21. Inicjacja cz. I
Gdy się obudziłem, nie było jej już w łóżku. Byłem
więc pewien, że poszła do swojego dormitorium.
Zasadniczo, zastanawiałem się, co właściwie
zdarzyło się poprzedniej nocy. Od kiedy to ja NIE wykorzystywałem inny ludzi?
Ludzi… Ona nie była zwykłym człowiekiem. Ona była kobietą, a ja miałem szacunek
do kobiet. To mogło by wyjaśnić, dlaczego jej nie wykorzystałem. Ale, dlaczego,
do kurwy nędzy, powiedziałem, że jest dla mnie ważna? Już nie wspominając, że
chyba powiedziałem „cholernie”. Ale nie było najgorsze to, że to powiedziałem,
tylko, że poczułem.
Zwlekłem się z łóżka w celu wzięcia prysznica, co
nastąpiło parę minut później. Wcześniej nie wiedziałem, że ma to jakiekolwiek
znaczenie, ale teraz nie mogłem przestać używać mydła cytrusowo- miętowego.
Podczas mycia włosów doszedłem do wniosku, że sam
powinienem być sobie wdzięczny za to, co mnie spotkało. W końcu to ja dałem jej
półroczny szlaban, który później zmienił się w coś trochę na innych zasadach.
Ostatecznie nasze misje doprowadziły do tego, że zaczęliśmy się troszczyć i
martwić o siebie nawzajem. I szczerze przed sobą przyznaję, że czułem, że ją
lubię, chociaż nikogo wcześniej nie lubiłem. Jak mogłem jej wtedy nie uratować
przed psycholem, który ją dusił? To znaczy, pomijając to, że to my napadliśmy
na ich wioskę. „Jedyna zasada” istniała, ale jak mógłbym ją zastosować w
odniesieniu do niej? Obelgi Dumbledor’a bym zniósł, wrzaski Minerwy też,
chłostę od Zakonu także. Ale jak mógłbym znieść napis: „Spoczywaj w pokoju” na
jej nagrobku. To byłaby największa kara. Nie mogłem na to pozwolić i nie
pozwoliłem.
Wygrzebałem się w końcu z kabiny prysznicowej,
zauważając, że zabrało mi to więcej czasu niż zwykle i z przekonaniem
przyznałem, że za dużo myślę.
Zawinąłem ręcznik wokół bioder i wyszedłem tak do
sypialni. Tam ubrałem tradycyjnie czarną bieliznę, czarne spodnie, czarną
koszulę, czarny surdut i czarną szatę, zapinaną srebrną broszką w kształcie
węża z zielonym okiem. To był jedyny kolor w swoim życiu na jaki sobie
pozwalałem. Uśmiechnąłem się bezwiednie, gdy zauważyłem, że nawet kolor
szmaragdu w oku węża nie jest tak głęboki i szlachetny jak zieleń jej oczu. Nie
mógłbym znieść widoku jej gasnących oczu. Myśli, że nigdy jej nie zobaczę.
Widoku jej śmierci. Dobrze, że ją uratowałem.
Pamiętałem, jak mnie denerwowała jej obecność. Gdy
od sześciu lat wchodziła do Sali Eliksirów w gryfońskich szatach. Gdy siadała w
ostatniej ławce i z iskierkami w oczach studiowała przepis, zapisany na tablicy
lub podany w książce. Gdy kroiła składniki świat wokół niej nie istniał,
wiedziałem to. Jej jedyną miłością były Eliksiry, mimo tego, że widziałem ja na
zajęciach Zaklęć, Transmutacji, czy Obrony Przed Czerną Magią. Wykonywała
polecenia chętnie i poprawnie lub nawet wybitnie, ale tylko na Eliksirach w jej
oczach błyszczała pasja.
Sadzałem ją z Draconem, żeby jej uprzykrzyć życie,
a jemu pomóc zdobyć narzeczoną. Nie, żebym miał w zwyczaju pomagać, ale było to
obowiązek ojca chrzestnego. Chrzanić to, że właśnie jestem na dobrej drodze,
żeby zabrać mu jedyną osobę, którą kocha. Nigdy tego nie pokazałem, ale
wściekłem się, gdy na początku czwartego roku, po tym jak Draco zabił swoją
babcię, Druellę Black, zaprzyjaźnili się. Zmienili się nawzajem pod swoim
wpływem.
Zakląłem cicho, gdy zorientowałem się, że zmarnowałem
pół minuty na bezczynne gapienie się w ścianę i rozmyślanie nad czymś, czego i
tak nie da się cofnąć. Czego bym nawet nie chciał cofnąć. Już chciałem wyjść do
laboratorium, ale mój umysł zajęła kolejna myśl.
Przyjechała do Hogwartu w wieku dwunastu lat. Była
małą dziewczynką. Od kiedy mnie więc kochała? Musiałem zapytać. Nie mogłem się
jej podobać na pierwszym roku, ani drugim. Więc, kiedy się to zaczęło?
Otworzyłem z rozmachem drzwi do laboratorium i ze
zdziwieniem odkryłem, że siedzi tam, pochylona nad kociołkiem, mieszając. Tym
razem ani trochę nie zareagowała na moje wejście. Wydawało mi się, że już się
przyzwyczaiła do tego, że moje wejścia są nagłe o gwałtowne.
Była przebrana w codzienne rzeczy, nie było ani
śladu po sukience, czy szpilkach. Miała na sobie jasne jeansy, zieloną bluzkę,
a na to futrzaną kamizelkę i codzienną szatę Slytherinu. Na nogach jasno
brązowe kozaczki. Włosy zaplecione w warkocz i zawiązane na końcu czerwoną
wstążką. Pracowała nad jakimś eliksirem. Tak, powinienem być na nią wściekły,
że robi coś bez mojego pozwolenia, ale zdrowy rozsądek podpowiedział mi, żebym
najpierw zapytał, co robi, a potem ewentualnie ochrzanił przy braku
racjonalnych wyjaśnień.
Zrobiłem parę kroków i znalazłem się za nią.
Nachyliłem się ponad jej ramieniem, aby po zapachu rozpoznać miksturę.
Wciągnąłem nosem powietrze, ale poczułem tylko zapach Claudii. Oszałamiającą
woń czerwonych róż.
- Co robisz?- zapytałem zdesperowany by dowiedzieć
się, dlaczego robi coś bez mojej zgody.
- Veritaserum.- odparła jednym słowem, nie
przerywając mieszania.
Była bardzo skupiona, a sam nie lubiłem, gdy ktoś
przeszkadzał mi w pracy, więc usiadłem przy stoliku i czekałem aż będzie mogła
rozmawiać.
Do śniadania mieliśmy jeszcze około pół godziny,
więc zastanawiałem się, o której musiała się zerwać z łóżka, żeby zdążyć pójść
do siebie, wykąpać się, włącznie z myciem i suszeniem swoich bardzo długich
włosów i jeszcze przyjść z powrotem i zajęciem się eliksirem.
Veritaserum… Sam kazałem jej go przyrządzić.
Później, co do mnie wcale nie podobne, zmieniłem zdanie, by mogła pojechać na
święta do domu. Czy podświadomie chciałem, żeby pożegnała się z rodziną przed
wojną? Prawdopodobnie tak.
Ale ona sama podjęła decyzję. Nie jechała. I nawet
musiałem przyznać, że ją rozumiałem. Dlaczego miałaby chcieć siedzieć pomiędzy,
prawdopodobnie szczęśliwymi i śmiejącymi się, bliskimi, zastanawiając się
jednocześnie, czy dożyje kolejnego spotkania. Zbliżała się wojna, każdy o tym
wiedział. Ona i ja aż do bólu zdawaliśmy sobie z tego sprawę. Gdyby Voldemort
nie miał zamiaru uderzyć w przeciągu następnych dwóch miesięcy, nie chciałby
zrekrutować jej tak szybko, bez względu na jej urok osobisty, talenty, czy
spryt, przebiegłość i elokwencję oraz inteligencję.
Inicjacja. Miała nastąpić już dziś.
Przyglądałem się jej badawczo. Moje zamiary
sprawdzenia jakiegoś wypracowania Gryfona i poprawienia sobie humoru spełzły na
niczym. Patrzyłem na nią i czułem się szczęśliwy i smutny za razem.
W pewnym momencie gwałtownie odwróciła głowę w
moją stronę i uśmiechnęła się słabo.
- Myślisz o Inicjacji, prawda?- zapytała, gdy
przestała mieszać.
- Byłaś w mojej głowie?!- wzburzyłem się
niepotrzebnie.
- Patrzysz się na mnie od piętnastu minut, a twój
wzrok woła o pomstę do nieba. Nie muszę czytać ci w myślach, żeby wiedzieć, o
czym myślisz.- wytłumaczyła, a mój lekki gniew całkowicie zniknął.
- Masz rację.- odpowiedziałem.- Wiedziałem, że to
nieuniknione, jednak nie chciałem, żeby cię to spotkało.
- Wiem.- odszepnęła i powróciła do krojenia
kolejnego składnika. Następnie powoli go dodała do kociołka. Ten cicho zasyczał
i buchnął odrobiną niebieskiej pary w kształcie kuli.
Podeszła do mnie i usiadła na kolanach.
Bezwiednie odgarnąłem jej z twarzy kosmyk włosów,
który wydostał się z uczesania.
- Wiem, że tego nie chciałeś.- powiedziała.- Ja
też nie, ale może tak właśnie powinno być.
Prychnąłem. Tak powinno być? Cóż za głupota…
- Powinnaś być beztroską osiemnastolatką, cieszącą
się życiem i ogromnym powodzeniem u osobników płci przeciwnej, a nie kochanką
swojego Mistrza Eliksirów, zastanawiającą się, czy słowa, które zaraz wypowie
będą podpisem na jej wyroku śmierci, czy nie.- odrzekłem z przekonaniem i
wrodzonym sarkazmem.
Uśmiechnęła się. Dotknęła mojej skroni opuszkami
palców i nakreśliła drogę wzdłuż kości mojej szczęki, przyglądając mi się z
nieukrytym uwielbieniem. Tak szczerym, że nawet przez chwilę nie wątpiłem w to,
że jest prawdziwe.
- Jestem dorosła, Severusie i wiem, co robię.
Przynajmniej przez większość czasu wydaje mi się, że tak jest.- zachichotała
cicho.- I również przyznaję ci rację. Powinnam być beztroską osiemnastolatką,
cieszącą się życiem i ogromnym powodzeniem u osobników płci przeciwnej. I w
sekrecie ci powiem, że tak jest.- cmoknęła mnie w policzek.
Chciała wstać, ale nie pozwoliłem jej na to, ciągnąc
z powrotem na swoje kolana.
- A druga część?- zapytałem poważnie.
- Nie jestem kochanką Mistrza Eliksirów.-
odpowiedziała.- Jestem kochanką osoby, która kocham, a ona przez przypadek jest
Mistrzem Eliksirów.- ponownie się uśmiechnęła.- Jeśli chodzi o myślenie o
śmierci, nie myślę o niej często. Po za tym, nie za bardzo miałam możliwość
wyboru. To Zakon mnie wyznaczył. Mnie i Draco.- przepuściła między palcami moje
włosy i zaciągnęła się ich miętowym zapachem.
Promieniała. Dawno nie widziałem jej w takim
stanie. Moje zdziwienie tylko wzrosło, gdy przypomniałem sobie ponownie, że za
mniej więcej piętnaście godzin czeka ją Inicjacja.
- Mamy dzisiaj dobry humor, co?- uniosłem brew w
cynicznym uśmiechu, który jednocześnie ociekał szczerością.
Policzki jej zarumieniały.
- Ktoś mi wczoraj powiedział, że jestem dla niego
ważna.- wyjawiła powód swojego dobrego samopoczucia.
Poczułem, jak serce zabiło mi mocniej. Jak coś w
środku mnie pcha jednocześnie do przodu i do tyłu, a do tego kręci dookoła.
- Kiedy zacząłem ci się podobać?- zadałem kolejne
pytanie.
Jej policzki zaróżowiły się jeszcze bardziej, a
ona sama spuściła wzroku w dół. Zawstydziłem ją jak nigdy, ale musiałem poznać
odpowiedź. Gładziłem delikatnie tył jej głowy, zanurzając palce w jej miękkich
włosach.
- Pod koniec piątej klasy zauważyłam jak
wyrafinowane są ruchy twoich dłoni, gdy mieszasz eliksiry. Widziałam
zaangażowanie, ekscytację i pasję w twoich oczach na każdej lekcji. Na każdym
szlabanie, gdy coś warzyłeś.- przerwała na chwilę by zobaczyć, jak reaguję na
jej słowa, jednak jestem pewien, że nie mogła się w moim wyrazie twarzy
dopatrzyć niczego innego niż zainteresowania historią.- Najpierw to była czysta
fascynacja twoim profesjonalizmem, wiedzą i umiejętnościami, jednak z czasem
zauważyłam, że rzucam ci ukradkowe spojrzenia częściej niż pozwala na to
przyzwoitość. Trzy lub cztery szlabany, które od ciebie dostałam były przeze
mnie ustawione tylko po to, żeby cię obserwować i uczyć się od ciebie. Miałam
nieopanowaną chęć bycia w Eliksirach tak dobrą jak ty. Przez rok opracowałam
swoją poprawioną książkę z przepisami. W czerwcu, pół roku temu, tuż przed
końcem szóstego roku stwierdziłam, że w Eliksirach pociąga mnie coś, a raczej
ktoś jeszcze niż same one. I to byłeś ty. Trudno konkretnie powiedzieć, kiedy
to się zaczęło.- wyjaśniła do końca.
- Więc dlaczego jesteś z Draco?- nie umiałem sobie
darować tego pytania.
Zaśmiała się.
- Miesiąc temu nie sądziłam, że mam jakiekolwiek
szanse u kogoś tak zimnego, choć seksownego jak ty. I też nie podejrzewałam
siebie o odwagę wyznania miłości swojemu profesorowi.- wyznała szczerze.
Przygarnąłem ją do siebie i przytuliłem, nie
przestając gładzić twoich włosów.
- Wiem, że nigdy mi nie powiesz, że mnie kochasz.-
powiedziała nagle, przerywając ciszę.- Wiem o tym, ale nadal uważam, że warto.
Między miłością a nienawiścią jest cienka granica. Przynajmniej wiem, że mnie
nie znienawidzisz.- złączyła swoje usta z moimi w pocałunku.
Oderwała się ode mnie i spojrzała na mnie
wzrokiem, który niczego nie oczekiwał. Jednak prze sekundę lub dwie widziałem w
jej tęczówkach promyk nadziei, że zaprzeczę jej słowom.
- Czas na śniadanie.- stwierdziłem po szybkim
zerknięciu na zegar.
- Uhm.- potwierdziła krótko, że mam rację.
Wstała i otrzepała szatę, po czym wyłączyła palnik
pod kociołkiem i skierowała się do drzwi.
- Muszę jeszcze cos załatwić.- oznajmiła.- Do
zobaczenia w Wielkiej Sali.- nie czekając na odpowiedź, wyszła z moich kwater
na korytarz lochów.
Bez sekundy zastanowienia i ja opuściłem
laboratorium. Jednak nie zauważyłem jej już nigdzie w pobliżu. Podejrzewałem,
że pobiegła w stronę pokoju wspólnego Slytherinu.
Skierowałem się od razu na śniadanie.
Gdy wchodziłem do Wielkiej Sali, tylko nieliczne
miejsca były wolne przy stołach różnych Domów.
Zasiadłem na swoim stałym miejscu po lewej stronie
Albusa i czekałem na jego radosne powitanie i uszczypliwy komentarz do
wczorajszej sceny, której był świadkiem.
I, oczywiście, doczekałem się.
- Dobrze spałeś, Severusie?- zapytał wyszczerzony
Dumbledore.
Drgnąłem.
- Dlaczegóż miałoby być inaczej, Albusie? Myślę,
że nie zmieniałeś łóżka w mojej sypialni.- odpowiedziałem chłodno.
Uśmiechnął się porozumiewawczo do Minerwy.
Wiedział.
- A jak się spało pannie Ringroyal?- znów zapytał.
- Nie rozumiem, dlaczego mnie o to pytasz.
McGonagall zachichotała.
- Tak, cóż, Severusie, myślę, że rozumiesz nas bez
zarzutów.- zaśmiała się i uśmiechnęła w wiele sugerujący sposób.
Postanowiłem zmienić temat.
- Jakie postanowienia w sprawie przepustki
Malfoy’a i Zabiniego?- tym razem to ja byłem pytającym.
- Wszystko załatwione.- odparł krótko.
Sam zastanawiałem się, jak udało się mu to
wszystko ukrywać przed Minerwą. Claudia chyba nie zdawała sobie sprawy z tego,
jak wielką przysługę oddała Albusowi przenosząc się do Slytherinu, tym samym
pod moją opiekę. Przede mną nie było tajemnic.
Albus nie odpuścił, czego w zasadzie również się
spodziewałem.
- Rozumiem, że poważnie potraktowałeś moje słowa i
nie pozwoliłeś jej odejść?- wrócił do tematu.
- Albusie, zdajesz sobie sprawę z tego, że związek
nauczyciela i uczennicy jest wbrew jakiemukolwiek prawu i etyce zawodowej,
prawda?- sam zaskoczyłem siebie swoją bezpośredniością, ale ostatecznie
stwierdziłem, że czasem rzeczywiście lepiej wyłożyć kawę na ławę.
- Oczywiście, mój drogi.- odrzekł z ogromnym
uśmiechem.- Jednak zważając na to, że nie szanujesz jakichkolwiek zasad szkolnych
i jesteś niereformowalny, a Claudia jest pełnoletnia możecie robić, co
chcecie.- puścił oczko.- Tylko pamiętajcie o zaklęciach wyciszających i
blokujących.- Minerwa zachichotała.- Po za tym, z niektórych przepisów można
wyczytać, że związek taki może być zaakceptowany, jeżeli dyrektor wyrazi
zgodę…- zaakcentował triumfalnie.- A chyba wiesz, że takie pozwolenie macie.
- Domyśliłem się.- powiedziałem przez zaciśnięte
zęby.- Jednak wiesz, że żaden związek nigdy nie będzie miał miejsca. Znasz mnie
wystarczająco dobrze żeby wiedzieć, że tak będzie, bo jej nie kocham.
Albus zaśmiał się, jakby mówił: „Stare toto, a
głupie…!!!”.
- Masz rację; znam cię bardzo dobrze. I właśnie
dlatego wiem, że będzie całkowicie odwrotnie…- zakończył.
Wraz z końcem jego wypowiedzi drzwi Wielkiej Sali
się otworzyły i do środka weszła najbardziej przeze mnie wyczekiwana uczennica.
Rudowłosa uśmiechnęła się przepraszająco do
sześcioroczniaków z zielonego stołu i podążyła na podwyższenie, by zasiąść
pomiędzy mną a Lupinem.
- Dzień dobry profesorom!- powitała się.
Lupin tylko uśmiechnął się i skinął głową, bo był
pogrążony w rozmowie z Pomoną.
- Dzień dobry, panno Ringroyal.- odpowiedziałem
dla utrzymania pozorów.
Albus i Minerwa tylko mi zawtórowali i z
zaciekawieniem obserwowali moje poczynania.
Wziąłem dzbanek i nalałem jej kawy. Wynagrodziła
mi to wygięciem swoich idealnych warg w cudowny uśmiech.
- Przestańcie grać chociaż przed nami.- poprosił
Albus.- Zamiast tego powiedz mi, Claudio, jak ci się spało.
Zielonooka zarumieniła się i uśmiechnęła
przebiegle. Ślizgonka.
- Tak, cóż, panie dyrektorze, profesor Snape jest
bardzo wygodny.- odpowiedziała prosto z mostu.- I jeżeli chce pan jeszcze
wiedzieć, ma bardzo słodkie usta i wygimnastykowane ciało.- wyszeptała odrobinę
zgryźliwie.
Serce zatrzymało mi się w miejscu. Czy ona
właśnie…? Tak, chyba właśnie to powiedziała.
Dumbledore wyglądał tak, jakby właściwie czekał na
taką odpowiedź i nie miał zamiaru przyjąć innej do świadomości.
- Claudio…- zacząłem, ale pierwszy raz w życiu
zabrakło mi słów. Spochmurniałem i spoważniałem.- Jeżeli ta historia wyjdzie z
poza grona naszej czwórki, przyrzekam, że was pozabijam.- powiedziałem
całkowicie serio.
- Severusie, nie ma potrzeby, żebyś się tym
przejmował. Naprawdę, nie zależy nam na tym, żeby podać to do Proroka
Codziennego.- odpowiedziała mi Minerwa ze szczerym uśmiechem.
Zamilkliśmy wszyscy. Cisza zdawała się ciążyć nie
tylko mnie.
Claudia po chwili włączyła się do rozmowy Remusa z
Pomoną i próbowała na mnie nie patrzeć, nie wiedząc jak na nią zareaguję.
Podejrzewała, że jestem wściekły za to, co powiedziała.
A czy byłem na nią wściekły? Podświadomość mówiła
mi, że powinienem być, bo mówiła o rzeczach, które mogły spowodować zwolnienie,
zamknięcie w więzieniu i zakaz wykonywania zawodu. Ale tak naprawdę wiedziałem,
że to dobrze, że chociaż ona miała odwagę wypowiedzieć te słowa. Ja nigdy bym
tego nie powiedział.
- Claudia.- dotknąłem lekko jej ramienia, ale
odwróciła się natychmiast.- Dzisiaj o dziesiątej.- poinformowałem ją o godzinie
spotkanie.
Wstałem i wyszedłem z Wielkiej Sali, kierując się
do swoich lochów i Sali Eliksirów. Wiedziałem, że za jakieś pięć minut pojawią
się uczniowie.
Zasiadłem za biurkiem i wyciągnąłem z szuflady
eseje, które zebrałem poprzedniego dnia od drugiego roku Hufflepuff / Gryffindor.
Zdążyłem sprawdzić jedną pracę jakiegoś bardzo
kreatywnego Puchona, w której więcej było lania wody niż przydatnych i
wartościowych informacji. Już nie wspominając o tym, że nie zawierała
odpowiedzi na zadany temat.
Gdy wstawiłem odpowiednio niską ocenę, zakląłem
cicho pod nosem, przypominając sobie, że dzisiejszego wieczora znów nie będę
miał czasu posprawdzać prac i nawarstwi mi się roboty. Zdecydowanie wolałem
sprawdzać eseje sukcesywnie i regularnie.
Do klasy weszli drugoroczniacy. Zajęli miejsca
dość sprawnie, przyzwyczajeni do tego, że, jeśli nie zmieszczą się w dziesięciu
sekundach, odejmuję punkty.
Machnąłem różdżką i na tablicy od razu pojawił się
właściwy przepis.
- Eliksir Wigennowy.- ogłosiłem mrocznym,
tradycyjnym głosem, co mają robić.
Do szafy, bez słowa i w ciszy ustawiła się kolejka
złożona z jednej osobie z każdej pary, aby wziąć potrzebną ilość odpowiednich
składników. Po około pięciu minutach w końcu usiedli przy swoich stanowiskach i
przystąpili mozolnie do pracy. Jestem pewien, że zdawali sobie sprawę z tego,
że jak zawsze nic im z tego nie wyjdzie.
Myśl o tym, że nie sprawdzę esejów zgodnie z moim
typowym rozkładem, zastąpiła inna. Ta, natomiast, dotyczyła powodu, dla którego
zachwieję swój harmonogram. Jednym słowem, znów powróciły rozmyślania o
niepotrzebnej Inicjacji niewinnej dziewczyny.
Ale nie miałem racji. Jej Inicjacja była
potrzebna, a Claudia nie była znowu taka niewinna. Nie była, bo sam jej
niewinność odebrałem, już nie wspominając o tym, że technicznie rzecz biorąc,
to ona uwiodła mnie.
Nagle zdałem sobie sprawę, że ona rzeczywiście
mogła coś zmienić. Nie miałem pojęcia, co, bo w końcu była niedoświadczonym i
dopiero początkującym szpiegiem, a jeszcze miesiąc temu dałbym sobie rękę
uciąć, że szybciej oboje zginiemy, niż Volemort jej zaufa. Teraz sprawy miały
się inaczej. Nie przyjmowała Misji, bo była Śmierciożercją, tylko stawała się
Śmierciożercą właśnie dlatego, że Czarny Pan miał dla niej Misję. Jak bardzo
musiała go zauroczyć swoja osobą? Jak bardzo musiał ufać mnie, skoro zdołał
zaufać jej?
Jakie było zagrożenie? Wszyscy byliśmy w Zakonie.
Claudia, Ja, Draco i Blaise. Wszyscy poza Lucjuszem. Ale jakie to miało
znaczenie? Zakon nie dawał bezpieczeństwa, nie na tyle. Jeśli Voldemort miał
cię na swojej liście osób do zabicia, nie było sposobu, żebyś się uchronił
przed Avadą lub torturami. Zakon nic nie znaczył, nie dla nas.
Claudia… Miałem nadzieję, że nigdy ją to nie
spotka. Że nigdy nie znajdzie się na takiej liście.
Przyłapałem się na ciągłym i bezpardonowym
wpatrywaniu się w drzwi. Podświadomie chciałem, żeby tu przyszła. Wszyscy
byliśmy w śmiertelnym niebezpieczeństwie, a gdy jej nie było w zasięgu mojego
wzroku, zastanawiałem się, co robi, co się z nią dzieje. Czy jest bezpieczna.
Zdawało się to doprowadzać mnie do szaleństwa. Za dużo widziałem w życiu i za
dużo umiałem sobie wyobrazić. A postać torturowana przez Voldemorta w moich
wyobrażeniach (nie snach) miała dość charakterystyczne rude włosy i duże,
zielone oczy.
Ja nie śniłem. Już nie. Zażywałem odpowiedni
eliksir, żeby wyłączyć całkowicie mózg na czas spoczynku, aby żadne reakcje
chemiczne w nim nie zachodziły. Kiedyś, owszem, miewałem sny. Ale od dwudziestu
lat, które spędziłem na byciu Śmierciożercą, nie były snami, a koszmarami. Moją
rutyną kiedyś było błagać mózg o czarną, ciągłą przestrzeń, podczas, gdy śpię i
Merlina o inspirację w stworzeniu eliksiru, wyłączającego sny w ciągu dnia.
- Claudia...-
bardziej szepnąłem, niż powiedziałem w myślach, w dalszym ciągu wypalając
dziurę w drzwiach swoim wyczekującym wzrokiem. Jakaś część mnie miała nadzieję,
że ona zaraz przekroczy próg drzwi Sali Eliksirów i upewnię się, że nic jej nie
jest.
Minęła spora chwila, ale w końcu usłyszałem
odpowiedź.
- Tak,
Severusie?- wyczułem w jej głosie obawę. Zapewne dotyczyła niepohamowanych
słów, które opuściły jej usta podczas śniadania.
- Co
teraz masz?- zapytałem niepotrzebnie, bo i tak podjąłem już decyzję.
-
Zaklęcia.- odpowiedziała trochę zdziwiona moim pytaniem.
Jej
odpowiedź dopełniła czary moich zamiarów.
- Przyjdź
do Sali Eliksirów.- poleciłem.
- Na
przerwie?- upewniła się.
-
Natychmiast.- odpowiedziałem zdecydowanym głosem.
Nastąpiła
pewna przerwa w rozmowie. Ta cisza wywołała we mnie nieprzyjemne odczucie
niepokoju.
- Jesteś
tam?- zapytałem chłodno, nie znosząc wyżej wymienionego uczucia wewnątrz mnie i
myśli, że błagam Merlin, żeby odpowiedziała „tak”.
- Tak.-
Merlin chyba był dla mnie tamtego dnia łaskaw, a przynajmniej nic innego nie
przychodziło mi do głowy, gdy tylko usłyszałem jej niezmieniony głos.- Ale,
Severusie, przecież wiesz, że Flitwick nie wypuści mnie w środku lekcji. On nie
wie, że kontaktujemy się za pomocą legilimencji i, że masz pragnienie mnie
widzieć.- przypomniała mi. Rzeczywiście, dość trafnie.
Wyłączyłem się.
Sięgnąłem szybko po kawałek pergaminu i napisałem
krótką wiadomość do Filiusa. Złożyłem papirus w kopertę i zabezpieczyłem prostym
zaklęciem, którym grono pedagogiczne zabezpieczało korespondencje, wysyłane
bezpośrednio do siebie nawzajem.
- Panie Hallas, proszę do mnie.- zawołałem,
patrząc się na brązowowłosego Puchona.- Pana partnerka poradzi sobie bez pana
przez pięć minut.- wręczyłem mu kopertę.- Proszę to zanieść do profesora
Flitwick’a, jest w Sali Zaklęć.- poinformowałem go.
Skinął bez słowa głową i opuścił klasę, zbyt
przerażony, żeby choćby spojrzeć na innych uczniów.
Cztery minuty nic się nie działo. Cisza i w klasie
i w mojej głowie.
- Jesteś
niemożliwy…- usłyszałem nagle w swojej głowie cichy śmiech pewnej
osiemnastoletniej piękności z Domu Węża.
Uśmiechnąłem się mrocznie i złośliwie za razem,
wyczekująco spoglądając na drzwi. Uważam, że oba typy uśmiechu, a także minę
drania miałem wrodzone, więc nie mogłem się za to winić, jednak inne cechy,
robiące ze mnie świetnego Ślizgona wypracowałem sam. No, może z pomocą
Lucjusza, z którym zaprzyjaźniłem się na trzecim roku.
W końcu otworzyły się drzwi i zobaczyłem w nich
upragnioną osobę, której nie widziałem zaledwie godzinę.
Uśmiechnęła się delikatnie, gdy pochwyciła mój
wzrok i trochę niepewnie weszła do środka. Dzięki mojej podzielnej uwadze
zdążyłem również zarejestrować, że i Puchon wrócił na lekcje i teraz kontynuuje
warzenie Eliksiru Wigennowego ze swoją partnerką.
- Panna Ringroyal.- był to raczej ton
oznajmiający.- Zapraszam na zaplecze.- dodałem.
Skinęła lekko głową i podążyła w wyznaczone przeze
mnie wcześniej miejsce, bokiem klasy, tak, aby nie przeszkadzać pozostałym w
warzeniu.
Otworzyłem przed nią drzwi i wpuściłem do wiecznie
wyciszanego przeze mnie pomieszczenia.
Na widok kozetki wyrósł jej na twarzy grzeszny
uśmieszek, wspominający to, co odbyło się na niej dzień wcześniej.
- Co się stało?- zapytała w końcu, gdy zauważyła,
że milczę za długo.
- Nie mogę się skupić.- odpowiedziałem szczerze. I
chyba nawet sam się po sobie tego nie spodziewałem.
- W czym problem?- przekrzywiła lekko głowę,
próbując zrozumieć i podeszła bardzo, bardzo blisko. Nasze twarze dzieliło kilka
centymetrów.
- W tobie.- i znów ten sam, szczery ton.-
Wystosuję dzisiaj pismo, zwalniające cię z większości przedmiotów, ponieważ nie
mogę prowadzić lekcji.
- Dlaczego?- zamrugała parę razy długimi, czarnymi
rzęsami, jakby miało jej to pomóc zrozumieć.
- Bo nie ma sekundy, w której się nie zastanawiam,
czy wszystko z tobą w porządku i, czy nikt cię nie dusi, nie torturuje, czy nie
zabija.- wytłumaczyłem dokładnie, nie pomijając żadnego szczegółu swoich
przemyśleń.
Myślała przez bardzo krótką chwilę.
- Martwisz się o mnie?- wyszeptała, najwyraźniej
nie mogąc uwierzyć w sens moich słów, które bezbłędnie zinterpretowała.
Przełknąłem mocno, aby zmierzyć się z tym, co już
zostało wypowiedziane i za późno było na myślenie.
- Tak.- odrzekłem cicho, nie wiedząc, co jeszcze
mógłbym dodać.
Usiadła na jednym z krzeseł, założyła nogę na nogę
i przyglądała mi się przez chwilę.
- Wiesz, że bym sobie poradziła, prawda?-
wyglądała na odrobinę złą, że nie wierzę w jej umiejętności czarno magiczne i
obronne.
- Wiem.- odparłem szybko i dodałem.- Ale wolałbym
wiedzieć, że nie masz powodów by „sobie radzić”.
Chyba postanowiła już nie napierać, wiedząc, że
jest to dla mnie trudne, bo zamilkła.
- Wiem, że jestem samolubny, ale naprawdę dobrze,
że zaczęłaś warzyć Veritaserum.- odezwałem się w końcu, nienawidząc ciszy i
napięcia pomiędzy nami.
Parsknęła śmiechem.
- Nie możesz po prostu powiedzieć, że cieszysz
się, że zostaję?- zapytała, patrząc z politowaniem.- I, że będziesz miał trochę
więcej rozrywki w nocy?
Narosło mi ciśnienie.
Złapałem ją za przedramiona i ścisnąłem,
potrząsając nią.
- Czy nie dotarło do ciebie wczoraj w nocy, że nie
zależy mi na seksie?!- krzyknąłem.- Nie będę cię wykorzystywać.- przeszyłem jej
oczy poważnym wzrokiem, który coś przyrzekał.- Nigdy. Zrozumiałaś?- pokiwała
lekko głową, wcale nie zaskoczona, czy przerażona moją gwałtowną reakcją.-
Szanuję kobiety, Claudio.- wyszeptałem, rozluźniając uścisk.- A ciebie szanuję
w szczególności, bo jesteś jedyną osobą, której mówię o rzeczach, o jakich nikt
inny nie słyszał. Bo spędzając z tobą czas i obserwując twoją pasję do
eliksirów równą mojej zasłużyłaś na szacunek.- wyznałem już tak wiele, a
wiedziałem, że to nie koniec.- Pierwszy raz w życiu otworzyłem się przed kimś
oprócz Lucjusza. Nie myślałem, że kiedykolwiek to nastąpi, że zaufam komuś
wystarczająco. A już na pewno, że będzie to moja uczennica.- przełknąłem
ślinę.- Ale tak się stało i szybciej wybiłbym cały Hogwart niż pogodził się z
myślą, że zawiodłaś moje zaufanie. Albo, że ciebie nie ma.- dodałem ciszej.
Podciągnęła się do góry, trzymając za mój kark i
wpiła się w moje wargi, wkładając w ten pocałunek całą miłość, jaką mnie
obdarzała. I to był chyba pierwszy moment, w którym stwierdziłam, że ona
rzeczywiście mnie kocha.
Oddałem ten akt miłości z czułością, której nigdy
wcześniej u siebie nie zauważyłem w stosunku do nikogo innego. Żadnej innej
kobiety. Bo żadnej nigdy nie kochałem. Nawet własnej matki, która tylko
patrzyła, gdy ojciec tworzył na moim ciele kolejne rany i siniaki metalowym
drągiem.
- Więc, co mam robić?- zapytała w końcu, gdy się
ode mnie oderwała.- Siedzieć i patrzeć na ciebie?- zaśmiała się.
- Możesz się uczyć.- zauważyłem.
Spojrzała na mnie wyśmiewająco.
- Severusie, znam każdy podręcznik na pamięć z
przedmiotów, które zdaję na owutemach. Myślisz, że mam ochotę się jeszcze
uczyć?- uśmiechnęła się.
Zamrugałem parę razy, myśląc, co mogłaby robić
przez cały dzień.
Przeleciałem wzrokiem wszystkie regały,
zastanawiając się, jakiego eliksiru może mi brakować, ale wszystko było w
doskonałej, wystarczalnej ilości.
Moje rozmyślenia przerwał trzepot skrzydeł i list,
spadający z łapek sowy prosto na moje biurko w klasie.
Podszedłem szybko, by rozerwać kopertę i
przeczytać wiadomość. Byłem o tyle spokojny, że koperta była srebrna, a nie
czarna. Oznaczało to, że przyszła od Lucjusza.
Otworzyłem szybko list i przeleciałem go wzrokiem
w drodze do kantorka, gdzie czekała Claudia.
- Lucjusz oczekuje cię natychmiast w Malfoy
Manor.- oznajmiłem.- Sprowadził Draco i Blais’a. O ile ja i Lucjusz nie
będziemy mieli z tym problemu, wy musicie przećwiczyć Przysięgę. Z listu
wynika, że obaj zostaną do końca tygodnia i będą uczyć się w Hogwardzie do
piątku. To daje ci trzy dni razem z nimi.- próbowałem nie przyjąć lekko
smutnego tonu głosu.
Jednak, ona i tak wiedziała, o czym myślę. To było
wypisane na mojej twarzy.
- Jestem tylko twoja, Severusie. Nie przejmuj
się.- powiedziała.- Rozstanę się z nim. Dzisiaj.- dodała na potwierdzenie
swoich słów.
- To głupie.- stwierdziłem.- Nie mogę rościć sobie
prawa do własności…
- Ale ja zamierzam dać je tylko tobie.- przerwała
mi i cofnęła się odrobinę.- Wypuścisz mnie przez bramę?
Skinąłem głową.
- Wyślij mi patronusa, gdy będziesz chciała wejść
z powrotem.- dałem jej wskazówkę, jak poinformować mnie, gdy będzie chciała
dostać się do Zamku.
Krótko potwierdziła, że zrozumiała i aportowała
się na błonia.
Odpowiednim zaklęciem i hasłem najpierw zniosłem
ochronę, a potem, po odpowiednim czasie ponownie ją wzniosłem.
Westchnąłem cicho. I to tyle z mienia jej na oku.
Powróciłem do klasy w celu sprawdzenia, jak wiele
składników ci drugoroczni nieudacznicy zdążyli zmarnować w dwie godziny.
Aportowałam się od razu do Malfoy Manor, czując,
jak serce bije mi mocniej i szybciej na myśl, że zaraz ujrzę swojego
najlepszego przyjaciela. Chłopaka, którego zdradzałam.
Prawdopodobnie wiedzieli, że przybędę od razu do
dostarczeniu wiadomości, bo i Draco i Blaise stali w ogrodzie i wyczekującym
wzrokiem patrzyli w miejsce, w którym się pojawiłam- punkt aportacyjny.
Uśmiechnęłam się szeroko na widok znajomej, złotej
czupryny, zmierzwionej przez wiatr.
Draco szturchnął lekko swojego przyjaciela i rzekł
coś do niego szeptem. Nie miałam pojęcia, co to było, ale na ustach
brązowowłosego rozkwitł uśmiech.
Podeszłam do nich lekko niepewnym krokiem
Blondyn rozłożył ramiona i po chwili wtulałam się
w niego, jak w wielkiego misia. Później przejął mnie Zabini i również mocno
mnie objął.
- Dobrze cię widzieć.- powiedział mój chłopak.
- Was także.- odpowiedziałam i spostrzegłam, że
mają na sobie sportowe stroje.- Ćwiczycie?- uniosłam brew, lustrując ich
wzrokiem.
Blaise zachichotał. Draco, natomiast, wydawał się
być odrobinę wściekły.
- Jestem coś winien Blais’owi.- wytłumaczył Draco
niechętnie.
Na ton głosu młodego Malfoy’a, zielonooki się
zaśmiał. Podszedł do mnie, objął w pasie i sprawił, że odeszłam w nim parę
metrów od rozeźlonego chłopaka.
- Jest mi winien przejażdżkę Maserati.-
wytłumaczył.- Wiesz, miał do wyboru drugą opcję, ale nie za bardzo mu się
spodobała.- ponownie zachichotał.
- A jaka była ta druga opcja?- uniosłam brew i
spojrzałam podejrzliwie na chłopaka.
- Chciałem trzech godzin z tobą na Wieży
Astrologicznej.- wyjaśnił.
Prychnęłam i zerknęłam badawczo na blondyna.
- Nie sądzisz, że to należałoby załatwiać ze mną,
Blaise?- uśmiechnęliśmy się porozumiewawczo do siebie.- A co takiego zrobiłeś,
że Draco jest ci coś winien?
Zabini uśmiechnął się słabo i odprowadził jeszcze
bardziej w głąb ogrodu. Zaczynałam się bać tego, co miał zamiar mi powiedzieć.
- Dlaczego nie powiedziałaś mu o pokrewieństwu waszych
rodów?- zadał pytanie.
Wstrzymałam oddech.
- Bo nigdy nie pytał.- odrzekłam krótko, ale po
chwili dodałam.- Myślałam, że o tym wie.
- Nie wiedział.- spojrzał mi w oczy.- Ale,
spokojnie, nie zmieniło to jego uczuć do niego.- położył mi rękę na ramieniu.
Drgnęłam.
- Blaise…- zaczęłam.- Potrzebuję twojej pomocy.-
wyszeptałam.
- Claudia, Blaise!!!- usłyszeliśmy krzyk
blondyna.- Idziecie?!
Westchnęłam cicho, ale brunet to zauważył.
- Później powiesz, o co chodzi.- powiedział
cicho.- Ale bądź pewna, że ja zawsze ci pomogę.- obiecał.
Odeszliśmy w ciszy w kierunku garaży, gdzie czekał
Draco.
- Co tam szepczecie po kątach?- zapytał
zgryźliwie.
Wzruszyłam ramionami i udałam, że nie wiem, o co
mu chodzi.
Naszym oczom ukazało się piękne, błyszczące,
srebrne Maserati Granturismo. Niezbyt znałam się na samochodach, więc dalsze
podziwianie zostawiłam Blais’owi, który niemal z namaszczeniem głaskał
karoserię, patrząc łaknąco na kluczyki w ręce blondyna.
Uśmiechnęłam się na samą myśl, że ktoś może tak
bardzo kochać samochody, jak brunet.
Twarz Zabiniego momentalnie się zmieniła, gdy
dostał do dłoni kluczyki i Draco otworzył mu drzwi kierowcy, jakby chciał, żeby
jego przyjaciel dotykał samochodu jak najmniej.
Spojrzał na mnie, jakby coś sobie przypominając.
- Chcę, żeby Claudia jechała ze mną.- wygłosił
swoją zachciankę, na co Draco wybałuszył oczy.
- Ale… ale… Tu są tylko dwa miejsca, Blaise.-
Malfoy lekko zbladł przerażony myślą, że pozostawi auto bez opieki.
Prawdopodobnie nie zastrzegł sobie miejsca pasażera.
- Draco, nie zjem ci dziewczyny.- Blaise spojrzał
na przyjaciela intensywnym wzrokiem.- Claudia na pewno także chciałaby poczuć
tę moc.
Zamrugałam nerwowo, zastanawiając się, co zrobić.
Draco zerknął na mnie, prosząc o moje zdanie w tej
kwestii.
A ja, aż nad wyraz wiedziałam, o co chodzi
Blais’owi.
- Chętnie się przejadę, jeśli nie masz nic
przeciwko.- zgodziłam się, wiedząc, że mam coś do załatwienia.
Blondyn zamknął oczy i wypuścił powietrze przez
usta, zapewne licząc do dziesięciu.
- Nienawidzę się za to, że oddaje najnowszą
zabawkę ojca dwojgu Ślizgonom.- westchnął i wyszedł z garażu, żeby nie
przyglądać się katastrofie, której sam jest winien.
I pewnie jeszcze po to, by schować się przed
Malfoy’em Seniorem do czasu naszego powrotu.
Blaise otworzył mi drzwi i zamknął je, kiedy
wsiadłam. Sam również usadowił się w pojeździe, zapalił silnik i przez chwilę
delektował się jego brzmieniem, po czym ruszył z piskiem opon, kierując się
proso do bramy wyjazdowej.
Pędziliśmy bez słowa po żwirowych drogach wśród
pagórków i ostrych zakrętów. Czułam każdy moment, gdy przyspieszał i odpuszczał
gaz. Prędkość była zawrotna i wystarczyły jedynie cztery minuty, byśmy byli
daleko od Malfoy Manor.
Ostatecznie Zabini zatrzymał się na jakiejś drodze
na wzgórzu, skąd oglądaliśmy piękny, krajobraz i niknącą w mgle posiadłość
Draco.
- W czym mam ci pomóc?- zapytał w końcu. Nie
oszukujmy się, czekałam na to pytanie.
- Muszę rozstać się z Draco.- oznajmiłam po chwili
zastanowienia, jak ująć to w słowa. Wyłożyłam kawę na ławę.
- Więc w czym problem?- nawet na mnie nie
spojrzał, nadal patrzył w dal.
- W Draco.- odrzekłam.
Zaśmiał się cicho i dopiero wtedy jego oczy
spoczęły na chwilę na mnie, jednak za raz ponownie obserwował otaczającą nas
przyrodę, pogrążoną w śnie zimowym.
- Jest ktoś inny?- zadał kolejne pytanie.
- Tak i nie.
- Sprecyzuj.- zażądał.
- Nigdy nie będę mogła być z osobą, którą kocham,
ale jednocześnie nie mogę być z Draco. Wiem, że w ten sposób go zdradzam i
ranię.- wytłumaczyłam.
- A kochasz Draco?
Zszokował mnie tym pytaniem.
- Ja… - wyjąkałam.- Ja… ja nie wiem, Blaise.-
wyznałam.
- Jeśli go kochasz, nie powinnaś mieć
wątpliwości.- pomyślał przez chwilę.- Ktoś kiedyś powiedział: „Jeśli kochasz
dwie osoby naraz, wybierz tą drugą, bo jeśli prawdziwie kochałbyś pierwszą, nie
zakochałbyś się w drugiej”
.- przytoczył.- Może jest jakaś racja w tych
słowach.- położył mi rękę na ramieniu.- Przykro mi, że nie potrafię doradzić
nic więcej. Nigdy nikogo nie kochałem, ani nie byłem zakochany, a Draco to mój
przyjaciel, tak jak ty jesteś przyjaciółką.
- Właśnie!- zauważyłam.- Wolałabym, żebyśmy byli
przyjaciółmi.- z oczy popłynęły mi łzy. Przysiadłam na zimnej ziemi i ukryłam
twarz w dłoniach.- Wszystko spieprzyłam, Blaise!!!- krzyknęłam.- Jak mam mu to
powiedzieć?! Kogo z niego zrobić, Blaise?! Kogo?- wyszeptałam.- Ledwo tydzień
przed Wymianą postawił Hogwart na głowie, żeby ogłosić, że jesteśmy razem!-
wyżaliłam się z tego, co najbardziej mnie bolało.
Przysiadł obok mnie i objął uspokajająco.
- Już nic nie będzie takie samo, Blaise.- wyszeptałam.-
Boję się go stracić, ale jednocześnie nie mogę go ranić…- wychlipałam.