5. Nowe oblicza “Unsere Lieblings- Professor”
Byłam w środku
niczego. Otaczały mnie drzewa. Panował półmrok. Z pozycji leżącej przeniosłam
się do siedzącej, łapiąc się przy tym samym za głowę. Ból przeszył mi czaszkę
na wskroś. Powoli otwierałam oczy trochę szerzej. Na początku miałam wrażenie,
że ogłuchłam, ale po chwili dotarło do mnie szczekanie psa. Z łatwością
zauważyłam w oddali chatę Hagrida, który właśnie wchodził do Zakazanego Lasu
razem z Kłem.
Dotknęłam w
pośpiechu każdej części swojego ciała panicznie poszukując różdżki. Ze złością
zauważyłam, że w sukience, a raczej strzępach, które z niej zostały po
torturach, nie ma kieszeni. Zaklęłam cicho i rozejrzałam się dookoła. Taa… I
weź tu szukaj czarnej różdżki pośród gałęzi i konarów drzew…
Ostatecznie
znalazłam ją jakieś 10 metrów ode mnie.
Podchodziłam
do niej „na czworaka”. Pierwsze trzy ruchy były okropnie bolesne, ale po
następnych dwóch padłam wijąc się w niemym krzyku. Moje plecy, moje ciało nie
nadawało się do niczego. Krucjatus je zniszczył.
Usłyszałam
pogwizdywanie Hagrida, zbliżał się. Kieł biegł przed nim. Zobaczyłam go, zaczął
szczekać na mój widok. Ostatkiem sił wyciągnęłam rękę, dobyłam różdżki i w
dosłownie ostatniej chwili udało mi się teleportować do zamku.
Znalazłam się
we własnej komnacie, na własnym łóżku, leżąc na plecach. Znów podniosłam się jak
oparzona, chociaż w zasadzie nie musiałaby to być tylko metafora, bo mój stan
daleki poparzeniu nie był…
Spojrzałam na
zegarek na szafce nocnej. Był poniedziałek, godzina piętnaście po dziewiątej
rano.
Przytrzymując
się łóżka, wstałam i przeszłam parę kroków, stwierdzając, że o ile będę miała
pod ręką jakąś poręcz, albo inną podporę, dam radę udać się na pierwszą lekcję,
którą były eliksiry. Trwało jeszcze śniadanie, więc miałam szansę dojść tam
niezauważona.
Łatwiej
pomyśleć, trudniej zrobić. Po tym, jak zaklęciem zmieniłam ubranie na czyste i
narzuciłam na siebie szatę, a zanim doszłam do Sali Eliksirów, przewróciłam się
kilka razy. Oba kolana miałam już stłuczone. W pewnym momencie chciałam położyć
się na środku korytarza i czekać aż ktoś mnie znajdzie, jednak ostatecznie
postanowiłam dalej przemierzać tą ogromną dla mnie odległość.
Gdy w końcu
przydreptałam na miejsce, zauważyłam, że drzwi były uchylone.
Konfrontacja
ze Snape’m w cztery oczy była nieunikniona.
Otworzyłam
drzwi. Nie było jeszcze żadnego z uczniów, tak jak się spodziewałam. Snape
siedział pochylony nad swoim biurkiem. Prawdopodobnie sprawdzał wypracowania,
jednak musiał być w prawdziwym niehumorze, bo skreślał zdania nawet na nie nie
patrząc.
Gdy tylko
weszłam, poderwał się i jednym ruchem różdżki zamknął drzwi, a drugim je
wyciszył. Przestraszyłam się jego gwałtownej reakcji.
Wymierzył we
mnie różdżką. Z początku chciałam dobyć też swojej, ale czy było warto? Życie w
takim bólu nie było żadną alternatywą.
- Używałaś
czarnej magii!- zarzucił mi. Podchodził do mnie co raz bliżej.
- Nie.-
zaprzeczyłam zdziwiona. Jak w ogóle mógł coś takiego twierdzić?
- Gdy weszłaś
od razu ją poczułem! Używałaś czarnej magii!!!- krzyknął.
Dzieliły nas
już tylko dwa metry.
- Nie!-
twierdziłam uparcie.
Moje oczy
płonęły wściekłością, więc niczym nie różniły się od jego. Zmarszczył brwi.
Nienawidził się powtarzać, wiedziałam to. Jak na ironią mówił o tym nie raz i
nie dwa.
Miałam tego po
dziurki w nosie. Najpierw jestem torturowana, potem budzę się dwa dni później w
środku lasu, nikt nie wie, co się dzieje, ja też nie, a teraz najbardziej
uparty, bezuczuciowy, wredny, irytujący, bezlitosny i zawsze-muszący-mieć-rację
profesor Severus Snape wmawia mi coś, czego nigdy nie robiłam!!!
