piątek, 8 lutego 2013

Pokonani - 21. Inicjacja cz. I


21. Inicjacja cz. I


Gdy się obudziłem, nie było jej już w łóżku. Byłem więc pewien, że poszła do swojego dormitorium.
Zasadniczo, zastanawiałem się, co właściwie zdarzyło się poprzedniej nocy. Od kiedy to ja NIE wykorzystywałem inny ludzi? Ludzi… Ona nie była zwykłym człowiekiem. Ona była kobietą, a ja miałem szacunek do kobiet. To mogło by wyjaśnić, dlaczego jej nie wykorzystałem. Ale, dlaczego, do kurwy nędzy, powiedziałem, że jest dla mnie ważna? Już nie wspominając, że chyba powiedziałem „cholernie”. Ale nie było najgorsze to, że to powiedziałem, tylko, że poczułem.
Zwlekłem się z łóżka w celu wzięcia prysznica, co nastąpiło parę minut później. Wcześniej nie wiedziałem, że ma to jakiekolwiek znaczenie, ale teraz nie mogłem przestać używać mydła cytrusowo- miętowego.
Podczas mycia włosów doszedłem do wniosku, że sam powinienem być sobie wdzięczny za to, co mnie spotkało. W końcu to ja dałem jej półroczny szlaban, który później zmienił się w coś trochę na innych zasadach. Ostatecznie nasze misje doprowadziły do tego, że zaczęliśmy się troszczyć i martwić o siebie nawzajem. I szczerze przed sobą przyznaję, że czułem, że ją lubię, chociaż nikogo wcześniej nie lubiłem. Jak mogłem jej wtedy nie uratować przed psycholem, który ją dusił? To znaczy, pomijając to, że to my napadliśmy na ich wioskę. „Jedyna zasada” istniała, ale jak mógłbym ją zastosować w odniesieniu do niej? Obelgi Dumbledor’a bym zniósł, wrzaski Minerwy też, chłostę od Zakonu także. Ale jak mógłbym znieść napis: „Spoczywaj w pokoju” na jej nagrobku. To byłaby największa kara. Nie mogłem na to pozwolić i nie pozwoliłem.
Wygrzebałem się w końcu z kabiny prysznicowej, zauważając, że zabrało mi to więcej czasu niż zwykle i z przekonaniem przyznałem, że za dużo myślę.
Zawinąłem ręcznik wokół bioder i wyszedłem tak do sypialni. Tam ubrałem tradycyjnie czarną bieliznę, czarne spodnie, czarną koszulę, czarny surdut i czarną szatę, zapinaną srebrną broszką w kształcie węża z zielonym okiem. To był jedyny kolor w swoim życiu na jaki sobie pozwalałem. Uśmiechnąłem się bezwiednie, gdy zauważyłem, że nawet kolor szmaragdu w oku węża nie jest tak głęboki i szlachetny jak zieleń jej oczu. Nie mógłbym znieść widoku jej gasnących oczu. Myśli, że nigdy jej nie zobaczę. Widoku jej śmierci. Dobrze, że ją uratowałem.
Pamiętałem, jak mnie denerwowała jej obecność. Gdy od sześciu lat wchodziła do Sali Eliksirów w gryfońskich szatach. Gdy siadała w ostatniej ławce i z iskierkami w oczach studiowała przepis, zapisany na tablicy lub podany w książce. Gdy kroiła składniki świat wokół niej nie istniał, wiedziałem to. Jej jedyną miłością były Eliksiry, mimo tego, że widziałem ja na zajęciach Zaklęć, Transmutacji, czy Obrony Przed Czerną Magią. Wykonywała polecenia chętnie i poprawnie lub nawet wybitnie, ale tylko na Eliksirach w jej oczach błyszczała pasja.
Sadzałem ją z Draconem, żeby jej uprzykrzyć życie, a jemu pomóc zdobyć narzeczoną. Nie, żebym miał w zwyczaju pomagać, ale było to obowiązek ojca chrzestnego. Chrzanić to, że właśnie jestem na dobrej drodze, żeby zabrać mu jedyną osobę, którą kocha. Nigdy tego nie pokazałem, ale wściekłem się, gdy na początku czwartego roku, po tym jak Draco zabił swoją babcię, Druellę Black, zaprzyjaźnili się. Zmienili się nawzajem pod swoim wpływem.
Zakląłem cicho, gdy zorientowałem się, że zmarnowałem pół minuty na bezczynne gapienie się w ścianę i rozmyślanie nad czymś, czego i tak nie da się cofnąć. Czego bym nawet nie chciał cofnąć. Już chciałem wyjść do laboratorium, ale mój umysł zajęła kolejna myśl.
Przyjechała do Hogwartu w wieku dwunastu lat. Była małą dziewczynką. Od kiedy mnie więc kochała? Musiałem zapytać. Nie mogłem się jej podobać na pierwszym roku, ani drugim. Więc, kiedy się to zaczęło?
Otworzyłem z rozmachem drzwi do laboratorium i ze zdziwieniem odkryłem, że siedzi tam, pochylona nad kociołkiem, mieszając. Tym razem ani trochę nie zareagowała na moje wejście. Wydawało mi się, że już się przyzwyczaiła do tego, że moje wejścia są nagłe o gwałtowne.
Była przebrana w codzienne rzeczy, nie było ani śladu po sukience, czy szpilkach. Miała na sobie jasne jeansy, zieloną bluzkę, a na to futrzaną kamizelkę i codzienną szatę Slytherinu. Na nogach jasno brązowe kozaczki. Włosy zaplecione w warkocz i zawiązane na końcu czerwoną wstążką. Pracowała nad jakimś eliksirem. Tak, powinienem być na nią wściekły, że robi coś bez mojego pozwolenia, ale zdrowy rozsądek podpowiedział mi, żebym najpierw zapytał, co robi, a potem ewentualnie ochrzanił przy braku racjonalnych wyjaśnień.
Zrobiłem parę kroków i znalazłem się za nią. Nachyliłem się ponad jej ramieniem, aby po zapachu rozpoznać miksturę. Wciągnąłem nosem powietrze, ale poczułem tylko zapach Claudii. Oszałamiającą woń czerwonych róż.
- Co robisz?- zapytałem zdesperowany by dowiedzieć się, dlaczego robi coś bez mojej zgody.
- Veritaserum.- odparła jednym słowem, nie przerywając mieszania.
Była bardzo skupiona, a sam nie lubiłem, gdy ktoś przeszkadzał mi w pracy, więc usiadłem przy stoliku i czekałem aż będzie mogła rozmawiać.
Do śniadania mieliśmy jeszcze około pół godziny, więc zastanawiałem się, o której musiała się zerwać z łóżka, żeby zdążyć pójść do siebie, wykąpać się, włącznie z myciem i suszeniem swoich bardzo długich włosów i jeszcze przyjść z powrotem i zajęciem się eliksirem.
Veritaserum… Sam kazałem jej go przyrządzić. Później, co do mnie wcale nie podobne, zmieniłem zdanie, by mogła pojechać na święta do domu. Czy podświadomie chciałem, żeby pożegnała się z rodziną przed wojną? Prawdopodobnie tak.
Ale ona sama podjęła decyzję. Nie jechała. I nawet musiałem przyznać, że ją rozumiałem. Dlaczego miałaby chcieć siedzieć pomiędzy, prawdopodobnie szczęśliwymi i śmiejącymi się, bliskimi, zastanawiając się jednocześnie, czy dożyje kolejnego spotkania. Zbliżała się wojna, każdy o tym wiedział. Ona i ja aż do bólu zdawaliśmy sobie z tego sprawę. Gdyby Voldemort nie miał zamiaru uderzyć w przeciągu następnych dwóch miesięcy, nie chciałby zrekrutować jej tak szybko, bez względu na jej urok osobisty, talenty, czy spryt, przebiegłość i elokwencję oraz inteligencję.
Inicjacja. Miała nastąpić już dziś.
Przyglądałem się jej badawczo. Moje zamiary sprawdzenia jakiegoś wypracowania Gryfona i poprawienia sobie humoru spełzły na niczym. Patrzyłem na nią i czułem się szczęśliwy i smutny za razem.
W pewnym momencie gwałtownie odwróciła głowę w moją stronę i uśmiechnęła się słabo.
- Myślisz o Inicjacji, prawda?- zapytała, gdy przestała mieszać.
- Byłaś w mojej głowie?!- wzburzyłem się niepotrzebnie.
- Patrzysz się na mnie od piętnastu minut, a twój wzrok woła o pomstę do nieba. Nie muszę czytać ci w myślach, żeby wiedzieć, o czym myślisz.- wytłumaczyła, a mój lekki gniew całkowicie zniknął.
- Masz rację.- odpowiedziałem.- Wiedziałem, że to nieuniknione, jednak nie chciałem, żeby cię to spotkało.
- Wiem.- odszepnęła i powróciła do krojenia kolejnego składnika. Następnie powoli go dodała do kociołka. Ten cicho zasyczał i buchnął odrobiną niebieskiej pary w kształcie kuli.
Podeszła do mnie i usiadła na kolanach.
Bezwiednie odgarnąłem jej z twarzy kosmyk włosów, który wydostał się z uczesania.
- Wiem, że tego nie chciałeś.- powiedziała.- Ja też nie, ale może tak właśnie powinno być.
Prychnąłem. Tak powinno być? Cóż za głupota…
- Powinnaś być beztroską osiemnastolatką, cieszącą się życiem i ogromnym powodzeniem u osobników płci przeciwnej, a nie kochanką swojego Mistrza Eliksirów, zastanawiającą się, czy słowa, które zaraz wypowie będą podpisem na jej wyroku śmierci, czy nie.- odrzekłem z przekonaniem i wrodzonym sarkazmem.
Uśmiechnęła się. Dotknęła mojej skroni opuszkami palców i nakreśliła drogę wzdłuż kości mojej szczęki, przyglądając mi się z nieukrytym uwielbieniem. Tak szczerym, że nawet przez chwilę nie wątpiłem w to, że jest prawdziwe.
- Jestem dorosła, Severusie i wiem, co robię. Przynajmniej przez większość czasu wydaje mi się, że tak jest.- zachichotała cicho.- I również przyznaję ci rację. Powinnam być beztroską osiemnastolatką, cieszącą się życiem i ogromnym powodzeniem u osobników płci przeciwnej. I w sekrecie ci powiem, że tak jest.- cmoknęła mnie w policzek.
Chciała wstać, ale nie pozwoliłem jej na to, ciągnąc z powrotem na swoje kolana.
- A druga część?- zapytałem poważnie.
- Nie jestem kochanką Mistrza Eliksirów.- odpowiedziała.- Jestem kochanką osoby, która kocham, a ona przez przypadek jest Mistrzem Eliksirów.- ponownie się uśmiechnęła.- Jeśli chodzi o myślenie o śmierci, nie myślę o niej często. Po za tym, nie za bardzo miałam możliwość wyboru. To Zakon mnie wyznaczył. Mnie i Draco.- przepuściła między palcami moje włosy i zaciągnęła się ich miętowym zapachem.
Promieniała. Dawno nie widziałem jej w takim stanie. Moje zdziwienie tylko wzrosło, gdy przypomniałem sobie ponownie, że za mniej więcej piętnaście godzin czeka ją Inicjacja.
- Mamy dzisiaj dobry humor, co?- uniosłem brew w cynicznym uśmiechu, który jednocześnie ociekał szczerością.
Policzki jej zarumieniały.
- Ktoś mi wczoraj powiedział, że jestem dla niego ważna.- wyjawiła powód swojego dobrego samopoczucia.
Poczułem, jak serce zabiło mi mocniej. Jak coś w środku mnie pcha jednocześnie do przodu i do tyłu, a do tego kręci dookoła.
- Kiedy zacząłem ci się podobać?- zadałem kolejne pytanie.
Jej policzki zaróżowiły się jeszcze bardziej, a ona sama spuściła wzroku w dół. Zawstydziłem ją jak nigdy, ale musiałem poznać odpowiedź. Gładziłem delikatnie tył jej głowy, zanurzając palce w jej miękkich włosach.
- Pod koniec piątej klasy zauważyłam jak wyrafinowane są ruchy twoich dłoni, gdy mieszasz eliksiry. Widziałam zaangażowanie, ekscytację i pasję w twoich oczach na każdej lekcji. Na każdym szlabanie, gdy coś warzyłeś.- przerwała na chwilę by zobaczyć, jak reaguję na jej słowa, jednak jestem pewien, że nie mogła się w moim wyrazie twarzy dopatrzyć niczego innego niż zainteresowania historią.- Najpierw to była czysta fascynacja twoim profesjonalizmem, wiedzą i umiejętnościami, jednak z czasem zauważyłam, że rzucam ci ukradkowe spojrzenia częściej niż pozwala na to przyzwoitość. Trzy lub cztery szlabany, które od ciebie dostałam były przeze mnie ustawione tylko po to, żeby cię obserwować i uczyć się od ciebie. Miałam nieopanowaną chęć bycia w Eliksirach tak dobrą jak ty. Przez rok opracowałam swoją poprawioną książkę z przepisami. W czerwcu, pół roku temu, tuż przed końcem szóstego roku stwierdziłam, że w Eliksirach pociąga mnie coś, a raczej ktoś jeszcze niż same one. I to byłeś ty. Trudno konkretnie powiedzieć, kiedy to się zaczęło.- wyjaśniła do końca.
- Więc dlaczego jesteś z Draco?- nie umiałem sobie darować tego pytania.
Zaśmiała się.
- Miesiąc temu nie sądziłam, że mam jakiekolwiek szanse u kogoś tak zimnego, choć seksownego jak ty. I też nie podejrzewałam siebie o odwagę wyznania miłości swojemu profesorowi.- wyznała szczerze.
Przygarnąłem ją do siebie i przytuliłem, nie przestając gładzić twoich włosów.
- Wiem, że nigdy mi nie powiesz, że mnie kochasz.- powiedziała nagle, przerywając ciszę.- Wiem o tym, ale nadal uważam, że warto. Między miłością a nienawiścią jest cienka granica. Przynajmniej wiem, że mnie nie znienawidzisz.- złączyła swoje usta z moimi w pocałunku.
Oderwała się ode mnie i spojrzała na mnie wzrokiem, który niczego nie oczekiwał. Jednak prze sekundę lub dwie widziałem w jej tęczówkach promyk nadziei, że zaprzeczę jej słowom.
- Czas na śniadanie.- stwierdziłem po szybkim zerknięciu na zegar.
- Uhm.- potwierdziła krótko, że mam rację.
Wstała i otrzepała szatę, po czym wyłączyła palnik pod kociołkiem i skierowała się do drzwi.
- Muszę jeszcze cos załatwić.- oznajmiła.- Do zobaczenia w Wielkiej Sali.- nie czekając na odpowiedź, wyszła z moich kwater na korytarz lochów.
Bez sekundy zastanowienia i ja opuściłem laboratorium. Jednak nie zauważyłem jej już nigdzie w pobliżu. Podejrzewałem, że pobiegła w stronę pokoju wspólnego Slytherinu.
Skierowałem się od razu na śniadanie.
Gdy wchodziłem do Wielkiej Sali, tylko nieliczne miejsca były wolne przy stołach różnych Domów.
Zasiadłem na swoim stałym miejscu po lewej stronie Albusa i czekałem na jego radosne powitanie i uszczypliwy komentarz do wczorajszej sceny, której był świadkiem.
I, oczywiście, doczekałem się.
- Dobrze spałeś, Severusie?- zapytał wyszczerzony Dumbledore.
Drgnąłem.
- Dlaczegóż miałoby być inaczej, Albusie? Myślę, że nie zmieniałeś łóżka w mojej sypialni.- odpowiedziałem chłodno.
Uśmiechnął się porozumiewawczo do Minerwy. Wiedział.
- A jak się spało pannie Ringroyal?- znów zapytał.
- Nie rozumiem, dlaczego mnie o to pytasz.
McGonagall zachichotała.
- Tak, cóż, Severusie, myślę, że rozumiesz nas bez zarzutów.- zaśmiała się i uśmiechnęła w wiele sugerujący sposób.
Postanowiłem zmienić temat.
- Jakie postanowienia w sprawie przepustki Malfoy’a i Zabiniego?- tym razem to ja byłem pytającym.
- Wszystko załatwione.- odparł krótko.
Sam zastanawiałem się, jak udało się mu to wszystko ukrywać przed Minerwą. Claudia chyba nie zdawała sobie sprawy z tego, jak wielką przysługę oddała Albusowi przenosząc się do Slytherinu, tym samym pod moją opiekę. Przede mną nie było tajemnic.
Albus nie odpuścił, czego w zasadzie również się spodziewałem.
- Rozumiem, że poważnie potraktowałeś moje słowa i nie pozwoliłeś jej odejść?- wrócił do tematu.
- Albusie, zdajesz sobie sprawę z tego, że związek nauczyciela i uczennicy jest wbrew jakiemukolwiek prawu i etyce zawodowej, prawda?- sam zaskoczyłem siebie swoją bezpośredniością, ale ostatecznie stwierdziłem, że czasem rzeczywiście lepiej wyłożyć kawę na ławę.
- Oczywiście, mój drogi.- odrzekł z ogromnym uśmiechem.- Jednak zważając na to, że nie szanujesz jakichkolwiek zasad szkolnych i jesteś niereformowalny, a Claudia jest pełnoletnia możecie robić, co chcecie.- puścił oczko.- Tylko pamiętajcie o zaklęciach wyciszających i blokujących.- Minerwa zachichotała.- Po za tym, z niektórych przepisów można wyczytać, że związek taki może być zaakceptowany, jeżeli dyrektor wyrazi zgodę…- zaakcentował triumfalnie.- A chyba wiesz, że takie pozwolenie macie.
- Domyśliłem się.- powiedziałem przez zaciśnięte zęby.- Jednak wiesz, że żaden związek nigdy nie będzie miał miejsca. Znasz mnie wystarczająco dobrze żeby wiedzieć, że tak będzie, bo jej nie kocham.
Albus zaśmiał się, jakby mówił: „Stare toto, a głupie…!!!”.
- Masz rację; znam cię bardzo dobrze. I właśnie dlatego wiem, że będzie całkowicie odwrotnie…- zakończył.
Wraz z końcem jego wypowiedzi drzwi Wielkiej Sali się otworzyły i do środka weszła najbardziej przeze mnie wyczekiwana uczennica.
Rudowłosa uśmiechnęła się przepraszająco do sześcioroczniaków z zielonego stołu i podążyła na podwyższenie, by zasiąść pomiędzy mną a Lupinem.
- Dzień dobry profesorom!- powitała się.
Lupin tylko uśmiechnął się i skinął głową, bo był pogrążony w rozmowie z Pomoną.
- Dzień dobry, panno Ringroyal.- odpowiedziałem dla utrzymania pozorów.
Albus i Minerwa tylko mi zawtórowali i z zaciekawieniem obserwowali moje poczynania.
Wziąłem dzbanek i nalałem jej kawy. Wynagrodziła mi to wygięciem swoich idealnych warg w cudowny uśmiech.
- Przestańcie grać chociaż przed nami.- poprosił Albus.- Zamiast tego powiedz mi, Claudio, jak ci się spało.
Zielonooka zarumieniła się i uśmiechnęła przebiegle. Ślizgonka.
- Tak, cóż, panie dyrektorze, profesor Snape jest bardzo wygodny.- odpowiedziała prosto z mostu.- I jeżeli chce pan jeszcze wiedzieć, ma bardzo słodkie usta i wygimnastykowane ciało.- wyszeptała odrobinę zgryźliwie.
Serce zatrzymało mi się w miejscu. Czy ona właśnie…? Tak, chyba właśnie to powiedziała.
Dumbledore wyglądał tak, jakby właściwie czekał na taką odpowiedź i nie miał zamiaru przyjąć innej do świadomości.
- Claudio…- zacząłem, ale pierwszy raz w życiu zabrakło mi słów. Spochmurniałem i spoważniałem.- Jeżeli ta historia wyjdzie z poza grona naszej czwórki, przyrzekam, że was pozabijam.- powiedziałem całkowicie serio.
- Severusie, nie ma potrzeby, żebyś się tym przejmował. Naprawdę, nie zależy nam na tym, żeby podać to do Proroka Codziennego.- odpowiedziała mi Minerwa ze szczerym uśmiechem.
Zamilkliśmy wszyscy. Cisza zdawała się ciążyć nie tylko mnie.
Claudia po chwili włączyła się do rozmowy Remusa z Pomoną i próbowała na mnie nie patrzeć, nie wiedząc jak na nią zareaguję. Podejrzewała, że jestem wściekły za to, co powiedziała.
A czy byłem na nią wściekły? Podświadomość mówiła mi, że powinienem być, bo mówiła o rzeczach, które mogły spowodować zwolnienie, zamknięcie w więzieniu i zakaz wykonywania zawodu. Ale tak naprawdę wiedziałem, że to dobrze, że chociaż ona miała odwagę wypowiedzieć te słowa. Ja nigdy bym tego nie powiedział.
- Claudia.- dotknąłem lekko jej ramienia, ale odwróciła się natychmiast.- Dzisiaj o dziesiątej.- poinformowałem ją o godzinie spotkanie.
Wstałem i wyszedłem z Wielkiej Sali, kierując się do swoich lochów i Sali Eliksirów. Wiedziałem, że za jakieś pięć minut pojawią się uczniowie.
Zasiadłem za biurkiem i wyciągnąłem z szuflady eseje, które zebrałem poprzedniego dnia od drugiego roku Hufflepuff / Gryffindor.
Zdążyłem sprawdzić jedną pracę jakiegoś bardzo kreatywnego Puchona, w której więcej było lania wody niż przydatnych i wartościowych informacji. Już nie wspominając o tym, że nie zawierała odpowiedzi na zadany temat.
Gdy wstawiłem odpowiednio niską ocenę, zakląłem cicho pod nosem, przypominając sobie, że dzisiejszego wieczora znów nie będę miał czasu posprawdzać prac i nawarstwi mi się roboty. Zdecydowanie wolałem sprawdzać eseje sukcesywnie i regularnie.
Do klasy weszli drugoroczniacy. Zajęli miejsca dość sprawnie, przyzwyczajeni do tego, że, jeśli nie zmieszczą się w dziesięciu sekundach, odejmuję punkty.
Machnąłem różdżką i na tablicy od razu pojawił się właściwy przepis.
- Eliksir Wigennowy.- ogłosiłem mrocznym, tradycyjnym głosem, co mają robić.
Do szafy, bez słowa i w ciszy ustawiła się kolejka złożona z jednej osobie z każdej pary, aby wziąć potrzebną ilość odpowiednich składników. Po około pięciu minutach w końcu usiedli przy swoich stanowiskach i przystąpili mozolnie do pracy. Jestem pewien, że zdawali sobie sprawę z tego, że jak zawsze nic im z tego nie wyjdzie.
Myśl o tym, że nie sprawdzę esejów zgodnie z moim typowym rozkładem, zastąpiła inna. Ta, natomiast, dotyczyła powodu, dla którego zachwieję swój harmonogram. Jednym słowem, znów powróciły rozmyślania o niepotrzebnej Inicjacji niewinnej dziewczyny.
Ale nie miałem racji. Jej Inicjacja była potrzebna, a Claudia nie była znowu taka niewinna. Nie była, bo sam jej niewinność odebrałem, już nie wspominając o tym, że technicznie rzecz biorąc, to ona uwiodła mnie.
Nagle zdałem sobie sprawę, że ona rzeczywiście mogła coś zmienić. Nie miałem pojęcia, co, bo w końcu była niedoświadczonym i dopiero początkującym szpiegiem, a jeszcze miesiąc temu dałbym sobie rękę uciąć, że szybciej oboje zginiemy, niż Volemort jej zaufa. Teraz sprawy miały się inaczej. Nie przyjmowała Misji, bo była Śmierciożercją, tylko stawała się Śmierciożercą właśnie dlatego, że Czarny Pan miał dla niej Misję. Jak bardzo musiała go zauroczyć swoja osobą? Jak bardzo musiał ufać mnie, skoro zdołał zaufać jej?
Jakie było zagrożenie? Wszyscy byliśmy w Zakonie. Claudia, Ja, Draco i Blaise. Wszyscy poza Lucjuszem. Ale jakie to miało znaczenie? Zakon nie dawał bezpieczeństwa, nie na tyle. Jeśli Voldemort miał cię na swojej liście osób do zabicia, nie było sposobu, żebyś się uchronił przed Avadą lub torturami. Zakon nic nie znaczył, nie dla nas.
Claudia… Miałem nadzieję, że nigdy ją to nie spotka. Że nigdy nie znajdzie się na takiej liście.
Przyłapałem się na ciągłym i bezpardonowym wpatrywaniu się w drzwi. Podświadomie chciałem, żeby tu przyszła. Wszyscy byliśmy w śmiertelnym niebezpieczeństwie, a gdy jej nie było w zasięgu mojego wzroku, zastanawiałem się, co robi, co się z nią dzieje. Czy jest bezpieczna. Zdawało się to doprowadzać mnie do szaleństwa. Za dużo widziałem w życiu i za dużo umiałem sobie wyobrazić. A postać torturowana przez Voldemorta w moich wyobrażeniach (nie snach) miała dość charakterystyczne rude włosy i duże, zielone oczy.
Ja nie śniłem. Już nie. Zażywałem odpowiedni eliksir, żeby wyłączyć całkowicie mózg na czas spoczynku, aby żadne reakcje chemiczne w nim nie zachodziły. Kiedyś, owszem, miewałem sny. Ale od dwudziestu lat, które spędziłem na byciu Śmierciożercą, nie były snami, a koszmarami. Moją rutyną kiedyś było błagać mózg o czarną, ciągłą przestrzeń, podczas, gdy śpię i Merlina o inspirację w stworzeniu eliksiru, wyłączającego sny w ciągu dnia.

- Claudia...- bardziej szepnąłem, niż powiedziałem w myślach, w dalszym ciągu wypalając dziurę w drzwiach swoim wyczekującym wzrokiem. Jakaś część mnie miała nadzieję, że ona zaraz przekroczy próg drzwi Sali Eliksirów i upewnię się, że nic jej nie jest.

Minęła spora chwila, ale w końcu usłyszałem odpowiedź.

- Tak, Severusie?- wyczułem w jej głosie obawę. Zapewne dotyczyła niepohamowanych słów, które opuściły jej usta podczas śniadania.
- Co teraz masz?- zapytałem niepotrzebnie, bo i tak podjąłem już decyzję.
- Zaklęcia.- odpowiedziała trochę zdziwiona moim pytaniem.
Jej odpowiedź dopełniła czary moich zamiarów.
- Przyjdź do Sali Eliksirów.- poleciłem.
- Na przerwie?- upewniła się.
- Natychmiast.- odpowiedziałem zdecydowanym głosem.
Nastąpiła pewna przerwa w rozmowie. Ta cisza wywołała we mnie nieprzyjemne odczucie niepokoju.
- Jesteś tam?- zapytałem chłodno, nie znosząc wyżej wymienionego uczucia wewnątrz mnie i myśli, że błagam Merlin, żeby odpowiedziała „tak”.
- Tak.- Merlin chyba był dla mnie tamtego dnia łaskaw, a przynajmniej nic innego nie przychodziło mi do głowy, gdy tylko usłyszałem jej niezmieniony głos.- Ale, Severusie, przecież wiesz, że Flitwick nie wypuści mnie w środku lekcji. On nie wie, że kontaktujemy się za pomocą legilimencji i, że masz pragnienie mnie widzieć.- przypomniała mi. Rzeczywiście, dość trafnie.

Wyłączyłem się.
Sięgnąłem szybko po kawałek pergaminu i napisałem krótką wiadomość do Filiusa. Złożyłem papirus w kopertę i zabezpieczyłem prostym zaklęciem, którym grono pedagogiczne zabezpieczało korespondencje, wysyłane bezpośrednio do siebie nawzajem.
- Panie Hallas, proszę do mnie.- zawołałem, patrząc się na brązowowłosego Puchona.- Pana partnerka poradzi sobie bez pana przez pięć minut.- wręczyłem mu kopertę.- Proszę to zanieść do profesora Flitwick’a, jest w Sali Zaklęć.- poinformowałem go.
Skinął bez słowa głową i opuścił klasę, zbyt przerażony, żeby choćby spojrzeć na innych uczniów.
Cztery minuty nic się nie działo. Cisza i w klasie i w mojej głowie.

- Jesteś niemożliwy…- usłyszałem nagle w swojej głowie cichy śmiech pewnej osiemnastoletniej piękności z Domu Węża.

Uśmiechnąłem się mrocznie i złośliwie za razem, wyczekująco spoglądając na drzwi. Uważam, że oba typy uśmiechu, a także minę drania miałem wrodzone, więc nie mogłem się za to winić, jednak inne cechy, robiące ze mnie świetnego Ślizgona wypracowałem sam. No, może z pomocą Lucjusza, z którym zaprzyjaźniłem się na trzecim roku.
W końcu otworzyły się drzwi i zobaczyłem w nich upragnioną osobę, której nie widziałem zaledwie godzinę.
Uśmiechnęła się delikatnie, gdy pochwyciła mój wzrok i trochę niepewnie weszła do środka. Dzięki mojej podzielnej uwadze zdążyłem również zarejestrować, że i Puchon wrócił na lekcje i teraz kontynuuje warzenie Eliksiru Wigennowego ze swoją partnerką.
- Panna Ringroyal.- był to raczej ton oznajmiający.- Zapraszam na zaplecze.- dodałem.
Skinęła lekko głową i podążyła w wyznaczone przeze mnie wcześniej miejsce, bokiem klasy, tak, aby nie przeszkadzać pozostałym w warzeniu.
Otworzyłem przed nią drzwi i wpuściłem do wiecznie wyciszanego przeze mnie pomieszczenia.
Na widok kozetki wyrósł jej na twarzy grzeszny uśmieszek, wspominający to, co odbyło się na niej dzień wcześniej.
- Co się stało?- zapytała w końcu, gdy zauważyła, że milczę za długo.
- Nie mogę się skupić.- odpowiedziałem szczerze. I chyba nawet sam się po sobie tego nie spodziewałem.
- W czym problem?- przekrzywiła lekko głowę, próbując zrozumieć i podeszła bardzo, bardzo blisko. Nasze twarze dzieliło kilka centymetrów.
- W tobie.- i znów ten sam, szczery ton.- Wystosuję dzisiaj pismo, zwalniające cię z większości przedmiotów, ponieważ nie mogę prowadzić lekcji.
- Dlaczego?- zamrugała parę razy długimi, czarnymi rzęsami, jakby miało jej to pomóc zrozumieć.
- Bo nie ma sekundy, w której się nie zastanawiam, czy wszystko z tobą w porządku i, czy nikt cię nie dusi, nie torturuje, czy nie zabija.- wytłumaczyłem dokładnie, nie pomijając żadnego szczegółu swoich przemyśleń.
Myślała przez bardzo krótką chwilę.
- Martwisz się o mnie?- wyszeptała, najwyraźniej nie mogąc uwierzyć w sens moich słów, które bezbłędnie zinterpretowała.
Przełknąłem mocno, aby zmierzyć się z tym, co już zostało wypowiedziane i za późno było na myślenie.
- Tak.- odrzekłem cicho, nie wiedząc, co jeszcze mógłbym dodać.
Usiadła na jednym z krzeseł, założyła nogę na nogę i przyglądała mi się przez chwilę.
- Wiesz, że bym sobie poradziła, prawda?- wyglądała na odrobinę złą, że nie wierzę w jej umiejętności czarno magiczne i obronne.
- Wiem.- odparłem szybko i dodałem.- Ale wolałbym wiedzieć, że nie masz powodów by „sobie radzić”.
Chyba postanowiła już nie napierać, wiedząc, że jest to dla mnie trudne, bo zamilkła.
- Wiem, że jestem samolubny, ale naprawdę dobrze, że zaczęłaś warzyć Veritaserum.- odezwałem się w końcu, nienawidząc ciszy i napięcia pomiędzy nami.
Parsknęła śmiechem.
- Nie możesz po prostu powiedzieć, że cieszysz się, że zostaję?- zapytała, patrząc z politowaniem.- I, że będziesz miał trochę więcej rozrywki w nocy?
Narosło mi ciśnienie.
Złapałem ją za przedramiona i ścisnąłem, potrząsając nią.
- Czy nie dotarło do ciebie wczoraj w nocy, że nie zależy mi na seksie?!- krzyknąłem.- Nie będę cię wykorzystywać.- przeszyłem jej oczy poważnym wzrokiem, który coś przyrzekał.- Nigdy. Zrozumiałaś?- pokiwała lekko głową, wcale nie zaskoczona, czy przerażona moją gwałtowną reakcją.- Szanuję kobiety, Claudio.- wyszeptałem, rozluźniając uścisk.- A ciebie szanuję w szczególności, bo jesteś jedyną osobą, której mówię o rzeczach, o jakich nikt inny nie słyszał. Bo spędzając z tobą czas i obserwując twoją pasję do eliksirów równą mojej zasłużyłaś na szacunek.- wyznałem już tak wiele, a wiedziałem, że to nie koniec.- Pierwszy raz w życiu otworzyłem się przed kimś oprócz Lucjusza. Nie myślałem, że kiedykolwiek to nastąpi, że zaufam komuś wystarczająco. A już na pewno, że będzie to moja uczennica.- przełknąłem ślinę.- Ale tak się stało i szybciej wybiłbym cały Hogwart niż pogodził się z myślą, że zawiodłaś moje zaufanie. Albo, że ciebie nie ma.- dodałem ciszej.
Podciągnęła się do góry, trzymając za mój kark i wpiła się w moje wargi, wkładając w ten pocałunek całą miłość, jaką mnie obdarzała. I to był chyba pierwszy moment, w którym stwierdziłam, że ona rzeczywiście mnie kocha.
Oddałem ten akt miłości z czułością, której nigdy wcześniej u siebie nie zauważyłem w stosunku do nikogo innego. Żadnej innej kobiety. Bo żadnej nigdy nie kochałem. Nawet własnej matki, która tylko patrzyła, gdy ojciec tworzył na moim ciele kolejne rany i siniaki metalowym drągiem.
- Więc, co mam robić?- zapytała w końcu, gdy się ode mnie oderwała.- Siedzieć i patrzeć na ciebie?- zaśmiała się.
- Możesz się uczyć.- zauważyłem.
Spojrzała na mnie wyśmiewająco.
- Severusie, znam każdy podręcznik na pamięć z przedmiotów, które zdaję na owutemach. Myślisz, że mam ochotę się jeszcze uczyć?- uśmiechnęła się.
Zamrugałem parę razy, myśląc, co mogłaby robić przez cały dzień.
Przeleciałem wzrokiem wszystkie regały, zastanawiając się, jakiego eliksiru może mi brakować, ale wszystko było w doskonałej, wystarczalnej ilości.
Moje rozmyślenia przerwał trzepot skrzydeł i list, spadający z łapek sowy prosto na moje biurko w klasie.
Podszedłem szybko, by rozerwać kopertę i przeczytać wiadomość. Byłem o tyle spokojny, że koperta była srebrna, a nie czarna. Oznaczało to, że przyszła od Lucjusza.
Otworzyłem szybko list i przeleciałem go wzrokiem w drodze do kantorka, gdzie czekała Claudia.
- Lucjusz oczekuje cię natychmiast w Malfoy Manor.- oznajmiłem.- Sprowadził Draco i Blais’a. O ile ja i Lucjusz nie będziemy mieli z tym problemu, wy musicie przećwiczyć Przysięgę. Z listu wynika, że obaj zostaną do końca tygodnia i będą uczyć się w Hogwardzie do piątku. To daje ci trzy dni razem z nimi.- próbowałem nie przyjąć lekko smutnego tonu głosu.
Jednak, ona i tak wiedziała, o czym myślę. To było wypisane na mojej twarzy.
- Jestem tylko twoja, Severusie. Nie przejmuj się.- powiedziała.- Rozstanę się z nim. Dzisiaj.- dodała na potwierdzenie swoich słów.
- To głupie.- stwierdziłem.- Nie mogę rościć sobie prawa do własności…
- Ale ja zamierzam dać je tylko tobie.- przerwała mi i cofnęła się odrobinę.- Wypuścisz mnie przez bramę?
Skinąłem głową.
- Wyślij mi patronusa, gdy będziesz chciała wejść z powrotem.- dałem jej wskazówkę, jak poinformować mnie, gdy będzie chciała dostać się do Zamku.
Krótko potwierdziła, że zrozumiała i aportowała się na błonia.
Odpowiednim zaklęciem i hasłem najpierw zniosłem ochronę, a potem, po odpowiednim czasie ponownie ją wzniosłem.
Westchnąłem cicho. I to tyle z mienia jej na oku.
Powróciłem do klasy w celu sprawdzenia, jak wiele składników ci drugoroczni nieudacznicy zdążyli zmarnować w dwie godziny.




Aportowałam się od razu do Malfoy Manor, czując, jak serce bije mi mocniej i szybciej na myśl, że zaraz ujrzę swojego najlepszego przyjaciela. Chłopaka, którego zdradzałam.
Prawdopodobnie wiedzieli, że przybędę od razu do dostarczeniu wiadomości, bo i Draco i Blaise stali w ogrodzie i wyczekującym wzrokiem patrzyli w miejsce, w którym się pojawiłam- punkt aportacyjny.
Uśmiechnęłam się szeroko na widok znajomej, złotej czupryny, zmierzwionej przez wiatr.
Draco szturchnął lekko swojego przyjaciela i rzekł coś do niego szeptem. Nie miałam pojęcia, co to było, ale na ustach brązowowłosego rozkwitł uśmiech.
Podeszłam do nich lekko niepewnym krokiem
Blondyn rozłożył ramiona i po chwili wtulałam się w niego, jak w wielkiego misia. Później przejął mnie Zabini i również mocno mnie objął.
- Dobrze cię widzieć.- powiedział mój chłopak.
- Was także.- odpowiedziałam i spostrzegłam, że mają na sobie sportowe stroje.- Ćwiczycie?- uniosłam brew, lustrując ich wzrokiem.
Blaise zachichotał. Draco, natomiast, wydawał się być odrobinę wściekły.
- Jestem coś winien Blais’owi.- wytłumaczył Draco niechętnie.
Na ton głosu młodego Malfoy’a, zielonooki się zaśmiał. Podszedł do mnie, objął w pasie i sprawił, że odeszłam w nim parę metrów od rozeźlonego chłopaka.
- Jest mi winien przejażdżkę Maserati.- wytłumaczył.- Wiesz, miał do wyboru drugą opcję, ale nie za bardzo mu się spodobała.- ponownie zachichotał.
- A jaka była ta druga opcja?- uniosłam brew i spojrzałam podejrzliwie na chłopaka.
- Chciałem trzech godzin z tobą na Wieży Astrologicznej.- wyjaśnił.
Prychnęłam i zerknęłam badawczo na blondyna.
- Nie sądzisz, że to należałoby załatwiać ze mną, Blaise?- uśmiechnęliśmy się porozumiewawczo do siebie.- A co takiego zrobiłeś, że Draco jest ci coś winien?
Zabini uśmiechnął się słabo i odprowadził jeszcze bardziej w głąb ogrodu. Zaczynałam się bać tego, co miał zamiar mi powiedzieć.
- Dlaczego nie powiedziałaś mu o pokrewieństwu waszych rodów?- zadał pytanie.
Wstrzymałam oddech.
- Bo nigdy nie pytał.- odrzekłam krótko, ale po chwili dodałam.- Myślałam, że o tym wie.
- Nie wiedział.- spojrzał mi w oczy.- Ale, spokojnie, nie zmieniło to jego uczuć do niego.- położył mi rękę na ramieniu.
Drgnęłam.
- Blaise…- zaczęłam.- Potrzebuję twojej pomocy.- wyszeptałam.
- Claudia, Blaise!!!- usłyszeliśmy krzyk blondyna.- Idziecie?!
Westchnęłam cicho, ale brunet to zauważył.
- Później powiesz, o co chodzi.- powiedział cicho.- Ale bądź pewna, że ja zawsze ci pomogę.- obiecał.
Odeszliśmy w ciszy w kierunku garaży, gdzie czekał Draco.
- Co tam szepczecie po kątach?- zapytał zgryźliwie.
Wzruszyłam ramionami i udałam, że nie wiem, o co mu chodzi.
Naszym oczom ukazało się piękne, błyszczące, srebrne Maserati Granturismo. Niezbyt znałam się na samochodach, więc dalsze podziwianie zostawiłam Blais’owi, który niemal z namaszczeniem głaskał karoserię, patrząc łaknąco na kluczyki w ręce blondyna.
Uśmiechnęłam się na samą myśl, że ktoś może tak bardzo kochać samochody, jak brunet.
Twarz Zabiniego momentalnie się zmieniła, gdy dostał do dłoni kluczyki i Draco otworzył mu drzwi kierowcy, jakby chciał, żeby jego przyjaciel dotykał samochodu jak najmniej.
Spojrzał na mnie, jakby coś sobie przypominając.
- Chcę, żeby Claudia jechała ze mną.- wygłosił swoją zachciankę, na co Draco wybałuszył oczy.
- Ale… ale… Tu są tylko dwa miejsca, Blaise.- Malfoy lekko zbladł przerażony myślą, że pozostawi auto bez opieki. Prawdopodobnie nie zastrzegł sobie miejsca pasażera.
- Draco, nie zjem ci dziewczyny.- Blaise spojrzał na przyjaciela intensywnym wzrokiem.- Claudia na pewno także chciałaby poczuć tę moc.
Zamrugałam nerwowo, zastanawiając się, co zrobić.
Draco zerknął na mnie, prosząc o moje zdanie w tej kwestii.
A ja, aż nad wyraz wiedziałam, o co chodzi Blais’owi.
- Chętnie się przejadę, jeśli nie masz nic przeciwko.- zgodziłam się, wiedząc, że mam coś do załatwienia.
Blondyn zamknął oczy i wypuścił powietrze przez usta, zapewne licząc do dziesięciu.
- Nienawidzę się za to, że oddaje najnowszą zabawkę ojca dwojgu Ślizgonom.- westchnął i wyszedł z garażu, żeby nie przyglądać się katastrofie, której sam jest winien.
I pewnie jeszcze po to, by schować się przed Malfoy’em Seniorem do czasu naszego powrotu.
Blaise otworzył mi drzwi i zamknął je, kiedy wsiadłam. Sam również usadowił się w pojeździe, zapalił silnik i przez chwilę delektował się jego brzmieniem, po czym ruszył z piskiem opon, kierując się proso do bramy wyjazdowej.
Pędziliśmy bez słowa po żwirowych drogach wśród pagórków i ostrych zakrętów. Czułam każdy moment, gdy przyspieszał i odpuszczał gaz. Prędkość była zawrotna i wystarczyły jedynie cztery minuty, byśmy byli daleko od Malfoy Manor.
Ostatecznie Zabini zatrzymał się na jakiejś drodze na wzgórzu, skąd oglądaliśmy piękny, krajobraz i niknącą w mgle posiadłość Draco.
- W czym mam ci pomóc?- zapytał w końcu. Nie oszukujmy się, czekałam na to pytanie.
- Muszę rozstać się z Draco.- oznajmiłam po chwili zastanowienia, jak ująć to w słowa. Wyłożyłam kawę na ławę.
- Więc w czym problem?- nawet na mnie nie spojrzał, nadal patrzył w dal.
- W Draco.- odrzekłam.
Zaśmiał się cicho i dopiero wtedy jego oczy spoczęły na chwilę na mnie, jednak za raz ponownie obserwował otaczającą nas przyrodę, pogrążoną w śnie zimowym.
- Jest ktoś inny?- zadał kolejne pytanie.
- Tak i nie.
- Sprecyzuj.- zażądał.
- Nigdy nie będę mogła być z osobą, którą kocham, ale jednocześnie nie mogę być z Draco. Wiem, że w ten sposób go zdradzam i ranię.- wytłumaczyłam.
- A kochasz Draco?
Zszokował mnie tym pytaniem.
- Ja… - wyjąkałam.- Ja… ja nie wiem, Blaise.- wyznałam.
- Jeśli go kochasz, nie powinnaś mieć wątpliwości.- pomyślał przez chwilę.- Ktoś kiedyś powiedział: „Jeśli kochasz dwie osoby naraz, wybierz tą drugą, bo jeśli prawdziwie kochałbyś pierwszą, nie zakochałbyś się w drugiej”µ.- przytoczył.- Może jest jakaś racja w tych słowach.- położył mi rękę na ramieniu.- Przykro mi, że nie potrafię doradzić nic więcej. Nigdy nikogo nie kochałem, ani nie byłem zakochany, a Draco to mój przyjaciel, tak jak ty jesteś przyjaciółką.
- Właśnie!- zauważyłam.- Wolałabym, żebyśmy byli przyjaciółmi.- z oczy popłynęły mi łzy. Przysiadłam na zimnej ziemi i ukryłam twarz w dłoniach.- Wszystko spieprzyłam, Blaise!!!- krzyknęłam.- Jak mam mu to powiedzieć?! Kogo z niego zrobić, Blaise?! Kogo?- wyszeptałam.- Ledwo tydzień przed Wymianą postawił Hogwart na głowie, żeby ogłosić, że jesteśmy razem!- wyżaliłam się z tego, co najbardziej mnie bolało.
Przysiadł obok mnie i objął uspokajająco.
- Już nic nie będzie takie samo, Blaise.- wyszeptałam.- Boję się go stracić, ale jednocześnie nie mogę go ranić…- wychlipałam.


µ słowa wypowiedział Johnny Depp

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz