9. Magia wyznania
- Jeżeli
chodzi o sprawy ważniejsze…- powiedział znudzonym głosem.- Podjąłem decyzję w
sprawie Turnieju Trójmagicznego…
Profesor Snape
nie był jedyną osobą, która nie lubiła tych spotkań. Wszyscy wyglądali na
zniecierpliwionych i podirytowanych. Chcieli jak najszybciej to zakończyć.
Jednak, gdy opiekun Slytherinu wspomniał o Turnieju, w oczach większości można
było przyuważyć śmiały błysk.
- Zgłaszam
się!- można było usłyszeć z końca pokoju wspólnego. Wszyscy popatrzyli po
sobie.
- „Podjąłem
decyzję”, panie Golthic, oznacza, że WYBRAŁEM osobę reprezentującą nasz Dom.
Czy trzeba wam tłumaczyć słowo po słowie, tłumoki?!- krzyknął.
Wszyscy się
zamknęli.
Spojrzałam na
Drako. Marzył o tym odkąd pamiętam. Poczułam się winna i radość mnie opuściła.
Spuściłam
ostrożnie wzrok, żeby nie oglądać jego podekscytowanej miny. Stał obok mnie i
obejmował mnie w pasie.
- Decyzja była
dość prosta, w zasadzie trwało to ułamek sekundy. Claudia Madelstone.- jednym
ruchem ręki od niechcenia wskazał na mnie.
Drako podniósł
oczy. Był zawiedziony. Przez chwilę w pokoju panowała cisza, ale po chwili
rozległy się oklaski i poczułam ciepłą dłoń na ramieniu.
Odwróciłam się
i zobaczyłam uśmiechniętą Lettice. Odpowiedziałam jej tym samym. Drako
niespodziewanie przytulił mnie do siebie. Wiedział, o czym myślałam.
- Wolę nie
brać udziału w Turnieju i mieć cię w Slytherinie, niż konkurować z tobą,
reprezentującą Gryffindor.- szeptał mi do ucha, zasłonięty moimi włosami.
Uśmiechnęłam
się i pocałowałam go na przeprosiny w policzek.
- Data
rozpoczęcia Turnieju została wyznaczona na drugi tydzień marca. Dla
nieumiejących liczyć, dwa tygodnie po waszym powrocie z Wymiany.- parę osób
dostało olśnienia po tym jakże skomplikowanym działaniu matematycznym.- Jeśli
chodzi o samą Wymianę, wyjeżdżacie w TEN poniedziałek, jakby jeszcze ktoś nie
wiedział, godzinę po śniadaniu. Zrozumiał pan wszystko, panie Golthic?-
popatrzył na chłopaka. Ten nieśmiało kiwnął głową.- Wspaniale. To wszystko na
dziś. Zapraszam, panno Madelstone.- spojrzał na mnie i opuścił pokój wspólny.
Podążyłam za
nim tłumacząc szybko Drako, że szlaban zaczyna mi się trochę wcześniej.
Zwolnił, żebym
mogła go dogonić.
- Ach te cytrusy…- zaciągnęłam się.
Otworzył drzwi
do swojego tajnego, prywatnego laboratorium i weszliśmy do środka. Na stoliku
leżały już przygotowane teczki z esejami i wypracowaniami do sprawdzania.
Zielona, czerwona, niebieska i żółta.
- Nie licz na
to, że wyjdziesz stąd jeszcze dziś.- mruknął.- Liczyłbym raczej na czwartą,
może trzecią nad ranem.- zasiadł na swoim fotelu, który zastąpił dotychczasowo
stojące przy stoliku krzesło.
Spojrzałam
na niego.
- Nigdzie mi
się nie spieszy, profesorze.- odpowiedziałam pogodnie.
Uśmiechnął się
lekko.
- Co jest
przedmiotem mojej dzisiejszej praktyki?- zapytałam i w gotowości podwinęłam
rękawy niesfornej szaty.
W momencie,
gdy schylałam się, aby podnieść gumkę do włosów, która wypadła mi z kieszeni,
poczułam gwałtowny, silny ból.
Złapałam się
za to miejsce na plecach, próbując je rozmasować.
Wciągnęłam
gwałtownie powietrze i odeszła mi władza z nóg.
Snape,
wybudzony moim syknięciem ze swoich chwilowych rozważań, spotkał mój wzrok
szukający jego i rzucił się, żeby mnie złapać.
Zdążył. Jakieś
dziesięć centymetrów nad ziemią poczułam jego dłonie na swojej głowie i
ramionach.
Ułożył mnie na
ziemi i zniknął w swoich kwaterach. Gdy wrócił, miał w dłoni słoiczek ze
znajomo wyglądającą maścią. Postawił ją na stoliku, a mnie podniósł do pozycji
siedzącej. Spróbowałam wstać. Udało mi się uklęknąć. Piekielny ból powrócił.
Powiedziałabym, że ze zdwojoną siłą, gdyby coś jeszcze silniejszego było
możliwe od tego, co było wcześniej..
Usiadłam na
piętach o zaczęłam bez słowa rozpinać swoją szatę. On w tym czasie podsunął mi
pod nos szklankę z eliksirem wzmacniający i przeciwbólowym. Odłożyłam szatę i
zaczęłam pić ciepłe, zmieszane płyny.
Snape nie
marnując czasu podciągnął moją zieloną bluzkę i ostrożnie, swoimi cudnie
chłodnymi i długimi palcami zaczął rozprowadzać maść po ranach. Starannie omijał
miejsce zapięcia stanika. Cała czynność trwała dłużej niż poprzednio. Nie
przypominam sobie przyjemniejszego dotyku kogokolwiek.
Gdy oderwał
ode mnie swoje ręce, westchnęłam niezadowolona, że skończył tak szybko, choć
nie powinnam była tego robić.
Maść
momentalnie się wchłonęła. Obciągnęłam bluzkę, ale nie założyłam z powrotem
szat. Maść rozgrzewała mnie i zaczęło mi się robić gorąco. Jeszcze kilka sekund
i znów mogłam cieszyć się brakiem jakiegokolwiek bólu.
Wstałam z
kolan.
Obserwował
mnie znad zlewu, gdzie mył ręce.
- Dziękuję.-
szepnęłam, zdając sobie sprawę z tego, że mówię to już parę nasty raz do tej
samej osoby w przeciągu kilku dni.
- Bogowie! Czy
ty znasz inne słowa?!- przewrócił oczami.
Roześmiałam
się. Snape sprawił, że się roześmiałam!!! Czy to do końca normalne i legalne
śmiać się ze słów profesora Snape’a…?
- Jeszcze
„przepraszam” i „proszę”.- odpowiedziałam nadal chichotając.- Te podstawowe
trzy w zupełności mi wystarczają.- dodałam.
- Nie znam ani
jednego z nich i też sobie radzę.- odrzekł poważnie i wrócił na swoje miejsce,
gdzie wyciągnął prace z niebieskiej teczki Ravenclaw.- Na dziś specjalne
zamówienie od profesora Dumbledora. Eliksir Ridikuskus.- wytłumaczył.-
Zarezerwowałem więcej czasu z uwagi na jego śmiertelnie rozweselające opary,
które mogę cię rozkojarzyć.- dodał. Ucieszyłam się w duchu, że pamiętał, aby
mówić do mnie po imieniu.- Mam jednak nadzieję, że tak się nie stanie.
- Ja także.
Osobiście uważam, że jego opary mają silniejsze działanie niż sam eliksir, nie
sądzi pan?- zerknęłam na niego w drodze po składniki.
- Rzeczywiście,
masz rację.- odpowiedział niby od niechcenia.
Wczytał się w
jedno z wypracowań. W czasie, gdy ja nalewałam dopiero odpowiednią ilość wody,
on po poskreślaniu prawie wszystkiego na czerwono, zabierał się już do
następnego.
- Skoro będzie
to tak długo trwało, ma pan zamiar zostać tu przez cały ten czas?- zadałam
pytanie.
Podniósł głowę
trochę zdziwiony.
- Nie zostawię
cię samej w swoim laboratorium, po za tym, muszę nadzorować twoją pracę non
stop przez przynajmniej pierwsze 30 godzin. Skoro jednak wiem już, jak
pracujesz, bo codziennie mamy lekcje, myślę, że ograniczymy tą liczbę do
dwudziestu.- odpowiedział wyczerpująco.
Pomyślałam
przez chwilę i wrzuciłam pierwszy składnik.
- Nie
zastanawiał się pan nigdy, kto jest wśród uczniów najbardziej szanowanym
profesorem?- praca w ciszy męczyła mnie. Chciałam porozmawiać z kimś
inteligentnym.
- A po cóż
byłyby mi takie rozważania, panno Madelstone?- powiedział nie przerywając
czytania.
- Analizując
wszystko po kolei, łatwo i szybko można dojść do tego, że jest pan na szczycie
tej listy.- kontynuowałam.
- W co ty
pogrywasz?- spojrzał w moje oczy swoją bezdenną otchłanią.
- Po prostu
ciekawe jest to, że restrykcyjne metody wychowawcze budzą podziw i, choć
mniejszą sympatię, to większy szacunek.
- Nie widzę w
tym nic interesującego.- wzruszył nieznacznie ramionami.
- Ilu uczniów
mówiło panu, że pana szanuje?- mówiłam jak w transie.
- Nie
przypominam sobie takiej sytuacji, żeby ktokolwiek rozmawiał ze mną z własnej
woli.- olśniło go nagle. Nie dość, że wyznał mi niewygodną prawdę, to zauważył,
że właśnie próbują nawiązać z nim dialog.
- Więc,
chciałabym, żeby pan wiedział, że ja pana szanuję. Może pan mówić różne rzeczy
i wzbudzać nienawiść do swojej osoby, ale mnie nigdy pan do tego nie przekona.
- Co chcesz
przez to powiedzieć?- wyraźnie go zainteresowałam.
- Żeby
przestał pan kazać pracować mi w ciszy i zgodził się na umiarkowaną w tematach
oraz inteligentną rozmowę ze mną, gdyż nie znajduję w swoim otoczeniu osoby
równie nadającej się do tego zadania, co pan.
Zamyślił się.
- Wracaj do
pracy…- wywrócił oczami i powiedział zrezygnowanym głosem.
- Cóż, może
innym razem…- uśmiechnęłam się, wzruszyłam ramionami i kontynuowałam
przyrządzanie eliksiru.
Po paru
godzina cały Ravenclaw był już sprawdzony i byłem aktualnie w połowie
Hufflepuffu.
Kątem oka
zauważyłem, że Claudia dostawia do wysepki mały taboret, który wcześniej stał
przy zlewie. Następnie podeszła nieśmiało do regału z przeróżnymi książkami.
Domyśliłem się, że jest w momencie, w którym musi poczekać 3 godziny, żeby
dodać kolejny składnik.
- Mogę?-
zapytała, gdy zauważyła, że ją obserwuję, patrząc na moją małą biblioteczkę.
- Skoro
musisz…- odrzekłem podirytowany ewidentnym brakiem wiedzy jednego z Puchonów.
Przyjrzała się
uważnie każdej z książek. Byłem szczerze ciekawy, którą wybierze.
- A niech ją szlag!!!- wrzasnęły moje myśli,
gdy wybrała moją ulubioną książkę. Oczywiście moja twarz nie dała po sobie
poznać moich emocji.
„Ars Habentis
Maleficia”, co w znaczeniu dosłownym znaczy: „Sztuka Czarnoksięstwa”.
Spojrzała na
mnie ukradkiem i usiadła na swoim miejscu.
Jestem pewien,
że czuła na sobie moje palące spojrzenie.
- Nigdy nie
zaszkodzi wiedzieć trochę więcej przed kolejnym spotkaniem z Czarnym Panem, nie
uważa pan, profesorze?- odezwała się wiedząc, że nie powinna czytać takich
książek i to już zdecydowanie nie wtedy, gdy znajdowała się pod moją opieką.
Nie
odpowiedziałem. W zasadzie nie wiedziałem, co mogę jej powiedzieć. Mogłem, albo
przyznać jej rację i dać jej poparcie, co byłoby nierozsądne w tej sytuacji,
albo wstać, wyrwać książkę z rąk i ją skrzywdzić.
Cóż, w
zasadzie w dalszym ciągu nie rozumiem, dlaczego nie wybrałem tej drugiej opcji,
a zamiast tego okazałem słabość.
- Co się ze mną dzieje…?- pytałem sam siebie
przyglądając się, jak jej rude włosy falują lekko, a na jej twarz wypływa
rumieniec.
Wiedziała, że
ją obserwuję.
- Gdy czytałam
tą książkę ostatnim razem, nie mogłam przebrnąć już przez szósty rozdział.-
zaczęła uroczo uśmiechnięta.
Zachichotała i
wtedy do mnie też dotarły pierwsze toksycznie śmiecho- twórcze opary
Ridikuskus.
- Weź się w
garść, Madelstone!!!- warknąłem do niej zirytowany jej śmiechem.
Oprzytomniała.
Zawstydziła się, kolejny rumieniec oblał jej twarz. Przestała się śmiać. W jej
oczach pojawiły się łzy. Widziałem dokładnie każdą z nich. Gorzko- słone łzy
rudowłosej piękności.
Dopiero wtedy
zrozumiałem, że uodporniła się na te opary tak samo jak ja. Płacz nie był
spowodowany szczęściem, tylko moją przyganą. Ale jeśli nie śmiała się pod
wpływem eliksiru, to pod wpływem czego, w takim razie?
- Idiota…- moje myśli skomentowały całą
sytuację.
Nie mam
pojęcia jakie magiczne działania podniosły mnie wtedy z fotela, ale chwilę
później stałem już obok niej.
Próbowałem
odnaleźć jej magnetyczne oczy.
Chciałem
ratować sytuację, naprawdę. Nie umiałem wytłumaczyć, dlaczego, ale pewna część
mnie mówiła, że jestem winny. I choć nienawidziłem tego uczucia, odezwałem się.
- Widziałaś
kiedyś Feniksa?- zapytałem granicząc z szeptem. Spojrzała na mnie zdziwiona.
Oczy były wilgotne, źrenice rozszerzone. Bałem przyznać się w sobie w duchu do
tego, jaki wniosek wysnułem.- Ma czerwono rude upierzenie, najczęściej. Gdy
nadchodzi czas, staje w płomieniach, ale już chwilę później odradza się ze
swoich popiołów.- nie spuszczałem z niej wzroku. Siedziała zaledwie dziesięć
centymetrów ode mnie. Tak blisko…- Niektórzy twierdzą, że z każdymi
narodzeniami jest odważniejszy, wytrwalszy, silniejszy.- zapauzowałem.
Rozchyliła lekko usta i otarła mokre miejsca wokół swoich oczu.- Jednak
najbardziej niesamowitą rzeczą jest fakt, że jego łzy uzdrawiają. Łzy Feniksa.
Są tak pożądaną rzeczą w świecie magicznym. A tak niewielu myśli o tym, że łzy
są uosobieniem bólu, a nie cudownej pomocy i uzdrowienia.
Zamrugała parę
razy.
- Mam
zrozumieć, że porównuje mnie pan do Feniksa?- odezwała się nie do końca
wiedząc, co myśleć.
- Każdy w
Hogwardzie wie, kim jesteś. Kogokolwiek byś nie zapytała. Wszyscy cię
podziwiają, w pokoju nauczycielskim rozmowy o tobie nie ustają.- Dlaczego jej o
tym mówiłem, do cholery?!!!- Nie schodzisz z języków, jednak wielu tylko czeka
na to, aż się pomylisz, aż podwinie ci się noga, Claudio.- zaskoczyło mnie to,
gdy usłyszałem jej imię wychodzące z moich ust.
Uśmiechnęła się.
Ją też to zaskoczyło.
- Doskonale
zdaję sobie z tego sprawę, że również pan na to czeka, profesorze.-
zasugerowała.
- Czekałem.-
poprawiłem ją.- Dopóki pewien bardzo uparty i wpływowy czarodziej nie kazał
przyjąć mi ciebie na praktyki.- uśmiechnęła się jeszcze bardziej. Osiągałem
swój cel poprawienia jej humoru. Tylko od kiedy ja sobie, cholera, takie cele
stawiałem?!!!- Skoro muszę dopuszczać do siebie taką opcję, że ukończysz moje
praktyki z wynikiem pozytywnym, nie mogę pozwolić, żeby coś ci się nieudało w
szkole, na moich lekcjach. Odpowiadam za ciebie.- wytłumaczyłem.
- Ile osób
ukończyło u pana praktyki, profesorze?
Na mojej
twarzy pojawił się usatysfakcjonowany uśmieszek, w zasadzie taki sam jak na
jej.
- Ani jedna.-
odsunąłem się od niej, ale wstała i podeszła do mnie.- Rozumiem, że chcesz być
pierwsza.- uniosłem prawą brew oczekując odpowiedzi.
- I ostatnia.-
uzupełniła trochę zarumieniona, trochę zawstydzona i trochę pewniejsza siebie.
Niespodziewanie
dotknęła mojej ręki w miejscu pomiędzy nadgarstkiem, a łokciem. Wzdrygnąłem
się, ale nie odsunąłem. Jej dotyk był delikatny. Czułem jej ciepło przez
materiał swoich szat. Mój wcześniejszy „wniosek” znów napłynął mi do głowy jako
główna myśl.
Uśmiechnęła
się lekko i opuściła dłoń, wiedząc, że już się nie cofnę.
- Była pan
kiedyś na Wieży Astrologicznej, profesorze?- zapytała.- Wiem, głupie pytanie,
na pewno pan był.- odpowiedziała za mnie.- Nigdy nie chciałam uwierzyć w to, że
fusy z herbaty mogą przepowiedzieć przyszłość, że ktokolwiek może ją znać, że w
ogóle istnieje sposób, aby dowiedzieć się o tym, co nas czeka.- spuściła wzrok
i podeszła do regału z książkami. Zdecydowanym ruchem wyciągnęła jedną z nich,
za szybko, żebym mógł zobaczyć tytuł.- Trwało to dość długo, aż pewnego dnia,
roztrzęsiona listem od rodziców, że moja babcia nie żyje, wspięłam się na tę
właśnie Wieżę, szukając odosobnienia. To było na początku czwartego roku.
Czułam się zdradzona i skrzywdzona. Nie wiedziałam, dlaczego, ale poczułam, że
moi przyjaciele mnie nie zrozumieją. Babcia była najważniejszą osobą w moim
życiu. Wyobrażałam sobie życie bez każdego, tylko nie bez niej i nagle została
mi zabrana, a ja nie mogłam się z nią nawet pożegnać, powiedzieć ostatniego
„kocham cię”.- w jej oczach zbierały się łzy na wspomnienie tamtego wydarzenia.
Odpędziła je od siebie jednym ruchem ręki.- To była noc, środek nocy.-
poprawiła się, chcąc być jak najbardziej dokładną.- To nie był mój pierwszy raz
na Wieży, jednak pierwszy w samotności, przynajmniej tak z początku mi się
wydawało. Płakałam, nie będę ukrywać, że tak. Spojrzałam w niebo i zobaczyłam
coś niesamowitego. Jedna z gwiazd świeciła mocniej niż pozostałe. Nigdy
wcześniej jej nie widziałam. Po wyjęciu takiej oto książki, dostałam
olśnienia.- podała mi wcześniej wyjętą książkę.- Proszę otworzyć na 67,
profesorze.- poprosiła, a ja wykonałem to automatycznie.
„Jowisz-
planeta szczęścia”- widniała nazwa rozdziału w książce do Astrologii
Zaawansowanej.
- Doskonale
pamiętam, co wtedy pomyślałam.- uśmiechnęła się melancholijnie.- „Osoba, którą
teraz spotkasz jako pierwszą, będzie jedyną, która zawsze się zrozumie.”. Proszę
się nie śmiać, profesorze, ale tak właśnie pomyślałam.- zwróciła się do mnie,
choć daleko było mi do stanu, w którym mógł wymóc na sobie uśmiech.-
Wiedziałam, że to znak od babci, że to ona wysłała mi tą myśl.- spojrzała na
mnie.- Gdy odwróciłam się od gwiazd, chcąc wrócić do pokoju wspólnego
Gryffindoru, zobaczyłam kogoś stojącego pod ścianą, obserwującego mnie.
Zastanowiłam się, jak to możliwe, że wcześniej go nie zauważyłam.
Szczerze
zaciekawiła mnie opowieścią.
- Tą osobą był Drako Malfoy.- wyznała ledwo
słyszalnym szeptem.- Okazało się, że też dostał list. Tamtego dnia „zmarł” jego
ojciec chrzestny.- dokończyła.
Wzdrygnąłem
się.
- Obawiam się,
że musiał cię oszukać, co do powodu pobytu w tamtym miejscu.
- Słowo
„zmarł” nie było użyte przeze mnie dosłownie, profesorze.- zbliżyła się do mnie
niebezpiecznie blisko.- To był dzień, w którym ofiarował pan swoją duszę
Voldemortowi. To był dzień, w którym Drako stał się Śmierciożercą, gdy
zaprzedał się diabłu.- wysyczała ostatnie zdanie. Było przepełnione jadem i
nienawiścią do tamtego wydarzenia.
Nie mogłem
wydusić z siebie słowa. Jej bliskość paliła mnie. Chciałem ją jednocześnie
odepchnąć, jak i przysunąć jeszcze bliżej.
- To ja jestem
jego ojcem chrzestnym.- wyszeptały onieśmielony, co w nigdy wcześniej mi się
nie zdarzyło.
- Ależ
doskonale o tym wiem, profesorze.- odpowiedziała uśmiechnięta.- Ja i Drako
zbliżyliśmy się do siebie tamtego dnia. Z konkurujących ze sobą przedstawicieli
pałających do siebie nienawiścią Domów, staliśmy się przyjaciółmi.-
kontynuowała.- Cóż, można więc powiedzieć, że dosłownie ból nas uzdrowił.
Znaleźliśmy w nim ukojenie i wspólny język. W pewnym momencie nasze łzy
mieszały się ze sobą. Nie wróciliśmy tamtej nocy do swoich pokoi. Byliśmy tam
razem, na Wieży Astrologicznej, mówiąc sobie o wszystkim, co nas boli, czego
się boimy. Odkryliśmy siebie na nowo, innych, wrażliwszych i bezsilnych siebie.
Takich, jakich nikt nie znał. Poznałam jego sekrety. Byłam jedyną osobą, która
wiedziała o jego krzywoprzysięstwie. Nawet jego rodzice nie zdawali sobie z
tego, że ich syn oszukał samego diabła.
- Od tamtego
dnia byliście nierozłączni, co oburzyło większość Ślizgonów.- dodałem, nie
zdając sobie sprawy z tego, że pamiętam ten dzień dokładniej niż bym chciał.
- Ale
powiedzmy sobie szczerze, co nas NIE oburza, profesorze?- zaśmiała się lekko w
wyraźnie lepszym humorze.- Przecież połowa była gotowa zabić, żeby pójść na
Turniej.
- Spotkali się
z niemiłą niespodzianką.
- Dla kogo
niemiłą…- nie skończyła, tylko uśmiechnęła się słodko, patrząc w moje oczy.
- Zaraz, zaraz…! „Słodko”???!!! Na bogów,
Severusie, to ty znasz takie słowa?! Nie wiedziałem…
Minęło parę
godzin. Obserwowałem ją, siedząc w fotelu, najpierw czytającą książkę, później
dalej przyrządzającą eliksir. Nie byłem w stanie przeczytać już żadnego
wypracowania. Skończyła równo dziesięć po trzeciej. Kazałem jej iść, rzucając
zaklęcie sprzątające. Eliksir? Idealny, jak zawsze. Nic dodać, nic ująć.
Przy drzwiach
odwróciła się do mnie.
- Rozmowy ze
mną chyba jednak tak bardzo nie bolą, prawda, profesorze?- rzuciła uśmiechnięta
pytanie i nie oczekując na odpowiedź zniknęła w ciemnym korytarzu, zamykając
wcześniej cicho drzwi.
Zostawiła mnie
z moimi przemyśleniami. I tym irytującym wnioskiem z dzisiejszej lekcji.
- Kiedy ona stała się kobietą, Severusie?
Piękną, intrygującą kobietą…- z przerażeniem stwierdziłem, że coraz częściej
zadaję sobie pytania bez istniejącej odpowiedzi.