- Nie używałam
czarnej magii!!!- wrzasnęłam mu prosto w twarz, która znajdowała się już tylko
pół metra ode mnie.
- Używałaś!!!
Wiem to!!!- także stracił nad sobą panowanie.
Poczułam jego
zapach. Mięta i cytrusy. Był to absolutnie najpiękniejszy zapach, jaki w życiu
dane mi było wdychać.
Oprzytomniałam
i w końcu zrozumiałam, o co mu chodzi.
- Ja, nie.-
szepnęłam, patrząc mu w oczy.
Cofnęłam się
dwa kroki w tył.
Spuściłam
wzrok i zdjęłam z siebie szatę. Odłożyłam ją na ławkę obok. W ślad za nią
poszedł też czarny podkoszulek.
Snape patrzył
zmrożonym wzrokiem na moją górną część ciała, okrytą tylko biustonoszem.
Odwróciłam się
tyłem i pokazałam mu plecy.
- Voldemort,
tak.- dopowiedziałam.
Bezszelestnie
podszedł do mnie. Czułam tylko jego zimne palce wodzące po ranach. Nie
widziałam ich, ale byłam pewna, że tam są. Jego dotyk koił, jakby trzymał w
ręce lód.
Odwróciłam się
z powrotem. Nie zauważyłam, kiedy zaczęły lecieć mi łzy. Dzieliły nas tylko
centymetry. Gdyby ktoś zastałby nas w takie sytuacji: nauczyciel i półnaga
uczennica dziesięć centymetrów przed nim, oboje mielibyśmy kłopoty. Snape chyba
pomyślał o tym samym, bo przestał wodzić wzrokiem po moim brzuchu, gdzie
jeszcze przed chwilą znajdowały się plecy i odsunął się na bezpieczną
odległość.
- Krucjatus…-
powiedział jakby do siebie oziębłym tonem.- Dumbledore wie?
- Uważam, że
tak, skoro sam mnie tam wysłał.- odpowiedziałam i otarłam łzę z policzka.
- Ubierz się.-
rzucił i zniknął w swoim kantorku.
Zrobiłam, co
kazał. W zasadzie byłam mu wdzięczna, że nie skomentował tego, że oto Claudia
Madelstone się przed nim obnażyła.
- Skoro
Dumbledore cię tam wysłał, to nie rozumiem, dlaczego ja mam rozwiązywać twój
problem.- odezwał się, gdy opuścił zaplecze. Jego oczy nie wyrażały żadnych
emocji.
- O nic pana
nie proszę, tylko o dochowanie tajemnicy.- odpowiedziałam cicho, wlepiając oczy
w podłogę z kamienia.
- Naprawdę
jesteś taką idiotką, Madelstone?!- krzyknął i znów znalazł się obok mnie.-
Nieleczone rany doprowadzą do infekcji, a ta do śmierci!!! „Niewyjaśniony zgon
nastolatki w Hogwardzie”:.- udawał dziennikarzy.- Niewyjaśniony. Do czasu
sekcji zwłok!!!- wydarł się.- A co się stanie, gdy dowiedzą się, że dyrektor
szkoły pozwala uczennicy na spotkania z Czarnym Panem w niewiadomo jakim
celu?!- zapytał mrużąc oczy. Skronie pulsowały mu ze wściekłości.
- Nie pozwoli
pan na to.- wyszeptałam zawstydzona.
- Nie, nie
pozwolę!!! Nie będą nikogo zamykać, bo jakiejś dziewczynce, niemającej pojęcia
o życiu zachciało się przeżyć przygodę i „podejść” Voldemorta!!!- obrażał mnie.
Nie pierwszy raz, więc nie robiło mi to różnicy.- Nie ty jedna próbowałaś!
Zawsze kończyło się to śmiercią.
- Pan żyje.-
zauważyłam. Całkiem niepotrzebnie, jak po chwili się przekonałam.
- Bo nie
jestem głupiutką, naiwną, siedemnastoletnią dziewczyną, która boryka się
problemem, czy chodzić ze Ślizgonem, czy nie chodzić!!!- nigdy nie słyszałam,
żeby wydał z siebie tak przerażający i głośny dźwięk.
Poleciały
kolejne łzy. Miałam dość. Postanowiłam wszystko mu powiedzieć. Spojrzałam w
jego oczy.
- W ostatni
tydzień czerwca ja i Drako dostaliśmy listy.- zaczęłam łkając. W międzyczasie
oparłam się o jedną z ławek.- Były w złotych kopertach, więc myśleliśmy, że to
z Ministerstwa, jednak się myliliśmy. Okazało się, że napisał je do nas Zakon
Feniksa. Rada Zakonu zapraszała nas na spotkanie w pierwszym tygodniu wakacji.
Oczywiście, udaliśmy się na nie. Obowiązywało nas całkowite milczenie i
tajemnica, którą było objęte spotkanie. Dlatego nie mogliśmy nic powiedzieć
profesorowi Dumbledore’owi. – o dziwo mi nie przerywał, więc kontynuowałam,
zanim skończy się ta dobra passa, bowiem na twarzy Snape’a zauważyłam już
zniecierpliwienie.- Inicjację przeszliśmy już tu, w Hogwardzie. Wie pan o tym,
bo pan przy tym był, ale w wakacje, Zakon złożył nam propozycję raczej nie do
odrzucenia. Mieliśmy pojawiać się we dwójkę na spotkaniach. Voldemort od
początku ufał Drako, jako synowi śmierciożercy i na ogół mógłby tam chodzić
sam. Problem tylko w tym, że z tego samego powodu, co Voldemort ufał Drakonowi,
Zakon nie za bardzo. Dlatego wysłali mnie- zdesperowaną, pragnącą zmian i
wielbiącą Czarnego Pana uczennicę Hogwartu, dziewczynę Drakona. W wakacje
uczestniczyliśmy w ponad dwudziestu takich spotkaniach. Problem pojawił się
wraz z rozpoczęciem roku szkolnego. Zakon polecił Drako przekazać zaproszenie
na kolejne spotkanie dyrektorowi. W ten sposób profesor Dumbledore dowiedział
się prawdy, wezwał pana, panie profesorze, a gdy zawiadomił o liście Zakon, ten
udał, że nic nie wie. – przełknęłam ślinę. – Jeśli myślał pan, że spotkanie, na
które poszliśmy w sobotę było pierwszym, to mylił się pan i to grubo! – nie
mogłam się powstrzymać przed powiedzeniem mu tego prosto w twarz.
- Dziesięć
punktów od Gryffindoru za niewłaściwe wyrażanie się do nauczyciela! –
zachowywał się jakby wcale nie obchodziła go ta informacja, którą dłuższy czas
mu dedukowałam. – Radzę uważać na słowa, panno Madelstone. – powiedział chłodno
i spojrzał na drzwi za mną. Słowa Snape’a można było, jak się okazało,
zinterpretować dwojako.
W sali
gromadzili się już uczniowie. Doszłam do wniosku, że właśnie to było powodem
jego braku komentarza do mojej opowieści. Postanowiłam pozostać po lekcji i
dokończyć tę rozmowę. Temat uważałam za otwarty. Jednak przed końcem, czekała
mnie godzina męczarni
Ból nie
przypominał już bólu, tylko obłęd!!! Drakona nie było, ale nie miałam siły
rozmyślać nad tym, gdzie się podział. Postanowiłam być dzisiaj sama dla siebie
parą. Siedziałam na końcu sali i co chwilę miałam drgawki. Zbierało mi się na
wymioty, a zimne poty nie ustępowały ani na chwilę. Znów warzyliśmy Eliksir
Słodkiego Snu. Był to raczej sprawdzian poprawkowy, ale co to za poprawka, gdy
wie się, że i tak się go obleje, bo profesor dopuszcza tylko taki przepis,
który jest w książce, natomiast ten, który tam jest, jest po prostu zły.
Cudem udało mi
się ukończyć pracę w czasie, chociaż zawsze było tak, że zajmowało mi to tylko
połowę wyznaczonego czasu.
Gdy Snape
zauważył, że skończyłam, przywołał mnie do siebie. Wzięłam fiolkę i siebie w
garść, zacisnęłam zęby i podniosłam się z krzesła. Robił to specjalnie. Zawsze
podchodził na dół, do kociołków. Wiedział, że cierpię i czerpał z tego ogromną
satysfakcję.
Z trudem
utrzymywałam się na nogach i niezauważalnie dla reszty grupy opierałam się o
jego biurko. Podałam mu próbkę eliksiru. Uśmiechnął wyśmiewająco, gdy zobaczył,
jak mięśnie trzęsą mi się z wysiłku.
- Ale ty o nic
nie prosisz. Tylko o to bym siedział cicho. – wyśmiał mnie, naprowadzając
jednocześnie na trop. Powiedział to tak cicho, że i ja ledwo co usłyszałam, a
co dopiero inni.
Odłożył buteleczkę
na bok, nawet na nią nie spoglądając i wstał, aby powiedzieć coś głośno do
całej grupy. Odwróciłam lekko głowę, aby widzieć, co się wydarzy.
- Nie
oszukujmy się.- powiedział głośno.- Nikt z was oprócz panny Madelstone, nie
uwarzy poprawnie tego eliksiru. Wyżej wymieniona dostanie piątkę za to zadanie,
reszta jedynki, jak się spodziewałem.- kątem oka zauważyłam, że na liście
naszych ocen i zaliczeń, oceny z dzisiejszej poprawy zostały już dawno w
pisane. Doskonale wiedział, co kto dostanie. Co ja dostanę też. To poprawiło mi
humor. Mimowolnie uśmiechnęłam się do siebie.
- Ale to nie
sprawiedliwe, profesorze.- odważył się odezwać Edward.- Nawet pan nie sprawdził
naszych fiolek.
- O bogowie!-
westchnął Snape.- To rzeczywiście okrutne.- przewrócił oczami.- Niech wam
będzie. Podniosą ręce wszyscy ci, którym wyszedł eliksir o barwie niebieskiej.
Cała sala
dumnie podniosła ręce, uśmiechali się, że im się udało.
- Gratulacje!-
powiedział profesor zanudzonym głosem.- Wszyscy, którzy mają ręce w górze,
dostają pały. Eliksir powinien być przezroczysty.- wytłumaczył.- Boże, widzisz
to i nie grzmisz.- pokręcił głową.- Eliksiry wymagają własnej inwencji
twórczej!- krzyknął.- Przecież ktoś, kiedyś sam, do cholery jasnej, musiał
wymyślić te przepisy!!! Nie miał tego podanego na tacy!!!- wrzeszczał jeszcze
bardziej zawzięcie niż wcześniej na mnie. Nie dość, że od razu widziałam, że
miał zły humor, to go rozwścieczyłam, a teraz jeszcze oni doprowadzili go do
szału.- To tylko i wyłącznie wasza wina, że nie myślicie nad tym, co robicie!!!
Tylko idiota może wrzucić bezoar i kły węża w stosunku 10: 7!!! Jeśli tego nie
wiecie, to co robicie na siódmym roku?!!! Cała! Grupa! Idiotów!- powiedział
przez zaciśnięte mocno zęby.- Stosunki
ingrediencji robiliśmy na pierwszych zajęciach, na pierwszym roku!!! Chyba czas
wrócić się do pierwszej klasy!!!- darł się.
Spoglądał na
każdego z nich z osobna, jak na potencjalną ofiarę Avady Kedavry. Różdżkę miał
w zasięgu ręki, wcale bym się nie zdziwiła...
„Ale by było…- myślałam sobie w nawiązaniu
do jego poprzednich drwin ze mnie.- „Na pierwszych stronach Proroka Codziennego
już widnieje opis śmierci 30 uczniów Hogwartu, których wybił rozwścieczony ich
niewiedzą poważny i szanowany profesor Severus Snape”. Niezły nagłówek...-
skwitowałam.”.
O mało co nie
parsknęłam śmiechem.
Spuściłam
głowę i uśmiechnęłam się tak, żeby nikt nie zauważył.
- WYJŚĆ!!!-
wrzasnął nagle.
Wybiegali, aż
się za nimi kurzyło. Nigdy, przez całe siedem lat, Snape nie opieprzył naszej
grupy tak jak wtedy. Oczywiście, zdarzało się, że krzyczał, ale to co odwalił
tamtego dnia, mocno przewyższało mój szacunek poziomu jego domniemanych
umiejętności w tej kategorii. Zadziwił mnie, przestraszył, ale i zaimponował.
Tym samym też podniósł sobie poprzeczkę. Nie wyobrażałam sobie, co mógłby
zrobić, żeby pobić ten rekord, ale jeszcze nie zabić. Chyba zostawało tylko
zaklęcie, sprawiające wtedy, że mój stan zbliżał mnie do utraty gruntu pod
nogami.
Snape ruchem
swojej różdżki, którego intencją było zatrzaśniecie drzwi z wielkim hukiem,
prawie przyciął szatę jednemu z Gryfonów.
- A ty jeszcze
tutaj?- zapytał spokojnym, znudzonym, ale nie zdziwionym głosem.
Nie
odpowiedziałam. Oczy zaszły mi mgłą. Straciłam panowanie w nogach, kant biurka
wyślizgnął mi się z palców i runęłam na ziemię z podwyższenia dla nauczyciela.
Zdążyłam jeszcze poczuć, jak zimna dłoń Snape’a łapie moją głowę i kładzie
delikatnie na ziemię. Takiego gestu z jego strony się nie spodziewałam.
Potem,
zemdlałam, a w myślach leciały mi słowa niemieckiej kołysanki, którą śpiewała
mi kiedyś mama, zanim poszłam do szkoły.
Er ist unsere Lieblings- Professor…[*]
[*] Tłumaczenie: „On jest
naszym ulubionym profesorem”. Kołysanka o takim tytule nie istnieje, nazwa
została stworzona na potrzeby opowiadania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz