową i podążył za mną.
- Silencio.- wyciszyłam drzwi, gdy je za sobą zamknął.
- Co się stało?- zapytał od razu.
Spojrzałam na niego.
- Wiesz o tym, że David Golthic jest w procesie Rekrutacji? Tak samo jak ja. Niedługo będzie dostawać Zadania.- powiedziałam.
Wyglądał na lekko zaskoczonego. Usiadł na krześle, a ja stanęłam przed nim.
- Jeśli ci o tym powiedział to jest większym idiotą niż myślałem, że jest.
- Rozumiem, że nie jest to dla ciebie nowa informacja?- spojrzałam mu w oczy.
- Cóż, oficjalnie nie zostałem jeszcze o tym powiadomiony przez Czarnego Pana.- odpowiedział.- Ale przecież to oczywiste, że w końcu i on dostałby wezwanie do Armii Voldemorta.- wysyczał.- Claudio, czym się martwisz? Każdego ze Ślizgonów czeka taki los w najbliższej przyszłości. Większość ma rodziców Śmierciożerców i oni także nimi będą.
Westchnęłam.
- Tak, ale nie mają oni takich poglądów jak ty, czy ojciec Draco.
- Ja i Lucjusz zmądrzeliśmy przez te dwadzieścia lat. Musisz jednak wiedzieć, że Lucjusz nadal nie działa legalnie. Oboje jesteśmy szpiegami, owszem, ale tylko ja mam ochronę Zakonu. On dalej jest tylko Śmierciożercą.- wytłumaczył mi.- Golthic Senior, natomiast, zrobi wszystko, żeby sprowadzić chwałę na swojego syna.
- David nie wyglądał na zachwyconego.- stwierdziłam.
- Być może również on stanie po stronie Zakonu. Musisz jednak pamiętać, że może się tak zdarzyć, że większość swoich… cóż… znajomych… będziesz musiała… zabić.- ton jego głosu był poważny. Wiedziałam, że nie żartował.- Ale zwróć uwagę na Blaisa Zabiniego. Jego ojciec jest jak diabli przekonany, że jego syn jest dumnym mordercą szlam, tymczasem młody Zabini stoi po stronie Zakonu, razem z Draconem Malfoy’em.
Zapadła chwila ciszy, podczas której analizowałam jego słowa.
- Przygotuj się na to, że niedługo wszyscy z szóstego i siódmego roku Slytherinu będą nosić długie szaty, zakrywające ich Mroczny Znak na nadgarstku.- złapał mnie za rękę.- Zbliża się wojna, Claudio, a Armia Voldemorta potrzebuje zasilenia.
Usiadłam na jego kolanach.
- Masz rację.- odpowiedziałam.- Powiedziałam Davidowi, że ma się przygotować na Niewybaczalne.
- W porządku.
Przytuliła się do niego, a on objął mnie niepewnie.
Zbliżyłam swoją twarz do jego i pocałowałam.
- Tak, wiem.- odezwałam się uśmiechnięta, gdy odsunęłam się od niego i wstałam z jego kolan.- Jesteśmy w środku lekcji, profesorze…- zachichotałam i wyszłam z zaplecza.
Oczy wszystkich moich podopiecznych padły na mnie.
Uniosłam idealnie brew, ukazując swoje oburzenie na ich przerwę w pracy, co sprawiło, że od razu wrócili do warzenia eliksiru.
Usiadłam na krześle i dalej myślałam nad tym, co powiedział Severus.
Cholera, miał rację! Za parę miesięcy na pewno wybuchnie wojna, a wszyscy starsi Ślizgoni będą Śmierciożercami. I będę musiała ich zabić…




Patrzyłem na nią od bliżej nieznanej mi liczby minut. Sama też warzyła eliksir, który sporządzała reszta klasy. Eliksir Pieprzowy.
Nieposłuszne kosmyki włosów, które wysunęły jej się ze wstążki, falowały lekko pod wpływem bulgoczącego płynu w jej kociołku. Miała zaróżowione policzki z powodu wysokiej temperatury, skierowanej wprost w jej twarz. Delikatne ręce kroiły ostrym nożem składniki. Czułem jeszcze te ręce na swoim torsie. Ślady paliły. Czułem jej usta. Takie różowe… takie słodkie… takie młode…
Jej oczy. Zbyt inteligentne i mądre jak na jej wiek. Jej ciało. Zbyt młode by móc być tak doświadczonym, jakim było naturalnie. Jej umysł. Emanujący zdecydowaniem i pragnieniem spełnienia marzeń. Jej serce. Kochające mnie, jej profesora.
Jak to ona ujęła? Wrodzony talent do Ars Amandii? Chyba rzeczywiście coś w tym jest.
Kim mógłbym siebie nazwać? Pedofilem? Nie, nie mogłem nim być. I nie byłem. Ona miała 18 lat i to ona mnie uwiodła. Nie byłem chętny? Cóż, tego powiedzieć nie mogłem. Tak jak na nią nie patrzyłem na żadną inną uczennicę. Ba! Na żadną inną kobietę w moim 37- letnim życiu!
Ona była inna. Zdecydowanie różniła się od innych. To był powód, dla którego nie powinienem był zgadzać się na to, żeby mnie kochała. Powinna być z kimś, kto na nią zasługuje. Powinna być… z Draco.
Nie!!!
Ale to był też powód, dla którego nie mogłem pozwolić jej odejść, nie mogłem jej skrzywdzić. Chciałem, żeby była moja.
Tylko. Moja.
Nie fizycznie moja. Nie chciałem jej posiąść i odesłać. Ona nie miała być moją zdobyczą.
Z zaskoczeniem znalazłem się co raz bliżej stwierdzenia, że po dzisiejszej pobudce nie umiałem wyobrazić sobie już żadnej innej. Nigdy.
Gdy otworzyłem oczy, ze zaskoczeniem stwierdziłem, że nie jestem sam. Nie sprawiło mi kłopotu rozpoznanie rudowłosej, nagiej piękności, leżącej na mnie i spokojnie oddychającej. Nawet nie musiałem się zastanawiać, skąd ona się tam wzięła, czy jak do tego doszło. Pamiętałem wszystko. I niczego nie żałowałem.
To znaczy nie żałowałem, dopóki nie pomyślałem o tym, że ona mogłaby tego żałować. Wtedy przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz, powiadamiający mnie, że właśnie odruchowo zacząłem się o kogoś martwić i troszczyć.
Ze zdenerwowaniem, że ona już nigdy nie spojrzy na mnie tak jak ostatniej nocy, bo będzie czuć odrazę do tego, co się stało, zacząłem nerwowo głaskać ją po głowi, nurzając rękę w tych niesamowicie gładkich, lśniących i miękkich włosach.
Istotnie rozmyślałem, co teraz będzie.
Ale wszelkie troski, czy zdenerwowanie odeszło jak pryśnięcie bańki, gdy podniosła głowę, spojrzała mi w oczy i się uśmiechnęła.
Wtedy zrozumiałem. Ona nie żałowała.
Ciepło ulgi rozeszło się po moim ciele.
Niewinność. Co ona mówiła? Że trzymała ją dla mnie? Tak, to wtedy straciłem nad sobą panowanie. Dlaczego? Cóż, panienki z Nokturnu dziewicami raczej nie są, a już tym bardziej dziewicami, które kochają mężczyznę i jemu się ofiarują. To wyznanie zabrzmiało magicznie i było po brzegi wypełnione, wylewającą się miłością i szczerością.
Przyłapała mnie na tym, że się w nią wpatrywałem. Nieważne. To ona odwróciła wzrok, ja byłem głęboko we wspomnieniach i rozmyśleniach, aby zauważyć, że na mnie spojrzała.
Lubiłem ją. Naprawdę ją lubiłem. Prawda, doprowadzała mnie na początku do białej gorączki, próbując nawiązać rozmowę, do której, jak głupi myślałem, że była za młoda. Jak udowodniła, nie tylko w jednej dziedzinie przerastała wiedzą poziom moich oczekiwań.
Gdy Albus kazał mi wziąć ją na praktyki… Myślałem, że oszaleję. Jak ktoś może mi rozkazywać zrobić coś takiego. Nigdy nie miałem nikogo na praktykach. I tak naprawdę, nie byłem zły, że to ona odbędzie te praktyki. Zasługiwała na to. Niechętnie to przyznawałem, ale imponowała mi zakresem swoich umiejętności w Eliksirach. Niektóre rzeczy, które sama wydedukowała na podstawie informacji o stosunkach masowych ingrediencji z pierwszego roku i paru książek z biblioteki, ja dowiedziałem się studiując na Uniwersytecie. Denerwowało mnie wyłącznie to, że ktoś kazał mi ją przyjąć. Fakt, sama by nie poprosiła. Jak każdy inny po prostu się mnie bała. Przynajmniej był to już czas przeszły, jak się domyślałem.
Poza tym była również dobra z Zaklęć i Transmutacji. Byłem pewien, że wolała spędzić dodatkowe godziny z Minerwą niż ze mną.
Byłem pewien dopóki nie powiedziała mi o tym, jak marzyła o byciu pod opieką Slytherinu. Nie, żebym o tym wcześniej nie wiedział. Sam byłem zaskoczony decyzją Tiary. Ale wtedy miała 10 lat i po sześciu latach, które spędziła w Gryffindorze, wątpiłem, żeby zostało w niej jeszcze coś z tamtej małej dziewczynki, która zatkała moje i Lucjusza najwspanialsze dzieło ślizgońskiej natury- Draco Malfoy’a.
Ale zostało. I to więcej niż wtedy pokazała. Jednak również się zmieniła. Ją zmienił Draco, ona zmieniła jego. Wytworzyli w sobie nawzajem cechy, których im brakowało na co dzień. Dopełniali się idealnie.
Mogła sobie mówić o tym, że chciałaby być w Slytherinie. Dlaczego miałaby nie chcieć? Dziecięce marzenie, czysta krew, inteligencja i przebiegłość, najlepszy przyjaciel… Ale mówić to jedno, natomiast mieć tą cholerną, gryfońską odwagę i to zrobić, to drugie.
Co poczułem, gdy wtedy weszła na Wielką Salę w szatach Slytherinu, minęła stół Gryfonów i usiadła obok Draco?
Podziw. Nigdy nie był emocją, którą okazywałem dumnie. Właściwie, nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek go okazał. Ale w tamtej jednej chwili go czułem i, z nietypowym dla mnie oniemieniem, umiałem tylko skinąć głową. Podziw był dla mnie stanem, w którym ktoś przejawia cechę, której pragniesz, ale tak trudno jest ci ją zdobyć. Nie byłem tchórzem, ale czy, z drugiej strony, odważyłbym się po prostu ogłosić przy około 450 osobach, że od dzisiaj jestem opiekunem Gryffindoru? Nie sądzę.
Duma. Nawet nie była pod moją opieką, to znaczy później już tak, ale zanim zorientowałem się, o co dokładnie chodzi nie umiałem wyzbyć się tego uczucia, że dziewczyna, którą sam zakwalifikowałem do swojego Domu sześć lat wcześniej właśnie do niego zmierza ze słowami: „Już na zawsze w swoim Domu” wypisanymi na czole i sprawia, że kolejny raz czuję, że się nie pomyliłem. Duma z siebie i z niej. Ja dobrze trafiłem. Ona była, znów, cholernie, gryfońsko odważna. I była w moim Domu.
Mała cząsteczka złośliwości. Której wyzbyć się nie umiałem. W końcu, tak jakby, choć nie fizycznie, czy osobiście, podebrałem Minervie najzdolniejszą czarownicę epoki.
Radość. Błaha, ale jednak. W końcu mogłem sprawiedliwie przyznawać punkty swojemu Domowi. Nareszcie nie za głupotę uczniów pozostałych Domów, tylko za inteligencję uczennicy Domu Węża.
Nie chciałem jej wykorzystywać. Nie umiałem znieść myśli, że może, jakimś nieznanym mi sposobem, sam zainicjowałem to, co się stało. Jakimś gestem, słowem… nie… to nie byłem ja. To była ona.
Pozwoliłem jej na to, żeby mnie kochała.
I nie umiałem wyzbyć się przeczucia, że to, co robiłem było naprawdę bezinteresowne.
Ale czy… Czy coś czułem…? Bo przecież ja… przecież ja nie czuję…
Nie czuję…
Jednak, jak mogłem zignorować swój strach, który bezowocnie próbowałem ignorować, gdy wypełniała tajemnicze Zadanie. Włóczyłem się po zamku jeszcze wolniej i przerażająco niż wcześniej. Pierwszoroczni zapewne zastanawiali się, jak to było możliwe.
Ale ja się po prostu bałem. Czego? Czego może bać się bezduszny, bezuczuciowy Śmierciożerca, będący podwójnym szpiegiem?
Że straci jedyną osobę, którą kiedykolwiek do siebie dopuścił? Że straci szansę na wypowiedzenie słów, które nigdy nie wyszły z jego ust? Że straci szanse na coś, co być może nigdy nie było mu pisane? Ale gdyby ona wtedy nie wróciła, nigdy bym się nie dowiedział. Teraz ciągle jestem w grze. Ciągle mam szansę, na wyciągnięcie karty z odpowiedziami na pytanie tak nieznośne i tak męczące, że nie raz, tak jak ona, myślałem o głębokim basenie w Łazience Prefektów, czy nie zabraniu różdżki do Zakazanego Lasu.
I to zdawał się być minus posiadania umiejętności magii ręcznej, czy bezróżdżkowej, jak ją częściej nazywałem. W ostatnim przypływie świadomości każdy walczy o przetrwanie.
Popełnienie samobójstwa nie załatwia spraw. Jest oznaką tchórzostwa, na pewno, ale zostawia więcej pytań niż odpowiedzi.
Teraz poczułem, że coś mnie trzyma przy tym podarunku, jakim jest życie. Ona mnie tu trzyma. A może dokładniej niechęć do jej łez. Pragnienie, by słone łzy nigdy już nie poleciały z jej przepięknych oczu. Czy to był mój słaby punkt? Zapewne. Ale czy to znaczyło, że coś do niej czuję…?
Z wielkim zaskoczeniem, odrazą do siebie i dziwnie przerażającym uśmiechem oraz tym szalonym śmiechem, rozbrzmiewającym w mojej głowie, próbującym zagłuszyć to jak bardzo musiało mi paść na mózg, żeby coś takiego przyznać, odpowiadam sobie w głowie na to pytanie.
Niewykluczone, do cholery jasnej!!! Niewykluczone…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz